Sześćdziesiąty piąty


Po kilku godzinach Vienna wysunęła się z pokoju i dała służbie wskazówki, by nie przeszkadzać jej mężowi w odpoczynku. Następnie zapukała do przeciwległych drzwi, prowadzących do sypialni cioci, która w podekscytowaniu krzątała się, zmieniając suknię.

- Powinniśmy niedługo ruszać, ale dam wam jeszcze kilka godzin, bo oboje potrzebujecie odpoczynku – powiedziała łagodnie. – Przypilnuję, żeby przyniesiono wam jedzenie i przygotowano kąpiel, jeśli jeszcze tego nie zrobiono.

- Z pewnością wieczorem przyda się nam posiłek i kąpiel, natomiast teraz z chęcią wypiłabym z tobą, herbatę, jeśli nie masz nic przeciwko. Victor śpi jak zabity i za nic w świecie go nie dobudzę.

- Biedactwo – odparła ciocia, współczująco klepiąc Viennę po dłoni.

Z nuceniem zabrała się do dalszych przymiarek. Tylko jej pokojówka podejrzliwie łypała na Viennę, która miała nieodpartą ochotę po dziecinnemu pokazać jej język. Pewnie była wściekła, że musiała odstąpić im pokój.

- Wiesz – podjęła po chwili ciocia – po drodze zatrzymamy się w niewielkiej posiadłości Stock'ów.

Vienna stężała, wybałuszając oczy.

- Stock'ów? – powtórzyła głucho, ale ciocia zajęta porównywaniem koronek nie zwróciła na to uwagi. – Tak, tych z Londynu. Obiecałam tej młodej dziewczynie, że zabiorę ją na wiejski bal. Zaprzyjaźniłyśmy się jakiś czas temu. Poczciwe dziewczę. Niestety smutne i zabiedzone. Być może nie powinnam tak mówić, ale jej przeklęty, pożałowania godny małżonek, w miesiąc roztrwonił cały jej posag i resztę pieniędzy, które posiadał. Mówi się – zerknęła na Viennę przez ramię – że zwiał, kiedy pieniądze przepadły. Na pewno sama rozumiesz, że musiałam wziąć to maleństwo pod opiekę.

- Jak nazywa się ta lady? – zapytała Vienna, przyciskając dłoń do serca.

- Lady Rose Stock.

Vienna cudem tylko powstrzymała jęknięcie. W panice zaczęła szukać wymówek, byle tylko uniknąć spotkania z byłą przyjaciółką. Przecież przed nią nie ukryje prawdy. A co z Frankiem? Czy powinna jej mówić, gdzie znajduje się jego porzucone, martwe ciało? Nie, tego było za wiele. Ciężko usiadła na fotelu pod oknem, gryząc z nerwów paznokcie.

- Vienno! – Zgromiła ją wzrokiem ciotka. – Dama nie obryzguje paznokci! Twoje dłonie będą się prezentować koszmarnie, jak ręce pomywaczki!

Na reprymendę od razu oderwała palce od ust.

- Znasz tę dziewczynę? Jest chyba w podobnym wieku i powinna debiutować w tym samym czasie, co ty. Ona sama mówi, że owszem kojarzy cię, ale nie nawiązałyście bliższej znajomości.

Vienna zbladła. Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Wiedziała, że Rose jej nienawidzi, ale usłyszenie o tym z czyichś ust, sprawiło, że jej pierś przeszył kolejny spazm bólu. Tyle lat przyjaźni, przekreślone przez jedną decyzję. Kiedy tak myślała o Rose, od razu do głowy przyszła jej Edith. Co teraz robi? Czy myśli o niej? Cóż, na pewno się martwi. Musi napisać do niej list i przekazać kilka uspokajających zdań. Z miejsca zatęskniła za przyjaciółką, ale dość szybko się opanowała. Nie czas teraz na przejmowanie się możliwym spotkaniem z Rose.

Musiała skupić się na tym, co najważniejsze. Zostało jej jeszcze kilka godzin, żeby obmyślić dalszy plan. Jeśli miałaby zobaczyć się z Rose, nie może kontynuować podróży z ciocią. Na szczęście Deamon odzyskał skrzydła i w każdej chwili, kiedy tylko nadejdzie wieczór, będą mogli się ulotnić. Może przestanie być taki uparty i zabierze ją ze sobą do Carmen. W innym przypadku będzie musiała wymyślić coś, co go zatrzyma. Spętanie go za pomocą bransolety, to rozwiązanie tylko na chwilę. Nie wiedziała, jaki ma zasięg, ale wątpiła, żeby mogła związać Deamona na odległość. Ale będzie o tym myśleć później. Teraz najważniejsze było, żeby uniknąć spotkania z Rose.

- Ja też ją kojarzę, ale zbytnio za nią nie przepadam – powiedziała. – Wolałabym się z nią nie spotykać.

