Rozdział 1
Obudziły ją promienie wschodzącego słońca, wpadające przez okno do jej sypialni. Natychmiast otworzyła swoje niebieskie, błyszczące oczy, po czym wyskoczyła z łóżka i pognała do łazienki.
Wszyscy uważali, że to nienormalne, iż ośmioletnie dziecko, wstaje codziennie, skoro świt. Wstawała wcześniej nawet, niż rodzice! Ona jednak wiedziała swoje - nie miała zamiaru przegapić chociażby najdrobniejszego momentu poranka! Przecież po świtaniu budził się piekarz, rolnicy, cała wioska wracała do życia... Uważała, że to wszystko jest czymś w rodzaju magii, toteż szkoda byłoby jej przepuścić okazję do obejrzenia "czarów". Jednakże, dziewczynka tak naprawdę nie miała pojęcia, jakie jeszcze inne czary działy się w tej wiosce i okolicach i wcale nie były takie trudne do zauważenia. Trzeba było tylko dobrze patrzeć... Jednak na to Angela nie miała czasu - zaraz po tym, jak ubrała się w swoją, codzienną brązową sukienkę, zbiegła w podskokach ze schodów, udając się do drzwi wyjściowych. Jeszcze w ostatniej chwili wróciła się do kuchni, zabierając mały kawałek koziego sera, zostawionego specjalnie dla niej na stole.
W końcu wybiegła na dwór. Przez krótką chwilą wpatrywała się piękną, wielką, pomarańczową kulę na niebie, która zawisła na horyzoncie. Zawsze żałowała, że mamusia i tatuś nie mają okazji zobaczyć coś tak pięknego. Co prawda, jak była młodsza, próbowała parę razy ich nakłonić, czy obudzić do wyjścia z łóżka o tak wczesnej porze, jednak zawsze spotykało to się z przeciwem, bądź jakąś odpowiedzią przez sen. Na szczęśćie istaniała jeszcze jedna osoba, która dawała się wyciągąć z łóżka.
Angela szybko zbiegła z kamiennych schodów, prowadzących do jej domu. Wraz z rodziną mieszkali na mały wzgórzu, co było niczym, w porównaniu z wielką górą Vaihda, wznoszącą się nad wioską. Istniały o niej niezliczone legendy i opowieści, zatem nic dziwnego, że ona również bardzo fascynowała dziewczynkę. Niestety nie miała dotąd okazji jeszcze ani razu się tam wybrać - rodzice nie mieli czasu, a samą bali się tam posłać. W końcu ilu to ludzi już zginęło, spadając ze szczytu tej góry... Niektórzy nawet nazywali ją Wzgórzem Samobójców, Nieszczęśliwie Zakochanych itd.
W końcu udało jej się dotrzeć do centrum wioski. Tam już od razu powitał ją szerokim uśmiechem miły, nieco przytyty piekarz, po czym wcisnął jej małą bułkę do ręki. Dziewczyna odpowiedziała mu równie promiennym wyrazem twarzy, po czym szybko poszła dalej. Nie musiał pytać, gdzie idzie. To była jedna z nielicznych oczywistych rzeczy, jeśli chodzi o Angelą. Piekarz nawet nie pamiętał, kiedy to się zaczęło. Po prostu... Pewnego dnia, zauważył, że nie jest jedynym mieszkańcem z wioski o tej porze na nogach. Angela zawsze po drodze wstąpiwała do jego piekarnie, bo bułki. W końcu uznał, że jako przywilej stałego klienta i jedynej żywej duszy tuż po wschodzie słońca, będzie dawał jej za darmo. Co prawda, z początku spotkał się z przeciwem dziewczynki i rodziców, ale w końcu ustąpili. Przez te co ranne spotkanie bardzo polubił Angelę, zresztą, jak prawie każdy z wioski. Była takim wesołym promykiem, który przypominał zapracowanym, bądź zatroskanym wieśniakom, że istnieje jeszcze takie coś, jak beztroska.
Jednak dla niej, poza rodzicami, liczyła się tylko jedna osoba, pod której domem właśnie się znalazła. Był to bardzo mały, lecz wysoki budyneczek. Szczyt dachu prawie sięgał wysokości wzgórza, na której mieścił się dom Angeli. Widać było, że rodzina, mieszkająca w nim nie było zamożna - spod dachu było w niektórych miejscach widać krokwie, zauważalne były też braki cekieł w paru miejscach. Ale grunt, że, mimo swojego rozmiaru, jeszcze stał w całości.
