Rozdział 23 • Płonie Ognisko w Lesie

Predacon leciał niczym nie wzruszony. Chłodny, wieczorny wietrzyk muskał jej metalowe łuski, niekiedy świszcząc gdy przelatywał przez elementy pancerza, większe i mniejsze. Cichy, delikatny i metaliczny trzepot skrzydeł jak i turbiny na nich, pracujące na średnich obrotach jako jedyne przerywały tą błogą ciszę.

Tego było jej trzeba.

Tylko ona i puste, bezchmurne niebo w barwach błękitu, brzoskwiniowej pomarańczy i delikatnych, pastelowych różów. Wieczór znikał wraz z cieplutkim słoneczkiem, zapowiadając nadejście nocy. Świat zaczął pogrążać się powoli w nocy, jednak ona nie śpieszyła się. Miała jeszcze trochę czasu do umówionego z inicjatywy stratega spotkania, więc nie było potrzeby panikować. Teraz liczyła się ona i jej własne, spokojne bicie iskry.

Predacon westchnął, wciągając chłodne powietrza do swoich mechanicznych płuc i wypuszczając je z cichym warkotem pracujących podzespołów.

Była coraz bliżej bazy, a co za tym idzie, musiała wylądować i liczyć się z tym, że kolejny taki lot może zdążyć się za szmat czasu. Coraz rzadziej i rzadziej używała skrzydeł. A może bała się? Transformacja z dnia na dzień wydawała jej się coraz to mniej potrzebna i coraz to bardziej przerażająca. Nie wiedziała co zrobi jako następne, gdy wejdzie w swoją formę bestii, jednak takich lotów jej brakowało... oh jak jej ich brakowało.

Takie spokojne, błogie... Idealne.

Lecąc tak nieprzejęta niczym ani nikim, w optyki rzuciła jej się czarna chmura dymu, kontrastującą z jasnym, kolorowym zachodem. Spojrzała w tamtym kierunku, jej uszy uniosła się wysoko niczym dwa niewielkie radary, próbujące jak najlepiej wykonać swoje zadanie, którym było wykrywanie nawet najcichszych dźwięków.

Wiatraki wchodzące w skład turbin na każdym stawie szaro-fioletowych skrzydeł przekręciło się w kierunku dymu, tym samym pozwalając masywnemu cielsku zakręcić w powietrzu z gracją. Parę machnięć skrzydeł i predacon już był na nowym torze, kierując się w stronę dymu. Oby tylko to nie były decepticony, baza jest już tuż tuż, dosłownie parę kilometrów od miejsca w którym się znajduje. Nie możliwe, żeby byli tak blisko, jednak nie zmienia to faktu, że była gotową na każdą ewentualność. A przynajmniej miała taką nadzieję.

Minęło zaledwie kilka minut nim blaszany gad doleciał na miejsce i zetknął się z twardą ziemią. Lądowanie nie było wyzwaniem, znalazła miejsce na tyle łyse z drzew, że skrzydła o takiej rozpiętości zdołały zmieścić się, bez zahaczania o gałęzie drzew, niszcząc je w procesie. Spojrzała w niebo, dym nadal kontrastował z niebem, jednakże kontrast zmniejszał się z sekundy na sekundę, wraz z pojawieniem pierwszych gwiazd. Korony drzew nie były tak gęsto osadzone, więc nie było mowy o zgubieniu drogi. Podążała za chmurą dymu, stawiając swoje kroki bardzo ostrożnie, uważając aby nie narobić przy tym hałasu.

Do nozdrzy dostał się zapach palonego drewna, a do audio-receptorów odgłos trzaskającego ognia. Była coraz bliżej, nie wiadomo czego tak naprawdę. Przez myśl przeszło jej w pewnym momencie, że to może jacyś ludzie zabłądzili za głęboko w las i urządzili sobie nielegalne ognisko. Dużo się nie pomyliła.

Gdy znalazła się wystarczająco blisko źródła dymu, jej optykom ukazało się ognisko. Ogień figlował na stosie suchych gałązek i niewielkich pieńków. Wokół był ustawiony charakterystyczny okrąg z kamieni, większych i mniejszych.

Najmniej jednak spodziewała się tak Sideswipe'a. Przekręciła łeb zmieszana tym, czemu go tam widzi. Mechowie zajęło dłuższą chwilę na zobaczenie femme, jego optyki nie są takie dobre w widzeniu w nocy, w porównaniu do czegoś, co jest zwierzęciem, łowcą w dodatku.

