Trzydziesty ósmy




Kiedy Vienna otworzyła oczy, od razu trochę się rozkleiła, bo zauważyła stojącego w drzwiach Victora. Słońce padało na jego świeżo ogoloną twarz i mokre włosy. Ku jej zdziwieniu miał na sobie idealnie dopasowany surdut, bryczesy i wypastowane buty. Śnieżnobiała koszula niemal oślepiała oczy. To mogło znaczyć tylko jedno.

- Twój powóz – powiedziała. W zasadzie, to zdawało jej się, że powiedziała, bo gardło miała wysuszone na wiór.

Victor podszedł do niej i zachowując się bardzo nieprzyzwoicie usiadł na łóżku, nalewając z glinianego dzbanka wodę do szklanki. Przystawił ją do jej ust, jakby była umierająco chora, a nie skołowana, wciąż senna i trochę tylko obolała.

No dobrze, była diabelnie obolała. I strasznie cierpiała i do tego jeszcze była smutna i chciała już wracać do domu i chciała rzucić się w jego ramiona i tulić głowę do jego piersi tak długo, aż znowu zaśnie.

Zamiast tego, tylko posłusznie wypiła wodę, oblewając brodę i szyję, a Victor wyciągnął z kieszeni chusteczkę i ostrożnie otarł jej twarz. Odwróciła wzrok i bezgłośnie oddawała się tym zabiegom tak obco wyglądającym w wykonaniu potwornego hrabiego Ashford'a.

- Przyjechali od razu, kiedy padłaś zemdlona – wyjaśnił jej cichym głosem.

- Ile spałam? – wychrypiała, odkasłując.

- Tylko dobę. – Uśmiechnął się kwaśno i Vienna nie potrafiła odgadnąć natury tego uśmiechu. – Budzono cię tylko kilka razy, żeby nawodnić – spauzował – ziołami. Przeciwbólowe i nasenne, tak przynajmniej mówił ten konował. Ku mojemu zdziwieniu działały, bo spałaś jak zabita.

- Sprawdzałeś? – zapytała, a zaraz potem zaklęła w myślach i spojrzała w okno. Głupia, głupia, głupia, przestań natychmiast!

- Tak i nawet cię wykąpałem. Sapałaś tylko cichutko i jęczałaś moje imię...

Vienna wybałuszyła oczy i otworzyła usta, starając się coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Cała zesztywniała, a wtedy Ashford parsknął śmiechem.

- Do diabła, nie mów tylko, że w to uwierzyłaś.

- Wynoś się stąd – warknęła, starając się go kopnąć, ale zapomniała, że ma skręconą kostkę. – Cholera! – zawyła, a Victor rzucił się w kierunku kołdry i sięgnął do jej nogi, ale uprzedził go lekarz, który spokojnym głosem kazał mu się wynosić z pokoju chorej.

Vienna miała ochotę go wycałować, ale ograniczyła się tylko do pokazania Ashford'owi języka i wygrażania pięścią, kiedy wycofywał się tyłem, drwiąc z niej, jakby to był jakiś doskonały żart.

Lekarz ostrożnie zbadał stopę i wypytał ją o samopoczucie. Zabawił kilkoma historyjkami o innych pacjentach i opowiedział o obrażeniach Victora i o tym jak tylko cudem go nie zabił, kiedy zmuszony był go opatrzeć. Pochwalił zszycie rany i na koniec orzekł, że sprawdził powóz hrabiego i ocenił, że nadaje się do transportu chorej. Vienna protestowała, że nie jest chora, ale lekarz wiedział lepiej. Miał w sumie rację, bo czuła słabość i brakowało jej determinacji do dalszych dyskusji.

Zaczekała na Polly, która przyniosła jej wypraną suknię i podarowała parę halek i zreperowane trzewiki. Pomogła jej się umyć i nakarmiła owsianką, która smakowała podejrzenia dziwnie po czym Vienna poznała, że nafaszerowano ją kolejnymi ziołami, bo obudziła się już w drodze, półleżąc w powozie i opierając nogę na udzie drzemiącego po drugiej stronie Victora.

