Rozdział 9 - Przesłuchanie i obecność
Clarke
Dostałam zezwolenie lekarza na opuszczenie szpitala, ale wcale mi nie ulżyło. Odwrotnie.
Przestąpiłam próg budynku i poczułam, że znowu jestem na celowniku. Brakowało mi poczucia bezpieczeństwa, a Lexy nie było na horyzoncie. Posmutniałam.
I przez to, że dokładnie pamiętałam, co się wydarzyło, nim pogotowie mnie zabrało i przez to, że noc odwiedzin dziewczyny tak prędko minęła.
- Ja też cię kocham - wypowiedziałam te słowa, jakby brunetka mnie zaczarowała. A właściwie odczarowała, bo dopiero w tym momencie to wszystko do mnie wróciło. Uderzyły we mnie uczucia, którymi pałałam i pałam do Komandor od długiego czasu, a do których nie posiadłam odwagi, by wyznać. Nawet przed samą sobą. A tym razem...tym razem naprawdę to zrobiłam. Na głos. Byłam szczera z całym wszechświatem.
Wtedy ona splotła ze sobą nasze palce, nachylając się w moją stronę. Nieubłaganie twarz zbliżała się do twarzy. Jej oddech przemierzał centymetry, by obić się o mój nos i usta. W końcu odległość wyparowała.
Zmrużyłam oczy w efekcie tego, że promienie słońca nie dawały zobaczyć niczego, co znajdowało się poza czubkiem nosa. Na wspomnienie gorącego i namiętnego pocałunku, przepełnionego przez pasję, a zapewne i pożądanie - przynajmniej z mojej strony - uśmiechnęłam się.
Dobrze wiedziałam, iż niedługo znów ją zobaczę. Dotknę, posmakuję tych miękkich, soczystych ust.
Czekając na mamę, która uparła się, że przyjedzie mnie odebrać, moje myśli zmieniły tor. Odbiegły do zdarzenia sprzed trzech dni, do imprezy Raven, która skończyła się niemal tragicznie. Było mi niezmiernie przykro, że wydarzenia przybrały dramatyczny obrót.
Uchyliłam powieki. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach polnych kwiatów, zmieszany z wonią wilgotnego po deszczu lasu. Dopiero po jakiejś chwili zorientowałam się, że przywiązano mnie do jednego z drzew o potężniejszych gabarytach. Wydałam z siebie okrzyk przerażenia. Czułam na sobie okrutny wiatr, przedzierający się przez nagą skórę do mięśni i kości. Odruchowo chciałam się zakryć, lecz nie byłam zdolna, by to zrobić. Sznur wbijał mi się w ciało.
Po policzkach spłynęło mi kilka łez. Otarłam je, kiedy zobaczyłam Abby, parkującą granatowy samochód. Dałam znak, by nie wysiadała i poczłapałam do drzwi. Minutę później jechałyśmy do domu, za którym zdążyłam cholernie się stęsknić.
- Jak się czujesz? - spytała, łapiąc mnie za drżącą dłoń.
- Lepiej - skłamałam - lepiej.
- Kłamiesz - burknęła - Clarke, musisz z kimś rozmawiać o tym, co się stało.
- Nie jestem gotowa - przyznałam, ulokowując wzrok na swoich butach.
Westchnęła.
Jak grochem o ścianę. Pewnie tak teraz myślała.
- Przepraszam, że jestem krnąbrna - dodałam.
- Nie, to nie to, córeczko. Po prostu sama nie wyobrażam sobie, co musisz czuć i jak bardzo cierpisz. Chciałabym umieć ci pomóc.
- Pomagasz mi obecnością.
- Obawiam się jednak, że to niewystarczające.
- Wolisz, bym poszła do psychologa? - spytałam zażenowana kierunkiem, w który gnała wymiana zdań.
Milczała, a ja wzięłam to za potwierdzenie.
- Pomyślę o tym - i znowu, kogo ja oszukiwałam?
