37,5. Ostatnia Noc

Z okazji walentynek~~

UWAGA! PONIŻSZY ROZDZIAŁ JEST 18+!!!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Noc była wyjątkowo ciemna. Mimo, że okno w ich sypialni było odsłonięte, jedyne światło jakie przez nie docierało, pochodziło od słabych, ulicznych lamp. Budynki, które otaczały siedzibę Portowej Mafii były ciemne. Nie biło od nich żadne światło... ani życie. Miasto zdawało się być uśpione. Można nawet powiedzieć, że przypominało miasto widmo, które zwykle kojarzyło się wszystkim z postapokaliptycznym, amerykańskimi filmami. Było cicho. Po ulicach poruszały się jedynie pojazdy należące do wojska. Na niebie co jakiś czas można było zauważyć helikopter. To tyle. Ludzie, cywile ukryci byli w schronach, gdyż w mieście zwyczajnie nie było bezpiecznie. Tempo wojny było na tyle ogromne, że trudno było za nim nadążyć. Mimo to... w apartamencie, który zajmowali mafioza i detektyw wszystko zdawało się zwolnić. Zupełnie jakby gruba szyba, która rozdzielała ich sypialnię a ulicę, była barierą. Swoistą bańką czasoprzestrzenną, w której udało im się zamknąć. Momentem, w którym mogli złapać oddech i choć przez chwilę nacieszyć się swoją obecnością.

Choć nie dopuszczali do siebie tej myśli, ta chwila spokoju... mogła być ich ostatnią. Mężczyźni zdawali sobie sprawę z tego, aż za dobrze. Chociaż sami podjęli decyzję o zaplanowaniu i podjęciu się wykonania misji, nie cieszyło ich to. Ten plan... był czymś, czego nie mogli zlecić nikomu innemu, nie ważne, jak bardzo by tego chcieli. Więzienie było ściśle strzeżone, a sama więźniarka do której chcieli się dostać, była pilnowana jak nikt. Wiedzieli na co się piszą. W przeszłości wykonywali już podobne zadania, lecz nigdy nie mieli do stracenia aż tak wiele. Dlatego ta noc była tak ważna. Była ich pierwszą, a jednocześnie mogła okazać się ostatnią. Zaraz po niej mieli zamiar pójść w paszczę lwa. Narazić się wojsku, rządowi, może nawet własnym szefom i przyjaciołom. Mieli zamiar zdradzić całe organizacje, ale podjąć próbę ocalenia świata. Choć czy ten świat był tego godny? Powalił go na kolana jeden uzdolniony człowiek, a oni próbowali go ocalić, choćby miało ich to kosztować własne życia. Już sami nie wiedzieli, kto był złoczyńcą w tej historii. King, który z niejasnego powodu chciał zniszczyć świat, czy oni, ponieważ chcieli poświęcić siebie dla jego ocalenia?

Nie mieli pojęcia, lecz liczyło się to, że... po prostu byli w tym razem. Nie ważne jak beznadziejna była sytuacja. Nawet jeśli wszyscy mogli się od nich odwrócić, nie zamierzali zrezygnować ze swoich planów, ponieważ jako jedyni nie mieli zamiaru robić czegoś wbrew sobie. A dalsza walka w tej wojnie... zdawała im się bezcelowa, gdy nie przynosiła skutków. Mary była ich biletem do zakończenia wojny. Oboje to czuli i wiedzieli, że nawet jeśli będzie ich to kosztować podwójny wyrok śmierci, zdradzą wszystkich poza sobą, aby przesłuchać tę kobietę.

- Możemy zginąć na tej misji. - Powiedział cicho szatyn, przenosząc mniejsze ciało swojego partnera na łóżko. Plecy rudzielca spotkały się z chłodną satyną, lecz on przez ubranie nie mógł tego poczuć.

- Jeśli tak, twój sen o podwójnym samobójstwie się spełni. - Odparł półszeptem, zabierając młodszemu możliwość wyprostowania się. Dłońmi, którymi owijał jego kark, trzymał go przy sobie kurczowo. Nie zamierzał pozwolić mu na odsunięcie się. Nie dzisiaj.