Biedny wzdrygnął się, praktycznie podskakując w miejscu i widać było, że dostał leciutkiego zawału iskry, gdy dwa jasne punkciki błysnęły w pobliżu. Widząc to, predaconka szybko wyszła z ukrycia i podeszła do mecha, nie zauważając pewnego, malutkiego, ale to na prawdę maciupkiego szczególiku.

Ludzie. Skąd ludzie? No oczywiście, ludzie. Ughh, jak ona nie lubiła tych mikroskopijnych, dziwacznych ssaków. Lubiła ziemskie zwierzęta, były na prawdę w porządku. Urocze, ładne lub drapieżne, ale ludzi? To nawet można zaliczać do świata zwierząt? Większość homo sapiens nawet nie ma pojęcia, że należą do niego. Głupi są, w dodatku głośni.

Zauważyła Ziemskich towarzyszy Sideswipe'a dopiero wtedy, gdy jedno, a raczej jednA z nich postanowiła wydrzeć się nieprzyjemnie, klnąc głośno gdy znalazła się pod łapą predacona. Yoru cofnęła się natychmiast, spoglądając w dół, a tam zobaczyła ludzką samice, obciętą na krótko, prawie łyso. Luźne, wojskowe ciuchy i gruby, złoty łańcuch na szyi zdobiły jej ciało, dodając charakterności.

— Żesz kurwa, patrz gdzie ty te łapy stawiasz. — Rzuciła zezłoszczona w kierunku predacona i wróciła do swoich towarzyszy.

Na powalonym drzewie, tuż koło ognia siedziała dwójka innych ludzi, dwóch mężczyzn. Zaczęli się śmiać od razy gdy zobaczyli tą sytuację, nawet nie myśląc, że ich koleżanka mogłaby zostać zgnieciona przez ex-cona. Ah ta przyjaźń.

Femme transformowała się chcąc porozmawiać z Sideswipem, a raczej zapytać o całą tą maskaradę. Stanęła bliżej skraju, częściowo skąpana w mroku. Nie chciała podchodzić bliżej i może to było trochę spowodowane obecnością ssaków.

— Co tu się dzieję? — Zapytała krzyżując dłonie na piersi.

— Jak to co? Integrację mamy. — Uśmiechnął się Sides i nim zdążył powiedzieć coś więcej, ta sama młoda kobieta która miała jaja aby wrzasnąć na predacona, postanowiła się wtrącić.

— A co? Problem jakiś? — Zapytała, tym samym zwracając na siebie całą uwagę.

— Nie gadam z małpą. — Odwarknęła Yoru ku niezadowoleniu Sideswipe'a.

Ta femme wyjątkowo nie lubiła ludzi i gdy ktoś ma na tyle odwagi, aby jej przygadać, a tym bardziej nienawidzi, gdy człowiek próbuje jej przygadać. Dowiedziała się tego dopiero przed chwilą, bo to jest dosłownie pierwsza jej interakcja z człowiekiem. Wcześniej starała się ich unikać jak tylko się da, a każdą sprawę którą musiała załatwić robiła z pomocą Jazza.

Może uważała się za lepszą od ludzi? Wszystko przez to jaki wpływ miały na nią decepticony na Nemesis, słyszała o nich okropne słowa i zaczęła faktycznie tak myśleć.

W dodatku ta konkretna kobieta nie zważała na to, do kogo mówi i jakiego gatunku, a tym bardziej gdy ją obrażają od "małp". Nawet Sunstreaker nie jest taki cięty na ludzi, on przynajmniej się hamuje.

— Powiedział padalec. — Prychnęła.

Yoru już otwierała gębę aby coś odpowiedzieć, jednak wtedy jeden z ludzi postanowił zrobić to szybciej, niż ona.

— Przestań pierdolić i siadaj, nie kłóć się z transformerem. — Powiedział ku niezadowoleniu swojej towarzyszki, ale usiadła obok niego z obrażoną miną. — Wybacz za nią, nerwowa jest. — Zwrócił się do femme.

Spokój nie zapanował na długo, bo za chwile już zaczęli się nawzajem denerwować i obrażać, choć bardzo szybko zmieniło się to w przyjacielskie dokuczanie. W tym czasie Sideswipe, który kompletnie nie miał okazji się odezwać, postanowił wyjaśnić predaconce co się dzieje.

