15. Samowolka

- To jest niesubordynacja. - Stwierdził oczywiste szatyn, załamując się wewnętrznie. Chuuya zdecydowanie powinien być bardziej surowy wobec swoich ludzi, ponieważ później są z nimi podobne problemy, jakie były teraz.

Kiedy tylko Osamu połączył się z Akio, otrzymał informację, iż ten opuścił budynek Portowej Mafii, mimo wcześniejszego rozkazu szatyna, aby tego nie robił. I choć mężczyzna mógł spodziewać się, że chłopak wcześniej czy później przyjedzie w miejsce walk, wcześniej po prostu nie miał czasu brać tego pod uwagę. Fakt, że chłopak był w samochodzie z ludźmi Ozaki, których ta wysłała jako wsparcie, nieco wyszczerbił plan detektywa, jednak na szczęście nie na tyle, aby ten musiał go zmieniać. Nie mniej jednak szatyn był zmuszony poświęcić nastolatkowi część swojej uwagi, która początkowo miała być skupiona jedynie na Chuuyi oraz na pokonaniu wroga. Obecność młodego Watanabe zmusiła mężczyznę dodatkowego zajęcia, na którym zwyczajnie nie powinien się skupiać. Musiał go jednak pilnować, aby nie zrobił niczego głupiego, co mogłoby położyć misję. Osamu zdecydowanie nie przywykł do niesubordynacji ze strony innych. Zawsze to on się jej dopuszczał i to inny musieli się o niego martwić. Nigdy nie było odwrotnie.

- Wiem, panie Dazai... Ale musi mnie pan zrozumieć! To przez Izumi moja dziewczyna musiała umrzeć! To wszystko ich wina! Dlatego... proszę, nie.., błagam pana! Niech mi pan pozwoli zobaczyć ich koniec! Tylko o tyle proszę! - Chłopak krzyczał, a w jego głosie szatyn doskonale wyczuwał desperację i czystą rozpacz. Osamu nie wiedział, czy na Akio nadal działały tabletki czy myślał rzeczywiście tak trzeźwo, jak się zdawało. Nie miał też pojęcia, czy był on obecny przy egzekucji swojej dziewczyny. Był jednak świadomy, jak wiele Sato dla niego znaczyła. Dlatego też był w stanie zrozumieć chłopaka, choć już zaczynał tego żałować...

- Możesz obserwować, ale z bezpiecznej odległości. Jeśli coś zepsujesz, osobiście cię zastrzelę. Rozumiesz mnie? - Padło z ust szatyna po chwili zastanowienia. Może i popełniał błąd. Może nie powinien pozwolić chłopakowi na pozostanie tutaj, ale... właśnie. Było ,,ale". Akio mógł się przydać.

- Tak, panie Dazai. - Potwierdził tylko niebieskowłosy. Starał się ukrywać swoją radość, lecz i tak była ona wyczuwalna w jego głosie.

- Niech cię podrzucą, będziesz czuwał przy Chuuyi. - To było zadanie, które mógł powierzyć tylko jemu. Na pewno nie dałby go jego siostrze, gdyż była ona zbyt... szałaputna, jeśli tak to mógł ująć. Albo inaczej: była zbyt żywiołowa, a obecny stan Chuuyi nie był najlepszy na znoszenie entuzjastycznych zachowań. Do tego młoda Watanabe była mu potrzebna.

- Tak jest, panie Dazai! - Chłopak niemal krzyknął do słuchawki, przez co po plecach detektywa aż przeszły dreszcze. To było zdecydowanie zbyt głośne, dla jego biednych, czułych uszu.

Osamu zerknął w stronę budynku, na którym szczycie byli dwaj mafijni snajperzy. Nie widział ich z tej odległości, ale doskonale wiedział, że tam są. Czekali na odpowiedni moment, aby wykonać rozkaz zabicie wroga, a reszta psów mafii tylko czekała na spuszczenie ze smyczy, aby ruszyć gdy tylko samochód, którym jechał Shelley się rozbije. Mijały sekundy, które dłużyły się jak wieczność. Dazai odwrócił głowę w stronę samochodu, w którym aktualnie był opatrywany Chuuya. Teraz, gdy był już pod opieką mafijnego lekarza, szatyn wiedział, że jest mu niepotrzebny. Wykonał swoją część zadania. Pościg należał do Kunikidy oraz oddziału Ozaki, a jednak nadal czuł swego rodzaju niepokój. Może było to spowodowane adrenaliną, która powoli opuszczała jego ciało, lub nadmiernym przewrażliwieniem, gdy myślał o tym wszystkim. Mogło to też być przeczucie, które biło na alarm, iż coś jest nie tak. Ponieważ było. Shelley nadal był wolny i w każdej chwili mógł zrobić coś, co Osamu mógłby przeoczyć. A może wcale nie chodziło o tego faceta?

