Rozdział 23 - Ach, ci mechanicy.


Raven

Walczę z tym, walczę z tym, walczę.

Obudziłam się zlana potem, a mięsień, który tak dawno nie bolał, znowu zaczął. Stare rany dawały o sobie znać tak strasznie mocno, że przez resztę nocy nie umiałam spać nawet z przeciwbólowymi w organiźmie. Ledwo potrafiłam ruszyć uszkodzoną postrzałem nogą, dlatego nie dałam rady wrócić do łóżka i leżałam na chłodnej podłodze w niezbyt dużej kuchni. Patrzyłam w sufit, a moje myśli krążyły tylko wokół cierpienia, które przyniósł mi Murphy. To przez niego nie miałam sił, by się podnieść. Przez tego bezczelnie aroganckiego i agresywnego chłopaka moje chodzenie znowu stanowiło jedną wielką niewiadomą. Mignęło mi w głowie, że być może powinnam zadzwonić po pogotowie lub do matki Clarke, ale szybko zrezygnowałam z pomysłu. Nie mogłam i nie chciałam sprawiać większej ilości problemów komukolwiek, a szczególnie tym osobom, na których mi zależało.
To był dobry powód, aby milczeć. By udawać, że nic się nie dzieje, że nie ma we mnie ani krzty fizycznego cierpienia; nic mi nie dolegało.

Nazajutrz ponownie nafaszerowałam się tabletkami, jednak wyliczyłam nieco więcej kapsułek, które dzięki swojej ilości dały mi chwilę wytchnienia. Zyskałam okazję do rozmyślania nad innymi kłopotami, które jak komary, wgryzały się w skórę każdego, kto wyłonił się z portalu i trafił w to tajemnicze miejsce. Każdego, kto równocześnie przypomniał sobie o własnej przeszłości.
Na powrót wydobyłam z dziwnego plecaka czipy, których znajdowała się w nim mnogość. Chwyciłam jeden z nich, widniał na nim znak nieskończoności. Wspomniałam Allie, która niegdyś uwiła sobie gniazdko w mojej głowie i uczyniła ze mnie robota.

Jakim cudem ten, który nas zesłał, zdołał poradzić sobie z zaporą Allie i jak zmienił kierunek działania mechanizmu czipu?

Czułam potrzebę, aby to rozgryźć. Odpowiedź na to pytanie mogła doprowadzić mnie i "drużynę pamiętających" do czegoś konkretnego. Dostałam możliwość udzielenia pomocy wszystkim ludziom, którzy przetrwali wojnę nuklearną. Musiałam to wykorzystać.
Obróciłam przedmiot parę razy, ale ciągle widziałam to samo.

Przydałaby się świeża perspektywa.

Po dwudziestu minutach od rozmowy przez telefon, przyszedł Monty, ciągnąc za sobą niechętnego do współpracy Jaspera.

- O co chodzi? - spytałam, gdy zauważyłam zachowanie jednego z moich kumpli.

- Jemu najwyraźniej spodobał się ten stan rzeczy, w którym może bez konsekwencji ćpać i się obijać. - odparł.

- Jestem tu. - wtrącił chłopak w goglach - Przestańcie mnie obgadywać, to się robi nudne.

- Nudne stało się twoje zachowanie. - odpowiedziałam cicho - Rozumiemy, że cierpisz po stracie Mai, ale to nie powód, by przekształcać się w pijaka czy ćpuna. Używki ci nie pomogą, nie na dłuższą metę.

- Raven ma rację. - poparł mnie Monty - To trwa za długo. Weź się w garść albo radź sobie z tym sam, mam dość niańczenia kogoś, kto już nie przypomina mojego przyjaciela.

- Opamiętajcie się. - warknął Jasper, strącając z biurka kubek, który na szczęście nie uległ rozbiciu się - Kim jesteście, by decydować, kto i przez jaki czas ma prawo do cierpienia?!

- Masz rację, nie mamy takiego prawa. - odparłam, ciągle na niego patrząc - Ale w tym momencie jesteś mi cholernie potrzebny, Jasper. Mi i pozostałym. Uwięziono nas, nie wiemy dokładnie, co się wydarzyło i gdzie jesteśmy. Nie uważasz, że to istotne?

- Reyes ma...

- Rację. - dokończył za koreańczyka Jasper - Prawdopodobnie.

- Więc zabierajmy się do roboty. - stwierdziłam, że to już pora.

