Prolog

Nie wierzę, że się na to zgodziłem. Musiałem chyba być pijany, bo w życiu bym tego nie zrobił. Moim zdaniem była to głupota, dziecinna zabawa, naciąganie ludzi na pieniądze. Oraz strata czasu. Co z tego, że miałem go pod dostatkiem.

— Diego, przypomnij mi, dlaczego ty jeszcze żyjesz? — zwróciłem się z pretensją w głosie do niższego od siebie szatyna, gdy szliśmy ulicami Nowego Orleanu. To on był przyczyną i inicjatorem tego, że idziemy do ,,wróżki". On czasami... często ma głupie pomysły. Teraz chyba rozumiecie moje niezadowolenie. Wszystkie te kobiety, które ,,przepowiadają przyszłość" to zwykłe oszustki, więc naprawdę nie chciałem tam iść.

— Bo jestem twoim najlepszym przyjacielem? — powiedział to takim tonem jakby to był wystarczający powód, żeby nie rzucić go lwom na pożarcie.

— Chyba będę musiał znaleźć innego.

Chłopak zaśmiał się głośno łapiąc się za brzuch.

— Błagam cię, nikt nie wytrzymałby z tobą pięciu minut — powiedział bardzo pewny siebie. I skurczybyk miał rację. — Jesteś na mnie skazany, mój drogi książę.

Chwyciłem go za ubranie i przyciągnąłem do siebie.

­— Mówiłem, żebyś tak mnie nie nazywał — wycedziłem przez zęby. Diego wydostał się z mojego uścisku i uniósł dłonie w geście obrony.

— Nic nie poradzę na to, że nim jesteś — rzucił, poprawiając swoja białą koszulę. — Co ty taki nie w sosie?

A kiedyś byłem?

— Pokłóciłem się z ojcem — nigdy się nie dogadywaliśmy, a nasze kłótnie były na porządku dziennym.

— O co tym razem poszło?

— Znowu pruł się o to, że nie mam jeszcze narzeczonej, a moje zachowanie nie pasuje do jego ideału następcy tronu.

— Co on nadal myśli, że mamy średniowiecze? —zaśmiał się. — To że król był zaręczony z twoją matką w wieku piętnastu lat nie znaczy, że ty też musisz — powiedział mój przyjaciel. Dobrze mieć kogoś, kto cię rozumie.

— To właśnie próbowałem mu dzisiaj powiedzieć, ale on ma w dupie moje zdanie. On sam mówił, że był zbyt młody na narzeczeństwo, ale mi nie daje w spokoju skończyć szkoły. Co za hipokryta! Obawiam się, że sam spróbuje znaleźć mi kogoś.

— Szkoda dziewczyny — skomentował Diego, a ja posłałem mu zabójcze spojrzenie. — Jesteśmy — zatrzymał się gwałtownie. Staliśmy przed jakimś dziwnym sklepem. Spojrzałem na szatyna, a on na mnie. Wywróciłem oczami na widok uśmiechniętego chłopaka.

— Miejmy to za sobą — burknąłem pod nosem.

Diego pchnął szklane drzwi, dzwoneczek zawieszony nad nimi zadzwonił. Wnętrze tego lokalu było ciemne, a słońce wpadające przez witryny ukazywał grubą warstwę kurzu, który osiadł się na półkach. Widać, że ludzie tu nie zaglądają, a właściciel nie dba o to miejsce. Na regałach stały różne rzeczy, kamienie, buteleczki z dziwną zawartością w środku. Niektóre obrzydzały jak się na nie patrzyło, więc nie chciałem wiedzieć, co to jest. W innej części sklepu wisiały na ścianach coś co przypominało naszyjniki. Pewnie jakiś amulety, które mają ,,magiczne właściwości", czy coś w tym stylu. Przed nami znajdował się blat z kasą fiskalną, a obok otwarte na oścież drzwi, przez które wyłoniła się młoda kobieta.

— O nie — wyrwało się jej na nasz widok.

— Danielle! — krzyknął radośnie mój towarzysz i rozłożył ramiona na boki jakby chciał ją przytulić.

— Co ty tu robisz, Diego? — zapytała, kurczowo trzymając swój notes przy sobie. Widziałem niepokój w jej oczach. Wiadome było, że się znają, ale chłopak nigdy mi o niej nie mówił.

— Masz u mnie dług — zaczął — i to nie jeden.

— Co chcesz tym razem?

— Nic wielkiego — zarzucił rękę na moją szyję. — Ten oto młodzieniec ma dzisiaj urodziny i chciał się dowiedzieć, co go czeka w przyszłości.