Dziewczynka, nie namyślając się dłużej, podeszła do drzwi i zapukała trzy razy, aż było słychać echo odbijające się na górze. Nie minęło pięć minut, kiedy otworzyły się, a w nich stanęła niska brunetka.
- Cześć Astrid - powiedziała Angela, uśmiechając się szeroko. - Jest Niklas?
- Śpi, ale znając życie, jak tylko dowie się, że już przyszłaś, w ekspresowym tempie do ciebie zejdzie - odpowiedziała kobieta, również uśmiechając się, jednak bardziej pod nosem, starając się ukryć przed dziewczynką objawy przemęczenia. Nazywała się Astrid. Była żoną Christoffa oraz matką szóstki dzieci: od najmłodszej, ale największej pociechy rodziny - Anny, przez nieśmiałego Nilsa, non - stop rywalizjących bliźniaków Larsa i Kerstin i o apodyktycznej nautrze Britty, aż do najstarszego, opiekuńczego i Niklasa. To właśnie on był, najlepszym przyjacielem i nawet, w pewnym sensie, mentorem Angeli. Polubił tą małą, można wręcz powiedzieć od "pierwszego wejrzenia". Astrid była uzdrowicielką i przyjmowała poród dziewczynki. Niestety, mimo to nie zarabiali, przy szóstce dzieci zbyt dużo. Tylko pomoc Niklasa i po części rodziców Angeli, nie pozwalała całej rodzinie głodować. Jednak, od pewnego czasu, wszystko wskazywało na to, że ich los może się całkowicie zmienić... Tylko jak to powiedzieć Angeli?
- Co jest, księżniczko? - spytał Niklas, wyciągając głowę zza drzwi swojej sypialni. Zawsze tak mówił na swoją małą przyjaciółkę, od kiedy Angela wyznała mu, że chciałaby być właśnie księżniczką. Wtedy to on odpowiedział: - Dla mnie, nawet bez korony, już nią jesteś.
To właśnie w nim było niezwykłego - potrafił każdemu udowodnić, że jest wyjątkowy.
- Mieliśmy iść do lasu - wykrzyknęła, uśmiechając się szeroko.
- Naprawdę? - zdziwił się nieszczerze Niklas. - Wybacz mi moją sklerozę, księżniczko, jak mogłem o tym zapomnieć?! - wykrzyknął, zbiegając po schodach na dół. Jednym ruchem ręki ściągnął polową kurtkę z wieszaka, następnie pocałował matkę w policzek, po czym wybiegł wraz z Angelą z mieszkania. Astrid przez chwilę wpatrywała się w zamykające się za nimi drzwi, po czym wróciła wolnym krokiem do kuchni, uśmiechając się pod nosem. Tam już na nią czekał zaspany Christoff, jej maż i również uzdrowiciel.
- I co powiedział? - spytał, biorąc ostatniego łyka kawy z lekko dziurawego kubka.
- Zgodził się - odparła, jednak natychmiast zniknął delikatny uśmiech z jej twarzy.
- Ej, Astrid. Co cię gryzie? - spytał z troską w głosie.
- Po prostu... Czuję się źle, stawiając przed nim takie coś... - odpowiedziała, opuszczając wzrok.
- Przecież daliśmy mu wybór - odparł Christoff, kładjąc jej rękę na ramieniu.
- Ale to tak, jakbyśmy go szantarzowali - zrobisz to, albo nasza rodzina będzie głodować - wybuchła, mając już łzy w oczach.
- No już dobrze - odparł, przytulając żonę. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - mruknął, jednak w duszy, sam wiedział, że to nieprawda.
***
- Pośpiesz się! - pisnęła Angela, uciekając ze śmiechem przed swoim starszym przyjacielem.
- Oj, chyba nie dam rady! - odkrzyknął Niklas, udając, że się strasznie zasapał.
- Nie kłam! Widziałam, jak szybko uciekałeś przed tym niemiłym panem z kijem, kiedy zerwaliśmy jabłka z jego drzewa - odpowiedziała, podbiegając i chwytając chłopaka za ramię.
- Wtedy to mi pomogłaś... - odparł, dając się prowadząc za rączkę Angeli.
- Jak? - spytała zdziwiona.
- Wierzyłaś we mnie, w moje siły - odpowiedział. - Bo tak było, prawda?
- Tak, ja jestem bardzo dobra w wierzeniu.. - odparła Angela wypinając pierś, mimo, że nie bardzo wiedziała, o co chodzi.
