Prolog

Coś się zaczyna, coś się kończy.

Wir w odcieniach seledynu, fioletu i błękitu zawirował, zwiększając swoją powierzchnie w metalowej ramie. Wystarczyła chwila, aby pojawiły się w niej ledwo widoczne, rozmazane plamy, wpierw żółta, a za nią czerwona. Im bardziej się zbliżały, tym lepiej można było się im przyjrzeć i ujrzeć, że to dwa mechy, na oko cztery metry wzrostu, a wyglądem byli prawie identyczni - pomijając oczywiście barw ciała.

Nie śpieszyli się, jednak nie z ich własnej winy. Blachę zdobiły, a raczej szpeciły liczne wgniecenia, zadrapania i płaty gołej blachy, w których miejscu powinien znajdować się połyskujący lakier. Tego nie było, a oni sami byli jedynie zwiastunem nieudanej porannej misji.

Obaj bez słowa, jakby speszeni swoim niepowodzeniem, przeszli na drugą stronę mostu ziemnego. Stamtąd zostali poinstruowani przez nikogo innego jak ich ziemskich sojuszników. Znalazły się pojedyncze jednostki, które zapytały o stan zdrowia swoich "przyjaciół" z kosmosu, ni to jednak z grzeczności, ni to z faktycznego zmartwienia. Pytali bo pytali, bardziej z ciekawości. Ukrytą czwartą opcją jest to, że to góra im tak kazała, aby roboty nie czuły się jak intruzi.

Nie widząc żadnych przeciwskazań, zostali przekierowani do oficera medycznego Ratcheta i jego aspirującego na naprawdę zdolnego medyka, First Aida.

Przejście od głównej hali do pomieszczenia medycznego zajęło im zaledwie kilka minut, lub AŻ kilka minut, ze względu iż baza jest całkiem rozległa.

Dawna fabryka, teraz przerobiona na bazę militarną i dwupoziomową bazę autobotów, o łącznej powierzchni kilku hektarów, jeśli by zaliczać w to opatulający ją wokół las. Spora odległość od miast i stały nadzór w postaci kamer i patroli, zapewniał wystarczającą skrytość i bezpieczeństwo całego kompleksu.

— Bez sensu te kontrole.

— Sunstreaker, ja wiem, ty nie lubisz ludzi, oni za tobą pewnie też nie przepadają, ale — I tu zdanie urywa się, gdy drugi mech przerwał.

— Ale co? Dobrze widzą że jesteśmy ciężko ranni, a i tak czują potrzebne zatrzymywania nas na kontrole. — Odwarknął wręcz, trzymając się kurczowo lewego ramienia, na którym widniała największa szrama.

— No... faktycznie trochę słabo... ale to tylko ich obowiązek nałożony z góry. Rutynowa kontrola, każdy przez nią przechodzi gdy wróci z misji, a nie okazuje żadnych śladów... no widocznego umierania. Mają w rozkazach aby robić wyjątki w ekstremalnych przypadkach. — Odpowiedział, mijając to coraz to kolejne korytarze i patrole ludzkie, w specjalistycznych pojazdach, stosowanych do poruszania się po dużych przestrzeniach zamkniętych. - To tak samo gdy Optimus daje nam rozkazy, wtedy jakoś nie marudzisz.

— Prime to co innego, Sideswipe. — Odpowiedział z grymasem niezadowolenia.

Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas przed dojściem do skrzydła medycznego. Metalowa brama odgradzająca obszerne pomieszczenie otworzyła się, wydając przy tym nieprzyjemny pisk, gdy ocierała się o beton przy przesuwaniu.

Bliźniaki weszły do środka, kierując się w stronę medyka, Ratchet zauważył ich dopiero po chwili po tym jak weszli na sale. Medyk spojrzał na nich mrużąc widocznie zmęczone już optyki, odrywając wzrok z nad pracy swojego podopiecznego. First Aid był w trakcie codziennego szkolenia, jednak z braku dobrych materiałów ćwiczebnych musiał robić to na uprzednio przygotowanym sprzęcie, jedynie naśladującym prawdziwego Transformera.

— Dokończymy za chwilę. — Odezwał się Ratchet w stronę niewiele mniejszego mecha, na co ten skinął głową.

Medyk z początku nie wdrażał się w szczegóły, każda misja jest ryzykiem poniesienia ran, większych czy mniejszych, dlatego nie chciał marnować zbytnio czasu lub rozpraszać się pytaniami. Zadrapania jakie mieli na sobie bliźniacy nie były spowodowane zwykłą bronią białą czy palną.