— Skończyłam z magią — zaczęła układać jakieś buteleczki na półkach.

— A nie zrobisz wyjątku dla starego przyjaciela? — dziewczyna prychnęła na jego słowa.

— Przyjaciel to za dużo powiedziane.

— Kolega?

Uniosła brew.

— Znajomy?

Skrzyżowała ręce.

— Raczej ,,osoba, która nie jest tu mile widziana" — zrobiła cudzysłów w powietrzu, a ja próbowałem się nie zaśmiać. Ale nagle coś sobie uświadomiłem.

— Chwila, chwil — wtrąciłem się — powiedziałaś magia? Jesteś czarodziejką?

— Wiedźmą dla ścisłości.

— A to jakaś różnica? — moje pytanie chyba ją zirytowało, bo wywróciła oczami. Pomimo, że w Akademii uczy się o innych rasach, to o czarodziejach wiem mało, bo zwyczajnie olewałem te lekcje. Czemu Diego nie wspomniał, że idziemy do kogoś, kto faktycznie ma styczność z magią i umie się nią posługiwać.

— A taka, że czarodzieje nie potrafią przepowiedzieć przyszłości — odrzekła z wyczuwalną wyższością.

— To co, zrobisz to? — zapytał Diego.

— A zostawisz mnie w spokoju?

Ona na prawdę go nie lubiła.

— A jak będę potrzebował pomocy? — Danielle skrzyżowała ręce i spojrzała na niego groźnie. — Okey, okey — podniósł dłonie w geście obrony. Już po raz drugi tego dnia.

— Dobra chodź, miejmy to już za sobą.

To samo powiedziałem kilka minut temu. Przypadek?

Ruszyliśmy za nią na zaplecze, ale mojego przyjaciela nie wpuściła.

— Żeby zaklęcie zadziałało, nie powinno być osób trzecich. — Diego spojrzał na nią podejrzliwie jakby chciał wyczuć jakiś podstęp, a później przeniósł wzrok na mnie.

— Okej, poczekam na zewnątrz.

Obok zaplecza był jeszcze jeden pokój, do którego przeszliśmy. Stał tam stół z dwoma krzesłami.

— Wybacz mi ciekawość, ale co ci zrobił Diego? — zapytałem zajmując jedno z miejsc.

— Wybacz mi, ale ci nie odpowiem — uśmiechnąłem się pod nosem, bo powtórzyła moje słowa. Może byśmy się dobrze dogadywali. — Za długo by opowiadać.

Usiadła naprzeciwko i rozłożyła przed sobą pergamin, a dookoła zapaliła świeczki.

— A to nie potrzebna ci kryształowa kula? — spojrzała na mnie i przetarła dłonią twarz. No co, tak było w filmach.

— Aleś ty tępy.

Gdybyś wiedziała do kogo mówisz...

— Daj rękę — zrobiłem jak poprosiła, ale z pewną nieufnością.

Wyciągnęła sztylet.

— Ej, ej, na to się nie pisałem — zabrałem od niej moją kończynę.

— Oj, daj spokój. Jesteś, elfem nawet tego nie poczujesz.

— Skąd wiesz, że...

— Diego.

No tak przez chwilę zapomniałem, że się znają.

Danielle nacięła moją skórę i pozwoliła, żeby jasna krew skapnęła na papier. Później zamknęła oczy i zaczęła mówić jakieś dziwne słowa. Czerwona ciecz zaczęła się samoistnie poruszać i kreślić jakieś wzorki. Gdy wiedźma przestała szeptać swoje tajemnicze regułki, świece na sekundę zapłonęły mocniejszym płomieniem, na co odsunąłem się lekko i zgasły. Okey, to najdziwniejsze przepowiadanie przyszłości jakie widziałem.

Dziewczyna spojrzała na to, co powstało.

— I co? — zapytałem, choć niezbyt mnie to interesowało.

Danielle zmarszczyła brwi, nadal wpatrując się w papirus.

— Dziwne, zazwyczaj widzę wszystko wyraźnie, a teraz ciężko mi jest cokolwiek odczytać.

To może załóż okulary?

— Ogólnie to dużo będzie się działo w twoim życiu. Będziesz toczył wojnę z... no właśnie tego nie widzę.

Pewnie z ojcem, tylko że już to robię. Ale to jaki szczegół.

— Będziesz musiał podejmować trudne decyzje.

Konkrety poproszę.

— Poznasz prawdziwą miłość...

Nie wierzę w nią...

— Ale nie jest wam pisane.

Tak myślałem.

_______________________________________________________
Mam nadzieję, że podoba wam się prolog.

Życzę wam dużo sił na nowy rok szkolny.
02.09.2019

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top