Trzydziesty czwarty




Nie zdążyła zareagować, bo Victor zaczął gorączkowo wciskać dłonie w jej włosy, całkowicie je wichrząc. Ledwo odnotowała, że twardymi kciukami maltretuje jej wargi i targa za policzki. Gdyby miała lustro z pewnością wyglądałaby jak... No właśnie.

- Dobrze, nada się – orzekł ze znawstwem i wyciągnął sobie ze spodni koszulę.

Kiedy odchylał materiał, Vienna zauważyła blady fragment twardego brzucha i tajemniczo wyglądającą linię V zwężającą się ku dołowi. Wyswobodził ramię spod jednej z szelek i pospiesznie przeczesał własne kasztanowe włosy.

- Czy pani podgląda, panno Ousborn? – odezwał się miękkim głosem, w którym dosłyszała nutki rozbawienia.

Odwróciła twarz i potarła ramiona w geście wyrażającym... cokolwiek właściwie teraz czuła, a czuła bardzo dużo i zdecydowanie za dużo.

Nie czekał na jej odpowiedź, tylko zamiast tego popatrzył na nią przeszywająco i sięgnął do stanika jej sukni. Rozpiął kilka pierwszych guzików, a potem jakby podejmując inną decyzję, rozpiął resztę.

Odsłonił poszarzały materiał taniego gorsetu i mocno szarpnął za jego metalowe fiszbiny, ścieśniając je znacznie mocniej, niż kiedykolwiek zrobiła to Edith. Piersi podskoczyły jej do góry niemal pod samą brodę. To było upokarzające, ale niezbędne według zamysłu Victora.

Rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Vienna przyłożyła rękę do czoła.

- Ucieknijmy, proszę. Nie dam rady. Jeśli mnie dotknie, zabiję się. Powiedz, że jestem chora. Że mam francę. Powiedz, że umieram na gruźlicę. Nie dam rady, on mnie...

Victor położył jej ciepłe dłonie na barkach.

- Spokojnie. Poradzimy sobie. – Zajrzał jej w oczy.

Chciała mu wierzyć i kiedy tak wpatrywała się w jego zielone tęczówki okolone czarnymi jak smoła rzęsami i przypatrywała się maleńkiej smużce krwi na łuku brwiowym, którą musiał ominąć podczas mycia, zrozumiała, że on zrobi wszystko, żeby nie stała jej się krzywda. Czy mu się uda, to zupełnie inna sprawa, ale będzie się starał. W tej chwili tyle musiało jej wystarczyć.

Zaklął głośno, kiedy otwierał drzwi, a jeden z osiłków niemalże wpadł do środka pokoju, najwyraźniej podsłuchując. Victor uderzył w niego ramieniem i pchnął go na ścianę. Wyprostował się, unosząc brodę w ten szczególny sposób w jaki robią to urodzeni arystokraci, którzy z łatwością obnoszą się ze swoją arogancją i wyższością nad całą resztą.

Zbir posłał im krzywy, szczerbaty uśmiech, który wywołał w Viennie dreszcze niepokoju. Trzymała się blisko Victora, mnąc w dłoni wilgotny od jej potu fragment jego białej koszuli. A on szedł przed siebie, stawiając długie, pewne kroki i kiedy tylko przekroczył próg wynajętej salki zmienił się w zupełnie innego człowieka, doskonale wchodząc w rolę.

- Ach, moje piękne panie! – zawołał z idealnie autentycznym zachwytem. – Stęskniłyście się za mną?

Usiadł tyłem na krześle, obejmując je nogami i kładąc na oparciu zwinięte dłonie. W tej pozycji mięśnie jego ramion napięły się wyraźnie. W jego towarzystwie od razu w oczy rzucał się kontrast rachitycznej piersi księcia. Księcia, który z nieodgadnionym wyrazem na twarzy przyglądał się Viennie.

Ruszył żwawo w jej kierunku, składając na dłoni lekki pocałunek, pasujący raczej do wnętrza sali balowej, niż gospody. Prawie odruchowo dygnęła w odpowiedzi.

- Mam nadzieję, że hrabia nie wymęczył cię zbytnio.

Vienna spłoniła się rumieńcem.

- Jeszcze się rumieni! Ashford, ty bydlaku, skąd wytrzasnąłeś taki rzadki okaz?

