12 | Noelia, Troy

Po zakończonej lekcji z O'Konell, zapytałam Vanessy, czemu temat avatarów ją tak bardzo interesuje?

– Mój ojciec ma totalnego bzika na tym punkcie i trochę mnie tym zaraził – opowiedziała bez ogródek. – Jeśli będziesz kiedyś u nas na obiedzie to wiedz, że tatulek zacznie gadać o swoich teoriach na temat avatarów.

Zaśmiałam się i weszłam za Vanessą do klasy, gdzie miały odbyć się zajęcia z łaciny. Ja to słaba jestem, jeśli chodzi o naukę języków. Chciałam usiąść z szatynką, żeby ogarniać na lekcjach, ale wyprzedziła mnie Zoe. Musiałam zając miejsce obok Rodrigueza.

Kiedy dzwonek dał o sobie znać, nauczyciel wyszedł ze swojej kanciapy.

– Witam, pierwszorocznych, nazywam się Frank Flores i będę waszym belfrem od łaciny.

Wyglądał na sympatycznego gościa, ale lekko nieśmiałego. Miał na sobie koszulę, a na niej zieloną, bawełnianą kamizelkę, na nosie prostokątne okulary, które co chwilę poprawiał. A w ręku kurczowo trzymał podręcznik.

– Od razu zaczynamy zajęcia. Otwórzcie podręczniki i przepiszcie temat do zeszytów.

Zrobiłam jak poprosił. Postanowiłam uważać na lekcjach. Nie chcę być orłem z tego przedmiotu, ale nie chciałam go zlewać. Może kiedyś mi się przyda.

– Uważa się, że łacina to wymarły język, ale nie w naszym świecie. Mało się mówi, ale dużo się tym językiem zapisuje. Spacerując sobie po całym terenie szkoły możecie napotkać łacińskie  napisy. Nasze lekcje będą opierać się bardziej na pisaniu i czasami na czytaniu...

Chociaż tyle dobrego.

– Uważa się, że to co zapiszemy po łacinie jest święte i dusze magicznych istot, które jeszcze nie zaznały spokoju, mogą je przeczytać. Ale to tylko taka ciekawostka.

To co usłyszałam zainteresowało mnie i chciałam, żeby powiedział coś więcej, ale przeszedł do omawiania lekcji, a ja musiałam się skupić.

– Na dzisiejszych zajęciach napiszecie krótkie wypracowanie na temat waszych wakacji. Rozdam wam małą pomoc do wykonania tego zadania i słowniki.

Od razu wzięłam się do roboty. Byłam skupiona i zdeterminowana, chciałam dostać z tego dobrą ocenę. Jednak moja determinacja spadła, gdy zapisałam kilka słów i w mojej głowie nastała pustka. Patrzyłam na kartkę od pana Floresa i kartkowałam słownik, ale nie umiałam zbudować zdania. Spojrzałam na sekundę na Leo i co mnie zdziwiło. On pisał. On serio coś robił! To niespotykane, bo on olewał naukę. Pisał szybko i w skupieniu, a na dodatek nie korzystał z pomocy naukowych.

– Ehem... mogę przeszkodzić? – nie chciałam przerywać, gdy naszła go wena, ale musiałam.

– O co chodzi, kochana przyjaciółko? – powiedział swoim nonszalanckim głosem, ale nie oderwał wzroku od tekstu.

– Cóż chciałam zapytać, czy dobrze się czujesz. Boli cie coś, a może masz gorączkę – dotknęłam jego czoła, a ona się cicho zaśmiał.

– Okej, już wiem, o co ci chodzi. Nie możesz uwierzyć, że pracuję na lekcji?

– Tak, to po pierwsze, a po drugie piszesz bez pomocy.

– Bo ja umiem łacinę perfekcyjnie.

Podniosłam brwi do góry, nie wierząc w ani jedno jego słowo.

– Nabijasz się ze mnie, prawda? – zapytałam. Już zdążyłam poznać Rodrigueza i wiem, że lubi w ten sposób żartować.

– Tym razem nie. Moja babcia zaczęła mnie uczyć, gdy byłem mały. Czytała mi bajki i legendy po łacinie. Gdy szedłem do sklepu to robiła dla mnie listę zakupów po łacinie i wiele innych rzeczy.

Zamilknął, a ja patrzyłam na niego uważnie.