— Więc... — Odchrząknął stary mech, kontynuował dopiero po paru sekundowej pauzie. — Co się stało na tym rutynowym patrolu? Nie chciałbym być nachalny, jednak takich ran decepticon by wam nie zostawił.

Bliźniacy spojrzeli na siebie i wlepiali tak wzrok jeden w drugiego przez dłuższą chwilę, przed tym jak Sunstreaker postanowił w wielkim skrócie wyjaśnić co zaszło.

— Można byłoby to wyjaśnić w trzech słowach. — Zaczął Sideswipe po chwili namysłu. — Bardzo duża jaszczurka.

...

— Jakim do cholery cudem dwa autoboty dały rade rozpieprzyć cały konwój?! Byłem przekonany, że wysyłając ciebie wszystko pójdzie bezproblemowo, jednakże grubo się myliłem. — Powiedział, prawie na jednym wdechu Megatron, kręcąc się w koło, jakby szukał czegoś o co mógłby się zaczepić. — Miałaś jedynie dopilnować i odeprzeć potencjalny atak ze strony autobotów, a ty nawet z tym sobie nie poradziłaś.

Rubinowe optyki podążały za nim, obserwując mowę ciała, chcąc wyłapać emocje towarzyszące aktualnie szaremu mechowi. Zdecydowanie nie były pozytywne.

Zatrzymał się w końcu po dłuższej chwili, wypełnionej jedynie cichym szumem pracujących systemów statku. Taka cisza przed burzą nigdy nie zapowiadała niczego dobrego, a była jedynie zwiastunem czegoś znacznie gorszego. Czegoś, co miało nastąpić w najmniej spodziewanym momencie.

— Lordzie Megatronie, ja... — I tu jej przerwał. Samo spojrzenie wystarczyło aby zamknęła się w ekstremalnym tempie.

— Yoru... Zawodzisz mnie coraz częściej. Miałem do ciebie, można by rzec, anielską cierpliwość, jednak i ona kończy się po jakimś czasie. Nie chce wysłuchiwać twojego tłumaczenia, jednak ciekawi mnie co masz do powiedzenia w kwestii pozwolenia autobotom żyć. — Powiedział krótko i do sedna, a jedynym jego celem było usłyszenie satysfakcjonującej odpowiedzi, na którą jednak nie miał co liczyć od tego konkretnego decepticona.

— Noo... — Zastanowiła się chwile. — To nie jest tak że pozwoliłam im żyć... Po prostu nie zabiłam ich. To jest jakaś tam-

Przerwał nagle głośny huk, gdy pięść Lorda Decepticonów zderzyła się z konsolką głównego komputera, wprawiając pracujące na mostku vehicony w chwilowy stan osłupienia. Femme podskoczyła nieznacznie, przełykając cicho ślinę. Jej wzrok zaczął błądzić w stronę zabrudzonej ziemskim brudem i zaschniętym, starym energonem posadzki.

— MAM NA POKŁADZIE PREDACONA, CZY NIEDOJDE?! — Dudniący basem głos odbił się od ścian, wywołując u femme zimny dreszcz. Zatrzęsła się. Mimowolnie opuściła parę sporych uszu, cały czas starając się wzrokiem odbiegać od rozmówcy. — Zrobiłaś się bezużyteczna, zero jakiegokolwiek pożytku. ZERO.

Szarawa femme opuściła wzrok jeszcze bardziej, dając po sobie poznać, że mimo próby nie przejmowania się porażką - a raczej ostatnimi czasy, wieloma porażkami - to i tak gdzieś w głębi ona sama czuje się jak bezużyteczny śmieć. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz zawiodła.

Wzięła słaby, lekko drżący oddech i uniosła wzrok znad podłogi, aby spojrzeć w niebezpiecznie jarzącą się czerwienią, parę optyk.

— Poprawie się. — Wydusiła niepewnym tonem głosu, co jak na nią było aż zaskakujące, aby odczuwać taki lęk.

— Czas zobaczy czy się poprawisz bo ostatnio mówisz więcej niż robisz. W najgorszym dla ciebie przypadku, nie będziesz już tu potrzebna jeśli zawiedziesz mnie choćby raz od tego momentu. To twoja ostatnia szansa, aby przynieść mi łeb autobota w zębach. Nie będzie więcej wymówek.

Nie wiem czy zabłysnęłam z rozdziałem czy nie, ale to jest tylko prolog więc nie byłam tak skupiona na jakiejś skomplikowanej treści, czy słowach.

W ogóle to sorry za taki poślizg xD


1077 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top