Rozdział 20 - Atak paniki i odwiedziny
Usiadła na wózku inwalidzkim, który podstawiła jej Abby. Podziękowała skinieniem głowy, dając znać, że dalej poradzi sobie sama. Najpierw z trudem wydostała się z pomieszczenia, przeciskając się z pojazdem przez drzwi. Potem jednak szło zdecydowanie łatwiej, gdyż pozostawało tylko kierować się do przodu, z użyciem mięśni górnych kończyn.
W połowie drogi zatrzymała się, zauważając automat do kawy. Wyciągnęła przygotowane wcześniej centy, wrzucając je pojedyńczo do wąskiego otworu. W zamian otrzymała wybrane przez siebie cappuccino, którego fanką była Clarke.
Lexa znowu jechała, by ponownie przystanąć przed pokojem o numerze 143, wskazanym przez doktor Gryffin. Zapukała delikatnie, a kiedy nikt jej nie zaprosił ani nie wpuścił, ostrożnie uchyliła drzwi, by zaraz otworzyć je na całą możliwą szerokość.
Postać odziana w biały fartuch, na którym widniały gdzieniegdzie granatowe kropki, siedziała skulona na dużym fotelu. Jakby to była jedyna istniejąca ochronka przed światem. Jakby osoba chciała się w tym przedmiocie zatopić, by nikt jej nie zauważył i aby nikt nie zawracał głowy.
Izolacja - skojarzyła Komandor.
- Clarke...- odezwała się cicho, podjeżdżając bliżej dziewczyny.
Nie dostała odpowiedzi.
Włosy blondynki zasłaniały jej okrągłą twarz. Były rozczochrane, tak, jak cała osiemnastolatka, w nieładzie. Wydawało się, że schudła przez te paręnaście godzin, które zleciały od przykrego wieczoru. Żyły na niebiesko rysowały się pod skórą na rękach i nogach młodej Gryffin, która bujała się to do przodu, to do tyłu.
- Clarke. - powtórzyła zaniepokojona, dotykając jej ramienia.
Wahneda odskoczyła w dalszy kąt pokoju jak oparzona, pokazując Hedzie swój rozbiegany, nieskupiony wzrok.
- Lexa? - niemal zakrztusiła się tym słowem, tym wyjątkowym imieniem wyjątkowej osoby, która okazała się żyć, pomimo poważnego postrzału.
- Tak, to ja. - odparła, starając się zachować spokój, co przychodziło z trudem.
- Myślałam, że umarłaś. - stwierdziła - Bałam się, że straciłam cię na zawsze.
- Nie, nie utraciłaś mnie. A ja nie stracę ciebie. - dodała.
Niebieskooka podeszła do dziewczyny, dając się zahipnotyzować jej intensywnie zielonym tęczówkom.
- Kocham cię. - kontynuowała Woods - Clarke, musisz mi wyjaśnić. Co się stało po tym, gdy zemdlałam?
Usiadła na łóżku, gwałtownie nabierając powietrza w płuca.
- Octavia była przerażona. - opowiadała - Dlatego, że kompletnie nie miała pojęcia, co się wydarzyło. Więc Raven wyciągnęła z plecaka...z tamtego plecaka czipy i podała jej, aby sobie przypomniała, tak jak my.
Brunetka kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- Także siostra Bellamiego jest już częścią drużyny. - kąciki ust drgnęły, jakby miały uformować się w uśmiech - Obrała sobie za cel przekonać także Lincolna. Bez niego nie chciała się w to mieszać.
- To dobrze, Lincoln nam się przyda. Tak samo twoja przyjaciółka, O.
- Właśnie. - potwierdziła - Potem, właściwie niemal od razu, przywiozłam cię z Blakem tutaj, do szpitala. Wiedziałam, że mama dobrze się tobą zaopiekuje i zapewni ci bezpieczeństwo. Raven jest w domu, kazałam jej odpoczywać, póki na chwilę zapanował spokój.
- A ty? Przywiozłaś mnie i...twoja mama powiedziała, że sama potrzebowałaś pomocy medycznej. Co się z tobą działo, Clarke?
- To był jakiś atak. - wzruszyła ramionami, udając obojętną - Dostałam szału, później moja wściekłość przekształciła się w ogromną rozpacz. Wyrywałam sobie włosy, drapałam się...- pokazała płytkie szramy na rękach i nogach - Mama musiała podać mi coś na uspokojenie. No i rozmawiałam z psychologiem.