- Panie Dazai, zaatakowali Saburo i Mako! - Ze swojej prawej strony usłyszał donośny głos Chie, która znalazła się przy nim w ułamku sekundy.

- Panie Dazai, Pan Nakahara... kazał pana zawołać. - Zawołał chłopak, którego imienia czekoladowooki nie trudził się zapamiętać.

- Wyślijcie kogoś na dach, aby im pomógł. Niech ludzie Ozaki ruszą w pościg. Przekaż też Kunikidzie, aby zadzwonił do szefa policji. Musi przeprowadzić natychmiastową ewakuację szkół. - Wiedział, że może być już za późno. Przewidział taki scenariusz, nie sądził jednak, że może się on ziścić. Shelley wiedział, że mafia nadal na niego polowała, a atak bombowy, który zapowiedział jeszcze na początku umowy, stał się nagle niezwykle rzeczywistą wizją a nie tylko groźbą wywołaną rozbujałą wyobraźnią gangstera. - Informujcie mnie na bieżąco. - Po tych słowach, ruszył w stronę samochodu Chuuyi.

Chociaż się spieszył, a jego całe ciało było napięte, zwolnił zaledwie trzy kroki przed autem. Zawahał się, choć sam się tego po sobie nie spodziewał. Wszystko o czym myślał, co chciał powiedzieć nagle wyparowało z jego umysłu, pozostawiając go pustym. Mimo, że wiedział, iż prędzej czy później musi porozmawiać z rudzielcem, zdawał sobie sprawę z tego, że to nie jest dobry moment. Nie wiedział co powinien mu powiedzieć. To miała być pierwsza rozmowa z nim w cztery oczy od czasu odejścia szatyna z mafii. I chociaż wcześniej był odważny i za wszelką cenę chciał go uratować, teraz zabrakło mu tej odwagi. Może i rozmawiał z nim w piwnicy, w obecności wroga, jednak było to tylko po to, aby utrzymać jego świadomość w czasie rzeczywistym. Teraz zwyczajnie obleciał go strach. Bo co miał mu powiedzieć? Nie widział go tyle czasu... Nie potrafił przewidzieć postawy, jaką przybierze Chuuya. Prawda była taka, że mógł na niego nakrzyczeć, próbować upokorzyć i zawstydzić, gdyż mimo, że Dazai go uratował, rudzielec nie miał u niego żadnego długu. Mógł też być łagodny, przez swoje osłabienie, choć było to mniej prawdopodobne. Jednakże Osamu musiał sam się o tym przekonać, gdyż na gdybanie zwyczajnie nie miał czasu, a i jego były partner nie mógł zbyt długo czekać, gdyż to tylko mogłoby pogorszyć całą sprawę.

Otwierając drzwi od auta, mężczyzna nacisnął klamkę na tyle mocno, że ta głośno odskoczyła, jednocześnie uderzając w jego dłoń. Zranił swoje palce. Kilka kropel krwi spadło na warstwę białego puchu, lecz nie zwrócił na to uwagi. Skupił się bardziej na uspokojeniu swojego nieco przyspieszonego rytmu serca. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tak bardzo denerwował się rozmową. Raczej nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło... przynajmniej do teraz. Musiał jednak wziąć się w garść. W obecnym stanie Chuuya mógł jedynie uderzyć go w twarz, wytknąć mu całą przeszłość lub kazać zejść z oczu. Prawdopodobne było, że zrobiłby to wszystko kolejno po sobie. Osamu jednak starał się odsunąć od siebie taką wizję, gdyż nie była ona ani pocieszająca, ani ciekawa. Usiadł na siedzeniu najbliżej wyjścia z auta i przyjrzał się swojemu byłemu partnerowi. Rudzielec miał włosy w nieładzie, nieco brudne ale nie było to w tej chwili ważne. Ubrania miał porozcinane w miejscach, gdzie lekarz musiał zrobić opatrunki. Nie zdjęli mu całych ubrań, najpewniej dlatego, że w aucie nie było zbyt ciepło. Podczas strzelaniny zdążyło się w nim wychłodzić, a ponowne jego rozgrzanie mogło potrwać kilka chwil. Osamu nie mógł oczekiwać zbyt wiele od diesel'a do tego zimą. Nie oszukujmy się.

- Podobno mnie wołałeś. - Przywdział maskę uśmiechu, nie chcąc dać po sobie poznać, iż jest zdenerwowany. Był to jednak błąd, ponieważ mafiozo posłał mu spojrzenie świadczące o tym, że ma przestać. Nakahara tym samym dobitnie pokazał, że nie ma ochoty na tego typu zagrania. - Zostawcie nas. - Rzucił w stronę lekarza oraz Akio, którzy mimo, że niechętnie, opuścili samochód. Tym samym mężczyźni zostali sami.