— Usiądziesz z nami? Na chwilkę, no dawaj dzikusie. — Uśmiechnął się, a ta po intensywnych namysłach usiadła obok mecha. — Wracając do twojego pytania, mamy ognisko. Nie bój się, nie robimy go na nielegalu... aż takim.

Niech zgadnę, Prime wie, ale nie pochwala? — Przekręciła głowę, spoglądając na niego.

— Coś w tym stylu. Nie pochwala nocnych wypadów bez wcześniejszego ustalenia. — Wzruszył ramionami z wiecznym uśmiechem na twarzy. — Ale przyznasz sama, że ciężko jest wysiedzieć w bazie? W ogóle ciężko jest wysiedzieć gdziekolwiek bez jakiegoś wyluzowania, a takie posiedzenia przy ogniu w środku lasu potrafią bota rozluźnić. — Wyjaśnił, a Yoru w duchu zgodziła się z nim.

— A ludzie? Oni ci po co? — Dopytała o trzech, małych towarzyszy czerwonego mecha.

— A czemu nie? Spoko są. Jeszcze się przekonasz do ludzi, mówię ci. Nie są tacy tragiczni. — Parsknął, a ta sama samica rzuciła w niego pobliskim kamykiem, co jedynie spotęgowało jego rozbawienie. — To jest Ada, Juan i Bruno.

Sideswipe wskazał kolejno na kobietę, następnie na siedzącego obok niej mężczyznę z którym wcześniej się kłóciła, a na końcu na jeszcze jednego, najdrobniejszego z nich i najcichszego. Do tej pory nie odezwał się słowem, jednak to była jedynie cisza przed burzą, czego Yoru za niedługo miała się przekonać.

— Dalej jakoś nie rozumiem. — Stwierdziła.

— Jak jest się głupim to tak jest- — Ledwo co skończył mówić, a zaraz z jego ramieniem zderzyła się pięść femme, po której nastąpił cichy wark z jej strony, a syk z jego. Zabolało, trzeba przyznać. Rękę to ona ma ciężką. — Lubię spędzać czas z ludźmi, okej?

— Nadal nie rozumiem jak może dla ciebie być to- Ty chwilą, a czy ja ciebie już nie widziałam? — Przerwała nagle zmieniając temat, gdy spojrzała raz jeszcze na jednego z ludzi.

Bruno, bo to akurat na niego padł jej wzrok, ciemnoskóry, młodo wyglądający mężczyzna odwrócił się, szukając kogoś innego do kogo mogłaby mówić, ale nie, to do niego kierowane są słowa femme.

— Pracuje na bramie, więc może tak być. — Wzruszył ramionami. — Większość mnie zna, ja znam większość, tak to działa gdy pracujesz praktycznie całą dobę i co chwila musisz wpuszczać i wypuszczać jakieś autoboty. — Uśmiechnął się, wyjaśniając swoją rolę w bazie. — Ale nie marudzę, może i dużo się nie dzieje, ale można czasem pogadać.

— Nie to co w terenie. — Prychnęła kobieta, jednak po chwili na jej ustach pojawił się niewielki uśmiech. — Sześćdziesiąt conów na koncie. — Skrzyżowała dłonie na piersi z dumą wymalowaną na twarzy.

— Vehicony się nie liczą. — Stwierdziła ku jej niezadowoleniu femme.

— Ah tak? A to w takim razie ty się pochwal ile już załatwiłaś. — Odbiła piłeczkę nie wiedząc, że dla niej może to być ciężki temat.

Yoru, jako ex-decepticon swojej byłej frakcji nie zabiła wiele, jednak autobotów... z autobotami to była kompletnie inna bajka. Licznikiem z uśmierconymi autobotami przez te wszystkie lata mogła się trochę pochwalić, choć do chwalenia się raczej to teraz temat nie był.

Ada chyba to zauważyła i od razu wzięła pod uwagę swój błąd. Że też jej nerwowa natura czasem musiała takie maniany odwalać, że nie myślała co mówi lub robi. Szybko się zamknęła i już wolała nie odzywać, dając nerwom na chwilę odpoczynku.

