Rozdział 1. Cena za odwagę




Ponoć to tylko stereotyp, jednak dla mnie naprawdę to poniedziałki były najgorsze. W sumie nie chodziło nawet o to, że muszę zwlec się z łóżka z rana i zasuwać do szkoły, po prostu właśnie w poniedziałki resetowały się wyniki stad na tablicy, która znajdowała się na głównym rynku naszej niewielkiej osady. Musiałam przejść obok niej, ponieważ mój dom znajdował się na przeciwko. 

Poniedziałkowe wieczory wcale nie były lepsze, bo dosłownie tydzień w tydzień zaraz po tym jak zasiadałam z mamą przy stole zaczynałam ją błagać abym i ja mogła do jednego z tych stad dołączyć. Za każdym razem słyszałam to samo ,, Za bardzo cię kocham aby pozwolić ci się tak narażać '', albo - ,, Jesteś moim jedynym zastępstwem w razie, gdyby coś mi się stało. Poza tym to wcale nie jest fajna zabawa''.  Przez kilka lat znosiłam to wręcz ze stoickim spokojem, jednakże pewnego pechowego poniedziałku odezwało się we mnie coś dziwnego. 

- Tata by mi pozwolił. - Wycedziłam z jadem, który trawił moje usta zbyt długo. 

Mama otworzyła szeroko oczy i odłożyła widelec. Na moment zapadła między nami nieprzyjemna cisza przerywana jedynie naszymi nerwowymi oddechami.

- Kochanie, tata chciałby abyś przede wszystkim była bezpieczna i żywa. Zrozum jesteśmy same, tylko dla siebie. 

- Czy ty naprawdę spędziłaś z nim tyle lat? - Uniosłam nieco głos, dziwny impuls w mojej głowie napędzał mnie dalej.- Ojciec był bohaterem, walczył, ryzykował i...

- I jest martwy. - Mama zacisnęła usta tak mocno, że wyglądały jak nitka.  - Bardzo szanuje jego wszystkie wyczyny jednak nie zmienia to faktu, iż właśnie tak kończą wojownicy. 

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, momentalnie zeszła ze mnie cała złość. Opuściłam głowę i wpakowałam sobie do ust kawałek naleśnika. Musiałam mieć nieciekawą minę, bo mama wstała i podeszła do mnie a potem mnie objęła. Jej włosy smyrgnęły mnie w policzek.

- Nikosiu, chcę dla ciebie tylko tego co dobre. - Szepnęła cichutko. 

- Mamo, stada patrolują po prostu lasy wokół gór, doskonale wiesz że bardzo rzadko wpadają na jakieś dzikie wampiry. 

- Tym bardziej nie widzę w tym sensu słoneczko. 

- Rozumiem, mogę iść do siebie?

Mama westchnęła ale odsunęła się abym mogła odejść od stołu, co szybko uczyniłam i pomknęłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i niczym jedna z księżniczek z Disney'a rzuciłam się na łóżko aby w spokoju oddawać się cichej rozpaczy. Zawsze po tej naszej poniedziałkowej rozmowie było mi ciężko, ale tym razem coś we mnie powoli pękało. Zamknęłam oczy by policzyć do dziesięciu i się uspokoić.

Raz....

Mama jest zbyt strachliwa, nie można tak żyć.

Dwa...

Nie rozumie mnie, nie chce poznać moich marzeń.

Trzy...

Gdyby tata tu był sam zabierałby mnie do lasu i uczył jak patroszyć wampiry. 

Cztery...

Nie.Będę.Tak.Żyć. 


Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do mojej wielkiej szafy, odrzuciłam na bok ciuchy i wyjęłam największy skarb, jedyny który cieszył moje serce. Wielki, prawie dwumetrowy miecz mojego ojca. Izibaki... Ukradłam go niegdyś ze zbrojowni., która znajdowała się w piwnicy domostwa i schowałam aby częściej móc go oglądać. Był tak piękny, idealny... Czasami czułam się jakby mówił do mnie, zachęcał abym nakarmiła go krwią jakiegoś paskudnego złoczyńcy. Miecz pasował do mojej dłoni, pasował do duszy. Przełożyłam przez pierś pas z pochwą i schowałam miecz bezpiecznie na plecach, cholera byłam wysoka a i tak prawie szurałam nim po ziemi. Otworzyłam okno i wyskoczyłam do niewielkiego ogrodu otaczającego moją posesję. Rozejrzałam się, osada powoli układała się do snu pomknęłam więc uliczkami wprost do muru odgradzającego nas od lasu. Stanęłam na nim na chwilę i obejrzałam się, w oddali widziałam przyjemne światła mojego domu. Gdy spojrzałam przed siebie poczułam się dziwnie, może to śmieszne jednak przez siedemnaście lat życia ani razu nie byłam sama w lesie. Czy ja się bałam? No proszę córka Nika, kawała skurczybyka bała się kilku drzewek. Zaśmiałam się sama do siebie i ukucnęłam. 

- Plan jest jasny dziewczyno, przebiegniesz się po okolicy, poszukasz śladu wampira, załatwisz go i pokażesz matce aby jej udowodnić, że to nic strasznego. - Wyszeptałam w ciemność. 

Zeskoczyłam z muru i wciągnęłam powietrze w płuca, jakże cudowna różnorodność zapachów, aż zapiekł mnie nos. Uśmiechnęłam się i pognałam przez las. 

Wojowniczka, wilczyca, bestia....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top