Chciała ją zabrać, ale łubki uniemożliwiały swobodne poruszanie się i zresztą było jej bardzo wygodnie z tak wyciągniętą nogą. A udo Victora było ciepłe i twarde. Nagle otworzył oczy, jakby wcale nie spał, i podniósł się zaalarmowany jej poruszeniem się.

- Zostaw – wyszeptał i położył dłoń na jej łydce.

Posłuchała go i poprawiła się na pluszowej ławeczce, asekuracyjnie łapiąc za skórzany pasek przy oknie.

- Wracamy do Londynu? – zapytała, nie bardzo wiedząc jaką odpowiedź chciałaby usłyszeć.

To, co postanowił Victor nie miało większego znaczenia, bo tak czy siak, Vienna nigdy już nie będzie taka sama. Musiał jakoś wyczuć w jakim kierunku pobiegły jej myśli, bo uśmiechnął się tylko jednym kącikiem ust.

- Nie ożenię się z tobą – oświadczył zamiast tego, a Vienna krótko skinęła głową. Nie spodziewała się niczego innego i wcale jej to nie zaskoczyło, ale nie rozumiała, dlaczego to powiedział. – Nie chciałbym, żebyś robiła sobie jakieś nadzieje. To, co przeżyliśmy być może nas zbliżyło, ale jednocześnie uświadomiło mi tylko, że nie zniósłbym twojej obecności. Za bardzo mnie przytłaczasz, za bardzo denerwujesz, za bardzo osaczasz – poruszył bezwładnie rękoma – w ogóle jesteś cała za bardzo.

Vienna ponownie skinęła głową.

- Nie liczyłam na nic innego i wcale tego nie chcę, Ashford. Zresztą, jasno postawiliśmy sprawę, kiedy wyjeżdżaliśmy i nic się z mojej strony nie zmieniło, jeśli chodzi o nasze małżeństwo. Dziękuję, że się mną zająłeś i że pomożesz mi wrócić do domu.

Victor uniósł brew, jakby spodziewał się z jej strony dąsów i to, co powiedziała wprawiło go w dezorientację. Ale Vienna miała już przecież obmyśloną całą przemowę i nic nie mogło jej teraz zaskoczyć. Przyjęła więc znudzony wyraz twarzy.

- Mam tylko nadzieję, że Rose nie stało się nic złego.

Victor lekceważąco wzruszył ramionami i wzniósł oczy do sufitu, nieświadomie gładząc nogę Vienny.

- Jesteś rozczarowana, że nie wiozę cię do Dorset?

- Och nie! – zaprotestowała z uśmiechem. – Dość mi już przygód. Spójrz tylko jak na tym wyszliśmy.

- W istocie – szepnął – twoje włosy...

Vienna długo unikała patrzenia w lustro, ale odważyła się w mieszkaniu doktora. Z tyłu głowy miała kilka małych, łysych placków. Dzielnie zniosła tego świadomość i podziękowała panującej modzie za kapelusze i wysokie fryzury. Włosy wkrótce odrosną.

- To oczywiście nic w porównaniu do tego, co przydarzyło się właśnie tobie, Ashford. – Nachyliła się ku niemu. – Mówię to ze strasznym trudem, ty z pewnością najlepiej wiesz jak ciężko mi to powiedzieć, ale naprawdę bardzo mi przykro z powodu tego, co cię spotkało. Pobili cię... Cała ta sytuacja ze Stanfordem... Czy grozi ci jakieś niebezpieczeństwo?

- Przestań. Nie przejmuj się tym. Ja sam o to nie dbam, więc ty tym bardziej. – Odwrócił wzrok i odsunął zasłonkę, wpatrując się w przestrzeń za oknem.