- On ucieknie, Dazai. - Oznajmił nagle Chuuya, nawet nie spoglądając na wyższego. Był zbyt zajęty kończeniem owijania bandażem swojego nadgarstka.

- Wiem o tym. - Odparł mężczyzna, przyglądając się poczynaniom rudzielca, któremu może i nie szło najlepiej, ale przynajmniej jego otarcia nie były już narażone na czynniki zewnętrzne.

- Dlaczego więc nie odwołasz pościgu? - Podał swój nadgarstek towarzyszowi, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że ma związać opatrunek, aby ten się nie rozwinął.

- Jeśli go odwołam, twoi ludzie mnie rozstrzelają, ponieważ dojdą do wniosku, że nie zrobiłem wszystkiego co mogłem zrobić. - Podjął próbę złapania z niższym kontaktu wzrokowego, ten jednak swoje błękitne spojrzenie uparcie skupiał na swoim własnym nadgarstku, który teraz był trzymany przez szatyna z taką delikatnością, iż ledwo czuł jego dotyk. - A... nie chcę teraz umierać. Nie w tak bolesny sposób i nie w tym momencie, gdyż mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. - Dodał, dzięki czemu udało mu się zmusić Chuuyę do podniesienia głowy. Nie był to jednak najlepszy pomysł. Nie przygotował się na tak intensywne spojrzenie lazurowych ślepi, przez które miał wrażenie, iż utonie. A przecież to nie był czas ani miejsce na to...

- To... aż dziwne słyszeć z twoich ust. - Powiedział nieco ciszej niż do tej pory, przez co zmusił czekoladowookiego do wytężenia słuchu, gdyż już wcześniej było go ledwo słychać, a co dopiero teraz.

- Wiem. - Posłała mu lekki uśmiech, który miał go nieco pokrzepić. - Bo widzisz... postanowiłem zabić faceta, który pozbawił cię zdolności, poranił ciało i... cokolwiek innego zrobił. Musisz mi powiedzieć co. - Nadal nie puszczając nadgarstka mężczyzny, ułożył na jego dłoni, swoją drugą, do tej pory wolną dłoń. Na ten ruch Nakahara drgnął, lecz nie było wiadome czy było to spowodowane zimnem, czy samym faktem dotyku.

- Nie udawaj, że ci na tym zależy. - Odwrócił wzrok, lecz nie zabrał dłoni. Może był na to za słaby, a może zwyczajnie nie chciał...

- To prawda, nie zależy. - Usłyszał prychnięcie ze strony Chuuyi, na które kąciki jego ust ponownie powędrowały ku górze. Pocieszający był fakt, że mimo przebywania w niewoli przez dłuższy czas, wróg nie zdołał złamać jego charakteru. - Ale... jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, zależy mi na tobie. - Dostrzegł, jak uszy starczego stają się nieco czerwone. I choć mógł to zrzucić na zimno, które na pewno ten odczuwał, nie chciał tego zrobić. Chciał nacieszyć się myślą, że za pomocą słów był nadal w stanie zawstydzać swojego par... byłego partnera. Choć ten mógł to odebrać, jako znęcanie się nad nim oraz korzystanie z jego obecnego stanu w sposób zdecydowanie nienormalny.

- Jesteś cholernym kłamcą. - Mimo to, pozwolił swojej głowie opaść na ramię szatyna, który tylko oparł o nią swój policzek.

- Może i tak, lecz nigdy cię nie okłamałem. - Odpowiedział tylko, po czym wyjął słuchawkę ze swojego ucha, odrzucając ją gdzieś na bok. Kunikida poradzi sobie ze sprawą pościgu. On teraz miał dużo ważniejsze sprawy niż pościg...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nie wiem czy zauważyliście, ale już któryś raz z rzędu zarzucono Osamu, że mu nie zależy. Dazai może jest nieczuły, lecz czy na pewno nie zależy mu na niczym innym poza własną śmiercią? Cóż... przekonamy się w dalszych rozdziałach.

Przyznam, że coraz bardziej się rozkręcam i z każdym nowym rozdziałem, bawię się coraz lepiej. Czy to dobrze? Niekoniecznie dla bohaterów tego fanfica, chociaż kto wie, kto wie... Dazai i Nakahara mają dopiero po dwadzieścia lat, szkoda by było, jakby coś coś im się stało, prawda? Hehe...

Co myślicie o rozdziale? Może pojawiły się w waszych umysłach jakieś ciekawe teorie?

Do następnego! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top