Vienna zgromiła księcia wzrokiem, ale Ashford zmarszczył brwi, dając jej do zrozumienia, że ma się opanować. Przyjrzała się więc dwóm pięknym, ciemnowłosym kokotom i starała się skopiować sposób ich powolnego i zmysłowego poruszania się. Zrobiła kilka kroków na próbę, ale jej nie wyszło, więc stwierdziła, że będzie zachowywać się naturalnie.

Ruszyła w kierunku Victora, który unosił do ust już drugą szklaneczkę alkoholu. Być może i schlałby się na umór, ale Vienna domyśliła się, że ma wszystko pod kontrolą, bo wciąż uważnie obserwował dwóch zbirów stojących w kątach przy oknie.

- Usiądź tu przy mnie – powiedział książę, wzywając ją gestem palca.

Powinna go posłuchać. Naprawdę powinna. Ale nie posłuchała. Ruszyła prosto na Victora, który zmienił teraz pozycję i siedział bokiem na krześle. Podeszła do niego i sięgając do pokładów odwagi, o których jeszcze przed chwilą nie miała zielonego pojęcia, usiadła mu na kolanach. Automatycznie objęła go za szyję, a delikatne, miękkie włosy na karku łaskotały jej palce.

Kątem oka dostrzegła, że Stanford krzywi się szpetnie i wychyla szklaneczkę alkoholu. Victor był całkowicie wytrącony z równowagi, ale opanował się od razu. Bezwiednie, jakby robił to setki razy wcześniej objął ją ręką w pasie, a jego dłoń swobodnie spoczęła na jej pośladku. Drugą pocierał jej kolano i dopiero teraz uświadomiła sobie dlaczego to robi: trzęsła się jak osika i jeśli nie przestanie, książę od razu to zauważy.

- Wolę być blisko mojego – zawahała się i przełknęła ślinę – pana.

Victor nieznacznie poruszył kącikiem ust i spojrzał na nią spod rzęs, jakby nie wiedział, czy chce ją pocałować, czy skrzywdzić.

- No tak, gorąca miłość młodych, czyż nie? – zapytał retorycznie książę i czekał aż jedna z kokot napełni jego kieliszek. – Zakochałaś się w nim?

Victor parsknął śmiechem.

- Dzień, w którym dziwka zakocha się w tym, który jej płaci zwiastować będzie koniec świata.

Stanforda to rozbawiło, bo roześmiał się w głos i wciąż śmiejąc się, uderzył na odlew kokotę, która go obsługiwała. Cienka, jaskrawa strużka krwi popłynęła z jej rozciętej wargi. Vienna drgnęła, a Victor zacisnął palce na jej ciele, nakazując jej zachować spokój.

- Widzisz najdroższa? – zwrócił się książę do uderzonej dziewczyny. – Hrabia także nie wierzy w miłość kurwy, więc przestań mnie okłamywać. Bierz przykład z twojej siostry.

Druga z prostytutek uśmiechnęła się promiennie i dopiero teraz Vienna zauważyła, że są do siebie niezwykle podobne: czarnowłose i brązowookie o jasnej skórze.

- Ashford ma dwa kolana – polecił książę i potarł kciukiem rozkwaszoną wargę klęczącej u jego stóp kobiety.

Druga z nich ruszyła w kierunku Victora wyraźnie dając do zrozumienia, że Vienna ma się przesunąć. Krew zawrzała jej w żyłach. Zacisnęła palce na kołnierzyku koszuli Victora i ciaśniej owinęła się na jego szyi. Roześmiał się nisko i gardłowo.

- Spokojnie – powiedział z rozbawieniem i przesunął Viennę.

Prostytutka usiadła na uwolnionej nodze Victora i z zarozumiałym uśmiechem spojrzała na czerwoną z wściekłości Viennę.

- Spójrzcie tylko jaka jest zła. Uważaj, bo zaraz wydrapie ci oczy, Joy – komentował Stanford.

Joy zaśmiała się perliście i ucałowała policzek Victora, na którym pojawiał się już ciemny zarost.

- Szkoda Ashford, że nie możesz tak rozkochać w sobie swojej narzeczonej.

Oboje stężeli. A kokota wyczuła ich nagłe wzburzenie. Sposób w jaki Stanford patrzył na Viennę i Victora zdradzał wszystko. Wciąż jednak prowadzili grę.

- Zakochana żona to jeszcze rzadszy przypadek, niż zakochana kurwa – podjął Ashford tonem pogawędki.

- Zdawać by się mogło, że w rzeczywistości nie aż tak rzadki, biorąc pod uwagę zgromadzonych w tej małej przestrzeni.

Książę podniósł się z miejsca i stanął przy stole, opierając się chudymi pośladkami o jego blat.

