Sześćdziesiąty siódmy
To była jedna z najgorszych podróży Vienny. Plasowała się gdzieś pomiędzy pamiętnym powrotem z ojcem z teatru, kiedy wyznał jej prawdę o własnym stanie majątku, a tą koszmarną przygodą w powozie z Deamonem, kiedy odkryła, że nie jest do końca człowiekiem.
Pomimo zapewnień cioci, że do celu dzieli ich zaledwie kilka kilometrów, jazda trwała bardzo długo. Być może spowodowane to było późną porą i ciemnością, przez co woźnica musiał prowadzić konie powoli i uważnie, by nie doprowadzić do jakiejś komunikacyjnej tragedii.
Vienna doskonale to rozumiała, ale to wcale nie sprawiło, że nie pragnęła mniej, by czas zaczął płynąć szybciej. Deamon posyłał jej ze swojego kąta powłóczyste spojrzenia, a Rose była sztywna jakby połknęła tyczkę. Tylko ciocia Meredith nieświadoma dramatu rozgrywającego w ciasnym wnętrzu powozu, trajkotała radośnie, pełna podekscytowania nadchodzącą zabawą.
W końcu pojazd skręcił ostro w prawo, konie zarżały i przyjezdni dotarli do celu. Powóz trząsł się jeszcze przez chwilę na resorach, kiedy w akompaniamencie pokrzykiwań i końskiego tupania, drzwiczki otworzyły się gwałtownie i usłużny foryś zachęcająco wyciągnął dłoń, by pomóc damom wysiąść ze środka.
Vienna byłaby rzuciła się pierwsza do wyjścia, byle jak najszybciej umknąć przed Deamonem, ale musiała zaczekać na swoją kolej.
- Vien – powiedział nagląco, łapiąc ją za rękę.
Odwróciła się w jego stronę. Rose wysiadła już ze środka i brała pod ramię ciocię, patrząc wymownie na Viennę.
- Masz mi sporo do wyjaśnienia – dodał, kiedy krótko skinęła głową i zabrała dłoń. Cała skóra paliła ją od jego dotyku.
Kiedy wszyscy już znaleźli się na zewnątrz, Vienna rozejrzała się po podjeździe zadbanej, niewielkiej posiadłości. Przy głównym wejściu z największą pieczołowitością rozlokowano ozdobne lampy mające służyć za rozpraszacze mroku. Kilku służących pilnowało, by płomienie nie zgasły, dopóki goście nie znajdą się we wnętrzu domu.
Gospodarzem przybyłych okazał się pan Larson. Nie był arystokratą i choć Vienna nie była snobką, to od razu poznała, że zalicza się raczej do nowobogackich posiadaczy ziemskich. Za dużo tu było przepychu i agresywnego emanowania pieniędzmi. Nawet jego służba odziana była w najwyższej klasy aksamity. Być może pan Larson posiadał pewien kompleks i próbował zagłuszyć jego wołanie poprzez nadmierne epatowanie majątkiem.
Deamon ujął Viennę za ramię i poprowadził w stronę wejścia. Rose i ciocia dyskutowały o czymś zawzięcie, ale przestały, kiedy przekroczyły prog. W holu czekał na nich mężczyzna o pociągłej twarzy i sylwetce konnego jeźdźca. Musiał mnóstwo czasu spędzać w siodle, bo krok miał sprężysty, a nogi nieco wygięte w kolanach na zewnątrz, co sprawiało, że trochę chwiał się na boki.
Zachęcająco wyciągnął ręce w stronę cioci, rozjaśniając się w szerokim uśmiechu. Vienna z miejsca pojęła prostą prawdę: pan Larson był w ciotce śmiertelnie zakochany, a ku jego rozpaczy, ona nie miała o tym zielonego pojęcia.
- Moja droga! – zawołał. – Twój list... Sądziłem, że stało się coś złego.
- Ależ skąd, Harry! – zbagatelizowała i wskazała dłonią na Viennę i Deamona. – Cały ten ambaras zawdzięczamy przykrym kłopotom tej uroczej pary. To córka mojego kuzyna, wicehrabiego Ousborn. Nie miał pan przyjemności go poznać, ale nic straconego. Cóż, Vienna niedawno wyszła za hrabiego Ashford'a i niestety w drodze do Bluehale napadnięto ich i ograbiono z majątku.
- Wielkie nieba – szepnął z przejęciem pan Larson.
