Rozdział 6. Hubert


***


Sara czuła się z jednej strony doceniona i w końcu zauważona ale obawiała się trochę, iż jej nowe stanowisko sekretarki władcy ich wilczej osady zostało załatwione przez jej ojca, który  notabene był zastępcą głównego alfy. Dziewczyna nerwowo ściskała rąbek spódniczki, a drugą ręką pogładziła swoje nowe biurko. Stało teraz na korytarzu przed drzwiami prowadzącymi do biura. 

Usiadła na wygodnym fotelu, zastanawiając się czym się w ogóle denerwuje, znała Patryka od maleńkiego, był dla niej bardziej wujkiem niż królem.  Już z uśmiechem na ustach otworzyła laptopa by zobaczyć z kim umówiony jest Alfa. Sporo petentów, jak każdego dnia.  

Aż podskoczyła, gdy drzwi wejściowe otworzyły się raptownie, podskoczyła i stanęła wyprostowana jak struna przeklinając swój marny ludzki słuch. Do środka leniwym krokiem wkroczył władca, wysoki przystojny mężczyzna z roztarganymi włosami, lekkim zarostem i błękitnymi oczyma. Ubrany w białą koszulę na długi rękaw, opinającą jego umięśnione ciało oraz w dżinsy prezentował się elegancko i seksownie. Posłał Sarze jeszcze lekko zaspany uśmiech stając na wysokości jej biurka. 

- I jak tam młoda, radzisz sobie? - Spytał powstrzymując ziewanie. 

- Cóż, nie otworzyliśmy jeszcze biura, więc póki co jest dobrze. - Zaśmiała się krótko. 

- Jeśli mogę cię prosić zrób mi kawę, i pamiętaj nie masz się czym stresować. Na pewno w ciągu dnia przyjdzie Adrien, trochę cię to pewnie pocieszy. 

Mówiąc to Patryk zaszył się w swoim biurze a Sara posłusznie zabrała się za parzenie kawy z uśmiechem myśląc o swoim narzeczonym, Adrienie. To prawda czasami więcej przesiadywał w pałacu niż w domu ale był bardzo potrzebny w wielu sytuacjach. Jako wnuk Władcy oraz hybryda wilka z wampirem posiadał niesamowite zdolności. 

Dziewczyna zaniosła kawę Alfie i ponownie usiadła na fotelu, nie wiedziała za bardzo od czego zacząć, na szczęście zadzwonił telefon. Sara chrząknęła kilka razy i odebrała. 

- Biuro Wielkiego Alfy Osady Lasu, w czym możemy pomóc? 

W słuchawce odpowiedział jej jedynie szloch, przez chwilę wsłuchiwała się zbyt zszokowana aby coś z siebie wydusić na szczęście w końcu odzyskała mowę. 

- Potrzebujesz pomocy? Gdzie jesteś? Jak się nazywasz? Proszę odpowiedz mi, pomożemy ci. 

- N..Nazywam się Nikola j..jestem córką Eweliny Alfy Osady Gór...

- Jesteś ranna? Zagraża ci niebezpieczeństwo? - Warknęła Sara lekko poirytowana, nie obchodziło jej kogo córką jest ta zapłakana dziewuszka, chciała jej pomóc. 

- Ja... Ja nie wiem co mam zrobić. Moja Osada, ona chyba przestała istnieć. Nic mi nie jest ale nawet nie mam pojęcia gdzie jestem no i obawiam się, że tylko ja jestem normalna. 

- Co masz na myśli mówiąc normalna? 

Potem Sara wysłuchała na spokojnie historie o dziwnych mutantach, poprosiła dziewczynę o cierpliwość i wskoczyła do biura. 

- Musisz tu przyjść, dzwoni Nikola coś się odwaliło w Osadzie Gór. 






Nikola. 



Zabawne,ten facet kazał mi zejść do ludzkiego miasta i tam spróbować przeczekać kilka godzin. Bałam się ludzi, chociaż mama mówiła że są w porządku ja jakoś i tak nie byłam przekonana. Spełniłam jednak prośbę, starałam się przemykać uliczkami by znaleźć dogodne miejsce na przeczekanie. Padło na niewielki park,czułam się lepiej wśród tych kilku drzew. Usiadłam na ławce i zaczęłam wpatrywać się w fontannę. Sama nie wiem kiedy, ale przysnęłam. Kiedy się obudziłam poczułam jak cały ból wraca. Znów przed oczami miałam mamę. 

- Ciężki dzień co? - Usłyszałam tuż obok siebie..

Zeskoczyłam z ławki i obejrzałam się. Przyglądał mi się chłopak z kasztanowymi włosami i niezwykle niebieskimi oczami.Dziwnie się poczułam, moje serce zabiło mocniej a dziwny nieznajomy na moment wydawał się emanować jasną aurą. On również patrzył na mnie dziwnie ciepło, jakby znalazł dawno utraconą miłość. Dość niezręcznie. 

- Kim jesteś? - Spytałam cicho. 

- Nazywam się Hubert, nic nie mów wiem jak staromodne jest to imię. - Westchnął i w końcu oderwał ode mnie wzrok. - Swoją drogą, wiesz że wzbudziłaś niemałe zamieszanie? Ludzie na ulicach rozmawiają o zapłakanej dziewczynie z wielkim mieczem na plecach. Dobrze, że tu ukryłaś się wśród drzew. 

Spojrzałam na Izibaki, który leżał w pokrowcu oparty o ławkę. Zagryzłam wargi, no tak biegłam z nim tutaj. 

- Dlaczego cie nie wyczułam?  - Wiedziałam z kim mam do czynienia. 

- Och słonko, nawet się nie wysilałem, musisz się podszkolić. - Posłał mi wredny uśmieszek. 

Prychnęłam i założyłam ręce na piersi. Typek zaczynał działać mi lekko na nerwy. 

- I czego ode mnie chcesz?

-Hm? To nie ty wzywałaś pomoc z Osady Lasu? Nikola tak? - Przestał się uśmiechać. 

- Tak, to ja. Myślałam po prostu że wyślą kogoś... Odpowiedniejszego. 

- Uwierz mi kocik, nie znajdziesz nikogo lepszego ode mnie. - Zmrużył oczy, a po moim ciele przeszły ciarki. 

Stałam przez chwilę jak słup soli, tak zadziałały na mnie jego słowa. Hubert był niebezpiecznie pociągający. 

- Dobra, nie mamy po co tu siedzieć. Chodź zaparkowałem niedaleko. 

- Przyjechałeś sam? 

- Jasne, nie potrzebuje nikogo więcej na tak marną misję. Gdyby kazali mi zbadać sytuację w Osadzie Gór to co innego, ale tam wybrali się moi rodzice. - Wzruszył ramionami. 

Kiwnęłam głową i posłusznie poszłam za nim. Cóż innego miałam zrobić? 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top