Wyczuła jakąś nutę fałszu w jego oświadczeniu.

- Wszystko będzie załatwione – dodał dobitnie i najwyraźniej uciął temat, bo zaczął mówić o Londynie. – Odwiozę cię do domu i zapomnimy o całej tej sprawie. Kiedy wyzdrowiejesz, ogłosimy zerwanie zaręczyn na najbliższym balu, a potem każde z nas pójdzie w swoją stronę.

To było takie łatwe w jego ustach. Krótkie, naładowane treścią słowa. Przez jej ciało przebiegł dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że to staje się coraz bardziej namacalne. Nagle zapragnęła nigdy już nie zdrowieć i schować się w pokoju, nie wyściubiając nosa z sypialni.

Ręce ją zaswędziały, żeby zacząć malować, bo nagle przed oczami stanęła jej twarz Victora z wijącymi się na twarzy robakami, pryszczami na policzkach i czyrakami na czole. Spojrzał na nią, jakby sam zobaczył, co widziała oczyma wyobraźni i uśmiechnął się ponuro. Taki uśmiech, choć lekki i tak musiał wiele go kosztować, bo ślady walki wciąż pozostawiały po sobie bolesne konsekwencje. Musiał nieludzko cierpieć, ale nie skarżył się, tylko wciąż poruszał palcami po jej nodze, co wprawiało ją jednocześnie w złość i ulgę.

- Jeśli mogę cię jeszcze prosić – zaczęła niepewnie – chciałabym, żebyś powiedział papie o naszej decyzji. A raczej o twojej. Jeśli dowie się, że zrezygnowałam z carte blanche i że nie naciskałam na małżeństwo, wścieknie się na mnie, a ja... – Głos jej się załamał. – Papa się zmienił – zakończyła niezdarnie.

- Jeśli chcesz, pomogę ci znaleźć męża – zaoferował się, nie mając oczywiście zielonego pojęcia o co jej chodzi. Machnęła więc tylko ręką i pochyliła głowę, starając się opanować.

- Nie w tym rzecz – zaprotestowała. – Nie obchodzą mnie teraz mężowie. Proszę tylko, żebyś był przekonujący, informując mojego ojca o zerwaniu. Wiem, że być może nie zasłużyłam na twoją pomoc, ale weź całą winę na siebie. Tylko o to jedno błagam.

Zaryzykowała spojrzenie na Victora i nie wyczytała niczego z jego opanowanej twarzy. W tej chwili mógł czuć i myśleć dosłownie wszystko i to bardzo ją przeraziło. Pokiwał jednak niespiesznie głową i powoli wypuścił powietrze z ust.

- Zaciągasz u mnie sporo długów – stwierdził, przeciągając samogłoski.

- Moja strata, to twój zysk, czyż nie?

Milczał.

***

Vienna ledwo przeżyła lodowatą furię ojca, kiedy za Victorem zatrzasnęły się drzwi. Odstawił ją bezpiecznie do domu i zaniósł do niebieskiego salonu, w którym przyjmowała gości. Czekał cierpliwie aż jej ojciec opuści gabinet i z szerokim uśmiechem usiądzie w głębokim fotelu, przekonany, że Victor przyjechał tylko po to, żeby zabrać rzeczy Vienny do swojej kawalerskiej rezydencji i oznajmić, że się pobrali.

Victor wykorzystując całą swoją przewagę surowo zabronił obwiniać o cokolwiek Viennę. Tłumaczył długo i dokładnie, że jest cnotliwą damą i do niczego między nimi nie doszło i to tylko ciąg nieszczęśliwych wypadków wpakował ich we wspólną podróż. Że za nic w świecie nie uchybiłby jej czci i że choć ubolewa, ale nie darzy jej afektem i liczy na to, że hrabia to zrozumie i uszanuje, bo te samotne dni tylko we dwoje, utwierdziły go w przekonaniu, że Vienna nie nadaje się na żonę dla niego.

