Rozdział 19 - Misja ratunkowa (część 2)
Clarke
Dookoła panował półmrok, sprawiający wrażenie takiego, przez który łatwiej jest się przedrzeć, aniżeli przez pełne światło słoneczne. Z drugiej zaś strony, nietrudno było z ową widocznością wpaść w sidła wroga, w jakąś pułapkę chytrze zastawioną w gąszczach oplecionych cieniem. Niemniej, mimo trudności, starałam się poruszać zwinnie i cicho pomiędzy różnorakimi drzewami oraz krzewami, czy większymi skałami. Na końcu leśnej drogi odnalazłam dalszą część, prowadzącą wyżej. Gdy szłam, czułam, że ciśnienie ulega zmianie. Stawiałam kroki, byłam coraz wyżej. W pewnym momencie spojrzałam za siebie: pod spodem rozciągała się tajemnicza zieleń lasu, a ja znajdowałam się na szczycie urwiska. Nigdy wcześniej nie zawitałam w to miejsce.
Miałam złe przeczucia, ale żadnych oznak zagrożenia. Jeszcze się czaiło, jeszcze nie wypełzało ze swej nory. Ktoś bacznie mi się przyglądał, w moich plecach jakby wiercono dziurę. Świadomość niebezpieczeństwa dawała mi przewagę, przynajmniej tą pozorną nadzieję, której potrzebowałam.
W jednym momencie wszystkie myśli odeszły precz, we wnętrzu tkwiły tylko odruchy i instynkty.
- Clarke! - Usłyszałam przeraźliwy, tak znajomy krzyk.
- Raven? - Obróciłam się dookoła własnej osi, lecz nie ujrzałam sylwetki dziewczyny. Jej głos za to obijał mi się o uszy, o głowę, o calutkie, zziębnięte ze strachu ciało.
Opanuj się, Clarke! Powtórzyłam sobie w duchu, rozglądając się uważniej.
- Raven! - Wrzasnęła po raz drugi, a ja zlokalizowałam jej położenie.
Impulsywnie ruszyłam z miejsca, w którym stałam, przed siebie. Wpadłam na kogoś, przewracając się razem z osobą, która miała na głowie płócienny worek.
Ściągnęłam go. Reyes.
- Ja pierdole, co za ulga. - mruknęła, wtulając się we mnie.
- Rav, tak się cieszę, że nic ci nie jest. - odpowiedziałam, głaszcząc jej przetłuszczone, zlepione potem włosy.
- Pamiętam, Clarke. - szepnęła rozdygotana - Pamiętam, co do sekundy. To, co się działo na arce. To, jak zesłali nas na ziemię. Dosłownie wszystko, łącznie z tym, że ktoś umieścił nas na dziwnej, nieznajomej ziemii.
Wiadomość sprawiła mi nieukrywaną radość, niestety musiałam zburzyć chwilę.
- Co zrobił Finn? - Spytałam, dalej zachowując ostrożność.
- Dał mi czip. - wydukała - To dzięki temu wspomnienia wróciły.
A więc tak sobie z nami pogrywa!
- Gdzie jest Finn teraz? - dopytywałam, nieco zniecierpliwiona.
Przecież nie zostawił by tu Reyes bez walki, bez planu. Co on kombinował?
- Odurzył mnie, obudziłam się dopiero przed kilkoma minutami, a wtedy dostrzegłam ciebie. - wykrztusiła przemęczona sytuacją.
Uwolniłam nadgarstki i kostki latynoski. Pocierała je przez krótki czas.
- Dziękuję. - powiedziała.
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale ktoś mnie uprzedził.
- Nie ma za co. - Collins stał za nami.
Powoli zwróciłyśmy się twarzami do chłopaka, który stał w rozkroku.
- Czego chcesz? - rozzłościłam się - Czego od nas chcesz?
Reyes raczej nie posądzała mnie o takie słownictwo. Sama się niespodziewałam po sobie tego typu reakcji słownej.
- Od was? - zakpił - Niczego. Od ciebie, Clarke, wszystkiego.
- Co to ma znaczyć? - wtrąciła Rev.
Collins wycelował lufą pistoletu w czoło dziewczyny. Zaszantażował mnie, że jeżeli nie posłucham, ona umrze. Wobec tego, mimo sprzeciwu Raven, zrobiłam, co kazał. Wolnym krokiem przemieściłam się na końcówkę twardego lądu. Stamtąd tylko krok dzielił mnie od upadku w przepaść, zdającą się nie posiadać dna.
- Skocz.
Dlaczego wcześniej mnie nie zabił?
- Skocz, kurwo! - powtórzył, oddając ostrzegawczy strzał w powietrze.
Cofnełam się kawałek. Znajdowałam się już na skraju.
