Rozdział 16 - Gryffin: babski wieczór

Clarke

Pogrążona w głębokim zamyśleniu przestraszyłam się, gdy brutalnie mnie z niego wyrwano.

- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć - powiedziała mama, odsuwając się o krok - dobrze się czujesz? - odruchowo, jak na lekarza przystało, sprawdziła mi gorączkę. Nie miałam jej, na co z zadowoleniem Abby pokiwała głową.

- Czego ci trzeba? - zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.

Mama miała zatroskaną minę.

- Ostatnio rzadko się widujemy, mijamy się niemal cały czas. - mówiła cicho, jakby się czegoś wstydziła - Więc tak sobie myślę, że mogłybyśmy wybrać się na zakupy albo przygotować kolację i babski wieczór, jak dawniej. Co ty na to?

Ociągałam się.

- I jak? - ponagliła.

- Jasne, czemu nie. - stwierdziłam, choć powodów do odmowy było sporo - babski wieczór i kolacja brzmią rewelacyjnie.

Uśmiechnęła się i klasnęła w dłonie tak, że aż zadźwięczało mi w uszach.

- O dziewiętnastej będę czekać!

- Pewnie, mamo, nie spóźnię się. - udałam naburmuszoną.

Gdy opuściła pokój, na nowo wróciłam do wcześniejszych myśli. Czułam się skołowana spokojną reakcją Raven, która słuchała naszej opowieści bez mrugnięcia okiem. Tliła się w moim sercu nadzieja, że to nie była zwykła, acz wybitna gra aktorska, a szczera prawda. Miałam nadzieję, że rzeczywiście uwierzyła i jest świadoma tego, iż może na mnie liczyć. Na nas, na swoich przyjaciół. Chociaż trójka z nich nie pamiętała, jej nowa grupa już owszem.

Chciałam do niej zatelefonować, by zaprosić na spacer, ale mój czyn uprzedziła Lexa, którą zobaczyłam w lustrze, jak próbuje się zakraść.
W ostatniej chwili, kiedy zamierzała mnie zaskoczyć, odwróciłam się tak, że to ona spanikowała i przewróciła się. Przygniotła moje ciało swoim, a ja szybko pocałowałam jej miękkie wargi. Uroczo się zarumieniła.

- Clarke kom Skikru - powiedziała - jesteś niesamowicie przebiegła.

- Po prostu mam lustro - zaśmiałam się i teraz to ona udawała złą.

Pocałowałam dziewczynę po raz drugi, tym razem mocniej i bardziej zachłannie, skupiając się na uczuciu, które rozpalało nasze wnętrza.

- Mam dziś babski wieczór z matką. - jęknęłam żałośnie - Mogę liczyć na mały ratunek?

- Nie. - odparła stanowczo - To miłe, że Abigail tak się tobą interesuje. Tęskni, Clarke, spędź i z nią trochę czasu, to nikomu nie zaszkodzi.

- Wiem, wiem, ale planowałam...

- Spotkać się? - przerwała - Jestem domyślną osobą. Jednakże ja nigdzie ci nie ucieknę. Ani Reyes, ani Blake, ani nikt inny się stąd nie rusza. Jesteśmy na miejscu, utknęliśmy.

- Wcale mnie nie pocieszasz! - mruknęłam obrażona z pretensją.

Zapadła cisza, lecz należała do tych, które zupełnie nie zawadzają. Przeciwnie, była przepełniona przyjemnością.

- Idę. - rzuciła na odchodne - W takim razie...do jutra? - dodała.

- Tak, do jutra - powiedziałam cierpko.

Nadal czułam lekkie rozczarowanie, choć po krótkim momencie zniknęło. Miały rację, Lexa i Abby, zbyt rzadko przebywam w towarzystwie rodziny.

Parę godzin później

Właściwie nie robiłam nic ciekawego. Czym zajmowałam się pół dnia? Jedyną taką rzeczą było tworzenie. Mimo, że brakowało mi Lexy po zaledwie kilku godzinach rozłąki, potrafiłam jeszcze docenić samotność i korzystać z tego poprawnie, pożytecznie oraz wspaniale. Malowałam, poddając się nawiedzającemu mnie natchnieniu.
Dopiero, gdy usłyszałam budzik, budzący mnie do życia, zrozumiałam, że zbyt daleko porwała mnie sztuka.
Spojrzałam na malowidło, które popełniłam. Jaskrawe, żywe barwy tła nie komponowały się z ciemną, smukłą postacią na przedzie. Kontrast miał zwiększyć melancholię u odbiorcy, choć prawdopodobnie nikt nigdy nie zobaczy danego obrazu. Niemniej, satysfakcja przeszyła mnie na wskroś.
Przebrałam się z brudnego fartucha i poplamionych kolorami spodni w coś nieco wygodniejszego. Zbiegłam po schodach, niemal poślizgując się na mokrym parkiecie na dole.