Kiedy wyszedł, raz jeszcze obdarzając wicehrabiego zakazem obwiniania Vienny, nawet na nią nie spojrzał. A ojciec długo nie czekał z wybuchem szału. Uderzył ją w twarz tylko raz. Na tyle jednak mocno, że pękła jej warga. Łkała bezgłośnie, ukrywając twarz w dłoniach i czekając na Edith, która wsunęła się do saloniku od razu, gdy wicehrabia opuścił pokój.

Vienna w akompaniamencie rzewnych łez, kichania, kasłania, odchrząkiwania i smarkania opowiedziała przyjaciółce nieszczęsne wydarzenia, omijając oczywiście niektóre szczegóły.

Edith była naprawdę wściekła na Rose i obie dziewczęta stwierdziły, że niełatwo wybaczą jej zdradę. Rose jednak nie wracała i nie wiadomo było, gdzie się ukryła i czy została już mężatką.

Vienna co noc wyglądała przez okno w poszukiwaniu Deamona, a w ciągu dnia wypatrywała Victora. Była osamotniona i żałośnie smutna. Kostka przestała jej dokuczać i wkrótce mogła schodzić na dół do jadalni, by tam w przerażającej ciszy spożywać z ojcem posiłki.

Wiedziała, że go rozczarowała i że wicehrabia boi się o własny los. W końcu co stanie się z pieniędzmi, które wartkim strumieniem płynęły z konta Ashford'a? Kiedy Victor wreszcie zakręci kurek? Ousborn patrzył więc na córkę w wyrzutem, widząc w niej źródło wszelkich trosk. Vienna miała wrażenie, że wylicza jej każdy najdrobniejszy kęs jedzenia jaki bierze do ust, więc celowo opychała się na wyrost.

Buntowała się, to oczywiste. Czuła się w końcu zraniona i odepchnięta przez tego, który powinien ją kochać bezwarunkowo. A Vienna była jedynie osamotniona. Tylko Edith wiernie trwała u jej boku i pocieszała, choć trudno jej było znaleźć odpowiednie słowa, skoro Vienna sama do końca nie wiedziała o co jej chodzi i dlaczego czuje się tak źle.

Kiedy przyszedł początek czerwca i z całą mocą rozpoczął się sezon towarzyski, Vienna wysłała do Victora liścik informujący go o tym, że ma zamiar wziąć udział w balu u księstwa Byronlarge. Sama chciała mieć kontrolę nad tym, gdzie dokona się jej ostateczne upokorzenie. Ashford nie odpowiedział, ale wiedziała, że tam będzie.

Edith starannie ułożyła jej włosy, tak by zakryć brakujące placki. Vienna wybrała bardzo ekstrawagancką suknię z granatowego jedwabiu i szarej szarfy pod piersiami. Dekolt był mocno wycięty, tak, że ostre jak sztylety obojczyki wyzierały spod niego białe jak alabaster.

Vienna wyglądałaby bardzo ładnie, gdyby tylko tak się nie bała. Jonas czekał już na nią na dole, zaalarmowany jej rozpaczliwym liścikiem. Postanowiła wyznać mu w powozie, że dzisiaj oficjalnie zerwą z Ashford'em, ale bliźniak nie był co do tego przekonany, bo dałby sobie uciąć rękę, że Victor chlał właśnie na umór u White'a i spił się paskudnie.

- To nie stoi na przeszkodzie, żeby nie pojawiać się na balu – powiedziała, poprawiając fałdy sukni w ciasnym powozie Huckley'a. Zastanawiała się, czy ojciec przyjdzie na przyjęcie. Powinien to zrobić, jako jej opiekun, ale nieśmiało przypomniała mu, że tam odbędzie się jej ostateczne upokorzenie.

