Rozdział 21 - Kontrola i wyrzuty sumienia


Po tygodniu sprawdzania stanu zarówno Clarke, jak i Lexy, dziewczyny zostały wypisane ze szpitala z naciskiem na kontrolę, która miała odbyć się tydzień później.
Abby Gryffin sama podjęła się nie tylko sprawowania pieczy nad córką, ale także nad Alexandrią, która z początku opierała się postanowieniu kobiety. Po jakimś czasie, przekonana ostatecznie przez Wanhedę, przystanęła na zaproponowany układ. Duma musiała wymięknąć przy stanowczych zasadach Abigail i Clarke, które nie zamierzały odpuścić tak łatwo.

Jaskinia, w której sekretnie pomieszkiwała Heda, wyglądała jak istne wysypisko śmieci. Mimo przydatnych i niezupełnie brzydkich rzeczy, które posiadła, wiele innych stanowiło jedynie niepotrzebny balast. Dlatego z pomocą Lincolna oraz Bellamiego, którą też przyjęła z trudem, najbardziej niezbędne przedmioty na nowo znalazły dla siebie miejsce w domu Gryffinów.

Kiedy już było po wszystkim, w końcu mogli odsapnąć. Młodzi mężczyźni udali się do własnych mieszkań, tymczasem ich równolatki opadły na skórzaną, granatową sofę w salonie Clarke.

- Nareszcie. - skwitowała brunetka.

- Tak. - mruknęła domowniczka - Nareszcie.

- Jaki jest plan? - zapytała Komandor, świdrując spojrzeniem ukochaną.

- Mam jeden pomysł. - odparła zadziornie, składając drobny pocałunek na brodzie ziemianki.

Drzwi otworzyły się z hukiem odbijając się od ściany, na której powstała wklęsła dziura wielkości pięści małego dziecka.

- Cholera. - syknęła kobieta, zamykając je nieco łagodniej.

- Mamo? - Clarke oderwała się od miękkich, wąskich warg Lexy i ruszyła w kierunku kuchni, gdzie ukryła się Abby.

- Nie przejmuj się. - powiedziała - Po prostu ciężki dyżur, ot co.

- Zasługujesz na odpoczynek. - oświadczyła dziewczyna - Może obejrzysz z Lexą film, a ja przyrządzę nam coś do jedzenia?

»»»°«««

Clarke

Siedziałam pomiędzy mamą a Lexą, próbując skupić się na ekranie, który chwila po chwili przedstawiał nam sceny filmowe, które widziałam już wielokrotnie. Był to mój ulubiony film, ale w głowie miałam tym razem coś innego. Zamiast myśli dotyczących obrazów telewizora, przesuwały się we mnie myśli o tragedii, której dopuściłam się po raz kolejny. Zabiłam Finna. Zrobiłam to nie po raz pierwszy.
Wyrzuty sumienia zżerały mój mózg od środka i nie umiałam sobie z tym poradzić.
W pewnym momencie Woods nachyliła się do mnie, chcąc chyba wyszeptać mi coś do ucha. Nie pozwoliłam na to, a ona obrzuciła mnie zdziwionym, pytającym spojrzeniem.
Nie chciałam rozmawiać. Dość już miałam słów, którymi obdarzali mnie ludzie, nieważne, jacy. Dość miałam mówienia i tego, że ktoś mógł wejść w moją głowę, penetrując własnymi przemyśleniami.
Do końca wieczoru nie odezwałam się, zamykając w głuchym strachu przed tym, kim się stałam.

Jestem mordercą.

Następny dzień

Miałam słuchawki w uszach, więc budzik zadziałał jedynie na mnie. Podniosłam się z łóżka o brzasku.
Niechcąc rozbudzać ani Lexy, ani mamy, której również należał się błogi odpoczynek, bezgłośnie wyślizgnęłam się z domu. Na zewnątrz zapanowała jasność, którą z radością jakby nadawało słońce. Ćwierkanie ptaków tym razem nie było w stanie mnie uwieść, wolałam wsłuchać się w ciężką muzykę, rwącą prosto do smutku. Wolałam się dobić.
Uznałam, że mimo użalania się nad sobą, mam prawo czuć się tak jak się czuję od kilku dni. Sama sobie to zrobiłam, sama zawiniłam, więc i sama musiałam to rozwiązać. Brałam za to pełną odpowiedzialność i nikt, nawet Heda, nie mógł mnie od tego uwolnić.