– Łżesz! – powiedziałam tak, żeby nauczyciel nas nie usłyszał.

– To najprawdziwsza prawda. Przysięgam na dobre imię mojej babci – położył jedną rękę na piersi, a drugą złączył dwa palce.

– Dobra, dobra, jeśli tak świetnie umiesz łacinę, to pomożesz mi z moją pracą.

– Nic nie ma za darmo, moja droga.

– Oddam ci moją porcję deseru na stołówce – zaproponowałam.

– Zgoda.

I właśnie tak robi się interesy.

***

Nauka w Akademii Gedymina rozkręciła się na dobre. Zaczął się październik, liście zaczęły spadać, a na dworze było szaro i ponuro. Ja i moi przyjaciele bylismy zawaleni zadaniami domowymi i sprawdzianami. Ale to było do przewidzenia, bo w końcu to szkoła. Inna... ale nadal szkoła.

I właśnie dlatego w piątkowy wieczór siedzieliśmy w bibliotece. Zoe przepisywała notatki do zeszytu, bo jest wzrokowcem i tylko tak mogła się czegoś nauczyć. Vanessa pisała esej o historii czarodziejów, ja miałam napisać wypracowanie na temat elfów jednak moja kartka pozostawała pusta. Natomiast Leo, był tak zmęczony nauką, że zasnął nad książkami.

– Czy nie mogę poprosić jakiegoś czarodzieja, żeby mi wyczarował to wypracowanie? – zapytałam, rozciągając się na krześle.

– Profesor Bloom od razu wyczuje, że twoja kartka jest przesiąknięta magią. A po za tym czarodzieje nie potrafią robić takich sztuczek, najwyżej mogą zaczarować długopis, który będzie pisał, to co ktoś powie.

– To i tak lepsze niż pisanie ręczne.

Spojrzałam na swoją pracę, a później na swoje pomoce naukowe i uznałam, że są nie wystarczające. Odłożyłam ołówek i wstałam z krzesła. Chodziłam chwilę między regałami i rozglądałam się za czymś, co pomoże mi w napisaniu pracy. Wodziłam oczami po tytułach książek, gdy nagle wpadłam na kogoś.

– Cholera jasna! – blond włosa dziewczyna, z którą się zderzyłam, właśnie zbierała rzeczy, które wypadły jej z rąk.

– Przepraszam. Nie patrzyłam, gdzie idę – powiedziałam przejęta.

– No coś ty – rzuciła sarkastycznie i nawet na mnie nie patrząc, zaczęła wszystko zbierać.

Rzuciłam się do pomocy. Zbierałam książki i rozrzucone kawałki pergaminu. Zmarszczyłam brwi, gdy na jednej z kartek, był narysowany kształt, który ja miałam na obojczyku. Przeraziło mnie to. Instynktownie poprawiłam bluzkę.

– Skąd to masz? – zapytałam.

– To nie twój interes – warknęła i wyrwała mi kartkę i szybko odeszła.

A właśnie że mój. Nigdy nie spotkałam kogoś, kto miał styczność z tym znakiem. Może ona wiedziała coś o tym znaku. Chciałam za nią iść i o wszystko się wypytać, ale zrezygnowałam, bo już coś innego przykuło moją uwagę. Stałam przed wysokimi do trzech metrów, żelaznymi kratami. To była jakaś brama zamknięta na kłódkę.

Na szczycie była tabliczka z napisem, którego nie rozumiałam. Prohibitorum Departament. Podejrzewałam, że został napisany po łacinie.

– Tutaj jesteś – usłyszałam za sobą głos Rodrigueza.

– O, Leo, wyspałeś się? – zapytałam zaczepnie.

– Ociupinkę, dziewczyny kazały mi sprawdzić, czemu tak długo nie wracasz.

– Właśnie miałam do was iść, ale zobaczyłam ten napis. Wiesz co on oznacza? – wskazałam kciukiem na tabliczkę.

Mag spojrzał we skazanym kierunku i zmrużył na chwilę oczy.

– Tak, to ,,Dział Ksiąg Zakazanych" – odpowiedział od razu. Dobrze mieć kogoś, kto umie łacinę.

Uznałam za bardzo dziwne, że w szkole jest dział z książkami, który jest zakazany dla uczniów. Ale uznałam to też za bardzo tajemnicze. W głowie pojawiła mi się myśl, że tam mogą znajdować się odpowiedzi na dręczone mnie pytanie. Co oznacza ten cholerny znak?!