- Po raz pierwszy będę prosił bogów, aby tak się nie stało. - Oparł dłonie o miękką pościel, pochylając się do ucha swojego chłopaka. Musnął ustami jego płatek. - Chcę dożyć końca tej wojny... niczego tak bardzo nie chcę, jak zobaczenia twojego uśmiechu, kiedy to się stanie. - Poczuł palce ukochanego na swoich plecach. Przesunęły się po nich, co wywołał ciarki u szatyna.

Chuuya nie odpowiedział już nic. Choć mógłby powiedzieć jeszcze naprawdę wiele. Nigdy jakoś szczególnie nie bał się śmierci. Był zdolny do poświęceń w takim stopniu, że mógł oddać własne życie, jeśli miałoby to zakończyć rzeź, którą widywali na codzień. Mógł umrzeć u boku ukochanego, jeżeli nie mieliby możliwości tego uniknąć. Nie płakałby ani nie rozpaczał z powodu takiej śmierci. Jednakże, jeśli istniała szansa, chciał dotrwać do końca. Pragnął zobaczyć dzień, w którym to wszystko się skończy. Moment, kiedy cierpienie ustanie, a dzieci przestaną płakać ze strachu i bezsilności. Chciał w ten dzień powitać swojego chłopaka. Przytulić go i pocałować bez strachu, że może to być ostatni raz, kiedy go dotyka. Ale nie wiedział czy to się uda. Nie miał prawa myśleć o tak dalekiej, i w jakimś stopniu niemożliwej do spełnienia, przyszłości. Dlatego starał się skupić na tym, co miał teraz i na tym, co mógł zrobić - pozwolić sobie na chwilę zapomnienia o troskach związanych z wojną. Pozwolił sobie na dotknięcie szatyna. Poczuł czułość jego dłoni, które z wolna przesuwały się po jego ciele. Jeśli miał to być ostatni raz, chciał poczuć wszystko, nie zważając na konsekwencje w postaci bólu czy dyskomfortu.

Podczas ostatnich miesięcy walk, nie zwracali uwagi na zachowanie delikatności i subtelności. Nie było czasu się tym przejmować, gdy nie było im to potrzebne. Dlatego teraz mieli kłopot z zachowaniem powolnego tempa czułości, którego wymagała ich obecna sytuacja. Nie chcieli się też spieszyć. Wymagało to od nich wykorzystania swoich pokładów silnej woli, aby zapewnić sobie komfort. Osamu miał drobny kłopot z delikatnością. Mając pod sobą drobniejsze ciało, czując jego ciepło, z trudnością powstrzymywał chęć złapania go w mocny uścisk. Nie chciał jednak wystraszyć, albo zniechęcić Nakahary w ten sposób. Chuuya natomiast złapał się na braku cierpliwości. Zawsze mu jej brakowało. Teraz jednak z całych sił starał się nie popędzać ukochanego. Zamknął oczy, skupiając się na dłoniach młodszego, które badały każdy najmniejszy szczegół jego, jak na razie odzianego, ciała. Czuł jego usta, które smakowały jego skóry na szyi. Wargi czekoladowookiego z wolna skubały boki, spokojnie przechodząc do Jabłka Adama, pod którym zaczęły pojawiać się ślady w miejscach, gdzie młodszy zatrzymywał się na dłużej.