Biegłam, co sił w nogach. Przed siebie. Nie zważałam na zaciekawionych przechodniów, którzy co rusz obracali za mną głowy i darzyli mnie dziwnymi spojrzeniami. Biegłam coraz prędzej, coraz ciężej oddychając. Mylnie sądziłam, że wysiłek fizyczny pozbawi mnie kiepskiego samopoczucia, tak się nie stało. Nabierałam tylko zmęczenia, nadal mając wrażenie, że odpadną mi nie tylko nogi, ale i tępy umysł. Wcale nie przejmowałam kontroli, ja się poddawałam.

»»»°«««

Lexa

Gdy otworzyłam oczy, Clarke nie było przy moim boku. Domyśliłam się więc, że jak wczoraj, pragnęła samotności z tą różnicą, że dziś odważyła się o nią zadbać.
Przewróciłam się na lewy bok. Przy biurku przywódczyni Skikru, siedziała niezbyt dobrze wyglądająca Abby.

- Abby?

Sama zainteresowana kazała mi się tak do siebie zwracać. Dlatego wychodziłam z własnej strefy komfortu, by sprawić, aby było mniej niezręcznie.

- Clarke pewnie biega. - powiedziała.

- Prawdopodobnie. - przyznałam rację, choć mi nie przyszło to na myśl.

- Martwię się o nią. - dodała - Wiem, ty także. Ale nie wiesz, jak się czuje matka, która nie ma pojęcia, co dzieje się z jej jedynym dzieckiem.

- Wyobrażam sobie, że nie wiem...

- Nie próbuję cię obrażać. - odpowiedziała - Tu dzieje się zbyt dużo tajemniczych rzeczy, których nie rozumiem. Ty za to - kontynuowała - wiesz. Dlatego proszę cię, żebyś mi to wyjaśniła.

- Co dokładnie? - udałam głupią.

- Porwanie Clarke, porwanie Raven. - oznajmiła - Założę się, że nie tylko to mi umyka.

- Abby...

- Możesz używać mojego imienia, ale nie do przeciągania momentu lub ukrywania prawdy. Lexo, nie jestem głupia i ty też nie. Obie wiemy, że kłamiąc na te tematy, nie ochronisz nikogo, nawet mojej córki.

Niepotrzebne było tu rozmyślanie. Abigail miała rację, kłamstwo nie prowadziło do poprawienia i tak już skomplikowanej sytuacji.

- Jeżeli pragnie się znać prawdę - odparłam cicho - trzeba połknąć to.

Podałam kobiecie czip, który zachowałam z poprzedniej konfrontacji z Finnem. Nie miałam przy sobie samego plecaka, bo wzięła go Raven, ale zachowałam jeden mały "przypominacz" na wszelki wypadek. I uznałam, że to Abby trzeba go dać.

- Co to jest? - spytała zaskoczona, oglądając czip z każdej strony.

- Czip, który zwróci ci wspomnienia.

- Co?

- Uwierz mi na słowo. Proszę. Połknij to cholerstwo, nie zaszkodzi twojemu zdrowiu tak, jak nie zaszkodziło Clarke czy jej przyjaciołom.

Zrobiła to.

- Heda...

- Tak, Abby. Jestem Hedą, a ty już wszystko wiesz. Twoja córka wróciła do domu, powinnaś się z nią przywitać - oznajmiłam, gdy na dole zaskrzypiały drzwi.

»»»°«««

Raven

- Octavio, ilość czipów nie jest wystarczająca, by nakarmić nimi wszystkich mieszkańców naszego miasta bez nazwy. - ustaliłam - Poza tym prawdopodobnie nie każdy z tamtej ziemii przeniósł się dokładnie w te rejony, zapewne rozłożyło nas w różnych częściach świata.

- A my mamy szczęście, że nasza ekipa trafiła w jedno miejsce. - odparła.

- Zgadza się. I wiesz co? - zapytałam, ale nie czekałam na odpowiedź - Musimy wydzielić czipy pomiędzy najbardziej przydatne osoby. Pomiędzy tych, którzy będą w stanie nam pomóc w powrocie na starą ziemię i w ustaleniu, gdzie właściwie aktualnie się znajdujemy.

- Mam nadzieję, że do tych osób należy Jasper i Monty. - wtrącił Lincoln, broniąc moich kumpli.

- Tutaj zbędna jest dyskusja, to oczywiste wyjście. Dodatkowo podjęłabym się dania czipu Marcusowi.

- Tak, Kanclerz to rozsądny wybór.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top