- Ożenię się z tobą, Vienno – odezwał się po długiej pauzie Jonas. – Nie zostaniesz na lodzie, skompromitowana i porzucona, przyrzekam na honor, że zaopiekuję się tobą jak będę umiał najlepiej.

Vienna nie miała co do tego wątpliwości, ale maksymalnie po kilku miesiącach Jonas wróciłby do swoich kochanek i młodzieńczych zabaw, poniżając ją w inny sposób, tak jak poniżane są w zasadzie wszystkie mężatki arystokratów, którzy nie potrafią porzucić wolności na rzecz upierdliwej żony.

- To nie będzie konieczne, ale bardzo dziękuję ci za propozycję. W ostateczności wyjadę do Francji na kontynent. Mam tam ciotkę.

- To przykre, że wolisz uciec do Francji, niż za mnie wyjść – droczył się i żartobliwie uderzył ją łokciem.

- Słyszałeś może jakieś wieści o Rose? – Zmieniła temat, nie chcąc dłużej rozmawiać o własnym ślubie.

- Wciąż jej szukają, choć już dawno wszyscy stracili nadzieję, że ostatecznie nie wyszła za tego drania. Wiedz jednak, że bardzo ją skrzyczę za to, co ci zrobiła. W żadnym przypadku nie powinna tak postępować.

Rzucił Viennie zatroskane spojrzenie i ścisnął jej lodowatą dłoń. Powóz toczył się powoli, a Vienna nie mogła przestać dziękować Jonasowi, że zgodził się jej towarzyszyć. Przecież nie wytrzymałaby tyle w obecności ojca.

Kiedy dotarli do rezydencji, Vienna ledwo odnotowała mnogość powozów i piętrzących się gości. W pospiechu oddała narzutkę lokajowi i nie czekała aż ją zaanonsują, zanim wejdzie na salę. Od razu ruszyła w kierunku stołu z napojami i pozwoliła, by Jonas podał jej dwa kieliszki szampana.

Sięgnęła po jeden z leżących na stoliku karnetów i przytroczony do niego ołówek, owijając nadgarstek wstążką i z niepokojem przeczesując salę wzrokiem. Jonas wpisał się do karnetu na dwa tańce i stał przy Viennie przez naprawdę długi czas, zabawiając ją rozmową i starając się rozładować napięcie. Niestety była tak przykrym towarzystwem, że nakazała mu iść szukać przyjemności i swoim zwyczajem usiadła przy matronach, które jak zwykle ją ignorowały.

Porwała z tacy lokaja kolejny kieliszek szampana i z ulgą powitała przyjemne szumienie w głowie. Wiedziała, że oczy szklą się jej od delikatnego wstawienia, ale była na tyle zdenerwowana, że przywitała to z radością.

Po kwadransie Jonas stawił się przed nią ze szklanką lemoniady i przypilnował, żeby wypiła wszystko do dna. Trochę rozjaśniło jej to w głowie, co przyjęła ze złością, bo nie chciała być trzeźwa, nie tego wieczora.

- Nie ma tu Ashford'a – powiedział jej do ucha, prowadząc na środek parkietu i kłaniając się przed walcem. Cóż, Victora nie było, za to jej ojciec przesuwał się na obrzeżach parkietu jak drapieżnik i oczami ciskał gromy. Na jedno wychodziło.

Vienna ledwo łapała oddech i tańczyła automatycznie, nie bardzo zważając na innych gości, czując jak wali jej serce i jak zaczyna dokuczać ledwo co zaleczona kostka. Nie przerywała jednak tańca, wciskając palce w ramię Jonasa, który przypatrywał się jej z niepokojem.

- Odprowadzę cię na zewnątrz – szepnął jej do ucha, ale stanowczo pokręciła głową. Nie chciała, by z nią szedł, więc kiedy tylko taniec się skończył, z gracją wyminęła wracające z parkietu pary i przepychając się, podążała do ogrodu, by tam odetchnąć i uspokoić nerwy.