Koniecznie muszę sprawdzić, co tam jest.

***

W głowie miałam plan, którego celem było dostanie się do Działu Ksiąg Zakazanych. Wszystko miałam ustalone i zaraz miałam wkroczyć do akcji.

Na moim telefonie zobaczyłam, że było kilka minut po północy, a wokół mnie panowała cisza. Jest duża szansa, że dziewczyny zasnęły. Ostrożnie wywlekłam się z łóżka i założyłam buty. Na palcach podeszłam do drzwi i już miałam nacisnąć na klamkę, gdy nagle światło się zapaliło. Cholera.

Odwróciłam się i zobaczyłam Vanessę z skrzyżowanymi rękoma na piersi a za nią zaspaną Zoe.

– Van, wytłumaczysz mi dlaczego mnie obudziłaś? Przez ciebie będę miała wory pod oczami – blondynka pocierała palcami oczy.

– Wytłumaczę, jeśli w zamian Nel wytłumaczy nam, gdzie wybierała się o tej porze?

– Emm... ja... – nic sensownego nie przychodziło do głowy.

– Tylko mów prawdę, ja wiem kiedy ktoś kłamie.

Chyba jestem na przegranej pozycji. Muszę powiedzieć im prawdę.

– Dobra wygrałyście – powiedziałam zrezygnowana. – Chciałam zakraść się do biblioteki a dokładniej do Działu Ksiąg Zakazanych.

– Co? Ale po co? – powiedziały jednocześnie.

– Pomyślałam, że to tam znajdę informację o tym – chwyciłam materiał bluzki, pokazując im bliznę.

– Jaki ciekawy kształt – blondynka podeszła bliżej i się przyjrzała. – Ale co to tak właściwie?

– Właśnie tego chcę się dowiedzieć.

– I to przez to chciałaś się wymknąć? – zapytała Vanessa. – Nie mogłaś nam powiedzieć? Razem poszukałybyśmy informacji.

– Ja... dziękuję, ale nie lubię o tym mówić...

– Okej, rozumiem, ale jak już wiemy to możemy iść – oznajmiła Zoe.

– Gdzie? – zdziwiła się szatynka.

– Do biblioteki.

– O nie, nie, nie! – Vanessa próbowała wybić dziewczynie ten pomysł z głowy. – Po pierwsze jest cisza nocna, a po drugie to ,,Dział Ksiąg Zakazanych" nazwa mówi sama za siebie. Możemy mieć przez to niezłe kłopoty.

– Będziemy, ale dopiero jak ktoś nas przyłapie – powiedziała pewna siebie Zoe, a mag ziemi wywrócił oczami.

– Van – odezwałam się – nie idź, jeśli nie chcesz, ale ja muszę. Mam ten znak od urodzenia i nikt z rodziny nie ma pojęcia, co to jest.

Ja i Zoe założyłyśmy bluzy i kaptury na głowę. Wzięłam telefon do kieszeni i już zamykałam drzwi za sobą, gdy odezwała się Parker.

– Idę z wami.

Blondynka wydała z siebie stłumiony dźwięk radości.

– Ale tylko dla bezpieczeństwa.

– A co niby może nam się stać? – zapytała nonszalancko mag powietrza.

– Wiesz, nie bez powodu zamknęli tą część biblioteki na kłódkę – odrzekła nieprzyjemnie Vanessa.

– No tak, żeby uczniowie tam nie wchodzili.

– Albo żeby coś się stamtąd nie wydostało...

Po tych słowach na twarzy Zoe zagościło przerażenie. Pewnie myślała, że to będzie małe nagięcie regulaminu, tak jak robią to wszyscy uczniowie, ale ja traktowałam tą sprawę poważnie i byłam świadoma konsekwencji. Byłam gotowa je ponieść.

Bez problemu wyszłyśmy z akademika i powoli szłyśmy do budynku szkolnego. Na chwilę przystanęłyśmy obok fontanny, żeby się rozejrzeć. Na szczęście nikogo nie było. Myślałam, że drzwi, będą zamknięte, ale się myliłam. Gdy byłyśmy w środku, ruszyłyśmy w stronę biblioteki. Cały czas trzymałyśmy się blisko siebie.

