Rozdział 8
Conrad w każdą podróż brał ze sobą słuchawki. Nie słuchał z rodzicami radia, tylko swoją ulubioną playlistę. I podczas tej półgodzinnej podróży puszczał z telefonu dobrze znane kawałki, wpatrując się jednocześnie w widoki za oknem.
Jechał z rodzicami autostradą 101, mijając kolejno dzielnice San Francisco. Podświadomie szukał wzrokiem szarowłosej dziewczyny, z którą jeszcze dwa tygodnie temu siedział w kawiarni i rozmawiał o wakacyjnych planach. Nie skupiał się na architekturze przedmieścia, czy mnóstwie sklepów w centrum, liczyła się tylko jedna osoba - Naomi Brown, która żyła gdzieś w strachu w tym wielkim i tajemniczym mieście.
- Niedługo będziemy - oznajmił ojciec chłopaka, skręcając na Outer Richmond. - Mamy hotel blisko klifu.
Agatha z zafascynowaniem robiła zdjęcia mijanym osiedlom domów jednorodzinnych i charakterystycznym rzeźbom. Niedaleko znajdowało się muzeum sztuki, które obowiązkowo chciała zwiedzić.
- Czyż tu nie jest pięknie? - zapytała z uśmiechem.
- Zachowujesz się, jakbyś była tu po raz pierwszy - powiedział Conrad, wyciągając słuchawki z uszu.
- Zawsze jeździliśmy na główną plażę, kochanie. W tej okolicy byłeś rok temu na wycieczce.
Conrad wywrócił oczami i oparł czoło o szybę. Zaczęli opuszczać samochodem tereny mieszkalne.
Dziesięć minut później wysiedli na parkingu otoczonym zewsząd drzewami. Nic nie wskazywało na to, że za lasem znajduje się wybrzeże z kamienistym klifem. Pod hotelem stało kilka pojazdów, a sam budynek był w piaskowym kolorze. Na południe wychodziły podłużne balkony, a połowę ścian zajmowały pnące się gałęzie z różowymi kwiatami.
Pan Suprose wyciągnął największą torbę z bagażnika i poszedł do recepcji po klucz. Conrad zarzucił na ramię swoją niedużą, sportową i założył na nos okulary przeciwsłoneczne. Żar spływał z nieba i chłopak tylko marzył, by w środku znajdowała się klimatyzacja.
Ich pokój składał się z dwóch sypialni, salonu, w którym stała granatowa kanapa, szafka z telewizorem oraz kwadratowy stół, i łazienki. Śniadanie i kolacje mieli jeść w jadalni na parterze. Balkon wychodził na ogród z ławkami i huśtawką dla dzieci.
- Może już dzisiaj pójdziemy na plażę? - zagaiła Agatha, siadając obok męża na materiałowej kanapie. - Wystarczy przebrać się w stroje do pływania, a jest jeszcze wcześnie. Spakuję nam lunch do plecaka.
Mężczyzna popatrzył na syna, który z rozkojarzonym wzrokiem opierał się o balkonową poręcz.
- Jestem za. - Uśmiechnął się serdecznie. - Conrad, ubieraj galoty!
Nastolatek dobrze słyszał ojca, ale nie zareagował od razu. Zamknął oczy i wciągnął nosem zapach świeżego igliwia. Zamierzał iść na poszukiwania ukochanej, ale wizja kąpieli w oceanie wydawała się bardzo kusząca, a rodzice na pewno nie pozwoliliby mu "zostać" w hotelu.
Najgorszą rzeczą w życiu dziewczyny był moment, gdy otworzyła oczy i... niczego nie pamiętała. Wszystko było dla niej nowe, jej głowę przepełniała przygniatająca pustka, a serce strach w najczystszej postaci. Skoro nie wiedziała najprostszych faktów, jak miała funkcjonować? Jak miała sobie poradzić w skomplikowanym świecie, w którym czas gonił do przodu, gdy ona stała w miejscu? Musiała być silna i nie dać się pokonać własnej psychice.
