Rozdział 16 • Ostatnia Szansa

Zmieniając scenerię na zatoczkę medyczną decepticonów, otoczenie nie zmieniło się niczym. Nadal należała do najspokojniejszych pomieszczeń całego Nemesis, bo strach się bać postawić Knockoutowi. Pyskata natura tego pożal się Boże królewicza wyścigówy, znacząco odstrasza od wchodzenia z nim w jakikolwiek konflikt.

Dzisiaj jednak było troooszeczkę inaczej. Odrobinkę.

— No gdzie jest ta cholerna!- UGHH! BREAKDOWN! — Zawołał rozeźlony medyk, a jego partner, siedzący dosłownie parę metrów dalej, westchnął domyślając się o co mu znowu chodzi.

— Niech zgadnę, zgubiłeś polerkę? — Zapytał spokojnie.

Słysząc spokojny ton głosu Breakdowna, jedynie zdenerwował się bardziej. Przecież toż to tragedia! Zgubił najważniejszy przedmiot na tym całym zakichanym Nemesis i nigdzie nie może go znaleźć, a ten tylko siedzi i patrzy?!

— Jak możesz być taki spokojny?!

— Zachowujesz się, jakby ci dziecko co najmniej zginęło. — Uśmiechnął się rozbawiony. — Po co ci ona teraz? Przecież masz idealny lakier.

Knockout słysząc komplement, mimowolnie rozchmurzył się, a myśl o zaginionej polerce na chwile uciekła na dalszy plan. Jedyna rzecz którą lubi bardziej od swojego lakieru, to komplementy na jego temat.

— Ale muszę wiedzieć gdzie jest, bo jeśli stanie się tragedia i już nie będzie **idealny**, to musi być pod ręką. — Odpowiedział. Dla niego było to coś oczywistego. Break wywrócił optykami.

— To przestań ją gubić.

— Wiesz, że jako jedyny medyk jestem cały czas zabiegany. — Skrzyżował ręce na piersi, aby pokazać swoje niezadowolenie.

To prawda. Jako jedyny medyk na całym Nemesis, ma ręce pełne roboty. Praktycznie codziennie musi zajmować się rannymi i poszkodowanymi vehiconami, a gdyby nie pomoc Breadowna, to pewnie już dawno by się załamał.

Tak, co prawda Shockwave na biologii również się zna i wie gdzie co przeciąć lub przełożyć, ale nikt o zdrowych zmysłach z własnej woli by do niego nie poszedł. Chyba, że z myślami samobójczymi, bo no nie oszukujmy się, mech bez emocji, empatii miał by komuś życie ratować? Nie mówiąc już o jednej optyce i jednej dłoni, która już i tak nie jest tej samej sprawności co kiedyś.

Odgłos rozsuwanych drzwi zwrócił jego uwagę i skutecznie sprawił, że chwilowo zapomniał o swojej zgubie.

— O medykowaniu mowa... — Powiedział sam do siebie szeptem, zwracając się w stronę nowo przybyłego. — Rutynowe odrobaczanie, czy obroża na kleszcze ci się przeterminowała, hm?

— Odpuść mu już... — Wtrącił Break, jednak nikt się nim nie przejął i został kompletnie zignorowany.

— Bardzo zabawne, Knockout. — Odwarknął Barricade, podchodząc do medyka.

Liczne nowe, świeże zadrapania wskazywały na to, że Cade dopiero co wrócił z patrolu lub jakiejś cięższej misji, więc co za tym idzie chce sobie zrobić przegląd, czy ma wszystko na miejscu i upewnić się, że będzie sprawny do kolejnych zadań, jakie wyznaczy mu Megatron.

— Tylko ty potrafisz wypowiedzieć moje imię, jakby to było przekleństwo. — Parsknął, aby jedynie bardziej rozdrażnić mecha. Dobrze wiedział, że nic mu nie zrobi, tym bardziej nie w obecności Breakdowna więc może sobie pozwolić na więcej. — Co cię tu znowu przyprowadza?

— Nie widać? — Prychnął, pełen pogardy do wszystkich i wszystkiego. Ten to potrafi zarazić dobrym humorem.

