Rozdział 17
Jego nogi wrosły w ziemię, jakby nagle zamieniły się w dwa korzenie drzewa.
Przed nim rozgrywała się przerażająca scena. Jakaś dwójka chłopaków rechotała z radości, wciskając małego niedźwiadka pod wodę. Zwierzątko z całych sił starało się im wyrwać, ale maluch był zdecydowanie za słaby.
Nagle z krzaków wypadł Opiekun. Zatrzymał się i przez ułamek sekundy analizował całą sytuację, a potem rzucił się z pięściami na dwójkę ludzi. Pierwszy chłopak wpadł do strumienia. Opiekun usiadł mu na brzuchu i wziął się za okładanie jego twarzy. Drugi człowiek starał się go odciągnąć, ale wtedy do akcji wkroczyły rozwścieczone wilki. Kacper nie wiedział czemu były tak złe. Może chodziło o małego, bezbronnego niedźwiadka, a może o to, że gdy pojawiał się Opiekun, on zostawał przywódcą watahy. A wilki wyczuwając wściekłość swojego lidera same wpadły w szał.
- Puść! Przestań! Zabijesz go! - Wrzeszczał przerażony małolat, starając się odciągnąć agresora od swojego przyjaciela. Opiekun zaślepiony nienawiścią nie przestawał tłuc agresora, a wilki z wyszczerzonymi zębami okrążały właśnie drugiego napastnika. W tym samym czasie maluch wykaraskał się że strumyka i na drżących łapkach odszedł parę kroków.
Kacper ostrożnie przybliżył się do Opiekuna. Chwilę zastanawiał się jak ma się do niego zwrócić. Przecież nikt nie zdradził jego imienia. W końcu zebrał się na odwagę.
- Już wystarczy. - Powiedział delikatnie. Czarne oczy zwróciły się ku niemu, a następnie wróciły do zakrwawionej twarzy swojej ofiary. Złapał go za gardło i docisnął jego szyję do dna strumienia. Z ust małolata uleciały bąbelki.
- Już dosyć. - Powtórzył Kacper. Położył dłoń na mokrych od potu plecach Opiekuna. Chłopak zacisnął zęby, ale potem wstał i spiorunował spojrzeniem drugiego małolata, który na ten widok wrzasnął i rzucił się do ucieczki. Wilki pobiegły za nim. Usłyszeli mrożący krew w żyłach krzyk. Podtopiony chłopak kaszlał i pluł wodą, drżącymi ramionami podpierając się o dno.
- P-powaliło cię? - Wykrztusił. Opiekun głową wskazał mu las, za którym kryły się budynki mieszkalne. Jego gest przepełniony był pogardą. Kacper naprawdę cieszył się, że są po tej samej stronie... A przynajmniej tak mu się wydawało...
Małolat wstał i uciekł w zarośla. Opiekun zmiął w ustach przekleństwo, a potem odwrócił się na pięcie i podszedł do niedźwiadka. Ostrożnie wziął go na ręce i przytulił do siebie. Gładził go chwilę, a potem złapał w dłonie i uniósł na wysokość swojej twarzy. Chwilę uważnie go oglądał.
- Chyba nic mu nie jest. - Ocenił w końcu. - Pewnie jest trochę zmarznięty, może wystraszony i głodny, ale wyliże się. - Powiedział, a potem ku zaskoczeniu Kacpra włożył mu młode w ramiona. Odszedł parę kroków, uniósł głowę i przyłożył dłonie do ust. Lider pływaków usłyszał wilcze wycie. Gdyby właśnie nie widział jak jego znajomy wydaje z siebie ten odgłos, byłby pewien, że słyszy właśnie prawdziwego wilka.
Opiekun zdjął swoją koszulkę i owinął nią malucha. Niedźwiadek delikatnie drżał.
Po dłuższej chwili z krzaków wypadła znajoma wataha.
- Wracamy do domu. - Powiedział tylko chłopak, a potem niosąc na rękach małego niedźwiedzia udali się w drogę powrotną.
---
Kacper zdecydowanie nie czuł się bezpiecznie. Był przyzwyczajony do rozległych wód, rzek i bagien, w których mógł się schronić przed napastnikami czy letnim upałem. Obecnie przedzierali się przez las. Dwa większe wilki szły z przodu torując im drogę poprzez gęste, wilgotne krzewy. On i Opiekun szli tuż za nimi. Na zmianę nieśli małego. Zwierzak może i był młody, ale na pewno nie był noworodkiem. Za nimi szła reszta watahy, czujnie rozglądając się po otoczeniu.
Kacper puścił znajomego przodem i z zaskoczeniem zauważył cienkie, płytkie ranki na jego ramionach i karku. Zaskoczony zwolnił na chwilę. Opiekun odwrócił się w jego stronę.
- Dlaczego się zatrzymałeś? - Spytał.
- Nic, nic. - Odparł szybko Kacper. Opiekun zmarszczył brwi. Po chwili nieco się skrzywił. Pstryknął palcami. Wilki skierowały na niego swoje zaciekawione spojrzenia.
- Więc o co chodzi? - Zapytał ponuro. Kacper westchnął. Czy miał jakikolwiek wybór...?