Powinna walczyć o wspomnienia. Czuła, że bez nich nie zrobi kroku naprzód. Bo wszystkie minione chwile kształtują nasz charakter, osobowość i postrzeganie świata. Ufała Ashtonowi, ale nie mogła dłużej bezczynnie czekać na przełom.
Z drugiej strony miała świadomość tego, że może jedynym wyjściem będzie zacząć wszystko od nowa, jak to radził jej chłopak.
Postanowiła jednak odkryć swoją przeszłość. Mózg nie był jedyną przechowalnią wspomnień. Może pisała pamiętnik, gdzieś w domu znajdzie choć jedno zdjęcie lub spotka się z dawnymi koleżankami.
Zjadła śniadanie po tym, jak Ashton wyszedł do pracy i przebrała się w swoje czarne leginsy i bluzkę na szerokich ramiączkach. Jutro sobota więc dwudziestolatek zostanie z nią w domu. Cieszyła się z tego powodu, ale na kolejną możliwość kilku godzin samotności musiałaby czekać do poniedziałku.
- Okej, mała... - powiedziała sama do siebie. - Trochę poszperamy.
Rodzina Suprose spędziła dwie godziny na plaży, korzystając z idealnej pogody. Plan rodziców się powiódł i Conrad choć na chwilę zapomniał o sprawie zaginięcia Naomi. Pływał w ciemnoniebieskiej wodzie, grał z tatą w amatorską siatkówkę, a później leżał plackiem na ręczniku. Promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały jego klatkę piersiową, relaksowały spięte ciało. Od zawsze przepadał za lipcem i sportami wodnymi.
Wszystko zepsuła myśl, że gdy on korzysta z wakacji, jego dziewczyna może być przetrzymywana w obskurnej i zimnej piwnicy. Popatrzył na wielki, czerwony most, który majaczył w oddali. Ten widok zaczął go niemiłosiernie boleć. Nastolatek momentalnie wstał z ziemi i otrzepał się z piasku. Jego grymas na twarzy zmartwił opalającą się krok dalej Agathę.
- Conrad, wszystko gra? - zapytała z troską.
- Tak, jest super.
- Idziesz znowu do wody?
- Nie, mamo. - Schował telefon do kieszeni, zwinął ręcznik pod pachę, a w ręce wziął swoje tenisówki. - Wracam do hotelu. Wy możecie jeszcze tu zostać.
- Conrad!
Chłopak bez żadnej reakcji opuścił plażę. Nie mógłby już się dłużej bawić, a zrobi więcej dobrego, gdy rozejrzy się po okolicy.
- Gdzie on idzie? - zapytał mąż Agathy po dopłynięciu do brzegu.
- Do pokoju. Zbieraj się, Dominic.
- Przecież jest duży - odparł mężczyzna i odepchnął się nogami od dna. - Niech wraca, mamy trochę czasu dla siebie.
Conrad wrócił na chwilę do pokoju hotelowego, by rozwiesić ręcznik na kaloryferze i zabrać w drogę butelkę wody. Nie wiedział, ile zamierza chodzić, ale w tym słońcu nie wytrzyma długo bez picia. Nic więcej oprócz tego i komórki z internetem nie potrzebował.
Po wyjściu na parking poszedł prosto, nie skręcając z powrotem na leśną ścieżkę. Drzewa zaczęły się przerzedzać, zabierając mu cenny cień, aż dotarł na pierwszą większą ulicę. Kiedy indziej długi rządek palm przykułby jego uwagę, ale dzisiaj miał ważniejszy cel, który całkowicie zaprzątnął jego myśli.
Z kieszeni jego szortów rozbrzmiał dzwonek telefonu. Zatrzymał się przy ogrodzeniu, by zaakceptować połączenie.
- Co tam, Harper?
- Cześć - przywitała się nastolatka. - Jesteś w San Francisco?
- Tak, na Sea Cliff.
- Gdzie dokładnie? Siedzę przed mapami Google.
- Byłem wcześniej z rodzicami nad China Beach, ale zostawiłem ich i idę na przystanek.