Gdy przekroczyliśmy próg czytelni, włączyłam latarkę w telefonie. Przechodziliśmy między regałami na paluszkach, choć dobrze wiedzieliśmy, że nikogo tu nie było. Gdy byłyśmy przed bramą usłyszeliśmy jakiś szmer i wszystkie wpadliśmy w panikę.

– Szybko, wyłącz to! – szepnęła Vanessa, a ja w pośpiechu wyłączyłam latarkę.

Złapałam dziewczyny za rękę i skierowałyśmy się do wyjścia, ale przed nosem zobaczyłyśmy małe światełko. No to już po nas, nakryli nas – pomyślałam. Już bałam się jaką karę dla nas szykują.

W tedy z cienia wyszła dziewczyna i to ta sama, na którą wpadłam wczoraj. Stała przed nami z surową miną i celowana w nas swoją różdżką.

– Co wy tu robicie?

– O to samo możemy zapytać ciebie – wyprzedziła mnie Vanessa.

– Nie wasz interes.

– W takim razie my też nie musimy się tobie tłumaczyć. Dziewczyny, idziemy.

Wyminęłyśmy czarodziejkę. Po ruchach przyjaciółki, wywnioskowałam, że chce się jak najszybciej się stąd ulotnić.

– Poczekajcie – zatrzymała nas. – Powiem wam, ale buzia na kłódkę.

Przy słabym świetle wydobywającym się z różdżki, pokiwałyśmy głowami na znak zgody.

– Chciałam dostać się do Działu Ksiąg Zakazanych – rzekła, a my zrobiłyśmy wielkie oczy. – Tak, wiem że nie wolno, ale chciałam sprawdzić tam coś bardzo ważnego. Nie patrzcie tak na mnie.

– Nie, nie spokojnie. Jesteśmy po prostu zdziwione, bo my... też chcieliśmy się tam dostać.

– Serio? – blondynka była zdziwiona, ze nie tylko ona wpadła na taki szalony pomysł.

– To może połączyły siły i chodźmy tam razem? – zaproponowała Zoe z ekscytacją w głosie.

– Myślę, że to dobry pomysł – czarodziejka wyciągnęła do nas rękę. – Jestem Tamara.

– Chwila, chwila – Vanessa powstrzymała mnie od podania jej dłoni. – Najpierw grozisz nam różdżką, a teraz chcesz iść do jedynego zakazanego miejsca dla uczniów i przedstawiasz nam się jakby nigdy nic?

– Mamy zamiar razem złamać szkolne przepisy, a to prawie jak przyjaźń – dziewczyna odpowiedziała z dziwnym uśmieszkiem na twarzy, ale ostanie słowo wypowiedziała z dziwnym wysiłkiem.

– Ja jestem Noelia, to moje przyjaciółki Zoe i Vanessa. Prowadź – ręką wskazałam, żeby szła przed nami.

Gdy przeszliśmy kilka metrów, Parker wzięła mnie na bok.

– Nie ufam jej – szepnęła.

– Ja też, ale nie mamy innego wyjścia.

Chwilę potem staliśmy razem przed żelaznymi kratami. Nie wiem czemu, ale coś przyciągało mnie do tego miejsca jak jakiś magnez.

– Świetnie, jest zamknięte na kłódkę – rzekła Vanessa, nie zadowolona z tego, że napotkaliśmy kolejną przeszkodę.

– Od czego macie mnie – uśmiechnęła się Tamara i wyciągnęła z kieszeni swój magiczny patyk.

– No tak, zapomniałam, że czarodzieje za pomocą zaklęć rozwiążą każdy problem – powiedziała ironicznie.

Tamara wycelowała różdżką w kłódkę i już miała wypowiedzieć zaklęcie, gdy nagle w całej bibliotece włączyło się światło. A to oznaczało tylko jedno. Nakryli nas.

– Już po nas – usłyszałam zestresowany głos Vanessy.

– Co to ma znaczyć? – przed nami pojawiła się profesor O'Konell. – Co wy tu robicie o tej porze? Powinniście dawno być w łóżkach.

W głowie szybko analizowałam jak bardzo mamy przechlapane, ale kołatające serce ani trochę nie pomagało. Spojrzałam na swoje towarzyszki, ale nic nie powiedziały. Najwyraźniej stres odjął im mowę.

– No mówcie w końcu – ponagliła.

– Eee... bo... to ja, bardzo panią profesor przepraszam, to moja wina – powiedziałam, a Gwen zmarszczyła brwi nie rozumiejąc. – To był mój pomysł, żeby tu przyjść. Dziewczyny nie chciały, ale je namówiłam. Proszę ich nie karać.