- Jeszcze jeden krok. Jeszcze tylko jeden, ostatni, malutki kroczek i pęknę ze szczęścia. - oznajmił, usatysfakcjonowany - Skocz, krnąbrna dziwko, zrób to wreszcie!
Wątkiem pobocznym, który dział się poza zasięgiem wzroku Finna, była przemieszczająca się bezszelestnie Lexa. Najpierw zwinnie wytrąciła oniemiałą Raven sprzed lufy broni chłopaka, potem dopadła i jego.
Toczyli zaciętą walkę, podczas której padło wiele strzałów. Było ciemno, więc pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że Collins nie zranił Komandor Trikru.
Po chwili Lexie udało się zablokować kolejny ruch przeciwnika, przewracając go na skaliste, śliskie podłoże. Wytrąciła mu z ręki broń palną, gdy sięgnął po nóż schowany w bucie. Zanim jednak ponownie zaatakował, doskoczyłam do niego, podniosłam i wygięłam mu tą rękę za plecy. Obróciliśmy się w ten sposób, że w tamtym momencie to on stał na skraju przepaści. Popchnęłam go, nie zastanawiając się ani sekundy dłużej. Z wrzaskiem i moim imieniem na ustach, spadł, znikając w otchłani.
»»»°«««
Lexa
Spodziewałam się, że pewnego dnia ktoś tu zginie. Że dzisiaj ktoś umrze. Do samego końca miałam nadzieję, że nie będzie to Raven i dokładnie tak się stało - dziewczyna była już bezpieczna. Martwiłam się tylko o Clarke, która parę dni temu zapierała się, że nie pozbawi Finna życia po raz drugi. Zrobiła to, bo pragnęła chronić przyjaciółkę i mnie. Gdyby nie ona, prawdopodobnie leżałabym teraz w kałuży krwi. Martwa. A żyłam, choć poczułam mocne uderzenie gorąca i solidne ukłócie. Przycisnęłam dłoń do uda, odrywając ją po chwili. Na swoich palcach dostrzegłam, choć nad nami wisiała ciemność, czarno-czerwoną krew. Chyba straciłam przytomność, bo zawiesiłam się na ramieniu Clarke.
Trzydzieści godzin później
Z ledwością uchyliłam powieki, a do moich oczu dotarło rażące światło. Przez moment przyzwyczyjałam się do niego, aby zobaczyć, gdzie jestem.
Białe ściany, biały sufit, białe meble. Biała pościal, czarny, wyłączony telewizor, bylejakie obrazy porozwieszane obok niego. Szpital.
Clarke złapała mnie w ramiona. Coś mówiła, po jej policzkach spływały łzy. Była w panice, a ja nie umiałam jej uspokoić. Odpłynęłam w błogą nieświadomość, wszystko wyparowało.
Do pomieszczenia weszła Abby Gryffin. Uśmiechnęła się lekko, co spróbowałam odwzajemnić. Ciężko było jednak przebrnąć pozytywnej emocji i gestowi przez wir dezorientacji oraz zdziwienia. Nie wiedziałam dokładnie, co się zdarzyło w trakcie mojej nieprzytomności.
- Przeprowadziliśmy operację. - powiedziała grzecznie, jakby czytała w moich myślach - Tętnica udowa nie została na ruszona, ale rana nie była wylotowa, więc musieliśmy usunąć pocisk. - mówiła powoli, bym zrozumiała - W trakcie operacji wystąpiło krwawienie, dość duże, lecz zdołaliśmy je zatrzymać. Zrobiliśmy wszystko i udało się. Potrzebujesz po prostu odpoczynku i opieki. Zatrzymamy cię tu na kilka dni, aby upewnić się, że nic nie przeoczyliśmy, chociaż na to są bardzo marne szanse.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. - odparłam, zawiedziona tym, że mimowolnie mnie tu przytrzymają.
- Zgadza się. Lexo, jak się czujesz? - zapytała z wyraźną troską.
- Ból głowy mi dokucza. - stwierdziłam.
- To naturalne po takich przeżyciach. No i po środku, którego używamy do znieczulenia pacjenta. A noga?
- Boli jak diabli. - przyznałam nieśmiało.
- Każę podać ci większą dawkę leku przeciwbólowego, ale myślę, że to stan przejściowy i oczywisty. Niemniej, leki trochę ci ulżą w cierpieniu.
- Dziękuję, doktor Gryffin.
- Abby.
- Abby...- poprawiłam się, speszona.
- Moja córka nie opuszczała cię ani na kilka minut, wiesz? - bardziej stwierdziła, aniżeli zapytała - Zależy jej na tobie.
- Mi na niej też, niesamowicie mi na niej zależy.
- To da się wyczuć. Nie opuszczała cię na minutę, odkąd przywiozła cię tutaj ze znajomymi. W końcu jednak sama potrzebowała, by udzielić jej pomocy.
- Co się stało? - spanikowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top