- Uważaj! - Abby ostrzegła mnie za późno, ale nic mi się nie stało - Wszystko w porządku?

- Tak, tak, jest okej. - odparłam - To co, zaczynamy posiadówkę?

- Oczywiście.

Snuła się jeszcze moment z kąta w kąt, by zaraz odłożyć mopa na jego miejsce. Usiadłam na sofie w salonie, przed ogromnym telewizorem, a ona podała mi puszkę coca-coli oraz miskę solonego popcornu, polanego karmelem.

- Jak ty mnie znasz! - krzyknęłam zachwycona, całując Abby w policzek.
- Wybrałam te filmy. - pokazała mi trzy srebrne płyty CD.

- Jak ty mnie znasz! - powtórzyłam entuzjastycznie.

Po seansie, rozłożyłam się na miękkim dywanie, tuż przed kominkiem. Kochałam to miejsce. Odpowiednie do tego, by się ogrzać, ale i spędzić uroczy wieczór w towarzystwie samej siebie albo kogoś ważnego. Dziś noc należała i do mnie, i do mamy.

- Co rozważasz? - Abigail wyrwała mnie z zamysłu.

- Cieszę się, że udał się ten wieczór - wyszczerzyłam się.

- Ja również, córeczko, ja również - przysunęła się do mnie.

- Kocham Lexę - wypaliłam, od razu tego pożałowałam.

- Kochasz...Lexę?

- Co cię dziwi? Moja orientacja, czy to, że moje serce podjęło taką decyzję?

- Twoja orientacja nigdy mnie nie dziwiła. - odparła - A twoje serce jest mądre, wie, gdzie i u kogo lokuje uczucia.

Nie do końca, pomyślałam, wspominając Finna. Lexy to nie dotyczy. Nauczyłam się. Ona jest inna.

- Niech lepiej nie da mi pretekstu do...

- Mamo, przestań - zachichotałam.

- Chcę ją bliżej poznać.

- Pewnie, kiedyś zaproszę ją na obiad.

- Koniecznie. - odpowiedziała - A czy...czy ona kocha ciebie?

- Owszem! - znowu pokazałam rząd białych zębów.

»»»°«««

Lexa

Spotkałam się z przyjaciółką Clarke na zakrytej drzewami części plaży. Niedaleko było molo, ale tam już ktoś się rozsiadł, więc wybrałyśmy lepsze miejsce na prywatną rozmowę.
Latynoska patrzyła na mnie spode łba, lecz po chwili jej spojrzenie nabrało łagodności, a mięśnie twarzy rozluźniły się. Postawa Reyes nie mówiła już, że zaraz się na mnie rzuci, wyglądała na zrezygnowaną. Mimo że gardy do końca nie opuściła.

- O czym chciałaś porozmawiać? - zapytała, gdy ja przełknęłam ślinę.

- Rav...en. - poprawiłam się - Clarke martwi się o ciebie.

- To cholernie popieprzona sytuacja, trudno nie dawać powodów do zmartwienia - mruknęła.

- Zgadza się. - przytaknęłam - Jednak na spotkaniu zareagowałaś normalnie, zbyt normalnie.

- Czego się spodziewałaś? - parsknęła - Histerii? Po moim trupie. Nie znasz mnie widocznie na tyle, by wiedzieć, że jestem w stanie uwierzyć we wszystko. Tym bardziej, jeśli przyniesie to nadzieję.

- Nadzieję? - zdziwiłam się. Uchyliłam wargi, by coś powiedzieć, jednak mnie powstrzymała.

- Nadzieję, dokładnie. - odparła - Wiesz, może tam, na prawdziwej ziemii, moja rodzina żyje. Może nie jestem samotną nastolatką z wąskim gronem cudownych przyjaciół, ale nastolatką z przyjaciółmi oraz rodziną - podkreśliła ostatnie słowo.

Reyes, przykro mi, nie jestem osobą, która powinna poinformować cię o tym, że twój ojciec faktycznie żyje. Poza tym, to na razie nic pewnego.

Zrozumiałam ją.

- Po prostu nie oddalaj się od Clarke. - poprosiłam - Bardzo jej na tobie zależy.

- A tobie zależy na niej. - dodała, na co poczułam, że na moje blade policzki wstępują różowe rumieńce.

Uśmiechnęła się znacząco.

- W porządku. - usunęłam ciszę, która zapanowała wokół nas - Miło mi, że przyszłaś. Sądziłam, że sobie darujesz.
- Daj spokój, nie jesteś wrogiem, tym bardziej to widzę po tej wymianie zdań - oświadczyła, a ja odetchnęłam z ulgą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top