- Kurwa, Clarke, tak mi przykro...przykro mi, że mnie przy tobie nie było.
- To zbędne! - poruszyła się - Przecież to nie twoja wina, poza tym, ty byłaś priorytetem i musiałaś przejść operację. To ja powinnam być obecna, a zamiast tego...
- Twoje zachowanie było uzasadnione. - przerwała - Twoje wyrzuty sumienia względem mnie za to nie są.
»»»°«««
Raven
Nieruchomo leżałam na podłodze, przenosząc wzrok raz na sufit, raz na plecak, w którym trzymałam czipy. Miałam nadzieję, że Octavia zdążyła przekonać swojego ukochanego do połknięcia jednego z tych malutkich przedmiotów. Miałam nadzieję, że Lincoln przypomni sobie, kim jest, tak jak niemal cała reszta naszej paczki po ostatnich przejściach. Został jeszcze Monty i Jasper.
A może dałoby się pomajstrować przy tych urządzonkach i sprawdzić, co się w nich kryje?
To zadanie należało do ważnych, lecz nie do najważniejszych. Priorytetem było dla mnie to, czy Clarke ma się dobrze i co z Lexą, która wylądowała w szpitalu, zraniona przez mojego byłego narzeczonego i byłego chłopaka Gryffin.
To właśnie zajmowało większość moich myśli, myśli o tym, co tak naprawdę kierowało tym, kogo kiedyś kochałam.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, otworzyłam je niemal natychmiast. W progu stanęli Octavia z Lincolnem. Po chwili doszło do mnie, co musiało się zdarzyć. Rzuciłam się na szyję wysokiego, postawnego ziemianina i odetchnęłam z ulgą.
- To się nazywa powitanie. - powiedział zadowolony - Witaj, Raven Reyes. Kopę lat.
- Cieszę się, że siedzimy w tym razem. - odpowiedziałam szczerze - Przynajmniej nie jestem sama w tym całym zamartwianiu się o wiele wątków równocześnie.
- Ta. - parsknęła czarnowłosa, przytulając się do mnie - Jak się czujesz?
- Nieźle, ale nie jest najlepiej.
- To tak jak ja. - przyznała.
Pół godziny później
Postanowiłam odwiedzić Lexę i Clarke. Liczyłam na to, że Abby wpuści mnie jeszcze na spóźnioną wizytację. Lincoln podrzucił mnie pod szpital, niecałkiem wiedząc, w jaki sposób nauczył się prowadzić samochód. Kiedy mnie wysadził, zabrał Octavię i wrócili do swoich domów obiecując, że niedługo odwiedzą Lexę i Clarke w przybytku leczniczym.
Przestąpiłam iście duży próg budynku, wkraczając do recepcji, gdzie dowiedziałam się, w których dokładnie pokojach przebywa moja przyjaciółka i przyjaciółka mojej przyjaciółki.
Najpierw zamierzałam złożyć wizytę Clarke, co raczej było oczywistym wyborem, zważywszy i na nasze relacje, i na moje słabsze, choć niezupełnie złe, kontakty z Komandor klanu Trikru.
Gdy weszłam do pokoju o podanym mi numerze, oniemiałam z wrażenia. Kiedy dostrzegły nieproszonego gościa, którym byłam ja, oderwały się od swoich mokrych jeszcze ust.
- Wybaczcie, nie chciałam przeszkadzać szpitalnej schadzki. - oznajmiłam, szczerząc się do nich.
Właściwie od dawna przeczuwałam, że coś się święci. Tego, że coś iskrzy między tymi dwiema, tylko głupek by nie dostrzegł. Ja na szczęście należę, odkąd pamiętam, do spostrzegawczych osób.
- Raven! - Gryffin rzuciła mi się na szyję. Chyba odzyskała siły.
- Też się cieszę, że jesteśmy całe i zdrowe. - uśmiechnęłam się - Dobrze, że jesteś z nami, Lexa. Fajnie mieć cię na powrót w swojej drużynie - zwróciłam się do brunetki, leżącej na łóżku przeznaczonym blondynce.
- Dzięki. - burknęła, ukrywając radość. Wiedziałam, że obchodzi ją, że nie tylko Clarke się o nią troszczy. Chociaż była dla niej najważniejsza, Woods przydadzą się inni sprzymierzeńcy, patrzący na nią łaskawym okiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top