- Powiedz mi – zaczął ponownie Stanford, zwracając się do Victora i zrzucając z jego kolana kokotę – siedzi na tobie teraz zakochana żona, czy kurwa? A może to jedna i ta sama osoba?

Oddech Victora stał się urywany i płytki, a Vienna poczuła ukłucie strachu w dole brzucha. Dwóch opryszków zbliżyło się do stołu i stało teraz niepokojąco blisko Vienny i Victora. Victora, który spokojnym, powolnym ruchem zsuwał z kolan Viennę i prostował się, trzymając w dłoni szklankę z alkoholem. Po chwili trzymana przez niego szklanka z głuchym łupnięciem trafiła w policzek księcia. Krew prysnęła na Viennę, a opryszki rzuciły się w stronę Victora.

Dziwki krzyczały coś, a hrabia złapał za krzesło i cisnął nim z przerażającą siłą o drewnianą podłogę. Krzesło roztrzaskało się i Victor w akompaniamencie pisków kobiet sięgnął po jedną z jego nóg. Zakręcił nią w powietrzu jak laską i trafił w ramię blondwłosego mężczyzny zachodzącego go z boku. Victor prześlizgnął się obok drugiego, zamiast go uderzać, czego tamten kompletnie się nie spodziewał.

Dzięki temu manewrowi Victor znalazł się tuż przy drzwiach i blokował je barkiem przed próbującymi się wedrzeć do środka kolejnymi oprychami. Vienna wsunęła się pod stół, czmychając przed długimi ramionami księcia, który piszczącym głosem wzywał pomocy.

Łysy zbir podbiegł do Victora i złapał go za rękaw surduta, ale Ashford z łatwością się z niego wyswobodził i pchnął w tył zdumionego mężczyznę.

- Idź do okna! – rozkazał Viennie, która struchlała ze strachu wciąż chowała się pod stołem i ani myślała spod niego wychodzić.

Rozglądała się po pomieszczeniu i natrafiła wzrokiem na dwie prostytutki, które próbowały wyciągnąć ją z kryjówki. Z oczu zniknął jej książę i świadomość, że go nie widzi, wywołała w jej ciele ciarki.

Victor oddychał otwartymi ustami i zamachnął się drewnianą nogą na łysola, który nacierał na niego jak taran. Lał go pałką po gębie, aż na policzkach napastnika utknęły dziesiątki drzazg, siekąc skórę na krwawą miazgę.

Niestety to wytrąciło Victora z równowagi i otwarte drzwi trzasnęły go w plecy. Zachwiał się i poleciał do przodu, a wtedy ciemnowłosy zbir dopadł do niego, waląc go po żebrach i twarzy. Victorowi udało się wyrżnąć go łokciem w brzuch. Zapowietrzył się, zgiął wpół i zwymiotował cuchnącą zawartość żołądka, psując powietrze.

Do środka wpadła kolejna dwójka zbirów. Vienna dosłyszała ich imiona: Fred i Jules. Fred objął Victora od tyłu potężnymi ramionami, wyduszając mu z płuc resztki powietrza. Coś chrzęstnęło i rozległ się przeraźliwy mokry dźwięk, kiedy Ashford uderzył napastnika tyłem głowy w nos.

Vienna ruszyła w kierunku okna, wiedząc, że jeśli go nie otworzy i nie ucieknie, Victor nie będzie miał najmniejszych szans, cały czas rozpraszany przez jej obecność. Była już niedaleko, kiedy jedna z dziwek złapała ją za nogę. Wyrżnęła jak długa, ścierając sobie kolana do krwi i kopnęła dziewczynę, trafiając ją w policzek.

Victor skorzystał z okazji i ruszył w kierunku Julesa, który oniemiały przypatrywał się bójce kobiet. Chyba nigdy wcześniej nie był świadkiem tak zażartej walki, zwłaszcza kiedy na Viennę skoczyła druga z sióstr.

Victor ruszył w ich kierunku, chcąc ją uratować, ale wtedy Stanford stanął mu na drodze. Z rozciętym policzkiem wyglądał jak rzezimieszek z najgłębszych i najohydniejszych uliczek Covent Garden. Nie było w nim niczego książęcego zwłaszcza kiedy ślina ściekała mu po brodzie.

Łysy jakoś doszedł do siebie i zachodził od tyłu Victora, ale wtedy nieporadnie zahaczył o poruszające się stopy walczących kobiet i wpadł na księcia, pociągając go na siebie. Z ust Stanforda wyrwał się bełkotliwy, wściekły wrzask.