- Zauważyłem, że masz rany na ciele. - Przyznał cicho. Spuścił wzrok. Opiekun na chwilę się zasępił, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Aaa! - Zaczął nagle, jakby doznał olśnienia. Uśmiechnął się lekko. - Przechodziliśmy przez krzaki ostrężyn. - Przypomniał. - Musiałem się na nich poharatać. - Wzruszył ramionami. Ruszył przed siebie. Ich włochaci towarzysze zajęli swoje wcześniejsze miejsca.
Opiekun przytulił do siebie niedźwiadka. Maluch zdążył się już uspokoić. Rozglądał się zaciekawiony po otaczającym go świecie. Zerknął na Kacpra.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - Zagaił pływak.
- Hm? - Opiekun rzucił mu krótkie spojrzenie.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? ...no wiesz... branie z nami małego niedźwiedzia. - Doprecyzował chłopak.
- Jeśli tamci idioci podnieśli na niego rękę to znaczy, że matki nie było w pobliżu... Gdyby była, nie miałbym kogo bić. - Odparł ponuro. - Poza tym, muszę go zbadać.
- Wiesz jak badać małe niedźwiedzie? - Zapytał zaskoczony. Opiekun uśmiechnął się kącikiem ust.
- Chcę być weterynarzem dzikich zwierząt. - Wyjawił. - Uwielbiam to uczucie, że mogę im pomóc. - Dodał jeszcze cicho.
- Dlaczego nie zostaniesz lekarzem? Albo zwykłym weterynarzem? - Dopytywał Kacper. Opiekun zmarkotniał. Trochę się zirytował.
- Bo nie mam zamiaru pracować z ludźmi. - Odparł w końcu. - Ludzie nie są dobrzy...
- Nie masz racji. - Odparował Kacper. - Co z osobami, które pomagają innym? Na przykład strażakami? Albo policjantami? Albo właśnie lekarzami? - Opiekun zatrzymał się.
- Zdradzić ci coś, Dzieciaku? - Spytał i nie czekając na odpowiedź podjął wątek. - Ludzie są pazerni... Chciwi... Są źli do szpiku kości... A zwierzęta... Są proste. Szczere. Opierają się na przetrwaniu. Każdy chce przetrwać... Ale ludzie robią w to najgorszy z możliwych sposobów... - Westchnął. Podjęli wędrówkę.
Tak się zagadali, że nie zauważyli, gdy wilki przed nimi dołączyły do towarzyszy z watahy. Kacper zamyślił się. Nagle Opiekun zacisnął palce na jego ramieniu.
- Ani drgnij. - Rzucił przez zęby. Kacper rozejrzał się. Zmieszał się nieco, gdyż nie dostrzegł nic, co mogłoby im zagrozić. Brunet zrobił krok w tył. Niedźwiadek w jego ramionach poruszył się niespokojnie. - Cofnij się. Powoli. - Polecił cicho. Zrobił powolny krok w tył.
- Co się dzieje? - Szepnął Kacper. Nadal nie widział nic podejrzanego.
- Popatrz w dół. - Polecił Opiekun. - Jak nic nie zauważysz zerknij wyżej. - Dodał. Jego głos zdradzał jakieś dziwne, niewyjaśnione napięcie.
Aż wreszcie Kacper dostrzegł to, co tak zaniepokoiło jego towarzysza. 3 metry przed nimi na drodze wił się doskonale znany im gad.
***
Sytuacja na końcu rozdziału jest inspirowana wydarzeniami dnia dzisiejszego. Byłem z mamą na grzybach, bo wiecie, dobrych grzybów nigdy za dużo ;) Szliśmy na dół (byliśmy w górach). Mieliśmy przed sobą wąską, trawiastą drogę. Trochę cienia, trochę słońca, ale ogólnie - dużo wody. Idziemy, rozmawiamy, wszystko super. Aż nagle mama łapie mnie za ramię i ściska mi rękę. Mówi, żebym tam nie szedł. Ja wyrwany z rozmowy musiałem poświęcić chwilę na zrozumienie, co się dzieje, a jak spojrzałem w dół to zobaczyłem, że jakieś 1,5 metra od nas, centralnie na mojej drodze rzuca się żmija. I przysięgam Wam, ja nie boję się węży (przynajmniej nie aż tak), ale w tamtym momencie dosłownie aż mnie zmroziło.
Zaczekaliśmy aż odpełznie, a potem i tak wybraliśmy inną drogę.
Jeszcze potem natknęliśmy się na szerszenia, ale to już inna historia.
Ogólnie, uważajcie na siebie. Zwłaszcza mieszkańcy gór.
Może jeszcze dodam, że to nie jest pierwszy raz kiedy spotykam węża. Kiedyś gdy pływałem w rzece jeden zaskroniec znalazł się paręnaście centymetrów obok. Tak jak teraz o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że tak wystraszył mnie ten zygzak na jej grzbiecie. W sensie sposób, w jaki się poruszał jak gad się rzucał na tej trawie.
Dalej dochodzę do siebie po spotkaniu z tym wężem xD
Nic mi się nie stało, po prostu najadłem się strachu ^^
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top