Rozdział 2

Kobieta wzięła chłopca na kolana, a potem czule pogłaskała go po głowie.
- Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o lekcji historii? Uczyliście się wtedy o II Wojnie Światowej. - Podjęła. Malec kiwnął głową, potwierdzając słowa matki. Ta spojrzała przed siebie. Jej oczy zmętniały, jakby przypominała sobie tamte wydarzenia.

- Kiedyś i tutaj polscy żołnierze walczyli z Niemcami... Istnieje o tym pewna legenda...
- Jaka legenda? - Wtrącił chłopiec. Kobieta zaśmiała się cicho i pogłaskała go po głowie. Jej mały Cas nic się nie zmienił... Wciąż był tak samo spragniony przygód jak te parę lat temu. 

- Żołnierze zostali otoczeni na polance. Niemcy zaatakowali ich. Nie mieli szans się obronić... Ale dowódca polskiego oddziału... Nie chciał tak po prostu oddać swoich ludzi. Nie chciał, by o nich zapomniano... Podobno poprosił otaczającą go przyrodę, żeby ich czyny zostały zapamiętane.
- Naprawdę? - Spytał chłopiec. Jego niebieskie oczy lśniły jak dwie latarnie. Takie historie zdecydowanie działały na jego wyobraźnię.
- Tak, naprawdę. - Roześmiała się jego matka.
- A to działa? - Zapytał nie mogąc usiedzieć w miejscu.
- Nie wiem. - Odparła kobieta, z rozczulonym uśmiechem gładząc syna po głowie. 
- Będę mógł iść jeszcze na pole? - Zapytał. Zawsze irytowało go, gdy ktoś mówił ,,wychodzi się na dwór". Dwór jest zamkiem, a nie przy zwykłym, jednorodzinnym domkiem.
W końcu jego polonistka poddała się i pozwoliła chłopcu na ten niewielki błąd.

- Zrobiłeś zadania? - Spytała kobieta uśmiechając się do dziecka. Mały spuścił głowę. - Leć się uczyć, szkrabie. - Rzuciła z rozczuleniem i dłonią zmierzwiła jego włosy.
Chłopiec skrzywił się widząc przed oczami te stosy zeszytów i podręczników, lecz westchnął i posłusznie poszedł na górę.

---

- Dlaczego ktoś wymyślił matematykę...? - Zajęczał z czołem położonym na blacie biurka. Co prawda zrobił już zadanie z tego przedmiotu, lecz jego psychika nadal pozostawała w kawałkach po uporaniu się z rzędami cyferek.

Chłopiec westchnął i ziewnął, a potem przetarł oczy.

Otworzył je po chwili i wziął następny zeszyt. Język polski. No dobra, mogło być gorzej.
Maluch zerknął na polecenie ćwiczenia; ,,Opisz w kilku zdaniach swoje marzenie. W swojej pracy zawrzyj dużą ilość epitetów."
Chłopiec ponownie jęknął. Lubił pisać, ale pisanie marzenia było... Nieodpowiednie. Uważał, że z każdą osobą, która się o nim dowie, szanse na jego realizację będą malały. Musiał coś wymyślić. I to szybko, bo praca była na następny dzień.

---

Siedział nad pustą kartką już dobrze 10 minut, nadal nie mogąc wymyślić niczego sensownego. W końcu westchnął zrezygnowany. To było bez sensu. W myślach przejrzał wszystkie zawody, które chcieliby robić chłopcy w jego wieku. Sportowiec? ...No niby lubił się ruszać, ale z drugiej strony nienawidził być w centrum uwagi. Policjant? ...Nie, to też nie było dla niego. Zbyt dużo ograniczeń prawem... Cas lubił być wolny... Strażak? Też nie... Nawet nie wiedział dlaczego tak bardzo nie chciał o tym myśleć. Po prostu nie. I koniec.

Z każdym kolejnym zawodem denerwował się coraz bardziej. Czy na tym świecie jest tylko jedna praca, w której czułby się jak ryba w wodzie?!
W końcu westchnął i nie mając innego pomysłu po prostu zaczął pisać to, co leżało mu na sercu. Pisał o niesamowitych przygodach, jakie chciałby przeżywać. O setkach przyjaciół, których by spotkał na swojej drodze. O niebezpieczeństwach i wspaniałych przeżyciach.