Zadarła głowę w górę i zapatrzyła się na błyszczące gwiazdy. Odniosła wrażenie, że z niej drwią, zaśmiewając się do rozpuku. Słyszała śmiejących się gości, którzy także łapali oddech poza duszącą atmosferą sali balowej.

W pamięci wciąż miała pechowe wyjścia do ogrodów, dlatego trzymała się blisko wejścia do sali. Nie w smak jej było przeżywanie kolejnej upadlającej sytuacji.

I tak mijał jej cały bal. Wracała co jakiś czas do środka z upokarzająco pustym karnetem, aż w końcu zdarła go z ręki, podarła i cisnęła kawałki do wielkiej donicy z drzewkiem pomarańczowym. Ominął ją kadryl z Jonasem, bo przysnęła na miękkim pluszowym fotelu, ukryta za rozłożystymi liśćmi jakiejś egzotycznej rośliny i kiedy świt kładł blade macki na nocnym niebie, wyszła po raz ostatni na zewnątrz, równocześnie wściekła i zadowolona, że udało jej się przetrwać to potworne przyjęcie. Przeżyła koszmarną noc, oczekując przyjścia Ashford'a, który bezczelnie nie pojawił się na balu. Sama nie wiedziała, co powinna czuć w takich okolicznościach.

Gdzieś zgubiła Jonasa i ojca, którzy chwilę wcześniej zawzięcie dyskutowali o czymś w pokoju dla dżentelmenów. Vienna wypiła jeszcze jeden kieliszek szampana i na drżących nogach ruszyła w stronę ogrodowej ławki pod starym klonem. Wyjątkowo ją sobie upodobała, bo była na tyle daleko od budynku, że nikt jej tu nie widział i na tyle blisko, by zdążyć uciec w razie kłopotów.

Czekała więc, postukując nerwowo nogą i starając się opanować nerwy. Wzdrygnęła się, kiedy coś połaskotało ją w ramię. Pacnęła się dłonią, kiedy wrażenie się powtórzyło. Gdzieś w tle słyszała zduszone kobiece śmiechy. Zauważyła gospodarzy i kilka starych matron dyskutujących przy marmurowych posągach.

Coś znowu musnęło jej ramię i Vienna ze zniecierpliwieniem uniosła głowę. Krzyknęłaby, gdyby po raz kolejny Deamon nie zasłonił jej dłonią ust. Najwyraźniej zwisał do góry nogami z gałęzi. Jego twarz znajdowała się naprzeciwko jej twarzy, tyle że na odwrót.

Vienna zacisnęła usta i próbowała wstać, czując, że jeszcze chwila i zemdleje. Chciało jej się śmiać i wyć równocześnie z ulgi, wściekłości, smutku i radości. A najbardziej poniżająca była ta przeklęta radość. Jakże to było żałosne, cieszyć się na jego widok, kiedy porzucił ją na tyle uporczywie dłużących się nocy.

Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym spuścił się z drzewa i stanął przed ławką. Górował nad nią w ciemnym stroju, z błyszczącymi pierścieniami na długich, smukłych palcach, przeklętą maską i czarnymi rozwichrzonymi włosami na kształtnym czole.

- Czego chcesz? – warknęła, z trudem patrząc mu w oczy.

- Vienno – powiedział z naciskiem, a dźwięk jego głosu niemal doprowadził ją do łez. Wcisnęła dłonie pod uda, żeby nie zauważył jak bardzo drżą. – Nie mogłem. Wierz mi, że byłem... – Patrzył na nią intensywnie i najwidoczniej ogromną trudność sprawiało mu układanie wymówek.

- Gdzie byłeś? – zaatakowała po raz kolejny, nie potrafiąc powstrzymać słów.