– Nel, co ty robisz? – zapytał półszeptem Vanessa. – To nie prawda.

– Van, nie musisz mnie bronić. To był mój pomysł od samego początku i to ja namówiłam Vanessę, Zoe i Tamarę, żeby ze mną poszły.

– Wiesz, że to co zrobiłaś jest poważnym wykroczeniem – powiedziała profesor O'Konell, ale w jej głosie nie słyszałam złości czy zawodu, ale raczej troskę.

– Wiem i jestem gotowa ponieść odpowiedzialność za swoje czyny – użyłam pokornego tonu i spuściłam głowę. Dobra ze mnie aktorka, co nie?

– W ramach kary, będziesz pomagać w organizacji szkolnej imprezy. A teraz wszystkie marsz do swoich pokojów.

– Tak jest, pani profesor – powiedziałyśmy prawie chórem.

Ruszyła za nami do wyjścia. Przy wejściu do szkoły, kobieta złapała mnie za ramie zatrzymując mnie.

– Miałyście szczęście, że to ja was przyłapałam, a nie ktoś inny, bo w tedy wszystkie zostałybyście ukarane.

– Dziękuję i przepraszam – rzuciłam i dołączyłam do dziewczyn w akademiku.

– Czemu wzięłaś całą winę na siebie? – zapytała Zoe, gdy cała nasza trójka znalazła się w łóżkach. – Nie musiałaś tego robić.

– Tak, to było miłe z twojej strony, ale nie nie chcę być nikomu niczego dłużna – powiedział mag ziemi.

– Dziewczyny, jesteście moimi przyjaciółkami, po za tym to ja wpadłam na ten pomysł.

– Jesteś kochana – blondynka posłała mi uśmiech. Zgasiła swoją lampkę nocną i pokoju zapanowała całkowita ciemność.

– Wiecie co dziewczyny? – usłyszałam po chwili głos Vanessy. – Zastanawia mnie to, dlaczego tylko ty dostałaś karę. Znaczy... prosiłaś, żeby nam się nie oberwało, ale Gwen O'Konell to kobieta, dla której przestrzeganie zasad to świętość.

– Jest naszą opiekunką – opowiedziałam. – Może nie chciała karać swoich wychowanków.

– Nie wydaje mi się, że mamy jakieś specjalne przywileje – powiedziała nagle Zoe poważnym tonem, co było do niej nie podobne. Przez to że było ciemno, nie mogłam zobaczyć jej wyrazu twarzy.

– Co masz na myśli, Zoe? – zapytała Vanessa.

– Nie wiem, jestem zmęczona i plotę głupy, dobranoc.

I już od tego momentu żadna z nas się nie odezwała. Przez chwilę leżałam na plecach, myśląc o Tamarze. Ona też chciała zakraść się do Działu Ksiąg Zakazanych. Tylko po co?

Ω

– Schyl się! – szybko pociągnąłem Theo za rękaw. – Pogrzało cię?! Mogli nas zauważyć.

– Sorry, jakoś nie jestem w formie – szepnął, kucając obok za krzakiem.

– Co? – myślałem, że się przesłyszałem. – Ty chyba sobie żartujesz?!

Właśnie odbywały się zajęcia z efami w terenie i wymagałem od swoim przyjaciół sto procent skupienia. Raz na jakiś czas idziemy do pobliskiego lasu, żeby poćwiczyć posługiwania się bronią i sztukę strategii. Mimo że nie są to żadne zawody, to wszyscy traktowali to bardzo poważnie. W ten sposób budowaliśmy swoja pozycję w szkolnej hierarchii. W zależni od tego kto wygra, ten mógł czuć się ważniejszy. A ja wyjątkowo dzisiaj chciałem porządnie skopać elfom tyłki.

– Nie, jestem przybity po zerwaniu z Hanną.

Hanna to człowiek. Uganiał się za nią bardzo długo, a ona miała go gdzieś. A ja za każdym razem mówiłem, żeby znalazł sobie dziewczynę ze swojego środowiska.

– Stary, z chęcią pogadałbym o twoich sprawach sercowych, ale nie w tej chwili. Mamy rozgrywkę do wygrania.

– Tak, wiem.

– Więc zepnij dupsko i do roboty.