Nakahara milczał, przyjmując dawki czułości. Gdyby ktoś trzy lata temu powiedział mu, że znajdzie się w takiej sytuacji, wyśmiałby go. Nigdy nie przypuszczał, że zakocha się w Dazaiu tak bardzo, że bez namysłu będzie chciał mu się oddać, w każdy możliwy sposób. To zdawało się być abstrakcyjne, lecz nie mógł już nic na to poradzić. Czy był sens walczyć z własnym sercem? Zwłaszcza, kiedy jego dudnienie zagłuszało zdrowy rozsądek? Już i tak przepadł w dniu, kiedy Osamu pocałował go po raz pierwszy. A później kolejny raz, kiedy odważył się wyznać mu miłość. Chciał go. Pragnął go mieć przy sobie tak blisko, jak tylko jest to możliwe. Mógł się z nim kłócić całymi dniami. Wyzywać go od najgorszych i grozić mu śmiercią, a później rozkładać swoje ramiona i prosić, aby nigdy go nie opuszczał. Byli dorosłymi mężczyznami, zakochanymi w sobie jak szczeniaki z gimnazjum. Chcieli się poznawać, popełniać błędy, zakochiwać na nowo każdego dnia, mimo wojennej rzeczywistości i śmierci, czyhającej za każdym rogiem. Chcieli się kochać, nawet jeśli miał to być pierwszy i ostatni raz. Chuuya uśmiechnął się lekko.

- Wiesz... nie sądziłem, że moimi ulubionymi momentami będą te, w których mnie całujesz. - Nie chodziło tylko o obecną sytuację, co do Osamu dotarło dopiero po kilku sekundach. Podniósł się lekko, lustrując czekoladowym spojrzeniem twarz ukochanego.

- Dzisiaj obsypię cię pocałunkami. Dostaniesz ich tyle, ile zapragniesz. - ,,Na wypadek, gdyby to już miało się nie powtórzyć..." Nie powiedział tego jednak na głos. Nie potrafił. Nie chciał niszczyć tej chwili szczęścia, z której oboje chcieli czerpać garściami.

Sami postanowili wybrać się na tę misję. Wiedzieli co robią, lecz mimo wszystko czuli swego rodzaju smutek. Starali się jednak o nim zapomnieć. Odrzucić w kąt i cieszyć się sobą. Dlatego szatyn chcąc odwrócić uwagę od negatywnych myśli, które chcąc nie chcąc pojawiły się w ich głowach, zmusił się do skupienia na ciele ukochanego. Czuł ekscytację na samą myśl, iż miał go tak blisko i otrzymał od losu okazję, aby sprawić mu przyjemność. Chuuya wbrew pozorom by delikatny. Wyjątkowo czuły na dotyk w miejscach, gdzie do niego nie przywykł. Mimo to z zawstydzeniem poddawał się, choć wymagało to od niego sporych pokładów opanowania chęci dominacji. Charakter rudzielca dawał o sobie znać, gdy tracił cierpliwość do zbyt subtelnego dotyku. Chciał więcej niż tylko dotyku. Pragnął poczuć więcej niż ta delikatność, którą obdarował go szatyn. Jednakże duma nie pozwalała mu o to poprosić. Dlatego też czekał, co jakiś czas dając niejasne znaki, które miały sugerować to, czego chciał. Osamu doskonale je odczytywał, lecz nie zamierzał spełniać niemych próźb, chcać dac czas im obu, aby mogli przywyknąć do nowej sytuacji, w której się znaleźli.

Czekoladowooki nie spieszył się w czułościach. Sporo swojej uwagi poświęcał szyi ukochanego, doskonale wiedząc jak ten lubił, gdy była ona całowana. Z jej poziomu miał też doskonały widok na reakcje partnera, które pozwalały mu określić jego preferencje. Widział, jak ten reagował na powolne cmoknięcia na skórze, oraz na dłonie kochanka, które wsunęły się pod jego luźny sweter. Szatyn czuł jak napięły się jego mięśnie brzucha, gdy chłodne palce spotkały się z jego skórą. Dreszcz przebiegł po ciele starszego. Wyższy uśmiechnął się delikatnie, co drugi mężczyzna mógł wyczuć przez skórę. Było ciemno, jednak Osamu był niemal pewny, że policzki starszego pokryły się czerwienią. Zawsze reagował tak samo, na reakcje swojego własnego ciała - zawstydzał się i uciekał spojrzeniem. Dazai chętnie włączyłby światło, aby móc to zobaczyć, lecz obawiał się, iż mogłoby to speszyć ich obu. Nie chciał niszczyć tej delikatnej, intymnej bańki, w której aktualnie się znajdowali.