- Kochanie, obawiam się, że to niemożliwe. Obiecałam, że ją ze sobą zabiorę. – Uśmiechnęła się smutno.

Do pokoju weszła służąca z tacą. Dopiero, kiedy Vienna poczuła apetyczny zapach kanapek, zrozumiała jak przeraźliwie była głodna.

- Rozumiem, ciociu i nie zamierzałam naciskać, żebyś odwoływała swoją obietnicę. Miałam na myśli raczej to, że pojedziemy z mężem wynajętym powozem.

- Chyba żartujesz! – oburzyła się ciocia, niemal wylewając z filiżanki herbatę. – Mam duży, wygodny pojazd. Nie pozwolę, żebyście kisili się w czymś takim. Zresztą, to niedaleka podróż. Ledwie kilka kilometrów. Obiecuję, że będę tak prowadzić rozmowę, że nie będziesz musiała zamienić z tym nieszczęsnym dzieckiem nawet słowa.

- Ciociu, nalegam – wyjęczała, ale lady Downbole była niewzruszona.

- To już postanowione. Zresztą, mało ci przygód? Ja podróżuję z forysiami, którzy świetnie strzelają i z pewnością zapewnią nam bezpieczeństwo na wypadek jakiejś napaści. Chyba nie chcesz powtórki, prawda?

Vienna zrozumiała, że dalsza dyskusja jest zbędna i niepotrzebna. Ciocia nie ulegnie i nie zmieni zdania. Będą musieli wziąć z Deamonem nogi za pas szybciej, niż podejrzewała.

Herbatę dokończyły w miłej atmosferze, choć Vienna ledwo radziła sobie z nerwami. Nie tyle bała się spotkania z Rose, co jej reakcji na widok Deamona i faktu, że Vienna przedstawiła go jako swojego męża. Nie chciała, by ciocia wzięła ją za kłamczuchę, tym bardziej, że była jej ostatnią żyjącą krewną, nie wliczając jej parszywego ojca.

Ale w ostatecznym rozrachunku jakie to miało znaczenie? Cóż, miało, jeśli Vienna donosi ciążę. Musiała przewidywać skutki, nawet te najczarniejsze i każde wsparcie, każda bliska osoba była na wagę złota, jeśli miała zadbać o bezpieczeństwo dziecka. Nie mogła zrazić cioci, bo gdyby w przyszłości coś się z nią stało, z radością powierzyłaby je ciotce.

Wkrótce Vienna wymówiła się bólem głowy i wróciła do swojego pokoju. Victor leżał w tej samej pozycji. Nie poruszył się nawet o ćwierć milimetra. Przyklękła przy nim, ponownie wsłuchując się w uderzenie serca i słaby oddech.

Nie wiedziała jak zniesie kolejne godziny oczekiwania. I kiedy opierała policzek na złączonych, podciągniętych do brody kolanach, poczuła bolesne ciepło na nadgarstku.

Nie, nie! Tylko nie to!

Jęknęła, walcząc z napierającą ciemnością, walcząc z wdzierającą się do jej głowy Carmen. Nie udało jej się. Poległa jak zwykle, słaba i bezbronna. Bezsilna.

Wiedziała, że Carmen ukazuje jej się celowo. Dotychczas zrobiła to tylko raz, kiedy Vienna sama do niej dotarła. Teraz jej obecność odczuwała niemal w identyczny sposób. Cyganka siedziała w mroku, a wokół niej wiły się cienie, przypominające teraz bardziej eteryczne smugi, niż potwory, które posyłała na Viennę.

Trzymała coś migotliwego w lewej dłoni i kiedy mocniej zacisnęła na tym palce, Vienna poczuła, że ciało Victora drgnęło, jakby w paroksyzmie bólu. Chciała krzyknąć, żeby przestała, ale odkryła, że ma zasznurowane usta i nie może wydobyć z siebie najcichszego dźwięku.

- Jedno już mam – odezwała się sennym głosem Carmen. – Wiesz, że nie zajmie mi dużo czasu, nim dostanę kolejne. A ty zmierzasz prosto w moje ręce, zgodnie z moim planem – kontynuowała tym samym tonem, wwiercając w Viennę błękitne tęczówki.

- Mylisz się. – Usłyszała znajomy głos.

Dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że Carmen wcale nie zwraca się do niej. To była kolejna z wizji, nad którymi Cyganka nie miała najmniejszej władzy. Dlatego Vienna nie mogła się odezwać. Po chwili jej oczom ukazał się Deamon, który bezgłośnie wyszedł zza jej pleców. Był nagi i obcy.

- Dopadnę cię – powiedział cicho. Carmen roześmiała się dźwięcznie i zalotnie, podnosząc się na nogi. Rozwarła palce, odsłaniając serce Victora.