- Niestety biedny hrabia ucierpiał w tej potyczce i potrzebował odpoczynku. Postanowiliśmy, że w drodze wyjątku wyruszymy w podróż o zmierzchu. Ot i cała historia. Mam nadzieję, że nie masz nam za złe tak późnego przybycia. – I nie czekając na odpowiedź od razu dodała: – A tutaj nasza słodka Rose.
- Tak, tak, kochana Rose – powiedział nieuważnie, opiekuńczym gestem ujmując jej łokieć. – Przyznaję, że bardzo zaniepokoiła mnie twoja wiadomość. Dobrze, że wysłałaś list, bo mogłem przygotować wszystko na czas. Mam nadzieję, że spędzicie tu przyjemnie noc, a jutro będziecie świetnie bawić się na naszym skromnym balu. – Puścił oczko do Vienny, która posłusznie ruszyła za orszakiem.
Wprowadzono ich do przestronnie urządzonej biblioteczki. Niestety ze ścian spozierały na Viennę okazy myśliwskiego zamiłowania pana Larsona, co nieco osłabiło jej początkowe pozytywne wrażenie tym jegomościem. Nie przepadała za mordowaniem zwierząt dla rozrywki, nawet jeśli strzelano do kaczek, a tutaj dodatkowo ozdobiono tapety porożami jeleni. Przed kominkiem leżała rozpostarta skóra niedźwiedzia. Deamon chyba czuł się tu jeszcze bardziej nieswojo, niż ona.
Odmówił kieliszka brandy, co wywołało niemałą konsternację w panu Larsonie, bo dżentelmen zdecydowanie nie powinien odrzucać zaproszenia do wspólnego picia. Apopleksji dostał, gdy Deamon odmówił i cygara. Vienna uśmiechała się tylko niezręcznie, ale ku jej uldze ciężar rozmowy wzięła na siebie Rose.
Deamon przechadzał się nerwowo po pokoju, trzymając ręce ciasno skrzyżowane na plecach. Tracili czas i to doprowadzało go do furii. Vienna o tym wiedziała, ale nie zamierzała nic z tym zrobić, a to sprawiało, że wpadał w coraz podlejszy nastrój. Ileż by oddał, żeby złapać ją za rękę, potrząsnąć, przerzucić sobie przez ramię i zamknąć w jakimś pokoju, najlepiej bez okien i klamek. A ona gawędziła beztrosko o jeździeckich zawodach w Royal Ascot i Epsom Derby, jakby znajdowali się na przyjemnej popołudniowej herbatce, a nie na krańcu Anglii w środku nocy. Nocy, która nieubłagalnie zbliżała się do świtu.
Cudem tylko zapanował nad drżeniem skrzydeł, choć łopatki mrowiły go i swędziały. Ciasno owinął ogon między udami, czując, że jeszcze chwila i nie zapanuje nad swoją naturą. Zęby zaciskał tak mocno, że wcale by się nie zdziwił, gdyby od tego ucisku popękały.
- Jesteś zmęczony? Coś ci dolega, Victorze? – To ciotka Meredith. Deamon zatrzymał się przy oknie i udawał, że przygląda się ciemności za szybą. Powoli odwrócił się w stronę cioci.
- Chyba tak. Położyłbym się już do łóżka, jeśli to nie kłopot.
Zerknął na Viennę. Dałby sobie uciąć ogon, że drgnęła podekscytowana. O nie, nie tak prędko, mruczał w myślach.
- Ty także musisz być zmęczona, Vienno – powiedział.
Vienna zamrugała kilkukrotnie i rzuciła rozpaczliwe spojrzenie w kierunku Rose, która sączyła sherry z kieliszka.
- Mogę zostać jeszcze przez moment – zaszczebiotała jak pensjonarka. – Pan Larson miał właśnie opowiedzieć, jak powalił słonia.
- Słonia? – Deamon arogancko uniósł w górę brwi.
- Owszem! – Pan Larson spojrzał na niego podejrzliwie.
- Bawił pan w Afryce? – podjął Deamon, zbliżając się do Vienny.
Pan Larson poruszył się w fotelu, by po chwili się z niego podnieść. Z jakiegoś powodu uważał, że Deamon z niego drwi.
- W młodości przez dwa sezony, hrabio – wyjaśnił.
Ciocia Meredith z zachwytem klasnęła w dłonie.
- Czy nie spotkał pan jakichś dzikusów?
- Obawiam się, że nie. Natomiast przywiozłem ze sobą pewną uciążliwą pamiątkę.