Gdy mieliśmy wstać z klęczek poczuliśmy silne szarpnięcie i boleśnie wylądowaliśmy na ziemi. Uderzyłem się mocno w głowę i przez sekundę nic nie widziałem, ale moce łowcy szybko pomogły i z powrotem wszystko zacząłem dostrzegać. Przed twarzą miałem stalowe ostrze miecza, a jego właścicielem był dobrze wszystkim znany Nathan Roggestern. Gdzieś kawałek dalej Diego Caraman obezwładnił Theo, a trzech innych elfów było gdzieś w pobliżu.

– Myślałem, że łowcy są bardziej czujni – rzekł Nathan, a jego koledzy zaśmiali się głupkowato.

Jeśli myślał, że mnie pokonał to się grubo mylił.

On chyba zapomniał, że nawet jak łowca nie ma w ręku miecza, to i tak jest uzbrojony. Szybkim i zwinnym ruchem wyciągnąłem dobrze ukryty sztylet i rzuciłem w elfa. Uchylił się, co sprawiło, że spudłowałem, ale nie miałem na celu go zranić,( no przynajmniej w tym przypadku). Przez sekundę zapomniał o mnie, a to dało mi nad nim przewagę. Szybko wstałem i pobiegłem po naszą broń, którą zostawiłem. Theo też udało się wyswobodzić z uścisku, a ja rzuciłem mu jego miecz. Ja i mój przyjaciel odwróciliśmy do siebie plecami, a nasi wrogowie nas okrążyli.

– Pięciu na dwóch, trochę nie fair – powierzałem patrząc po twarzach swoich przeciwników.

– Twoje życie jest nie fair – odpowiedział Nathan.

– Humorek się ciebie trzyma, Roggestern – rzuciłem zaczepnym tonem.

– Kończmy tą szopkę – odezwał się Theo i choć tego nie widziałem, na pewno przewrócił oczami.

– Chociaż w tym się zgadzamy – zaśmiał się Diego.

Szturchnąłem Theo w lewe ramię, żeby atakował tego z lewej, a ja zaatakowałem z prawej. W ten sposób nawzajem się chroniliśmy. W kilku szybkich ruchach pokonaliśmy pachołków Nathan i teraz zostali on i jego kumpel.

– Całkiem nieźle, panie łowco – rzekł blondyn, stojąc przede mną w bojowej pozie. – Ale ze mną nie pójdzie ci tak łatwo.

– Przekonajmy się, wasza wysokość – powiedziałem ironicznie jego tytuł.

W tym samym momencie natarliśmy na siebie mieczami i było tylko słychać uderzanie metalu o metal. Przez kilka minut  prowadziłem czystą walkę, żeby znaleźć idealną sposobność do zadaniu ciosu, ale musiałem myśleć szybko, bo Nathan zaraz mnie zaatakuje.

W pewnym momencie elf zaczął wykonywać szybsze ruchy bronią, a ja próbowałem odpierać jego ataki. On pragnął, żeby nas pokonać. Nagle usłyszałem krzyk Theo i to pozbawiło mnie koncentracji, co mój przeciwnik wykorzystał od razu. Jego ostrze przeciął skórę na policzku i na udzie. Nie powiem, zabolało. Jednak adrenalina, którą w sobie miałem, pomogła mi się nie przewrócić. Zacisnąłem z całej siły szczęki i natarłem na chłopaka. Udało mi się złapać jego rękę, w której miał miecz i zdecydowanym ruchem uderzyłem kolanem w brzuch, a następnie zadałem mu prawego sierpowego. Później popchnąłem go na drzewo. Po tym był tak oszołomiony, że nie wiedział, co się dzieje. Wyciągnąłem drugi sztylet i przyszpiliłem rękę Nathana do kory drzewa. Zawył z bólu.

– No, trochę sobie tu posiedzisz – poklepałem go po ramieniu.

Podbiegłem do Theo.

– Hej, stary, nic ci nie jest?

– Caraman chyba złamał mi rękę, ale odegrałem się. – Nie wiem, co mój przyjaciel zrobił ale Diego leżał na ziemi nieprzytomny. – Na co ty czekasz, zakończ to.

– Jasne, robi się.