Medyk nie chcąc się więcej sprzeczać z rozeźlonym, niedoszłym policjantem, zostawił temat w spokoju i obejrzał go. Nic nadzwyczajnego mu nie było, typowe po-misyjne zadrapania i mniejsze ranki, z których daleko było do wycieku. Barricade jak zwykle pewnie nie chciał się za bardzo narażać i zwiał gdy zrobiło się gorąco.

Po wszystkim wstał i bez żadnego "dzięki" czy nawet "pocałuj w dupe" chciał wyjść, jednak Knockout go zatrzymał. Oczywiście to od razu go jeszcze bardziej zirytowało, ale o dziwo tego AŻ tak nie pokazał.

— Gdzie ci spieszno?

— A co cię to obchodzi? — Odwarknął, zatrzymując się i nawet nie chcąc odwracać się w jego kierunku.

— Bo może idziemy w tym samym kierunku? — Uśmiechnął się zawadiacko.

— A co, chcesz sobie zrobić ze mną przyjacielski spacerek? Żeby mi bardziej dosrywać? Idź się pierdol Knockout.

Tym jakże miłym akcentem mech wyszedł z zatoki medycznej. No, to było jedno z jego milszych pożegnań, trzeba przyznać.

Niczym niezrażony KO postanowił podążyć psim smrodkiem i nie, o dziwo nie po to aby mu bardziej dowalić, dobić i znokautować, ale żeby faktycznie z nim porozmawiać. Cade jest ostatnim mechem z którym chciałby rozmawiać, tym bardziej w bardziej przyjacielskim nastawieniu, niż próby wymordowania się słownie, wzrokowo i na szczęście nie w praktyce.

Jeszcze brakuje mu, żeby jakiś pchlarz próbował go zagryźć.

Medyk pożegnał się ze swoim partnerem krótkim całusem w usta, chwycił za kilka datapadów z raportami dla Megatrona i wyszedł na korytarz. Pokierował się w stronę Barricade'a, bo ten jeszcze nie zdążył odejść za daleko i było widać go na horyzoncie. Uśmiechnął się do siebie samego gdy podchodził do mecha, aż w końcu dorównał z nim kroku.

Barricade od razu zauważył, że za nim lezie, a jego irytacja powoli zaczynała wychodzić poza skale. Czemu on tak bardzo się go uczepił? Czy na prawdę jedyny medyk nie ma żadnych lepszych zajęć na statku *wojennym*? Na pewno ma jakieś trupy i prawie-trupy którymi powinien się zająć, a nie go męczy.

Cade w końcu zatrzymał się i z zaciśniętymi pięśćmi odwrócił w kierunku swojego prześladowcy. Miał już tego dość, Knockout zawsze szukał rozrywki u innych, bo wiedział że jest nietykalny.

— O co ci chodzi? — Zapytał jakże miło. Knockout zatrzymał się trochę zdziwiony agresywniejszą postawą mecha, ale nie pozwolił zniszczyć sobie dobrego humoru.

— Po prostu ciekawi mnie jedna rzecz. Tobie na prawdę na niej zależało? — Zapytał z czystej ciekawości. Jeden z największych plotkarzy Nemesis MUSI wiedzieć takie rzeczy, aby zaspokoić rządzę wiedzy i jej rozsiewania gdzie popadnie.

— CZEMU WSZYSTKO MUSI KRĘCIĆ SIĘ WOKÓŁ YORU?! Yoru to, Yoru sramto, czemu wszyscy o niej gadają?! — Wściekł się.

Faktycznie, femme jest głównym tematem rozmów, co jest oczywiście zrozumiałe zważywszy na to, że Megatron miał co niej wielkie plany, a ona sama jest predaconem. Miała być przyszłością decepticonów, zmieść autoboty z powierzchni Ziemi, Cybertronu i jakiejkolwiek innej planety, jednak ta postanowiła odwrócić się przeciwko jej własnej frakcji, której tak wiernie miała służyć.

Plan utworzenia żywej broni poszedł się najprościej mówiąc jebać. A miało być tak pięknie...

— Nie denerwuj się, przecież tylko pytam nie będę cię oceniać. Wiem, chcesz być taki macho i w ogóle i nie przyjmujesz do wiadomości, że cię kobieta mogła zostawić.

