Rozdział 10

Pod rozdziałem, w notatce można poczytać moje wywody, a na końcu jest ciekawa przygoda, którą przeżyłam z moim dziadkiem.

- Jakim cudem dawały radę przepłynąć to bagno? - Spytała Kami, z lekko skrzywioną buzią. Wzięła jakiś patyk i z odrobiną niepewności w oczach zaczęła lekko dźgać zielone porosty.

- Tego nawet ja nie wiem. - Mruknął żołnierz wzruszając ramionami. - Tak jak mówiłem, niesamowici pływacy. Słynęli też ze swojej kondycji i tego, że potrafili wstrzymać oddech na parę minut. 
- Da się tam jakoś przejść? - Spytał Cas, wpatrując się w szałasy na drugim brzegu.
- Możemy obejść bagno, ale trochę to zajmie, bo jest naprawdę duże. - Przyznał. 
- No, to idziemy! - Zarządził chłopak.

---

 - Myślisz, że znajdę tu coś ciekawego? - Zapytał Mały, podbiegając do pierwszej lepszej konstrukcji. Wyszedł po chwili z lekko zawiedzioną miną. - Nic tam nie ma. - Poskarżył się Dawidowi, który zaśmiał się cicho.
- Idź tam. - Polecił wskazując jakiś inny szałas. Chłopiec po chwili znalazł się w środku i wydał z siebie cichy, zachwycony pisk.
- Chciałbym móc tu spać! - Sapnął wychodząc z budynku. 
- Co tam jest? - Spytała dziewczynka.
- Wygodne, miękkie wnętrze i jest ciemno, i sucho! - Oznajmił Mały. 
- Też chcę tam wejść! - Przyznała Kami i podbiegła do kolegi.

Z każdym kolejnym kolejnym szałasem malał ich zapał do przeszukiwania starych konstrukcji. Chcieli znaleźć coś ciekawego, coś wartego przyniesienia do domu i zachowania jako pamiątki. 
Wszystkie szałasy, które przeszukiwali były jednak puste. No, przynajmniej według dwójki dzieci. Walały się tam gałęzie, liście, czasami jakiś stary kawałek papieru czy materiału... Daniel przeszukiwał i oglądał wszystko, ale nie mógł znaleźć nic godnego nazwania ,,czymś".
- Daniel! - Krzyknęła nagle Kamila. Chłopiec zerwał się na równe nogi i przez przypadek uderzył głową w drewniany dach. Syknął cicho, ale wyszedł z szałasu i skierował się w stronę koleżanki.
- Co się stało? - Spytał masując obolałą głowę.
- Patrz co znalazłam! - Sapnęła podekscytowana i pokazała mu... coś.
- Co to jest? - Mały lekko przekrzywił głowę. 
Niewielki, prostokątny przedmiot. Pudełko?
Kami zaśmiała się, a potem przetarła przedmiot ręką. Oczom Cas'a ukazała się... książka.
- Skąd ją masz? - Spytał.
- Znalazłam! - Pochwaliła się, a potem wręczyła koledze przedmiot.
- ,,Czachary"... - Przeczytał, a po chwili zamilkł. Coś mówiła mu ta nazwa, ale nie mógł sobie przypomnieć. - Autor: Maria Rodziewiczówna- - Doczytał i zamilkł. To ulubiona autorka jego taty! - Muszę to zabrać! - Krzyknął i szybko schował przedmiot do plecaka. Nie mógł się doczekać na powrót do domu. Chciał przeczytać tę książkę i sprawdzić, czy naprawdę była taka dobra. Jedynym problemem było to, że jego rodzice mogą znaleźć przedmiot. Jak on niby wytłumaczy im tą książkę w swoim pokoju?

W końcu wzruszył ramionami. Co będzie to będzie!

Wepchnął książkę do plecaka i ruszył za Kami, która ruszyła w dalszą drogę.

---

Przeszukanie reszty domków zajęło im jakieś 10 minut. Poza jedną, zużytą zapalniczką i kolorowanką nie znaleźli nic ciekawego.
- Wracamy już? - Spytała Kamila.
- Chodźmy tędy. - Wtrącił Dawid zanim chłopiec zdążył coś odpowiedzieć.
- Ale do domu jest w drugą stronę! - Sprzeciwiły się dzieci, jednakże posłusznie poszły za swoim przewodnikiem.