Victor parł przed siebie, w ręku wciąż trzymając połamaną już nogę krzesła. Fred zastąpił mu drogę i z zaskoczenia trzasnął go pięścią prosto w nos. Z gardła Victora wydarł się głuchy dźwięk, który na moment sparaliżował Viennę. W ferworze walki, czując, że te dwie czarownice wyrwały jej chyba połowę włosów wbiła paznokcie w łydkę Freda, który w tym samym momencie wyciągał zza pazuchy nóż. Przewrócił się na Victora, który w ostatniej chwili uchylił się przed ciosem. Nóż zahaczył o wypolerowane deski podłogi zaraz obok twarzy Victora i już tam utkwił.

W zaciemnionym pokoju Vienna dostrzegła błysk oczu Victora i uniosła kolano, wbijając je w miękki brzuch uderzonej wcześniej przez księcia kobiety. Kokota wrzasnęła i niechcący uderzyła siostrę łokciem w skroń. Dziewczyna zwiotczała i Vienna skopała ją z siebie, oddychając gwałtownie.

Victor wciąż leżał na podłodze, unieruchomiony ciężkim cielskiem łysego, a książę powoli zbliżał się do niego z nożem, z którego ostrza spływał jeszcze sos do pieczeni. Vienna rozejrzała się spanikowana, widząc wszystko z przerażającą jasnością: nieprzytomna kokota leżała tuż przy oknie, druga z sióstr zanosiła się płaczem, ściskając złamany nos, Fred wymiotował, Jules słaniał się na nogach, łysy przygniatał wijącego się pod nim Victora, a Stanford szybko jak żmija zachodził Ashford'a od tyłu.

Vienna nie myślała długo. Zgarnęła ze stołu w połowie pełną butelkę alkoholu i zamachnęła się na księcia z całej siły uderzając go w głowę. Upadł na podłogę z głuchym łupnięciem. Wszyscy w pokoju wstrzymali oddech i zaległa niczym niezmącona cisza. Stanford wyglądał jak martwy. Vienna miała nadzieję, że tylko na takiego wygląda, bo w innym przypadku zawiśnie na stryczku w następny czwartek.

Victor wykorzystując zamieszanie wyswobodził się z uchwytu łysego i złapał Viennę za rękę. Przecisnęli się przez otwarte drzwi. Na zewnątrz, w głównej sali nikt nawet się nie poruszył. Nikt oprócz osamotnionego opryszka, który zaalarmowany hałasami wyszedł w końcu ze schowka i pospiesznie zapinał rozporek. Zatarasował im przejście, a Victor przesunął Viennę za siebie.

Mężczyzna zacisnął pięści, przygotowując się do uderzenia Victora, który gotowy czekał na jego ruch. Nie zdążył jednak zaatakować, bo Victor złapał go za garść włosów i z całej siły uderzył jego czaszką o blat baru. Jego głowa odbiła się z cichym mlaśnięciem, a napastnik zemdlony opadł na kolana, osuwając się powoli w dół.

Victor odetchnął i odwrócił się, zauważając, że z prywatnej salki wybiegają łysy i Fred. Słyszeli podniesiony głos Stanforda, krzyczący, że mają ich zamordować. A więc książę jednak żył!

Ashford schwycił dłoń Vienny mokrymi od krwi palcami. Na progu stał oniemiały i zaniepokojony woźnica miętoląc w ręku czapkę. Victor minął go w biegu i dopadł do stajni, wyrywając stajennemu wodze ogromnego, czarnego ogiera.

Ashford otarł rękawem twarz rozmazując krew po policzkach i czole i błysnął zębami w krwawym uśmieszku. Vienna ledwo stała na nogach, ale podciągnęła się, kiedy Victor podsadził ją do osiodłanego konia, którego właśnie miano oporządzać.

Obejrzał się za ramię i roześmiał w głos na widok opryszków wygrażających im pięściami. Nie miał czasu na kradzież kolejnego wierzchowca. Wskoczył na siodło za Vienną i spiął ogiera piętami zacinając go do szaleńczego cwału i śmiał się. Śmiał się w głos jak szalony.

- Mówiłaś, że koniokradów wieszają, prawda? – odezwał się, pieszcząc gorącym oddechem jej wilgotny od potu kark. – No to niech tylko spróbują! – zawołał z wariackim, szerokim uśmiechem. Vienna czuła ten uśmiech na skórze i nie potrafiła mu się oprzeć. I ona roześmiała się w głos.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top