- Małpkę? – zapytała ciocia, najwyraźniej zaintrygowana tą możliwością.
- Niestety miałem na myśli malarię.
- Och, słyszałam, że biegunki są niezwykle uporczywe – odezwała się Vienna.
W bibliotece zapadła cisza, podczas której każdy z obecnych oprócz Deamona szukał odpowiedniej riposty. Oprócz Deamona, bo Deamon krztusił się ze śmiechu. Brakowało mu Vienny i jej niewyparzonego języka.
- Tak, to znaczy – odchrząknął pan Larson. – Tak, nie. To znaczy, która to już godzina? – Podrapał się po rzedniejących włosach, a damy jak na komendę wstały ze swoich miejsc.
Deamon uniósł w górę brew i posłał Viennie pogardliwy uśmieszek. Zmarszczyła nos, jakby do końca nie zdawała sobie sprawy, co właśnie zaszło. Rose nachyliła się ku niej i coś szepnęła jej do ucha, a Vienna od razu spąsowiała, co na tle jej białych włosów przywodziło na myśl piwonię w rozkwicie. Deamon poczuł uderzenie czułości na ten widok, ale stłamsił je w sobie, przypominając sobie, że jego ukochana ewidentnie coś knuje.
- To wielkie niedopatrzenie z naszej strony, żeśmy tak długo zabawiły – stwierdziła ciocia Meredith, pozwalając się prowadzić panu Larsonowi. – Musi być pan zmęczony, a my zanudzamy pana naszym paplaniem.
Pan Larson gorąco zaprzeczył, jakoby był zmęczony, co w sumie z pewnością nie mijało się z prawdą, skoro wewnętrznie umierał z zawstydzenia odnośnie komentarza Vienny.
Deamonowi bardzo to odpowiadało, bo chciał już znaleźć się w zaciszu sypialni i to koniecznie z Vienną. Szedł więc całkiem z tyłu w ponurym milczeniu, wwiercając się wzrokiem w plecy ukochanej. Nie odrywał oczu od jej gładkiej szyi i miękkich włosów. Pomyślał, że z chęcią wsunąłby nos w te loki i zasnął, ale na to nie było czasu, ani miejsca.
Pan Larson pożegnał gości u podnóża schodów, a przybyli zostali odprowadzeni do przygotowanych wcześniej sypialni. Ciocię ulokowano zaraz na początku, a młodych posłano na sam koniec długiego korytarza.
Vienna przystanęła w progu, patrząc wymownie na Rose, która skopiowała jej pozycję. Obie przyjaciółki najwyraźniej miały sobie wiele do powiedzenia i były to słowa, których Deamon zdecydowanie nie miał usłyszeć.
- Nie ufam ci na tyle, żeby zostawić was same – syknął, wskazując głową na Rose.
Vienna prychnęła i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Doprawdy, mógłbyś jej trochę odpuścić – włączyła się Rose. Deamon wzgardliwie uniósł w górę brwi. Victor mógłby się od niego uczyć.
- Ciebie nikt nie pytał o zdanie – wycedził.
- Deamonie – żachnęła się Vienna i wsunęła się do środka. Rose przecisnęła się obok Deamona, nie zwracając na niego uwagi.
Nie w smak mu było odgrywanie roli przyzwoitki i nieproszonego gościa, ale do licha, to była też jego sypialnia. Miał prawo tu być, tym bardziej, że podejrzewał Viennę o najgorsze. A, że była tu jeszcze ta przeklęta Rose, tylko potęgowało jego nieprzyjemne hipotezy.
- Myślę, że mamy sobie wiele do powiedzenia. – Vienna stanęła przy oknie, zasuwając ciężkie zasłony. Sypialnia była schludnie urządzona. Wystrój psuły jednak kolejne dowody myśliwskich zamiłowań gospodarza.
- Byłoby mniej niezręcznie, gdybyśmy były tu same – stwierdziła Rose, popatrując z niechęcią na Deamona.
- Sądzę, że twoje niedawne zachowanie nie daje ci prawa do wyrażania opinii w tej kwestii – wycedził Deamon.
- Mógłbyś się nie wtrącać? – odparowała, mrużąc oczy.
- Przestańcie oboje! – przerwała im Vienna, przykładając dłoń do czoła. – Przestańcie.
Deamon i Rose popatrywali na siebie ze złością, ale posłuchali Vienny.