- Coś ty sobie myślał, chłopcze? – warknęła prześmiewczo. – Myślisz, że uda ci się mnie przechytrzyć, skoro znam twoje najskrytsze tajemnice? Jesteś moim dziełem, uformowałam cię z moich cieni i mogę zrobić z tobą wszystko. Wiem, że do mnie zmierzasz. Wiem, z której strony nadejdziesz, a ta, która trzyma mnie przez wieczność w uwięzieniu nic na to nie poradzi. Kiedy pożywię się i twoim sercem, a zrobię to, obiecuję i przyrzekam, wyrwę się z tych więzów.

Uniosła ręce w górę. Dopiero teraz Vienna zauważyła nici oplatające jej ręce i nogi. Były na tyle krótkie, że nie pozwoliły jej zrobić nawet kilku kroków. Szarpnęła się, naciągając węzły, ale tylko zamigotały i nabrały wyraźniejszego koloru, usadzając ją w miejscu.

- Sądzisz, że jesteś taka mądra i bystra, ale nie doceniasz Vienny – odparł, podchodząc do niej bliżej.

Skrzydła trzymał blisko łopatek, ogon poruszał się nieśpiesznie. Vienna chciała wrzasnąć, żeby nie robił kolejnych kroków, bo Carmen miała go na wyciągnięcie ręki, ale się nie zatrzymał. Stanął przed nią, patrząc na nią z góry.

- Kiedyś zrobiłbym dla ciebie wszystko – wyszeptał. – Bezgranicznie ci ufałem. Kochałem cię – wyznał.

Carmen stężała, wpatrując się w niego podejrzliwym wzrokiem. Pieszczotliwie musnęła palcami jego blady policzek, a Deamon zamknął oczy, jakby z przyjemnością witał jej dotyk. Vienna przełknęła ślinę, czując jak jej serce obija się o kości. Mogłoby wyskoczyć jej z piersi, kiedy poczuła palącą gorycz zdrady. Nie, nie tylko zdrady! Zazdrości. Przeraźliwej zazdrości, widząc tę poufałość między nimi. Widząc afekt, echo, wspomnienie uczucia, jakie żywił do Carmen Deamon. Victor miał rację. Mówił jej przecież o spotkaniach Deamona z Cyganką. Ostrzegał ją, ale czy to możliwe, by to była prawda? Nie, Deamon nie mógłby pokochać Carmen. Chciał ją zniszczyć, powtarzał to wielokrotnie. I kochał ją, Viennę. Wiedziała to, czuła, ale teraz, kiedy stała się niemym świadkiem, podglądaczką ich czułego spotkania, trudno jej było dalej w to wierzyć.

- Ale tylko mnie okłamywałaś – powiedział hardo, odsuwając się od niej. – Chciałaś skrzywdzić Viennę, moją najsłodszą ciemność – dodał ze złością. – Nic dla ciebie nie znaczyłem.

- Bzdura! – żachnęła się. – Zostało ci jeszcze trochę czasu do wypełnienia się klątwy. Zegar tyka i zbliża cię do zwycięstwa nad Ashford'em. Nie chciałbyś być ze mną, kiedy to wszystko się skończy?

- Chyba sama w to nie wierzysz, skoro trzymasz w dłoni serce Victora. Wolność umyka ci z rąk, a ty się tego boisz. Przeraża cię, że po ciebie idziemy.

Carmen ponownie się roześmiała.

- Byłabym głupia, nie zabezpieczając się przed każdą ewentualnością, nawet przed tą najmniej prawdopodobną. Wciąż masz jednak szansę, żeby przetrwać. Zastanów się na czym ci najbardziej zależy. Na tej dziwce, która zawsze będzie stawiała Ashford'a nad tobą, czy na mnie. Ousborn'owie zawsze wybiorą Asfhord'ów i odwrotnie. Wierz mi, że boleśnie się o tym przekonałam, a ty wkrótce pojmiesz tę samą lekcję, jeśli mnie nie posłuchasz, bo jesteś cieniem z moich cieni, moim owocem, Deamonie.

- Carmen – wyszeptał po chwili cicho, płaczliwie, z tęsknotą i ulgą, jakby coś nagle przestało go boleć, jakby odzyskał utraconą część. Vienna nie rozumiała tego tonu, ale wkrótce pojęła, że Deamon męczył się w jej świecie.

Odwrócił nieco głowę i Vienna ujrzała jego twarz. Miał zaciętą minę i zmrużone oczy. Wyglądał inaczej, niż zwykle, jakby bliskość Carmen sprawiła, że bardziej przypominał cień, niż człowieka. Jego kontury się rozmazały, całe ciało nabrało hebanowego koloru, a palce przekształciły w ciemne szpony. Skrzydła rozpostarły się na całą szerokość: ogromne, silne i szerokie. Po twarzy pognała ścieżka czarnych żyłek, jeszcze bardziej odbierając mu ludzkich cech, których nabrał, kiedy zjednoczył się z Victorem.

Vienna odwróciła wzrok i wszystko nagle zniknęło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top