Szli lekko zarośniętą ścieżynką, gdy nagle Dawid nieoczekiwanie skręcił w bok. Kamila i Cas aż przystanęli, wyraźnie zaskoczeni.
Po paru chwilach dzieci ruszyły przed siebie. Następnie kolejno przedarły się przez gęste krzaki.

Cas nagle zatrzymał się, a jego towarzyszka wpadła na niego z impetem.
- Przepraszam! - Wymamrotała szybko, jednak malec nie zwracał na nią uwagi. Wpatrzony był przed siebie.

Dziewczynka zerknęła mu przez ramię i również zaniemówiła.

Przed nimi rozciągała się niewielka polanka zapełniona wodą i roślinnością. Na środku tej płytkiej, lecz dużej sadzawki znajdowała się wysepka, na której stał kolejny mały budyneczek.
Ku ich zaskoczeniu Dawid czekał już na drugim brzegu.

Ląd, na którym stali i wysepkę z budowlą łączył stary, zerwany i zapleśniały mostek.
- Nie bójcie się, dacie radę. - Zapewnił ich przewodnik, gdy oboje z niepokojem spojrzeli na nieruchomą, zieloną wodę.  

***

Omawialiśmy dzisiaj Lipce z ,,Chłopów" Reymonta. I czuję się staro. I dziwnie. Omawiamy, opowiadamy jak to ludzie cieszyli się pracą, żyli pracą, lubili pracę, a teraz są rozleniwieni, unikają pracy, nie chce im się robić.

I czuję się staro (mówiąc ,,staro" mam na myśli zachowanie, jakby nie pasujące do wieku, w którym żyjemy) i dziwnie dlatego, że przepadam za pracą fizyczną. Kopanie sztychówką grządki, grabienie całego ogrodu, targanie pod górę worków z sianem, kopanie w ziemi, odśnieżanie 2-metrowego dachu garażu (moja zdecydowanie ulubiona praca).
Nie lubię sprzątania domu, ale uwielbiam pracować. Jest zadanie, które trzeba zrobić i którego nie trzeba roztrząsać na milion sposobów.
Trzeba zagrabić ogród z liści - wchodzisz do worka, ugniatasz je, żeby się całe zmieściły. Trzeba dokarmić zwierzynę w zimie - idziesz, zakopujesz obierki czy inne resztki jedzenia, wykładasz siano pod drzewa.

I siedzę i tak sobie słucham jak to kiedyś, w dawnych czasach, ileś tam lat temu cieszyli się pracą. 

-HISTORIA-
(dla osób, którym się nudzi, a chcą poczytać moją przygodę)

W sobotę (05.02) jak co tydzień wyjechaliśmy z dziadkiem w góry, żeby dokarmić zwierzęta. Mieliśmy ze sobą worek wypchany jedzeniem dla nich, wiaderko również wypchane jedzeniem i dwa worki siana.

Chcieliśmy wyjechać na samo miejsce, bo było bardzo dużo śniegu, a my jeszcze mieliśmy łopatę ze sobą, żeby to jedzenie trochę przysypać.

Jedziemy, jedziemy i nagle koniec! Auto odmówiło współpracy - za duży śnieg. Hm... i co teraz?

Po chwili podjęliśmy decyzję: idziemy na nogach.
Wyszliśmy z auta, śniegu po kolana. No dobrze, wzięłam worek z jedzeniem, drugi z sianem i idę. Dziadek miał wiaderko, drugi worek siana i łopatę.

Szliśmy paręset metrów, w śniegu po kolana, taszcząc ze sobą cały sprzęt i jedzenie.
Droga była ciężka, bo szliśmy przez nierówne pastwiska, więc co chwila zapadaliśmy się w śnieg. Najbardziej uciążliwe były chyba moje buty lekko nad kostkę (mimo wszystko lubię je, bo się w nich nie ślizgam jak chodzę po niepewnym terenie) w tym śniegu po kolana.

Doszliśmy na miejsce, zrobiliśmy co trzeba.
- Chyba trzeba iść. - Rzucił dziadek. Spojrzeliśmy na drogę, którą przyszliśmy. Popatrzyliśmy na siebie. Znowu na drogę. I znowu na siebie.
I po chwili zaczęliśmy się śmiać.

Wróciliśmy, chociaż gdy szliśmy prosto w dół wiatr był taki, że mogłam przysiąc, że gdybym rozłożyła kurtkę i podskoczyła, to bym odleciała. 

To będzie zdecydowanie jedno z moich ulubionych wspomnień XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top