Detektyw poczuł na swoim boku dłoń, która przesunęła się od żeber w dół, aż na moment spoczęła na kości biodrowej. Drobne palce Chuuyi na codzień zamykały się w pięści i były w stanie rozbijać betonowe ściany, nawet bez użycia jego zdolności kontroli grawitacji. Teraz jednak w jego dotyku nie dało się wyczuć tej siły. Był czuły, pozbawiony mocy, delikatny... Młodszy był w stanie się zwyczajnie pod nim rozpłynąć, mimo, że nie doświadczał go pierwszy raz. Nakaharze zdarzało się go przecież dotykać, gdy go obejmował, ale w obecnej sytuacji... subtelność ta miała inną moc i sprawiała nieco inne wrażenie niż do tej pory. Osamu powstrzymał chęć złapania jego palców, gdy przesunęły się z biodra w bok. Chciał wycałować go całego. Łącznie z palcami, paliczkami... lecz Chuuya zwyczajnie odebrał mu tę możliwość i zabronił dotknięcia, gdy złapał za guzik jego spodni.

- Chuu... - Chciał tylko powiedzieć, że może poradzić sobie sam, jednak został powstrzymany samą obecnością ust rudzielca przy swoich.

- Ciii... - Uciszył go tylko, nim poczuł drobne palce, muskające jego skórę pod warstwą ubrania.

Nakahara zawsze był tym odważniejszym i pokazywał to również teraz. To on przerwał ciąg trwających w nieskończoność pocałunków. To on odważył się zrobić krok dalej. Może był zwyczajnie niecierpliwy, albo chciał sprawdzić reakcję swojego chłopaka... Sam nie wiedział. Zdawał sobie jednak sprawę, że Osamu nie byłby sobą, gdyby w jakiś sposób wcześniej nie zaplanował przebiegu ich stosunku. Mogła to być zwykła złośliwość wynikająca z ich rywalizacji, lecz chciał chociaż w małym stopniu zaburzyć jego plan i pozwolić im obu na spontaniczność, chociaż w tej sytuacji. Wiedział, że Dazai spodziewał się jego bierności, ale wtedy nie czerpałby przyjemności ze zmiennych, które nagle się pojawiły, a do których musiał się przystosować, co wzmogło jego ekscytację. Nie tylko szatyn wiedział co lubi jego partner.

Czekoladowooki lubił mieć kontrolę, tym razem jednak nie mógł panować nad wszystkim. Przynajmniej tego nauczył się przy swoim partnerze. Tylko rudzielcowi potrafił ulec tak prawdziwie, nieudawanie. Pozwalał mu przejmować inicjatywę, nawet jeśli nie było to dla niego do końca wygodne, a w tej sytuacji... zawstydzające. Choć niewiele ludzkich emocji posiadał, tej jednej się nauczył właśnie przy starszym. Osamu westchnął, przymykając oczy. Czuł, jak jego uszy stają się gorące. Centymetr od swojej twarzy miał twarz mężczyzny, który zwyczajnie doprowadzał go do szaleństwa i walczył ze sobą, aby nie pokazać tego w sposób zbyt lubieżny. Mógł dla niego oszaleć. Bardziej niż kiedykolwiek. Mógł postradać zmysły do końca, jeśli takie było życzenie starszego. Nie pozostawał jednak bierny w tej pieszczocie. Jego chude palce zawsze były niezwykle zwinne. Chuuya nawet nie spostrzegł kiedy zaczęły pozbawiać go zmysłów. Sprawiały, że w jego umyśle zaczęły kłębić się emocje, które z trudem potrafił opanować. To był pierwszy raz, kiedy szatyn dotknął go w ten sposób - kompletnie inny niż on dotykał jego, a jednak efekt zdawał się być podobny, choć nieco bolesny.