Dziewczyna miała go prawdopodobnie włączonego na głośnomówiącym, a telefon położyła na biurku. Conrad słyszał, jak wystukiwała słowa na klawiaturze.
- Będziesz tam za dziesięć, maksymalnie piętnaście minut - powiedziała po chwili. - Oddzwoń, jak coś zobaczysz lub się czegoś dowiesz.
- Spoko, pa - odpowiedział brunet i się rozłączył.
Prostą uliczką doszedł na Geary Street, gdzie stał nieszczęsny przystanek autobusowy. Przeleciał tylko wzrokiem po rozkładzie jazdy i usiadł na ławeczce obok starszej kobiety w letniej sukience.
- Przepraszam panią. - Posłał jej przekonywujący uśmiech. - Dzień dobry, jeździ może pani autobusem około godziny piątej po południu?
- Zdarza się - odparła miłym, aczkolwiek chrapliwym głosem. - Teraz czekam na ten na piętnastą trzydzieści.
- A trzeciego lipca? - zapytał z podekscytowaniem. - Była tu pani o tej godzinie trzeciego lipca?
- Chłopcze, to było dawno. Nie pamiętam...
- Dwa tygodnie temu, w poniedziałek.
- Nieee... - Machnęła niedbale ręką. - Na pewno w niedzielę jechałam do kościoła. Dwa tygodnie temu pastor odprawił mszę skierowaną do młodzieży. Byłeś na niej? Nigdy tak nie zgadzałam się z kazaniem. To cudowny człowiek!
Conrad przygryzł ze zdenerwowania wargę. Powinien tu wrócić o wspomnianej godzinie w poniedziałek i zapytać ludzi wysiadających z numeru jedenaście.
- Tak, klawy ksiądz. - Klasnął dłonią o udo. - Muszę już iść. Miłego dnia.
- Nawzajem!
Siedemnastolatek zaczął iść na zachód, tak naprawdę bez celu. Skarcił się w myślach, że liczył na jakiś trop. Że niby od tak zapyta kogoś o Naomi i ta osoba opowie mu w szczegółach, co się z nią stało? Musiałby być największym farciarzem na świecie.
- Harper - westchnął do słuchawki, gdy zgodnie z obietnicą zadzwonił do rudowłosej - to do bani.
- Co jest do bani? - zapytała z nutą wahania w głosie.
- To nic nie da. Nie znajdę jej...
- Hej, Conrad, nikt nie mówił, że ją znajdziesz. To nie jest takie łatwe.
- Świat jest za wielki - powiedział, kopiąc kamyk leżący na chodniku. - Wrócę tu w poniedziałek, bo wtedy zaginęła. Możesz zabrać się ze mną. Teraz dojdę do końca tej ulicy i wracam do hotelu.
- Geary Street? - upewniła się dziewczyna.
- Tak.
- Za szpitalem odbij w prawo. To trochę na około i cała droga zajmie ci może niecałą godzinę.
- Dzięki GPS-ie - burknął Conrad.
- Nie chmurz się. - Harper przybrała na twarz uśmiech. Nie było jej wesoło, ale nie mogła bardziej dołować kolegi. - Rozejrzyj się po okolicy. Spacer dobrze ci zrobi. Swoją drogą, zazdroszczę ci widoków.
- Jestem najgorszym detektywem w historii.
- Dla niej najlepszym. Trzymaj się. - Cmoknęła na pożegnanie i zakończyła połączenie.
Młody Suprose schował iPhone'a do kieszeni i podciągnął spodnie. Szedł przed siebie z wyrazem twarzy, który pewnie odstraszał przechodniów. W ten sposób minął szpital dla weteranów wojennych i skręcił na leśną drogę. Nawet cień rzucany przez gałęzie drzew nie polepszył mu humoru.