- Cały czas w pobliżu, wierz mi, ale nie mogłem... Ja... – wyszeptał i potrząsnął głową, jakby nie mógł powiedzieć wszystkiego, co chciał. Ukucnął przed nią, wyciągając jej dłonie spod nóg i gorączkowo rozpinając rząd kilkunastu perłowych guziczków z jedwabnych rękawiczek, jakby koniecznie musiał dotknąć jej skóry.

- Przestań. – Starała się wyszarpnąć z jego uścisku, ale nie miała siły, ani nie chciała.

Była wściekła, ale była też stęskniona, więc z na wpół rozpiętymi rękawiczkami, wsunęła dłonie w jego włosy i objęła go za kark, przyciągając do własnej twarzy. Oparła czoło o jego czoło i z rozkoszą wdychała jego znajomy, upajający zapach. Dwie pojedyncze łzy spłynęły z kącików jej oczu.

Czuła jego ręce na sobie. Sama nie wiedziała, gdzie jej dotyka: po ramionach, łokciach, szyi, pasie, udach – był wszędzie i nigdzie. Za dużo, za mało. Niewystarczająco i zbyt wiele.

Jego oddech pieścił jej rozwarte wargi i kiedy starała się ułożyć usta na jego ustach, szarpnął się i zaprzeczył ruchem głowy. Była zbyt wściekła, żeby poczuć się urażona, więc zatrzymała się i patrzyła w jego czarne oczy i na długie, smoliste rzęsy.

- Przysięgam, że oddałbym wszystko, żeby cię pocałować, ale nie mogę. Jest tyle rzeczy, których bym chciał, ale ty...

Może gdyby była mniej pijana, zapytałaby dlaczego. Może gdyby była mniej roztrojona, naciskałaby na rozmowę, ale zamiast tego ponownie przyciągnęła jego twarz do swojej. Była taka spragniona, taka stęskniona, a on dotykał ją drżącymi wargami po policzkach, łuku brwi i zadartym nosie, sprawiając, że nie mogła powstrzymać własnych rąk błądzących po jego ciele. Jego ogon owijał się wokół jej tali i czubkiem pieścił spód jej piersi.

Vienna powinna trzasnąć Deamona w pysk. Naprawdę powinna. Wiedziała to, ale zamiast tego szarpnęła za wstążkę sukni przy dekolcie i obnażyła wzgórki piersi na tyle głęboko, że milimetr dalej i Deamon wygłodniałym wzrokiem pochłonąłby jej sterczące sutki.

Teraz nie kucał, ale klęczał przed nią, przesuwając aksamitnymi wargami po jej brodzie i dalej w dół, muskając wilgotnym językiem jej gardło i rozchylonymi ustami brnąc dalej w dół, nie omijając obojczyków i zatrzymają się na dłuższą chwilę na jej niemal obnażonych piersiach.

Viennie było gorąco i nie zważając na nic, wyswobodziłaby się z tej sukni i pozwoliła mu, żeby ją zniewolił, żeby ją wziął, żeby robił wszystkie te nieprzyzwoite rzeczy, ale kiedy odchyliła głowę i ujrzała, że maluje się różowo – błękitno – szary świt, wiedziała, że nie pozostało im wiele czasu.

I gdy oderwała oczy od zdradzieckiego nieba, zamrugała zdziwiona i skrzyżowała wzrok z lady Barlogh, która otworzyła szeroko usta, odkrywając, co robi Vienna. Szarpnęła się w panice i zahaczyła nosem o czarną fryzurę Deamona, który uniósł głowę i skrzywił się, jakby cierpiał, że musi przestać ją całować.

Jego kontury zaczęły rozmywać się, ale kiedy odczytał jej wzrok i zauważył nadchodzące matrony, zrozumiał, że zrobił coś okropnego.

- Vienn... – nie dokończył, bo nie zdążył. Pchnęła go, wiedząc, że nie ma czasu na żadną reakcję, na żaden ratunek. Pokręcił głową, ale cały już rozpływał się w jej oczach od zbierających się łez i pomknął na drzewo, wspinając się po nim z wdziękiem, a Vienna poprawiła pospiesznie opuszczoną suknię, czując, że płoną jej policzki i że nie będzie w stanie zaprzeczyć, że została skompromitowana.

