Rozdział 5. Koniec Osady Gór



Obudził mnie dźwięk jakiejś awantury dochodzącej spod mojego okna. Najpierw leżałam chwilę nasłuchując, jednak gdy usłyszałam również głos mamy zerwałam się na równe nogi i od razu zbiegłam na dół nie przejmując się tym, że jestem w piżamie.  Widok, który ujrzałam na długo zakorzenił się w moim umyśle. Kilka wilków, w tym moja mama próbowali obezwładnić młodą dziewczynę. Znałam ją z widzenia, była trochę młodsza ode mnie. Z jej ust ciekła krew, miała wyszczerzone zęby i szeroko otwarte oczy. Jej cera zrobiła się dziwnie szara, w niektórych miejscach zdawała się odpadać. Na głowie dziewczyny nie zostało zbyt wiele włosów, co jej się do cholery stało? Mama obejrzała się nagle, a kiedy nasze oczy się spotkały zobaczyłam okropny strach. 

- Odsuń się, Melania zachorowała. - Wyszeptała. 

W tym samym momencie dziewczyna upadła na ziemię i zaczęła okropnie krzyczeć, z łokci wyszły jej kości, nogi wydłużyły się z dziwnym trzaskiem. Cała się zmieniała, nie mogłam na to patrzeć ale nie mogłam też zamknąć oczu. Melania zmieniła się w dziwną kreaturę, strasznie chudą z głową wilka, jednak jej zębiska nie były zasłonięte wargami. Stanęła na dwóch nogach, była dwa razy większa ode mnie. Jeden z wilków, który próbował ją przytrzymać również upadł na kolana i zalał się krwią z ust. Kolejny? 

Melania spojrzała na mnie a w jej gardle coś zagulgotało. Kreatura zaczęła iść powoli w moim kierunku. Mama niewiele myśląc szybko zamieniła się w wilka i skoczyła na bestię. Inne wilki trzymały swojego kolegę, który również się przeobrażał. Rozejrzałam się szybko, wiele mieszkańców Osady leżało na ziemi, czy oni wszyscy? Mama odepchnęła Melanię i pchnęła mnie do środka domu, już w postaci ludzkiej szybko zamknęła drzwi. Była ranna, miała rozerwaną prawą rękę i kilka śladów po kłach na twarzy. 

- Co się dzieje? - Spytałam cichutko. 

- Spakuj się szybko. - Poprosiła niewiele głośniej. 

Kiwnęłam głową i pobiegłam do pokoju, szybko złapałam kilka koszulek, spodni i bluzę. Założyłam na siebie pokrowiec z Izibakim, bez tego miecza nigdzie się nie mogłam ruszyć. Kiedy zbiegłam na dół pewna, że mama też zdążyła się spakować przeżyłam niemały szok. Matka leżała pod drzwiami, z jej ust kapała krew. Nie...

Podeszłam do niej na chwiejnych nogach, uniosła lekko głowę i uśmiechnęła się blado. Zza drzwi dochodziły do mnie odgłosy walki, ktoś krzyczał, ktoś inny płakał. 

- Mamo?

- Musisz uciekać...

- Nie mamo proszę...

- Posłuchaj mnie. - Zmarszczyła brwi. - Ucieknij poza las, ukryj się gdzieś i zadzwoń pod ten numer. 

Mama z trudem wyjęła kawałeczek kartki z kieszeni spodni, szybko go zabrałam. Ona była na to przygotowana... 

- Oni ci pomogą.- Kontynuowała. - Opowiedz co się stało, dokładnie. 

- Nie zostawię cię tutaj. -  Uklęknęłam i złapałam mamę za rękę. 

- Przepraszam cię za wszystko, przeze mnie teraz będzie ci ciężej samej. - Mama zaśmiała się a potem zakasłała. - Musisz znaleźć w sobie swego ojca. 

Zagryzłam wargę by się nie rozpłakać. Ja również powinnam przeprosić mamę, ale nie byłam w stanie nic powiedzieć. Schyliłam się tylko i przytuliłam do matki pierwszy raz od wielu lat. 

- Tak mi przykro, że ciebie spotyka to samo co mnie. - Załkała nagle mama, nie zrozumiałam jej.- Kocham cię córeczko, musisz być dzielna. 

- Może nic ci nie będzie. - Wydukałam. 

- To jakaś choroba albo mutacja, nie wiemy co ją powoduje i czy jest odwracalna. Nie wiadomo również  jak się tym zarazić ale ty chyba jesteś zdrowa. Mam taką nadzieję. 

Nagle coś mocno uderzyło w nasze drzwi. Jęknęłam cicho i mocniej wtuliłam się w mamę. 

- Oni łakną mięsa, są jak zombie z tych twoich filmów. Uciekaj ja ich powstrzymam ile się da.

- Ale..

- Niki, jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, twoje dobro, zdrowie i życie jest moim największym priorytetem. Twój ojciec uratował mnie, bym ja teraz mogła uratować ciebie. 

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, mama odepchnęła mnie i mimo iż ledwo mogła się podnieść znów zwarła się w walce z potworem. Stałam chwilę jak sparaliżowana, ale potem z ciężkim sercem wybiegłam z pałacu tylnim wyjściem. Przebiegłam przez Osadę starając się nie patrzeć na ciała i te potwory zjadające moich znajomych nawet żywcem. Słyszałam agonalne krzyki, ale nie mogłam się zatrzymać. Przeskoczyłam przez mur i puściłam się jeszcze szybciej przez las. Gdy wybiegłam zza ostatnich drzew upadłam ciężko na polną drogę. Rozpłakałam się, zaczęłam krzyczeć... Musiałam to z siebie wyrzucić. Potem leżałam z twarzą w trawie przez dobre kilka godzin, jak martwa, zbyt słaba i wystraszona aby cokolwiek zrobić. Dopiero zachodzące słońce dało mi małego kopa, usiadłam po turecku wpierw ściągając miecz. Wyjęłam karteczkę i wykręciłam szybko numer w mojej komórce. Czekałam zaledwie dwa sygnały. 

- Biuro Wielkiego Alfy Osady Lasu, w czym możemy pomóc? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top