- Tak też myślałem - odpowiedział Niklas, uśmiechając się pod nosem. - Tak więc, właśnie dzisiaj chciałbym prosić cię, abyś znów użyła swojej mocy.
- To znaczy? - spytała Angela, odwracając się w jego stronę.
- Cierpliwości - odparł wymijająca, wspinając się na wzgórze. - Zaraz się dowiesz.
W końcu doszli na niezbyt wysokie wzgórze, które nazywało się "Pieni", czyli, z fińskiego "Małe". Niezbyt oryginalna nazwa, jednak w końcu tu mieszkali sami wieśniacy - tylko nielicznie byli bardziej wykształceni, tacy, jak Astrid i Christoff, a pracy dla nich też było niewiele. Wzgórze to było ich najczęstszym miejscem spotkań. To właśnie tutaj Niklas uczył Angelę wszystkiego co umiał - rzeźbienia z drewna, rozpalania ognia, rozpoznawania jadalnych roślin, czy strzelania z łuku. Dziewczynka była bowiem bardzo pojętną i wytrwałą uczennicą. Co prawda, do tej "prawdziwej szkoły" też uczęszczała przez jakiś czas, ale niezbyt ją interesowały te nudne lekcje, w dość dużej i zróżnicowanej wiekowo grupie, toteż rodzice ją rok później wypisali (Szkoła na fińskich wsiach była obowiązkowa tylko przez jedną klasę, ci, co postanawiali edukować się dłużej, zazwyczaj przenosili się do większych miast. Ponadto, kontynuowanie nauki na wsi przynosiło wysokie, koszty, chociaż, akurat rodzina Angeli była jedną z tych nielicznych, które było na to stać ). Według niej, nauki Niklasa były o wiele ciekawsze i pouczające i w sumie nic w tym nie było dziwnego - chłopak, poza zdolnościami kreatywnymi i zręcznymi, potrafił być świetnym nauczycielem. Wyrozumiałość wyćwiczył na rodzeństwie, przez te wszystkie lata.
Doszli do swojego ulubionego miejsca. Znajdowało się ono tuż pod gałęziami wierzby płaczącej. Tam zawsze mieli zapewnioną całkowitą prywatność - nikt ich nie widział, nie nachodził...
- Więc o co chodzi? - spytała Angela, nie wytrzymując już dłużej.
- Pamiętasz to, co ci mówiłem o wzgórzu Vaihda? - odpowiedział pytaniem Niklas.
- O nie... - jęknęła dziewczyna, kładąc się na plecach z zrezygnowaniem. - Nie ma żandych duchów... Ja... Ich tam nie ma! - wykrzyknęła poważnym tonem.
Niklas z początku w odpowiedzi tylko uśmiechnął się tajemniczo pod nosem, ostrząc kij, który miał służyć mu za dzidę, Dopiero po paru minutach, widząc, że Angela już nie wytrzymuje z niepewności, mruknął:
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo... Bo ich nie ma! - odpowiedziała, czując, jak czerwienią jej się uszy.
- Mówisz tak, bo ich nie widziałaś - odparł Niklas, robiąc szeroki uśmiech.
- No właśnie... - zaczęła niepewnie Angela, nie wiedząc, do czego chłopak zmierza.
- No właśnie - powtórzył za nią. - A gdybyś zobaczyła jednego z nich, zmieniłabyś zdanie?
Dziewczyna spojrzała na niego lekko niedowierzającym wzrokiem. Duchy? Przecież nikt, poza Niklasem nie widział duchów! Zresztą, czasem może lepiej ich nie widzieć... Takie złe, straszące potwory....
- Ej, spokojnie, księżniczko - mruknął, widząc, jak na twarzy przyjaciółki zawitał strach. - Mówiłem ci już - to są TYLKO dobre duchy - tym złym ani w głowie się pokazywać! To właśnie daje im przewagę nad tobą...
- Chyba nie rozumiem - odparła nieco speszona Angela.
- W takim razie mam do ciebie pytanie. księżniczko - boisz się ciemności, prawda?
- Tak - odpowiedziała, spuszczając głowę.
- A czego się w niej boisz? - spytał.