Ubrania zaczęły przeszkadzać. Powinni zdjąć je wcześniej, lecz nie mieli do tego głowy. Byli niedoświadczeni. Tak bardzo, że mieli szczerą ochotę się z tego śmiać. Oboje radzili sobie dobrze, dopóki ograniczało się to do subtelnego dotyku oraz pocałunków. Posiadali wiedzę teoretyczną, lecz była ona niczym. Nigdy wcześniej nie mieli okazji nabyć wiedzy praktycznej. Nie mieli pojęcia co mają robić, ani jak się do tego zabrać. Była to jedyna część ich życia, która była nieskalana, niewinna tak bardzo, że do nich nie pasowała. Ponieważ kto by się tego po nich spodziewał? Mafijna rzeczywistość jest okrutna pod każdym względem. Wydziera z człowieka wszystko i kala mrokiem. Każde korzystać z każdej możliwej metody, aby osiągnąć cel. Jeśli trzeba, należy pobrudzić sobie ręce, uklęknąć i prosić o przebaczenie błędu, a jeśli zadanie tego wymaga, zdjąć ubrania i milczeć, kiedy będą wyrywać z ciebie ostatnie pokłady niewinności. Mimo to, udało im się zachować te ostatnie części dziewiczości. Była to zasługa ich pozycji, oraz może późniejszego odejścia Dazaia z szeregów Portowej Mafii. Sami nie wiedzieli, lecz rozmyślanie nad tym było bezcelowe. Zwłaszcza teraz.

Chuuya zaśmiał się cicho. Osamu za jednym zamachem zdjął z niego sweter oraz koszulkę, po czym stworzył z nich kulkę, którą odrzucił gdzieś w kąt pokoju. Już nawet wolał nie myśleć, jak później odplącze ten supeł z ubrań... nie miał zamiaru się tym przejmować. Zamiast tego ujął w dłonie twarz ukochanego, przyciągając go bliżej siebie. Pocałował go czule, zaraz dłońmi zjeżdżając na guziki jego koszuli. Rozpiął je, choć nie szło mu to zbyt sprawnie, i zsunął materiał z ramion ukochanego. Zdjęcie spodni było trudniejsze, a bardziej oderwanie się od jego ust by je zdjąć. Mężczyźni ostatecznie, aby ułatwić sobie sprawę, niechętnie wstali z łóżka. Między pocałunkami i chichotem, w końcu pozbyli się tego co najbardziej im przeszkadzało.

Nagle ich cichy śmiech ucichł. Teraz gdy stali naprzeciw siebie... w minimalnym świetle, które padało zza okna, mogli spojrzeć w swoje oczy. Pozbawieni masek, które zmuszeni byli zakładać w wojennej rzeczywistości, aby przerwać, w końcu widzieli po prostu siebie. Tak bardzo zmienili się od swojego pierwszego spotkania kilka lat temu... Wtedy kłócili się nieustannie. Nie potrafili wystać obok siebie choćby minuty bez sprzeczki. A teraz? Patrzyli na siebie z uczuciem, którego sami nie potrafili pojąć. Milczeli, ponieważ słowa były zbędne. I choć zwykle ludzie nie dostrzegają tak naprawdę tych, którzy ich zmieniają... oni wiedzieli, że byli powodem swoich zmian. Kochali się. Tak zwyczajnie i prawdziwie. I to było piękne.

Nigdy nie byli tak blisko. Kładąc się ze sobą, nie sądzili, że ich serca połączy wspólny rytm. Nie spodziewali się, że pocałunki będą tak ciepłe. Nie mieli niczego. Nikt nie myślał o tym przed wojną, a i nie było okazji się przygotować. Lanolina była jedynym co znaleźli w szufladzie, aby się wspomóc. Dlatego też początek był bolesny. Przywykli jednak do tego, że nigdy ich życie nie było łatwe. Zawdzięczali to swojemu braku cierpliwości i zawzięciu. Mogli tego później żałować... Skutki, mogły okazać się bolesne, ale czy to było w tej chwili ważne? Chuuya był uparty. Miał w sobie też coś z masochisty, jak stwierdził jego chłopak. Osamu z kolei nie potrafił mu odmówić. Czuł zbyt wiele. Zbyt intensywnie, aby móc zwolnić i kazać mu czekać.

