Rozdział 3. Randka



Mama wróciła do domu nad ranem, nie weszła do mojego pokoju i bardzo dobrze. Nie chciałam jej teraz oglądać. Cały czas byłam na nią okropnie zła. Zupełnie nie pasowała do mnie i ojca. Jakim cudem została Wielkim Alfą? Nie miała szans nas ochronić a taka była rola władcy. Gdy koło ósmej przyszła moja nauczycielka wręcz nawarczałam na nią i oznajmiłam, że jeśli jej życie miłe da mi dzisiaj spokój. Mama nie skomentowała tego, kolejny plus dla niej. Przespałam się kilka godzin i po południu wyszłam przed pałac, usiadłam na schodach by wypić jogurt i trochę się obudzić. Nie wyglądałam zbyt wyjściowo, za duża bluza, dresowe spodnie i rozczochrane jasne włosy no i brak makijażu. To było aż oczywiste, że kogoś spotkam.Po jakimś czasie nagle pojawił się obok mnie Marcel. Usiadł bez słowa obok mnie i przez chwilę trwaliśmy w dziwnej ciszy 

- Czego chcesz? - Spytałam w końcu. 

- Chciałem zobaczyć co z tobą, nie wyglądałaś wczoraj za dobrze. 

-Wszystko jest super. - Warknęłam. 

- Jasne. - Uśmiechnął się krzywo.  - Powiedz mi Nikola, twoja mama jest surowa to wiem, ale pozwoli mi cię gdzieś zabrać dziś wieczorem?

- Nie lepiej najpierw mnie spytać o zgodę? 

- Wiem, że ty się zgodzisz. - Wyszczerzył się. 

- Mogę jej zapytać. - Przewróciłam oczami. 

- Przyjdę o osiemnastej. - Poderwał się raptownie nie czekając na odpowiedź. 

Cóż, musiałam więc stanąć z matką twarzą w twarz. Siedziała w swoim pokoju i czytała jakąś książkę, gdy usiadłam na przeciwko niej podniosła głowę i posłała mi blady uśmiech. Była wymęczona, cienie pod oczami, szara skóra. Postanowiłam się tym nie przejmować i od razu zacząć. 

- Marcel chce mnie zabrać gdzieś dziś wieczorem. 

- Na randkę? - Uśmiechnęła się szerzej. 

- Nie wiem. - Poczułam jak się czerwienie. 

- Jeśli ni wyjdziecie do lasu to nie mam nic przeciwko. 

- Serio? - Zdziwiłam się trochę. 

- Tylko przebierz się dziecko. - Zaśmiała się jak nastolatka i wróciła do czytana. 

Wróciłam do pokoju trochę zmieszana, pozwoliła mi i nawet nie była zła za moje słowa. Dziwne.  


O osiemnastej czekałam już gotowa, założyłam błękitną sukienkę przed kolano, włosom pozwoliłam swobodnie opadać na piersi i plecy, umalowałam się trochę. Wyglądałam w porządku, może nie jakoś cudownie ale znośnie. Spotkałam się z Marcelem pod pałacem, uśmiechnął się na mój widok. 

- No proszę, nasza mała wojowniczka umie się wbić w kieckę. 

- Dokąd chcesz mnie zabrać? 

- Podejrzewam, że nie możemy wybrać się w góry więc zostaje nam chyba nasza mała kawiarenka? 

- Może być. - Wzruszyłam ramionami.


Wypiliśmy po kawie, zjedliśmy lody a potem postanowiliśmy przejść się po osadzie. W pewnym momencie chłopak złapał mnie za rękę, poczułam dziwne motyle w brzuchu ale nie dałam nic po sobie poznać. 

- Rodzice muszą być z ciebie dumni, jesteś najlepszym wilkiem wśród młodych. - Odezwałam się by odciągnąć myśli od ciepła jego dłoni. 

- Chyba są, wiesz moi rodzice sami nigdy jakoś specjalnie nie walczyli ani nic. Mama prowadzi dom, ojciec strzeże granic w lesie. Czyli siedzi całą wachtę w budce i rozgląda się. Nic wielkiego jak sama widzisz. Nie to co twoi rodzice. 

- Chyba ojciec. - Bąknęłam. - To, że mama jest Wielkim Alfą nie oznacza, że jest z niej jakiś bohater. Widziałeś ją kiedykolwiek w walce? 

-  W sumie nie. - Wzruszył ramionami. 

- A rodzeństwo masz?

- Nie, niestety nie. 

-To jak ja. 

- Widzisz coraz więcej nas łączy. - Zaśmiał się słodko. 

Przewróciłam tylko oczami, nie chciałam pokazywać po sobie że przez tego chłopaka tracę głowę. Przeszliśmy się jeszcze kawałek opowiadając sobie różne rzeczy, było naprawdę miło. Na pożegnanie dostałam delikatnego całusa w policzek. Śmiałam się głupkowato kiedy ściągałam buty, czułam się lekko pijana ze szczęścia. Po chwili usłyszałam, że mama jest w swoim biurze i rozmawia z kimś podniesionym głosem. Podeszłam bardzo cichutko pod drzwi mając nadzieje, że mnie nie wyczują. 

- To już trzeci przypadek, ludzie niebawem zaczną gadać! - Usłyszałam męski głos. 

- To nie powód aby go zabijać, może to odwracalne! 

- Z całym szacunkiem moja pani, jednak nie sądzę aby dało się im pomóc. To albo jakieś zaklęcie albo choroba, rozumie pani? Mutacja... 

- Tak, rozumiem. Wiadomo czy to zaraźliwe? 

- Nie, ofiary nie są nijak ze sobą powiązane. 

 - Informuj mnie na bieżąco, zadzwonię do innych władców, może mieli u siebie podobny problem... 

Wiedziałam, że ich rozmowa dobiega końca więc bezszelestnie pomknęłam na górę. O co chodzi? Zmęczona mama, mutacje i śmierć? Nie wyglądało to zbyt dobrze...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top