Rozdział 27 - Ukryte zamiary


Octavia

Przez operację, na którą postawiła Raven, dusza siedziała mi na ramieniu, a serce przy każdym uderzeniu niemal wyskakiwało z piersi. Przy zdrowych zmysłach trzymał mnie nie tylko Lincoln, który ciągle dawał mi siłę swą obecnością, ale również Bellamy. Tych dwóch mężczyzn znaczyło dla mnie najwięcej i przypomniałam sobie w danym momencie, ile walk stoczyłam właśnie dla nich, w imieniu naszego ponownego spotkania.
Sama nie wiedziałam, jakie myśli górowały. Czy te o mieszkaniu pod podłogą, gdzie kryłam się przed surowym, bezlitosnym Kanclerzem Jahą, czy o tym, jak po przylocie na ziemię stawałam się ziemianką. Czy może o tym, że lekarze dokładnie w tej chwili kroili moją przyjaciółkę.
Zadrżałam, gdy usłyszałam kolejny ze znajomych głosów.

- Clarke! - bezzwłocznie rzuciłam się w kierunku drugiej z przyjaciółek, przytulając się doń najmocniej jak potrafiłam.

- Wszystko będzie dobrze, Blake. - zapewniła mnie, brzmiąc oschlej, niż mogłabym się spodziewać - Reyes wyjdzie z tego żywa, a potem stanie na nogi.

- Miejmy nadzieję, że masz rację. - szepnęłam, z powrotem zajmując plastikowe krzesło w szpitalnej poczekalni.

Po następnych dwóch godzinach, które z poprzednimi złączyły się w siedem godzin oczekiwania na wieści od chirurgów - z zamkniętego skrzydła budynku wyślizgnęła się Abby Gryffin.
O ile przed minutą całe towarzystwo próbowało nie zasnąć ze zmęczenia, po zauważeniu lekarki i matki Clarke, podnieśliśmy się do pionu. Otoczyliśmy kobietę, nie dając jej możliwości ucieczki, z której i tak by nie skorzystała.

- Operacja przebiegła zgodnie z planem. - zaczęła ostrożnie, a na jej twarz wkradł się uśmieszek pełen satysfakcji - Wasza przyjaciółka powinna wybudzić się rano, a tymczasem...nie wszyscy musicie tu przebywać, więc proponuję pozostawić delegację dwóch osób.

Zgłosiłam się jako pierwsza, więc dołączył do mnie Lincoln, który nie chciał zostawiać mnie w ciemnym, ponurym szpitalu i samotności.

»»»°«««

Clarke

Wróciłam do domu razem z mamą. Podczas jazdy samochodem nie zamieniłyśmy ani słowa, ale inaczej podziało się, gdy przekroczyłyśmy próg naszego przybytku. W salonie czekał już na nas Kane, a obok niego, jakby uradowana moim widokiem Lexa. Dziewczyna ruszyła do mnie i po kilku sekundach trzymała w swoich silnych, ale szczupłych ramionach. Niespodziewałam się od niej tego typu nagłego wybuchu uczuć, tym bardziej przy Abby lub Marcusie, lecz zdecydowałam nie narzekać. Poza tym, były inne sprawy do omówienia, jak mogłam się domyślić.

- O co chodzi? - spytałam - Jest późno, padam z nóg, wolałabym położyć się do spania. Czemu nie mogę?

- Wybacz, córeczko. - odparła mama - Kane rozmawiał...

Spojrzała na mężczyznę i kiwnęła głową.

- Rozmawiałem z Montym. - odchrząknął - Zdaje się, że razem z Raven weszli w posiadanie pewnych nagrań, które utworzył Arhideon. Tak, twoja matka mi o nim opowiedziała.

- Krótka musiała być to opowieść, skoro niemal niczego o nim nie wiemy. - burknęłam - Jak zdobyli te videa?

- Masz wśród swych ludzi mechanika, który interesuje się inżynierią. - dodała Heda - Nawet mnie to nie dziwi.

- Masz słuszność. - przyznałam - I co chcemy zrobić, w związku z tym?

- Jutro. - oznajmiła matka - Jutro obejrzymy te nagrania, zobaczymy, co możemy z nich wyciągnąć.

· Następny dzień ·

Dopiero, gdy wszystko nabrało tempa, zrezygnowałam z uczęszczania na lekcje. Doszłam do wniosku, że muszę skupić się na czymś ważniejszym, aniżeli próba normalnego przeżycia nastoletniego wieku.

- O czym myślisz? - zza pleców dobiegł do mnie melodyjny głos Lexy, która objęła mnie rękami i ucałowała w ciepłą skórę na karku.

- O tobie. - skłamałam.

- Nie oszukuje się Hedy. - przypomniała, siadając na mnie okrakiem. Miała szaloną minę, jakby planowała coś nieprzyzwoitego.

- Co kombinujesz? - spytałam, ale zaraz tego pożałowałam.