— Ale?

— Co ale? Fakt stwierdziłem tylko. — Ten to umie pocieszać, tak go pocieszył, że aż bardziej zdenerwował.

— Zostaw mnie w spokoju. — Odwarknął, mając nadzieję, że w końcu da mu święty spokój. Knockout nie chciał dawać za wygraną.

— Prawda boli? Powiedz szczerze, jesteś zły że cię zostawiła, czy że ci faktycznie zależało na niej?

Tragedia wisi w powietrzu, jednak Barricade zatrzymał się na chwilę myślami. Zaczął się poważnie zastanawiać nad tym, co faktycznie czuje.

Czy mu na prawdę na niej zależało? Czy po prostu chciał jej używać, tak jak cała reszta? Sam już nie był pewien, która z tych dwóch opcji najlepiej opisze jego uczucia. Cały czas uważał, że posiadanie predacona po swojej stronie zapewni mu bezpieczeństwo, ale czy coś się wtedy zmieniło? Faktycznie zaczęło mu zależeć przez jakiś czas, czuł się na prawdę miło wiedząc, że ma kogoś u swego boku.

Ale cały czas nie jest pewien, jakiego rodzaju było to konkretne uczucie. Teraz jedynie czuje zdradę. Bo przecież jak ona śmiała!

— Nie, nie zależało mi. Jedyne co mnie obchodzi, to że nas zostawiła i dołączyła do autobotów, na prawdę było jej tu tak źle? — Wybuchł w końcu, wyrzucając z siebie emocje i wszystkie te myśli w jej stosunku, które tak długo chował. — Była na wygranej pozycji i co? Rzuciła to wszystko aby teraz siedzieć z autobotami? Po co?

Odpowiedzi nie dostał, gdy jego komunikator zaczął wyświetlać przychodzące połączenie. No pięknie, co znowu? Odebrał połączenie i chwile się wsłuchiwał, aż po chwili nie rozłączył.

Prychnął jedynie z pogardą w stronę Knockouta bo nie miał zamiaru z nim więcej rozmawiać, miał ważniejsze rzeczy na głowie, takie jak nagłe wezwanie przez Megatrona. No świetnie, idealnie! Czego jeszcze?

Przecież on się w końcu załamie, cały świat jest ostatnio przeciwko niemu, czym sobie zasłużył? No, może i tego było sporo, ale o tym się nie mówi ani głośno ani nawet cicho.

Barricade poszedł na mostek, zostawiając medyka samego sobie, a co on będzie teraz robić, to nie jego sprawa. Na miejscu nawet mu się nie śniło, aby oddawać jakieś pokłony czy inne bzdety, chciał się dowiedzieć o co chodzi i jak najszybciej odejść, żeby mieć w końcu święty spokój.

Właściwie to nawet by nie zdążył na jakieś iście królewskie przywitanie swojego władcy, bo ten uprzedził go. Megatron stał do niego plecami, ręce splątane z tyłu a krwistoczerwone optyki spoglądały w dal, obserwując błękitne niebo i poruszające się na nim leniwie chmury.

— Jak idzie ci powierzone zadanie? — Zapytał wprost, jego ton - na razie - spokojny.

— Pracuję nad tym... — Odpowiedział niepewnie. Nie miał jeszcze żadnych nowości, co jak co, ale ta konkretna femme jest wyjątkowo nieuchwytna.

— Kiedy mogę spodziewać się efektów?

— Niedługo, przysięgam. Potrzebuję tylko trochę więcej czasu i-

Nie zdążył dokończyć, gdy Lord decepticonów odwrócił się w jego kierunku, a ciężkie kroki rozniosły po pomieszczeniu. To nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.

— Dałem ci wystarczająco czasu. Chcę widzieć pozytywne efekty w trybie natychmiastowym, zrozumiano? Daje ci ostatnią szansę.

— T-tak mój panie...

Eeeee lmao. Dzisiaj rozdział zrobiłam taki krótszy, jako taką odskocznie od tych dłuższych, ALE jutro będzie na prawdę długi.


Słowa: 1503

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top