Gdyby Werter obchodził walentynki...
Zdecydowanie za często o tobie myślę, nie tylko w takie dni jak ten. Zatopiony w oceanie nieposkromionych iluzji umysłu, stale próbuję wyłowić z niego to, co najcenniejsze. Błądzę więc po kamienistym dnie własnych doświadczeń i wciąż od nowa, minuta po minucie, słowo po słowie, gest po geście... Rozmyślam. Kocham. Umieram.
Chociaż patrząc na to z drugiej strony – cóż bardziej utrzymuje mnie przy życiu, niż te chwile złudnego szczęścia, spędzone z tobą? Podstępna kusicielko! Tylko czekałaś na moment, w którym runie kruchy mur sceptycyzmu, za którym usiłowałem się schować i momentalnie usidliłaś całe moje wnętrze, czyniąc mnie najnędzniejszym i najszczęśliwszym człowiekiem świata.
No widzisz – nawet nie zaprzeczasz. Zresztą nie mam już siły na bezsensowne dyskusje z tobą od kiedy nie potrafię się oprzeć twojej wszechwładnej mocy. Stałem się całkowicie bezbronny, niczym ćma uwięziona w objęciach szklanego klosza, urzeczona płynącym z niego blaskiem. Wystarczy chwila nieuwagi, a moja dusza uniesie się jeszcze wyżej i zostanie pogrążona w blasku, który nigdy nie gaśnie: złotej iluminacji, górującej nad moim nic nieznaczącym, ale wciąż pięknym – dzięki tobie – żywotem.
Chociaż od początku wiedziałem, że zostanę zwiedziony i roztrzaskany o skały bezwzględnej rzeczywistości, godziłem się na twoje niechciane, wytęsknione wizyty. Specjalnie zostawiałam uchylone drzwi, niby przypadkiem i przez przeoczenie, ale jednak... Usłużnie podsuwałem okazje, które mogły uczynić z ciebie złodzieja.
Tak samo ty korzystałaś z moich zaproszeń – z pozoru skromna i nieśmiała. W rzeczywistości było to tylko syrenie kłamstwo, piękna melodia przygrywająca do pogrzebowego marszu.
W sumie jesteśmy siebie warci, bo w mojej krwi też płynie już tyle obłudy, że nie ma miejsca na... No właśnie, na co? Na strach? Ty sama w sobie jesteś strachem, wielką zagadką, równaniem z nadmiarem niewiadomych. Nie do rozwiązania dla zwykłego śmiertelnika. A mimo to, w jakimś naiwnym akcie masochizmu, zgodziłem się podjąć tę rękawicę. Tylko czy tak naprawdę miałem cokolwiek do powiedzenia?
Przecież to ty wybierasz swoje ofiary: schowana za maską uroczego Kupidyna, przebijasz ludzkie serca z okrucieństwem godnym bezdusznego kata, by potem karmić się cierpieniem zakochanych i pławić w ich szaleństwie. Tyś jest jedyną życiodajną boginią śmierci.
Bo czy istnieje na tym świecie słodycz bardziej cierpka od ciebie, miłości?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top