- Vienno, tak bardzo mi przykro – odezwała się Rose, podchodząc do przyjaciółki i ujmując w dłonie jej zgrabiałe palce. – Powinnam była czołgać się po podłodze, żeby...
- W istocie – wszedł jej w słowo Deamon.
- I... – kontynuowała niezrażona, choć mięśnie w jej szczęce drżały od zaciskania zębów – Bóg mi świadkiem, że odpokutuję, przyrzekam.
Vienna zbyła to machnięciem dłoni, a Deamon czerpał przyjemność z mamrotanych raz po raz przeprosin. Dziewczęta pozwoliły sobie na kilka łez i w końcu w uściskach przebaczyły dawne winy. Rose w ponurym milczeniu wysłuchała historii Vienny, której znacznie łatwiej było wszystko wyjaśniać, kiedy przyjaciółka wiedziała już o istnieniu cieni.
- Frank się zmienił – powiedziała cicho Rose, kiedy Vienna skończyła. – Od razu po ślubie zaczął pić i stracił wszystkie pieniądze, o własny upadek obwiniając oczywiście Victora. Cóż, nie był zadowolony, że pod groźbą śmierci zabronił mu wracać do Londynu. Był tak pochłonięty i szczerze oddany nienawiści do niego, że dość szybko zaczęły nawiedzać go cienie. Wkrótce pojęłam, że już po nim i nie ma dla niego ratunku, choć Bóg mi świadkiem, że robiłam wszystko, by jakoś mu pomóc i odegnać te podłe istoty. Kochałam go, przecież wiesz.
Otarła wilgotne oczy rąbkiem chusteczki, a Vienna poklepała ją po plecach.
- Tylko, że to nie był pierwszy raz, kiedy Frank miał z nimi do czynienia. Wyznał mi, że zaczęło się, kiedy Victor wtrącił go do więzienia. Już wtedy sączyły mu jad do głowy. I mnie także, Vienno. Mnie także i nigdy nie wybaczę sobie, że im uległam. Żałuję tego do dziś. Powinnam była okazać ci wdzięczność, bo chciałaś dla mnie dobrze, ale byłam tak zaślepiona uczuciem do Franka i poczuciem zdrady, że nie mogłam nic na to poradzić. I chyba nawet nie chciałam. I proszę bardzo, spójrz tylko jak skończyłam. – Bezradnie wskazała na swoją sylwetkę.
- Nie wszystko jest stracone – powiedziała Vienna. – Wciąż masz mnie i Edith. Będzie zachwycona, jeśli przyjmiesz moje zaproszenie i odwiedzisz nas w Londynie. Victor – przełknęła szybko ślinę – Victor z pewnością nie będzie miał nic przeciwko, zwłaszcza, jeśli pozna prawdę.
Rose pokręciła głową.
- Victor mnie nienawidzi. Za bardzo cię kocha, by wybaczyć mi, że tak bardzo cię skrzywdziłam.
Zerknęła na Deamona, który zaciskał pięści. Skrzywił się i uniósł w górę kształtne brwi.
- Nonsens – zbagatelizowała sprawę Vienna, chociaż sama zaczęła odczuwać wątpliwości. Być może Rose miała rację. Victor był wszakże uparty jak osioł.
Rose usiadła na fotelu i podparła policzek dłonią.
- Franka nie ma od kilku dni. Ale to dobrze – dodała gwałtownie. – Nie tęsknie za nim w ogóle. – Złapała za koronkę przy szyi i pokazała na obojczykach ślady po wbitych z dużą siłą palcach. – Nie zajęło mu dużo czasu, nim uderzył mnie pierwszy raz. I w tej kwestii Victor miał rację. Ostrzegał mnie przed tym.
Vienna zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Rose o tym, co stało się z Frankiem. Przyjaciółka żyła wszakże w niewiedzy co do losów męża.
- Przyznaję, że początkowo ucieszyłam się, kiedy przyjechał do niego książę Stanford – kontynuowała opowieść. – Sądziłam, że może zabierze go do Francji. Kiedy zaszyli się w salonie, podsłuchałam o czym dyskutują. Nie rozumiałam o co mogło chodzić, ale domyśliłam się, że o Victora. Wysłałam chyba setkę listów do Londynu, by cię ostrzec, ale skoro jesteś w drodze, na pewno żadnego z nich nie dostałaś – spauzowała ze smutkiem w głosie. – A Victora przecież dopadli.
Vienna przełknęła ślinę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top