Atmosfera zrobiła się trochę cięższa, a okolica ucichła znacząco, gdy żaden z ludzi, ani też z botów nie chciał być tym, który odezwie się jako pierwszy po tym malutkim incydencie. W końcu jednak Yoru wstała z grubej kłody i chciała odejść, a Sideswipe jej nie powstrzymywał. Domyślał się, że nie będzie się czuła już tutaj komfortowo, więc nie było sensu jej trzymać na siłę.

Odchodząc transformowała do swojej formy bestii, jej długi ogon machnął tuż nad trzaskającym ogniskiem, wprawiając ogień w ruch i strzelając niewielkimi iskierkami ognia. Powolnymi krokami zmierzała w stronę bazy na pieszo, bo w tym miejscu nie było nawet jak wzbić się w powietrze.

Warczała coś pod nosem w swoim rodzimym języku, który tylko ona i inne - o ile jeszcze były - predacony mogły zrozumieć, klnąc i obrażając najpewniej wszystko i wszystkich. Nie była teraz w humorze, a właściwie cały dobry humor jaki dotychczasowo miała, uleciał z niej.

Jej marsz długo nie trwał, bo zatrzymała się na środku leśnej ścieżki słysząc cichutkie, bardzo szybkie kroki za sobą. Gdy stanęła, poczuła jak coś miękkiego uderza w jej tylną łapę. Szybko spojrzała w tamtym kierunku, unosząc kończynę do góry aby móc zobaczyć co to było, a wtedy też ujrzała Bruna.

Przekręciła głowę w lekkim zdziwieniu, a jej uszy opadły po chwilę w irytacji. Po co za nią polazł?

— O mój Boże przenajświętrzy... Ciężko cię dogonić... — Oparł się o tą samą łapkę w którą wpadł, jedną dłonią po tym, jak znów znalazła się na ziemi. — ALEŻ zadyszki dostałem, WOW. Akurat miałem wracać na posterunek, więc możemy się razem przejść. — Stwierdził gdy już przestał dyszeć jak pies w środku słonecznego dnia.

Predacon zamruczał gardłowo, wyrażając tym swoją obojętność i ruszyła w dalszą drogę. Biedny człowieczek musiał znów pobiec za jaszczurką, bo jego krótkie nóżki za nią nie nadążały. Minęło może parę minut przed tym, jak spojrzała się na niego i sama nie wierząc w to co robi, zatrzymała się i delikatnie chwyciła tył jego bluzki w zęby, unosząc go na poziom grzbietu i stawiając go na nim. Starała się zrobić to ostrożnie, dobrze znała swoją siłę i wiedziała, że wystarczy za mocno ugryźć i zrobi się papka.

Skąd to wie? Lepiej nie wnikać w jej unikalną wiedzę na temat tego, co nie jest jej potrzebne w życiu.

Wpierw Bruno zamarł czując i widząc kły na swoich ciuchach, które ledwo wytrzymały taki nacisk ostrych zębisk bestii, jednak szybko rozluźnił się widząc, że chce go jedynie usadzić na grzbiecie, żeby nie musiał biegać. Miło z jej strony, dziwnie, ale miło.

Okazało się to być jej błędem, bo gdy tylko człowiek poczuł się wystarczająco pewnie i bezpiecznie, zaczął nawijać, ale i to jak nawijać. Nieważne jakie bóstwo, ziemskie czy cybertrońskie, niech ją uratują od tej paplaniny. Chłop jak otworzył jape, to już nie potrafił jej zamknąć.

Oh ile on gada. Wcale nie musi znać tych wszystkich szczegółów z jego życia, na co jej to? Niech on się już zamknie...

Uszy predacona zaczęły powoli opadać w rosnącej irytacji jak i bólu spowodowanego słuchaniem tego jazgotu. Żeby to jeszcze ciekawe albo przydatne było, ale nie jest. Zaczęła żałować, że zamiast go podsadzać, nie uciekła. Mogła udawać, że go nie widzi i nie słyszy, ale nieee, ona musiała być miła i pomóc mu oszczędzić zadyszek.

— No bo wiesz, praca na bramie wcale nie jest taka zła, bezpieczniejsza, nie jestem entuzjastą ryzykowania i...

I bla bla bla.

Yoru westchnęła, mając dość. Droga do bazy dłużyła się i dłużyła. W końcu jednak dotarli na miejsce i mogła zdjąć sobie tego pasożyta z pleców.