- Lady Ousborn! – odezwała się lady Barlogh przedzierając się przez wystylizowane w zwierzęta krzaki żywopłotów. Towarzyszyły jej inne damy i gospodarze przyjęcia, ale Vienna nie potrafiła teraz myśleć.

Co też najlepszego uczyniła? Podniosła głowę i zauważyła Jonasa, który stał obok kogoś nieopodal jej ławki. To Victor. Na Boga, to Victor, który jednym krótkim spojrzeniem odnotował jej paniczne doprowadzanie sukni do porządku, zaczerwienione policzki i zmierzającą ku niej gromadkę żądnych sensacji arystokratów. Przesadził skokiem balustradę i zginając się wpół, przebiegł obok żywopłotów. Zasłonił ją własnym ciałem w tym samym momencie, w którym lady Barlogh sięgała po swój monokl.

Vienna podniosła się z ławki, ale gestem nakazał jej wrócić na miejsce, co posłusznie zrobiła, nie wiedząc do czego to wszystko zmierza i co oznacza. W myślach wciąż miała przed oczami skruszoną i zdezorientowaną twarz Deamona. Nadal czuła na języku smak jego skóry, ale tym, który stał przed nią nie był Deamon, tylko Victor, który właśnie, który właśnie teraz... Który w tej chwili mówił...

- Cieszę się, że w gronie pierwszych poinformowanych będą gospodarze tego cudownego przyjęcia, które już na zawsze zapamiętamy jako najwspanialsze w naszym życiu. – Vienna ledwo rejestrowała, co za bzdury on bredzi. – Lady Ousborn i ja pieczętowaliśmy właśnie nasze zaręczyny. Oświadczyłem się oficjalnie i są państwo świadkami, że zostałem entuzjastycznie przyjęty.

Odwrócił się nagle w jej stronę i lodowatymi palcami sięgnął do jej ręki. Zignorował rozpięte rękawiczki i pocałował powietrze miedzy kostkami jej palców, a jego własnymi wargami.

Patrzył na nią z taką miną, jakby właśnie planował morderstwo, a nie obwieszczał zaręczyny. Vienna kątem oka dostrzegła zdruzgotaną twarz Jonasa i złośliwe uśmieszki na twarzach arystokratów, którym koło nosa przeszła smakowita plotka. I tak będą plotkować, to oczywiste, ale fakt, że Ashford uratował ją przed ostateczną kompromitacją, sprawił, że pogłoski nie będą tak pikantne jak mieli nadzieję.

Rozmawiał wciąż z nimi, a Vienna nie potrafiła skupić się na rozróżnianiu słów. Nie pozwolił jej podjąć decyzji. A co to za głupia decyzja była! Patrzyła tylko na jego szerokie plecy i nierówno narzucony surdut. Dostrzegła listek we włosach, który musiał się w nich zaplątać, kiedy przeciskał się przez krzaki.

Mówił dalej, ściskając ją za rękę, mocno i boleśnie, z pretensją i wrogością, choć Vienna nie prosiła go ratunek. Nie chciała go i już otwierała usta, by zaprzeczyć i zadać kłam jego oświadczynom, ale Victor jakby wyczuwając jej zamiary, odwrócił się i groźnym spojrzeniem usadził ją w miejscu.

Pospiesznie omiótł jej zaczerwienioną twarz i miłosne ślady pocałunków na obnażonej piersi, których nie zdążyła zakryć.

Wzniosła oczy ku niebu, do drzewa, na którym zniknął Deamon i na wschodzące słońce. I wtedy to wszystko dotarło do niej z całą przerażającą jasnością.

Na niebiosa, Ashford się z nią ożeni...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top