- To, że siedzą w niej straszne potwory, duchy, kosmici.... - odpowiedziała dziewczynka, jeszcze bardziej się pesząc. Normalnie nikomu by o tym tak wprost nie powiedziała, było to dla niej bardzo wstydliwe. Jednak Niklas nie był "nikim" - był przyjacielem, mentorem, najlepszym powiernikiem. On nigdy by jej nie wyśmiał, uznał za wariatkę, nie rozpowiedziałby nikomu, bez względu na to, co mu powiedziała. Za to zawsze służył pomocą, radą, pocieszeniem... Przyjaciel - ideał!
- No właśnie. Ciemność ma to do siebie, że nic nie widzisz, prawda? - Powoli przytaknęła. - Pobudza twoją wyobraźnię, straszne myśli... Tak naprawdę to ty i tylko ty, sama, sobie, nieustannie robisz stracha... Tak, więc, jeśli nie widzisz tych złych duchów, boisz się ich jeszcze bardziej, wyobrażając sobie, jakie mogą być złe, o ile, oczywiście w nie wierzysz - dodał, po czym mrugnąl porozumiewawczo. - Tak, czy siak, ja mówiłem, o spotkaniu z tymi "dobrymi" duchami. Opowiadałem ci o nich już wiele razy... O moich spotkaniach z nimi, na wzgórzu Vaihda...
- Tak, mówiłeś - przytaknęła, znów opuszczając głowę.
- A to co znowu za mina, księżniczko? - spytał od razu.
- Mama i tata mówią, że nie istnieją żadne duchy - wyszeptała ze smutkiem w głosie.
- Oni chcą dla ciebie jak najlepiej. Nie twierdzę, że masz ich przestać słuchać, o nie! Po prostu są, jak moi, krótkowzroczni. Są całkowicie zajęci innymi, dla nich ważniejszymi sprawami, od duchów... - Tu Niklas nagle posępniał, wpatrując się w swoje kolana.
- Coś się stało? - spytała z troską.
- Jeszcze nie jestem pewien, czy na pewno... Rodzice są strasznie niezdecydowani - odpowiedział, nie myśląc zbytnio, aby wytłumaczyć to bardziej szczegółowo swojej przyjaciółce.
- Ale powiesz mi o tym, tak? - spytała z nadzieją w głosie.
- Oczywiśćie, księżniczko - odparł, momentalnie znów przybierając uśmiech na twarzy. - Ale to potem, najpierw ważniejsze sprawy - otóż doszłem do wnioskuj, że dorosłaś, aby... Uwaga - iść ze mną na wzórze Vaihda i spotkać duchy! - wykrzyknął z nieukrywaną radością.
- Naprawdę? - spytała Angela, a jej oczy całe zabłysnęły. Jeszcze nigdy nie była na tym wzgórzu, ani tym bardziej nie widziała duchów. Rodzice i Niklas mieli coś przeciwko jej wycieczce na sam szczyt. Że niby była za mała, za młoda, zbyt rozbrykana... Dalej taka była, ale tym razem Niklas uznał, że jest gotowa! - A.. Moi rodzice? Na pewno mi zabronią...
- Wyruszymy bardzo wcześnie rano, tak, jak zawsze, tylko tym razem nie będziesz szła do mojego domu. Spotkamy się na rynku, pod piekarnią. A potem pójdziemy do lasu, na nasze lekcje, nauczę się strzelać z łuku i zastawiać pułapki, a potem wejdziemy na wzgórze. Rodzice nie muszą nic wiedzieć - ani moi, ani twoi - odpowiedział z uśmiechem.
- Kiedy wyruszamy? - spytała z ekscytacją w głosie.
- Jutro, o świcie - odparł zdecydowanym tonem. - Bądź gotowa, księżniczko.
- Będę - odpowiedziała poważnym tonem, choć w środku, miała ochotę krzyczeć, skakać z radości! Jednak Niklas uznał, że jest wystarczająco dorosła - nie mogła się już przecież zachowywać jak dziecko!
Za niecałe dwadzieścia cztery godziny będzie wchodzić na wzgórze! Już nie mogła się doczekać. Miała tylko nadzieję, że w tym czasie nie zdąży się przez przypadek rodzicom wygadać...
___________________________________________________________________
Tak, wiem, trochę nudno (chyba xD ), ale to na razie jest rozdział wprowadzający. Nie jestem pewna, czy zachowam styl we wszystkich rozdziałach, ale jeszcze parę będzie podobnie. Ale proszę się nie martwić, akcja potem się rozkręci ;) O ile tylko ruszę tyłek i napiszę kolejne rozdziały xD
Prosiłabym o komentarze - nic tak nie daje kopa wenie, jak one ;)
Leocuddya
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top