O jak dobrze. Primus wysłuchał jej modlitw. Przechyliła się do przodu, prostując przednie łapy jak kot przy porannym rozciąganiu. Bruno ześlizgnął się po boku predacona, zeskakując na ziemię, prawie się wywracając jak ostatni idiota.

To jednak nie był jeszcze koniec, po przez cały proces schodzenia ze swojego wierzchowca, dalej gadał.

— ...I tak właśnie powstaje makaron Pappardelle.

Pardon? Yoru spojrzała w jego kierunku, ale postanowiła przemilczeć. Kompletnie nie wsłuchiwała się w to o czym mówi, więc nie miała najmniejszego pojęcia na jaki temat zeszła rozmowa.

— Słuchaj. — Zaczęła od razu po swojej transformacji, a całą uwaga człowieka została skupiona właśnie na niej. — Jeśli myślisz, że uda Ci się że mną zaprzyjaźnić tak samo jak z Sidesem, to wybacz że muszę cię rozczarować, ale nie szukam przyjaciół w gatunku ludzkim. — Stwierdziła, jednak ten nie zraził się do niej, jedynie uśmiechnął szeroko.

— Wiem. — Odpowiedział krótko ku jej zaskoczeniu. — Ale nie trzeba się przyjaźnić, by móc dobrze czuć się w swoim towarzystwie. Ja po prostu dopilnowuje tego, żebyś czuła się dobrze wśród mojego gatunku.

Mówiąc to odwrócił się i zaskakując i samego siebie, nie odezwał się już więcej. Wrócił na swój "posterunek" jak to pięknie ochrzcił swoją małą budkę.

No proszę, może ludzie nie są wcale tacy źli jak myślała? Zaczęła znowu unosić się swoim ego decepticona, a przecież nim już nie była. Musi w końcu zmienić nastawienie, bo tak to w życiu nie uda jej się dogadać z nikim.

Chwila moment.

Chwilunia.

Czy ona o czymś nie zapomniała? Albo raczej O KIMŚ. No oczywiście że jej ze łba wyleciało! Było już grubo po osiemnastej, a przecież umówiła się z Prowlem! A raczej to on umówił się z nią. No świetnie, idealnie, przecież on ją chyba zabije.

Albo odzywać się przestanie.

Znaczy, nie żeby to było jakoś tragiczne, ale nadal. Wolałaby, żeby strateg nie stracił do niej resztek szacunku.

Jest już stanowczo za późno, czy powinna o tym teraz zapomnieć, pójść spać i rano do niego zawitać z przeprosinami? Nieee, na pewno nie, to byłaby za prosta droga. Zrobi to teraz, w tym momencie. Tak, genialny pomysł. Durny jak chuj, ale genialny.

Yoru popędziła wręcz do kwatery mecha. Spóźniła się zaledwie parę godzinek, co to jest parę godzinek? To nic nie jest, prawie jakby była na czas.

Po drodze stres postanowił ją dopaść i parę razy skręciła w zły korytarz, ale ostatecznie znalazła się pod drzwiami z plakietką z imieniem stratega. Wzięła porządny wdech i zapukała, a drzwi otworzyły się wyjątkowo szybko, ukazując niezadowoloną minę mecha.

Jednak te parę godzinek jest dla niego problemem...

— Pojawiłaś się łaskawie... W końcu. — Zaczął wręcz wściekle, jednak starał się tego tak nie pokazywać. Ciężko było, bo chyba nikt tak nie uwielbiał punktualności, jak on. Dla Prowla nawet minuta spóźnienia jest końcem świata.

— Coś mnie zatrzymało. — Opuściła uszy smutno, jednak szybko je uniosła widząc, że Prowl odsuwa się, robiąc jej miejsce aby mogła wejść. Ale że on zaprasza ją do swojej kwatery? Tak o? Nieźle. Szkoda jednak, że sytuacja jest teraz napięta niczym struna. — Pomijając moje małe spóźnienie, o co chodzi? Czemu chciałeś mnie widzieć?

Pytanie Yoru chwilę błądziło po pokoju Prowla, aż w końcu mech postanowił na nie odpowiedzieć. Zawahał się z początku, ale szybko wrócił na odpowiednie tory.

— Potrzebuję w czymś pomocy, a jedynie tobie mogę na tyle zaufać...

.

It's cliffhanger moment, guys.

.

🚗 Sideswipe 🚗

Czerwony ziomek.

.

Słowa: 2726

.

📊 Size chart 📊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top