Przygwoździła mnie do łóżka, łapiąc mi dłonie nad głową. Ustami tworzyła pocałunki, których ścieżkę wyznaczyła od ucha, aż do rzuchwy. Potem przesunęła językiem wzdłuż szyi, gdzie mogła wyczuć przyśpieszający puls. Kiedy popatrzyła mi prosto w oczy, obdarzyłam ją pytającym spojrzeniem. Wkrótce i ono zniknęło, zostało samo uczucie, które połączyło nas lata temu. Przymknęłam oczy, zaciskając wargi w wąską linię.
Poczułam, że smukłe palce Woods, zaproszone przez moje reakcje na dotyk, wdzierają się pod górną część piżamy. Jęknęłam, łapczywie wciągając powietrze do spragnionych płuc, gdy ścisnęła jedną z mych piersi.
»»»°«««

Lexa

Zachwycałam się nią na każdy możliwy sposób, w każdej minucie przebywania w tym samym miejscu. Nawet, kiedy miejsce przepełniał fałsz i złudzenia, z nią nie dość, że czułam się raźniej, czułam także pewną łatwość. Tak, jak za dawnych czasów, jak pojawiła się w moim życiu. Wtedy - będąc oficjalną Komandor na czele dwunastu klanów - również zdarzało się, iż usłuchiwałam porad Wanhedy.

Jednakże, nieodbiegając za bardzo od chwili, w której obie mieszałyśmy nasze zmysły i ciała...

Dotknęłam rozpalonej Clarke i znów najmniejszych bez oporów dałam się uwieść. Chwyciłam za sutek, który stwardniał w efekcie czynności. Spodobało mi się to, więc nie od razu postanowiłam posuwać się dalej.

- Proszę...- wyszeptała złakniona, a ja uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana.

Nie zamierzałam zawieść Clarke, o nie. Pragnęłam spełnić jej prośbę.

~ Jakiś czas później ~

Bacznie przyglądałam się kobiecie, która stała u boku Kanclerza. Marszczyła czoło, głęboko się nad czymś zastanawiając. Mogłam się domyślić, że nie martwiła się tylko o los naszych ludów. W jej głowie ciągle najważniejsza była Clarke, co zresztą nie było rzeczą dziwną. Te dwie kobiety, starsza i młodsza, miały niesamowitą relację matki i córki, czego po kryjomu nierzadko zazdrościłam. Ja własnych rodziców w ogóle nie pamiętałam.

- Zacznijmy. - powiedziała Wanheda, zajmując jeden z wolnych foteli.

Ja oparłam się o oparcie w ten sposób, że stałam nad dziewczyną. Obie starałyśmy się nie okazywać swoich niecierpliwości.

Przedstawienie zyskało początek.

Udało mi się zmienić trajektorię lotu, dlatego ci, którzy przejdą przez portal, nie trafią do kolejnego Miasta Światła. Dzięki temu, iż zbudowałem w czipie głównym coś więcej, zmieniając jego krzemowe podstawy, które powinny rozpuszczać się w pniach mózgów - pozostałe czipy gotowe są do użycia. Zapewne pozostawią po swojej obecności coś niezdrowego w ciele użytkowników, ale to nie jest priorytet. Najważniejsze, że teraz mój drogi niedoszły zięć: Finn oraz pozostali, którzy zdecydowali się ze mną współpracować, będą mogli działać tam, gdzie wylądują razem z ludami ziemii.
Odebranie wspomnień będzie najprostszym rozwiązaniem, a objawiło mi się ono we śnie. Ma zapewnić mi czas, którego tak potrzebuję. Dopiero w odpowiednim momencie pozwolę ludziom przypominać sobie o własnej przeszłości oraz odkrywać prawdę, którą podświadomie czuli od zawsze.

- Większość z tego już wiemy! - Clarke wstała i uderzyła pięścią o biurko.
Niebezpiecznie się zatrzęsło, a filmik został zatrzymany. Komputer miał upaść, jednak w ostatniej chwili zabezpieczył go Marcus Kane.

- Poczekaj, to jeszcze nie koniec. - nagle, za nami pojawił się Monty, chłopak z farmy.

Włączył, co miał włączyć i odsunął się od ekranu.

Nigdy nie było w moich zamiarach, aby kogokolwiek zabijać. Nie, nie pozwolę, by ścieżka mojego życia spłynęła krwią. To oni muszą zaprzestać wojen, dlatego tworzę to wszystko. By każdy mógł otrzymać drugą szansę, bym ja mógł ją dostać, spotykając własną córkę po tych wielu latach.

Miasto Światła, a raczej jego druga, udoskonalona, bo fizyczna, a nie tylko umysłowa wersja, powstanie z prochów sztucznej inteligencji Allie. To zapewni ludom nie samo przetrwanie, ale piękniejsze i sensowniejsze życie.








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top