Biegłem, choć ze zranioną nogą, nie było to łatwe. To drodze nie spotkałem innych elfów ani łowców. Albo się zgubili albo polegli w dzisiejszej bitwie. Kręciłem się po tym lesie, sam nie wiem ile. Może kilka minut, może pół godziny. Nie wiem, ale w końcu zobaczyłem... róg z białego złota. Zadąłem w niego, dając znak swoim, że wygraliśmy.

***

Jak można było zauważyć, zajęcia strategiczne są dość brutalne. Nie obyło się bez żadnego uszczerbku. Miałem sporo zadrapań i kilka głębokich ran, które bolały jak cholera. Właśnie szedłem do Tamary, żeby coś na to zaradzić. Mało kto ma dobre relacje z Blake... znaczy mało kto w ogóle ma jakieś relacje, ale mi udało się z nią zaprzyjaźnić.

Zapukałem do odpowiednich drzwi. Usłyszałem ciche zaproszenie, więc pchnąłem lekko drewnianą płytę.

– Się masz, Blake – zagadałem i posłałem jej uśmiech.

Blondynka siedziała przy biurku, pochylona nad książkami. Gdy usłyszał mnie, podniosła głowę i obróciła się do mnie na swoim obrotowym krześle.

– Okropnie wyglądasz.

Tak właśnie witała się ze mną czarodziejka, a raczej jak się ze mną nie witała. Po co nadwyrężać struny głosowe na zbędne ,,Cześć, jak się masz?", ,,Cieszę się, że ciebie widzę". Ale przyzwyczaiłem się.

– Tak, elfy dały nam dzisiaj w kość – zaśmiałem się, przyglądając się czerwonej kresce na moim przedramieniu.

– I przyszedłeś po to co zwykle?

– Dokładnie – wyszczerzyłem się, a ona uniosła oczy ku niebu.

– Masz szczęście, niedawno robiłam zapasy.

Wstała z czarnego fotela biurowego i podeszła do stojącej na podłodze szafki i otworzyła ją. Przez ramię blondynki mogłem zauważyć wnętrze pełne szklanych flakoników z różnokolorowymi substancjami, które dziewczyna zaczęła przekładać. Spojrzałem na stół, na którym były porozrzucane różne papierzyska. I sumie nie zainteresowało by mnie ten bałagan, gdyby w wśród tego był szkic tajemniczego znaku. ,,Skąd Tamara to ma?" – zastanowiłem się.

– Masz – szybko oderwałem wzrok, gdy usłyszałem głos Blake. Podała mi kilka dawek eliksiru. – Te zielone są na rany cięte, fioletowe hamuje wszelki ból. Tylko zwrócić mi buteleczki.

– Jasne, dzięki – schowałem wszystko do torby, pozostawiając na teraz jeden w zielonym kolorze. Wypiłem zawartości i skrzywiłem się. – Ugh... już zapomniałem jak bardzo okropne jest to paskudztwo.

Blake uśmiechnęła się, jakby moja reakcja na eliksir spawał jej przyjemność. Po kilku sekundach pieczenie na policzku i na nodze ustało. Podszedłem do lustra i nie było śladu po ranie zadaną przez księcia elfów.

– Te twoje trunki świetnie się sprawdzają, ale czy nie można czegoś dodać, żeby pozbyć się tego gorzkiego smaku?

– Nie, eliksir stracił by swoje właściwości i byłby do wyrzucenia. Ważenie eliksirów to wyjątkowa sztuka. Musisz dokładnie odmierzyć odpowiednie składniki, żeby powstał pożądany wywar. A do tego ważny jest czas i cierpliwość.

– Jasne... – przeciągnąłem ostatnią samogłoskę. – Powiedz, co to za znak na tej kartce?

– To? Pewnie nie uwierzysz, ale jakiś czas temu przyszedł do mnie Nathan i poprosił, żebym dowiedziała coś o nim.

– Nathan Roggestern? – zapytałem zdziwiony.

– A znasz jakiegoś innego Nathana?

– Ale co on chce wiedzieć? Zobaczył gdzieś ten znak i go to tak zainteresowało?

– Zapytałam, ale nic nie chciał powiedzieć.

– W takim razie coś znalazłaś? – zapytałem, starając się żeby mój głos był jak najbardziej obojętny.

– Nie, kompletnie nic, ale zostało jeszcze kilka książek – wskazała na duży stos książek. – Może tam coś znajdę.

Oby nie.

_________________________________________________________________________

24.08.2020  Rozdział miał być jakoś miesiąc temu, ale cóż... jest teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top