---

Z uśmiechem otarł swoje dłonie z potu. Jego praca była gotowa! Miał tylko nadzieję, że nic się z nią nie stanie, bo był z niej naprawdę dumny. 
Włożył ją do zeszytu od polskiego, by na pewno się nie zgubiła, a potem zapakował wszystko do plecaka.

Z cichym westchnięciem ulgi wziął się za angielski. Po zaledwie pięciu minutach cała strona ćwiczeń była gotowa. Uśmiechnął się do siebie. Nie miał żadnych sprawdzianów ani kartkówek, a to oznaczało naukę historii! Po tym czego się dzisiaj dowiedział, zdecydowanie musiał coś o tym poczytać!
Pobiegł do kuchni i wziął sobie jakieś przekąski, i coś do picia, a potem wrócił do siebie.

Odpalił film, a potem zaczął chrupać jedzenie i zapijać je owocowym sokiem. Bardzo szybko z filmu o Marku Aureliuszu przeszedł do Bitwy na łuku kurskim, a potem zerknął jeszcze do III Rzeczy i na chwilę odwiedził Kim Ihr Sena w Korei Północnej. Tak się wciągnął, że nie zauważył gdy za oknem zrobiło się ciemno.

- Do spania! JUŻ! - Chłopak podskoczył przestraszony na rozkaz swojej matki. Szybciutko wyłączył komputer i pognał do łazienki. Umył zęby, a potem wskoczył pod kołdrę.

Uspokoił rozszalałe serce, a potem ułożył się wygodnie.
Jutro był piątek. A to znaczy, że po powrocie ze szkoły będzie mógł iść na tamtą polankę i sprawdzić, czy legenda jest prawdziwa. Miał tylko nadzieję, że tym razem trafi tam sam. Gdyby zapamiętał drogę... Byłoby wspaniale!

Chłopiec przewrócił się na drugi bok. No tak, problemy ze snem. Malec westchnął ciężko i po raz kolejny zmienił pozycję w łóżku. To się robiło męczące... Za każdym razem gdy chciał położyć się spać jego umysł włączał pracę na pełnych obrotach. Myślał dosłownie o wszystkim. Od tego, co się działo w szkole, przez to co dzisiaj jadł, po sytuacje, które widział lub o których słyszał. Chłopiec burknął coś do siebie, a potem wstał z łóżka i podszedł do balkonu.

Po chwili otworzył przeszklone drzwi, a następnie stanął na barierkę, po czym ostrożnie podszedł do jej krawędzi, skąd wdrapał się na dach. Położył się plecami na twardym podłożu i westchnął, jakby z ulgą. Chłodne, nocne powietrze przeczesywało jego włosy. Pohukiwania sów razem z wiatrem tworzyły miłą kołysankę. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko jakiegoś ogniska obok. Trzaskanie płomieni było takie kojące...

---

Zerwał się do siadu. Zaczynało już świtać. Kiedy on zasnął?! Dałby sobie rękę uciąć, że po prostu leżał na blaszanym dachu, wpatrując się w migoczące na niebie gwiazdy.

Szybko wrócił do swojego pokoju, zamknął drzwi i zawinął się w kołdrę. Nawet nie było mu zimno. Miał wysoką odporność, a poza tym był aktywnym dzieckiem. Miał dobrą ciepłotę ciała.

Znów zaczął zastanawiać się nad swoim marzeniem. Chciałby kiedyś znaleźć jakiś dowód na to, że taka walka naprawdę miała miejsce. Byłoby wspaniale! Zwiedzić okopy... Znaleźć zdjęcia, zegarki, pociski! Wszystko, co wpadłoby mu w ręce byłoby niesamowite i warte zachowania. Nawet flakonik perfum byłby cudownym znaleziskiem... Szkoda tylko, że odkąd żyje nie znalazł nic wartego uwagi. Ileż to razy przekopywał jakieś stare, opuszczone domki... Ileż to razy wypytywał okolicznych mieszkańców... Nic to nie dało.
W końcu zasnął, usypiany przez marzenia.

***

Przyznaję, męczyłam się z tym rozdziałem. Początek był jeszcze w miarę okej, ale im dalej w las, tym gorzej. Nie wiem jakim cudem to dopisałam, ale się cieszę.

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top