Wiedząc, że w mieszkaniu nie znajdzie niczego ciekawego, dziewczyna stanęła pod wejściem na strych. Rozejrzała się dookoła, czym mogłaby otworzyć kwadratowe drzwiczki w suficie. Ku jej uciesze, znalazła w szafie wnękowej kij z hakiem na jednym z końców. Przy trzeciej próbie udało się jej zaczepić narzędzie o uchwyt i pociągnąć drzwiczki w dół, za którymi wysunęła się również drewniana drabina.
Chwilę później panicznymi ruchami odgarniała pajęczynę z twarzy. Wymacała włącznik światła na ścianie, po wciśnięciu którego zniknął półmrok i wszelkie tajemnice tego miejsca. Nastolatka powiodła wzrokiem po kartonowych pudłach, starych meblach i workach z zimowymi ubraniami. Nie było tego bardzo dużo, ale nie wiedziała, od czego zacząć. Kartony nie były podpisane.
Minęła zakurzone biurko, które mogło należeć do dziadków Ashtona, i ukucnęła przed otwartym pudełkiem. W środku znajdowały się tylko książki, których tytułów nigdy nie słyszała. Nie w tym życiu.
Karton z dużą plamą krył w sobie kasety z filmami. Bardzo ją zaciekawiły, bo posiadały wyciągane taśmy, które można było nakręcić na szpule. Na dole Ashton nie trzymał nagrań w takiej formie.
W kolejne skrzynie i pudła również nie schowano jej wspomnień. Znalazła zestawy talerzy, związane gazety, szkolny plecak, damskie obuwie, a nawet zegar z kukułką. Wszystko dokładnie oglądała, ale zaczynała się stresować. Co, jeśli faktycznie z chłopakiem nie przepadali za zdjęciami, a jej zabawki lub rzeczy ze szkoły zostały wyrzucone?
Jej ostatnią nadzieją została szafa stojąca na samym końcu strychu. Wyglądała trochę strasznie, jakby mieszkały w niej potwory. Kiedy indziej pewnie nastolatka zeszłaby na piętro, ale za bardzo jej zależało na odkryciu prawdy. Złapała za gałkę i wstrzymała powietrze.
Ubrania. Rozczarowanie zawładnęło jej umysłem. W geście desperacji trzasnęła drzwiami i usiadła na brudnej podłodze. Nagle szparą między lewym skrzydłem a podłożem szafy wypadła prostokątna kartka. Nastolatka sięgnęła po przedmiot, myśląc, że to pocztówka lub reklama, których znalazła wcześniej mnóstwo.
Zdjęcie. Po strychu rozniósł się pisk szczęścia, a na podłodze zadudniło od podskakiwania. Niebieskooka nie mogła uwierzyć w to, że znalazła prawdziwe zdjęcie. Przedstawiało młodego chłopaka na czerwonym moście. Sceneria wydała jej się magiczna i bliska sercu.
Bez zastanowienia ponownie otworzyła drzwi szafy i wyciągnęła z dolnej szuflady kolorowe swetry. Pod nimi ujrzała cztery albumy różnej wielkości. Tak szeroki uśmiech miewała tylko w obecności Ashtona. Czuła, jakby wykopała z ziemi prawdziwy skarb. Wzięła na kolana najmniejszą książkę z kwiatami na okładce. Wyglądała najbardziej dziewczęco, więc liczyła na swoje zdjęcia, ale w środku znajdowały się fotografie małego chłopca. Rozpoznała w nim swojego partnera, który wyglądał uroczo jako dziecko. Wszystko było podpisane i kończyło się na zdjęciu z imprezy, gdy Ashton miał siedemnaście lat.
Drugi album okazał się strzałem w dziesiątkę. Został zapełniony tylko do połowy, a i tak nie był szczególnie gruby. Z okładki uśmiechało się czerwone serce, a na a stronie tytułowej ktoś napisał finezyjną czcionką słowa: "Na zawsze razem". Dziewczyna z prędkością światła zaczęła kartkować zbiór zdjęć pary zakochanych. Tu razem na plaży, na kolejnym obejmujący się przed wspólnym domem, przytuleni na kanapie, selfie z łóżka... Dziewczyna przyjrzała się ich twarzom. Ashton ani trochę się nie zmienił, ale jej twarz zakrywały włosy. Jednakże tak samo brązowe.