»»»°«««
Lexa
Razem z Bellamym przyglądaliśmy się chłopakowi, który związany, siedział na brudnej, zapaćkanej swoją krwią, ziemi.
- Nic nie powiesz? - Blake podszedł do niego, złapał za włosy i odchylił głowę do tyłu. Tak, by móc spojrzeć mu w piwne oczy.
- Nie mam nic do powiedzenia - próbował być twardym, ja jednak wiedziałam, że niewiele już pozostało, by go złamać.
Zajęłam miejsce przyjaciela Gryffin i przytknęłam Finnowi miecz do gardła.
- Błysk w oku podpowiada mi, że wolisz żyć niż po raz kolejny zostać zabitym - rzuciłam zadziornie - więc jak będzie?
Przycisnęłam ostrze do jego skóry, krew strumieniem spłynęła na klatkę piersiową. Dociskałam mocniej.
- Dobra - wykrztusił.
Zawiesiłam broń na plecy, gdzie być powinna i kucnęłam przed ofiarą dzisiejszego przesłuchania.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał.
- Blake - zwróciłam się do sojusznika - dowiedz się, czego tylko możesz i daj mi znać. Ja muszę już iść.
- Nie wolisz przy tym być? - zdziwił się.
- Mam coś ważniejszego do roboty. Jutro porozmawiamy i powiesz mi, co wygadał ten tu - pokazałam na Collinsa - bywaj.
- Bywaj - powtórzył i skupił się na przetrzymywanym, dawniej zakochanym w blondynce, dwudziestolatku.
· Godzinę później ·
Stanęłam przed drzwiami domu Gryffinów. Przez rozsunięte żaluzje, w oknie dostrzegłam ruch. Matka Clarke zmywała naczynia, a kanclerz Kane uśmiechał się do niej w sposób, w który ja zwykle uśmiecham się do Wanhedy.
Zaryzykowałam i wcisnęłam guzik, po czym rozległ się donośny dzwonek, który oznajmił moje przybycie.
- Tak? - otworzyła mi Abigail, ubrana w luźne ciuchy, na które narzucony miała kuchenny fartuch.
- Jestem...jestem znajomą pani córki - powiedziałam, pesząc się nieznacznie. Nigdy nie rozmawiałam z rodzicem osoby, na której zależy mi w romantycznym kontekście.
- Co prawda późno już - odrzekła - ale w danej sytuacji mogę zrobić wyjątek. Sądzę, że Clarke potrzebuje rozmowy. Zapraszam - odsunęła się, aby mnie wpuścić.
Zgrabnie wślizgnęłam się do środka. Abby wskazała mi drogę do pokoju przywódczyni setki.
Cicho pokonałam kilkaście stopni schodów, po czym chwyciłam za klamkę i weszłam do poleconego mi wcześniej pomieszczenia.
Na widok przebierającej się osiemnastolatki, zaschnęło mi w gardle. Z ciężkością przełknęłam ślinę i wydawało się, że był to zbyt hałaśliwy zabieg. Odwróciła się w moją stronę, ukazując tym samym krągłe piersi, na które jeszcze nie zdążyła zaciągnąć koszulki.
- Lexa! - zastygnęła w bezruchu, z paniką na ustach. Dopiero po chwili przemogła się i podciągnęła tą część odzienia.
- Przepraszam, wybacz! Nie sądziłam, że...- starałam się wymyślić wymówkę, dla której wkradłam się tu po kryjomu i nie zasłoniłam oczu.
Opadła na ciemno-niebieską pościel, ukrywając twarz w dłoniach. Przysiadłam się, nieśmiało kładąc jej swoją dłoń na plecach.
- Nie pytaj, jak się czuję - uprzedziła - kiedy indziej.
- Jak sobie życzysz.
- Kiedy indziej o tym pogadamy - dodała szeptem.
- Rozumiem. Dobrze.
- Lexa...
Niech częściej chwali się tym, jak pięknie brzmi moje imię w jej ustach. Proszę...
- Tak, Clarke?
- Zostaniesz ze mną na noc? Proszę...
- Oczywiście.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top