- Jest dobrze... - Zapewnił go lazurowooki, kiedy tylko wyczuł pewną ostrożność w ruchach ukochanego. Był czuły, obsypywał go pocałunkami i mimo silnych doznań, starał się kontrolować. Jak na sadystę, którym szatyn bezapelacyjnie był, było to niezwykle kochane.

Osamu westchnął cicho, składając delikatny pocałunek na szyi mafiozy. Jego ruchu pozostawały ostrożne. Pełne delikatności. Czuł drobne dłonie mężczyzny na swoich plecach. Jego paznokcie pozostawiały na nich długie ślady, które znikną najpewniej dopiero za kilka dni. Chuuya co jakiś czas zahaczał również o bandaże, których nie zdołał zdjąć wcześniej. Ich materiał zaczął się pruć, a drobne nitki delikatnie łaskotały skórę szatyna. Było to dziwaczne uczucie w zestawieniu z tym, co teraz czuł. Patrząc na mniejsze ciało skąpane w słabym świetle, czując jego zapach i ciepło, pożądał go coraz bardziej. Nie chcąc mu sprawić bólu, powstrzymywał się jednak. Przynajmniej do momenty aż zniecierpliwiony rudzielec postanowił zmienić ich dotychczasową pozycję.

Zmiana była szybka. Nakahara wykorzystał swoją zwinność i choć wyrwało to z jego gardła cichy jęk, poczuł satysfakcję. Przez ułamek sekundy dostrzegł zaskoczenie w oczach swojego chłopaka, gdy ten poczuł pod swoimi plecami miękki materac. Zapewne nie sądził, że tej nocy będzie on w niego wręcz wgnieciony. Detektyw poczuł namiastkę zakłopotania. Owa pozycja ewidentnie z nagłością wkradła się w jego plan, a on dobitnie zdał sobie sprawę, iż nie ma pojęcia co z tym faktem zrobić. Nie potrafił wyłączyć myślenia samodzielnie. Zwyczajnie nie umiał odrzucić próby analizy sytuacji. To Chuuya musiał go do tego zmusić. Samo spojrzenie lazurowych tęczówek wystarczyło, aby młodszy skupił na nim całą swoją uwagę. Mafioza jednym ruchem wywołał westchnienie u partnera. I choć nadal odczuwał pewien rodzaj bólu i dyskomfortu, wynagrodził mu to widok z góry na młodszego. Ten widok był zwyczajnie niesamowity w swojej prostej szczerości. Osamu patrzył na niego ze swoistą ciekawością pociemniałych tęczówek, która z każdą sekundą obnażała go coraz bardziej. Czuł się pożądany, kochany i chciany. Poczuł dłonie na swoich biodrach, które stały się punktem wsparcia, aby szatyn mógł usiąść. Miedzianowłosy jęknął bezgłośnie, czując ten ruch aż za dobrze.

Przez chwilę młodszy tylko się wpatrywał. Zdawał się, jakby zastanawiać nad słowami, których ostatecznie nie wypowiedział. I choć Chuuya często potrafił z niego wyczytać to, o czym myślał, tym razem tak nie było. Może chciał powiedzieć jakiś komplement, a może coś, co mogłoby zburzyć atmosferę. Ostatecznie zdecydował się milczeć, posyłając starszemu tylko delikatny uśmiech. Było to coś, nad czym rudzielec chciał się zastanowić, lecz możliwość skupienia myśli została mu odebrana. Przyjemność, która zawładnęła jego ciałem, odebrała mu świadomość o otaczającym go świecie. Pozbawiła go wszelkich trosk, zmuszając do przyjęcia dawki czułości, która sprawiała, iż jego kolana stawały się miękkie, a plecy mokre od potu.

Skupienie uwagi stało się niemożliwe, choć oboje próbowali. Osamu nawet nie wiedział w którym momencie zmienił składanie pocałunków na podgryzanie obojczyków ukochanego. Mimo to, nadal gdzieś z tyłu głowy miał myśl, której nie wypowiedział. I choć odejdzie ona w niepamięć nim nastanie świat, jakoś nie chciał, aby go opuściła:

,,Nie umierajmy i tym razem." 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top