Podziwianie uwiecznionej aparatem miłości nie trwało długo. W połowie oglądania coś zwróciło jej uwagę. Każdy zna to uczucie, że coś jest nie tak. Nie wie co dokładnie, ale coś zapala w głowie czerwoną lampkę. Tym "czymś" okazało się ujęcie brunetki w leżącej pozie. Prawdopodobnie Ashton stał za obiektywem w nogach łóżka, a ona wylegiwała się z książką na szarym kocu.
Dziewczyna zerknęła na swoją nogę. Przecież na jej łydce widniało znamię, którego nie posiadała Cindy ze zdjęcia. To nie blizna, której mogła nabawić się niedawno lub podczas wypadku. Znamię ma się od urodzenia.
Zaczęła cofać się do początku albumu, a potem przeglądać ostatnie portrety. Była łudząco podobna do niebieskookiej brunetki, ale... czy na pewno identyczna? Czy miała tak samo długie rzęsy, zarysowane kości policzkowe i szczupły nos? Czy uśmiechała się w ten sam sposób? Czy... czy też miała pieprzyk na szyi?
Rzuciła wszystko na podłogę i podbiegła do dziury w podłodze. Niemal spadła z drabiny i rzuciła się na drzwi łazienki. Stanęła przed lustrem, szybko oddychając. Przybliżyła twarz do swojego odbicia, po czym przełknęła głośno ślinę. Żadnego pieprzyka. Nawet najmniejszego.
Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Potrzebowała powietrza. Złamała dane słowo i wyszła na dwór. Przekroczyła granicę ich parceli i stanęła na chodniku. Zamierzała oddalić się jeszcze dalej. Dowiedzieć się, kim jest.
Zapukała do drzwi jedynej osoby, którą kojarzyła. Upchnęła w kieszeń ostrzeżenia Ashtona.
- Dzień dobry - przywitała się z rudowłosym sąsiadem.
On nie wyglądał na zadowolonego jej obecnością. Próbował zamknąć drzwi, ale zablokowała je butem.
- Proszę mnie wpuścić. Zajmę tylko minutkę.
Mężczyzna popatrzył na nią z prawdziwym strachem w oczach. Przeszły ją ciarki. Przecież była tak drobną i niegroźną osobą. Jak mógł przed nią uciekać?
- Chcę tylko porozmawiać. Może pan przyjść do mnie, jeśli to problem.
Potarł dłonią kark, ale wpuścił dziewczynę do środka. Posłała mu przyjazny uśmiech, którego nie odwzajemnił. Od początku trzymał ją na dystans.
Bez słowa zaprowadził ją do salonu i kazał usiąść na kanapie. Sam stał za fotelem, a jego brązowe oczy za szkłami okularów wydawały się jeszcze większe niż w rzeczywistości.
- Dwa tygodnie temu miałam wypadek, przez który teraz mam amnezję - zaczęła spokojnie. - Nie pamiętam kompletnie nic. Ashton dużo mi opowiadał, ale nadal wspomnienia nie wróciły.
- Naprawdę? - zapytał sąsiad, jakby nie dowierzając.
- Tak, na przykład nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej z panem rozmawiałam.
- Nie - odpowiedział szybko. - Widziałem cię pierwszy raz całkiem niedawno. Jesteś nową dziewczyną Ashtona?
Dziewczyna zmarszczyła czoło i pokiwała przecząco głową. Twarz rudowłosego przybrała jeszcze bladszy odcień, co wydawało się niemożliwe.
- Ja-jak masz na imię? - zająknął się.
- Cindy.
Mężczyzna zrobił trzy kroki w tył. Zdjął nawet okulary, by przetrzeć palcami oczy, ale siedziała przed nim ta sama brunetka.
- Wiedziałem - powiedział coraz słabszym głosem. - Ale... nie wiem jak to możliwe. Przecież nie żyjesz...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top