»»»°«««

Lexa

Clarke wbiegła do domu, ewidentnie zmęczona. Jakby wyparowały z niej siły, opadła na łóżko, tuż obok mnie. Była spocona, rozczochrane włosy przylegały do jej mokrego czoła, a zapach, jaki rozniosła w pokoju, nie należał do najprzyjemniejszych. Starałam się to ignorować, dopóki sama nie stwierdziła, że przed rozmową potrzebuje zimnego prysznica i czystych ubrań. Bez słowa udała się więc do łazienki na parterze, a ja nawet stamtąd dosłyszałam głośne przeklnięcie.

Czym się tak zdenerwowała?

Uznałam, że sama mi o tym opowie, jeżeli będzie miała ochotę i tak też się stało, kiedy wróciła. Odświeżona, chociaż ciągle wyczerpana, drugi raz przylgnęła do mojego ciała, powodując mały uśmiech na mojej twarzy.

- Czemu się tak cieszysz? - spytała.

- Bo jesteś uroczo niewinna, nawet, jak nie czujesz się najlepiej i wściekasz się na wszystko dookoła.

- Nie na wszystko. - mruknęła - Na mamę. Zniknęła razem z Kanem, aby wyjaśnić mu, co się dzieje.

- Poda mu czip?

Clarke przytaknęła.

- To chyba dobrze. - odpowiedziałam po krótkiej chwili - To cię denerwuje?

- Owszem, bo nie uzgodniła tego ze mną, a powinna.

- Abigail jest dorosła. - przypomniałam - Po przybyciu setki na ziemię musiałaś radzić sobie sama, to zrozumiałe, że nadal pragniesz mieć nad takimi rzeczami pieczę...

- Ale to nie moja rola, tak, wiem. - westchnęła rozczarowana.

- No już, Clarke. - zwróciłam się do dziewczyny i ułożyłam dłonie na jej gładkich policzkach - Rozchmurz się. Ich rozmowa skończy się odpowiednio, wiesz o tym.

- Tak. - jęknęła.

- Więc daruj sobie zbędne zamartwianie się o każdego na wyrost. - poleciłam.

Dla przywódczyni setki trudne było, by nie myśleć o innych. Natomiast zbyt rzadko zastanawiała się nad tym, czego sama chce od siebie i czego oczekuje od życia względem swojej osoby. Dbała o własne "ja", lecz nie tak namiętnie jak o pozostałych. Z tego powodu, między innymi, była wyjątkowa. Stawiała dobro bliskich, dobro swoich ludzi ponad wszystko. Ochrona ich była jej celem.

Czy Clarke ma jeszcze inne pragnienia?

- Ziemia do Lexy!

Jej melodyjny, nieco ochrypły głos wyrwał mnie z letargu.

- Coś mówiłaś? - dopytałam, spoglądając na nią przepraszająco.

- Kocham cię. - odparła.

- Ja ciebie też kocham, Clarke. - odwzajemniłam - Zawsze będę przy tobie.

- Wiem, przysięgałaś mi wierność.

- Zgadza się.

- Teraz ja przysięgam ją tobie, Lexo kom Trikru. Obiecuję traktować twoje potrzeby tak, jak potrzeby moje i moich ludzi. Jesteś mi bliska, jesteś specjalną miłością, o której nigdy nie myślałam, że spotkam w takich okolicznościach, w jakich się zderzyłyśmy.

Chwyciłam za jej dłoń i złożyłam na jej przegubie drobny pocałunek. Potem zrobiłam to samo na opuszkach palców.

»»»°«««

Raven

Siedziałam przed swoim komputerem, a Monty przed swoim laptopem. Klikaliśmy na klawiaturach niemal z prędkością światła, a ja podskórnie czułam, że zbliżaliśmy się do odpowiedzi.

- Eureka! - krzyknęłam w końcu, klaszcząc w dłonie - To jest to, czego było nam trzeba.

- Co znalazłaś?

- Zmieniony kod źródłowy. - oświadczyłam poważniejszym tonem - Widać tu, w jaki sposób tamten człowiek przekształcał program Allie.

- O, cholera. - Jasper gwizdnął z podziwem - No to nieźle. Co teraz?

- W tym momencie jeszcze upewnimy się, że podążamy w dobrym kierunku. - uśmiechnęłam się kusząco.

Znowu uderzałam palcami w klawisze, dobierając adekwatne do swoich zamierzeń sekwencje numeryczne. Po pewnym okresie, trafiłam na następną ciekawą informację, która mogła nam pomóc.

- Co jest? - dopytał Monty, zerkając przez moje ramię na ekran komputera.

- Tu jest zapis z utworzenia folderu, w którym pozostawiono nagrania. - oznajmiłam zaskoczona.

- Zeskanujmy je i skopiujmy, żeby móc obejrzeć na laptopie. - zaproponował podekscytowany Monty.

- To jest plan. - dorzucił swoje trzy grosze Jasper, nagle zainteresowany tematem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top