Sześćdziesiąty
Vienna obudziła się z ręką przerzuconą przez szerokie, męskie plecy. Nie otwierała oczu, tylko mocniej przylgnęła do twardych mięśni, szukając ulotnego ciepła. Mężczyzna jęknął coś przez sen i wiercąc się pod prześcieradłem odwrócił się twarzą w stronę Vienny.
Słońce tańczyło na kasztanowych włosach, czoło było wygładzone bez najmniejszej zmarszczki, smoliste rzęsy rzucały ciemne półksiężyce na ostre kości policzkowe. Victor zatrzepotał powiekami i spojrzał w oczy Vienny.
Milczeli oboje, patrząc na siebie może trochę ze strachem, może z niepewnością i ostatecznie z zawstydzeniem. To znaczy, Vienna z zawstydzeniem. Victor w przeciwieństwie do niej wydawał się całkowicie rozluźniony.
Uniósł dłoń i delikatnym, czułym ruchem założył Viennie kosmyk włosów za ucho. Odetchnęła głęboko i położyła palce na jego lekko drapiącym zarostem policzku. Nachylił się nad nią, całując leciutko w usta w uroczym, niewinnym pocałunku. Leżeli tak przez chwilę, a potem zwinnie podniósł się z łóżka i rozejrzał się w poszukiwaniu spodni.
- Umieram z głodu – mruknął, patrząc na nią wymownie, co sprawiło, że oblała się rumieńcem. Obszedł łóżko kilkoma długimi krokami i ponownie się nad nią nachylił, tym razem całując ją w czubek nosa.
Vienna zmarszczyła brwi, oddychając niespokojnie. Skłamałaby mówiąc, że kiedy obudziła się przyklejona do pleców Victora, nie czuła przerażenia. Prawda była taka, że przeraźliwie bała się jego reakcji, ale najwyraźniej Deamon nie mijał się z prawdą, mówiąc, że Victor jakoś to zaakceptował. Pozostała jeszcze kwestia tego, żeby i ona to zaakceptowała. Coś jej jednak mówiło, że to będzie niezwykle trudne. Trudne, ale wykonalne. Taką miała nadzieję i tego się trzymała, bo inaczej... Cóż, inaczej zostanie pożarta, a najpierw boleśnie przemielona przez wyrzuty sumienia.
Victor mocno pociągnął za zwisający przy zagłówku sznur, żeby wezwać służbę.
Vienna chciała zareagować. I już robiła to w panice, tonąc w rumieńcu, bo przecież jeśli w pokoju pojawi się ktoś, kto widział ją wczoraj z Deamonem, pomyśli o jej prowadzeniu się najgorsze możliwe rzeczy.
- Każ przynieść do pokoju wodę i śniadanie – powiedział ku jej uldze. – Zdaje się, że zaraz zemdlejesz ze strachu. – Pokazał białe zęby w krzywym uśmiechu.
Z ust Vienny wyrwało się nieeleganckie parsknięcie. Dobry humor Victor całkowicie ją zaskakiwał. Czuła się niezręcznie, kiedy tak krzątał się po pokoju, zbierając porozrzucane elementy garderoby. Chwilę przed tym, kiedy do pokoju weszła służąca, szybko wskoczył do łóżka i zakopał się w prześcieradle niemal cały, żeby tylko ukryć pod nim brązowe włosy. Udawał, że śpi. A udawał doskonale.
Vienna przysiadła na fotelu i czekała aż krzepcy chłopcy wyleją z wanny wczorajszą wodę i naniosą świeżej. W międzyczasie służąca przyniosła rozkosznie pachnące śniadanie. Kiedy tylko służba skończyła, oboje rzucili się na jedzenie, głodni jak wilki.
Obserwowała Victora kompletnie nieprzejmującego się zasadami etykiety. Oblizywał właśnie palce, mrucząc coś i jęcząc, najwyraźniej okazując w ten sposób głębokie zadowolenie. Kropla herbaty pociekła mu po brodzie i odruchowo starł ją wierzchem dłoni, a Vienna już przepadła, bo absolutnie nie mogła oderwać wzroku od tego dołka pod jego dolną wargą.
- O czym tak intensywnie myślisz? Czaszka ci od tego paruje – stwierdził swobodnie, nalewając jej herbaty do filiżanki, choć to należało do obowiązków damy.
Wzruszyła ramionami i podwinęła nogę, układając ją pod pośladkami na fotelu, byle tylko dać sobie czas na wymyślenie odpowiedzi. Zastanawiała się na ile może sobie pozwolić. Nie potrafiła czytać z tego zupełnie innego, obcego jej Victora. W zasadzie nigdy nie umiała przewidywać jego zachowań, a dzisiaj był inny. Trochę podobny do Deamona, ale jednak nie do końca.
- Po prostu to takie dziwne. – Zdecydowała się w końcu na półprawdę.
Zmrużył zielone oczy i zasępił się na chwilę.
- Co konkretnie masz na myśli? – Zmarszczył czoło i zastygł z uniesioną ręką, trzymając w palcach słodką bułeczkę, w skupieniu czekając na jej odpowiedź.
Vienna pokręciła głową, w panice szukając odpowiednich słów.
- Siedzimy tu jak gdyby nigdy nic, jak zwykłe małżeństwo – wyznała, nerwowo drapiąc się po splątanych od snu włosach. – Jemy śniadanie i jesteś dla mnie taki – zawahała się na moment – miły i wyrozumiały.
- Wyrozumiały? Odnośnie czego?
- Wiesz o co mi chodzi.
Pożałowała, że podjęła ten temat, bo nagle blask na jego twarzy nieco przygasł. Odsunął się i wrzucił sobie do ust ostatni kawałek jedzenia, przeżuwając szybko, jakby się śpieszył. Wstawał już, gdy dopijał do końca herbatę i z chybotliwym trzaskiem odkładał filiżankę na spodeczek.
- Spokojnie, Vienno. Możesz nazywać rzeczy po imieniu. Nie musisz się mnie wstydzić. Już nie. – Jego głos nabrał nieco stalowych nut. Przeszedł na drugi koniec pokoju w kierunku kącika łaziebnego. – Jakoś przeżyję to, że Deamon znowu cię pieprzył.
Vienna stężała i nerwowo przełknęła ślinę. Cała zesztywniała, wbijając wzrok w jego wyprostowane plecy. Obserwowała jak podchodzi do miski i opryskuje twarz wodą, a potem metodycznie, wyćwiczonym ruchem myje zęby proszkiem. Pogwizdywał, przerzucając sobie przez plecy mały ręcznik.
- Nie musisz być wredny – szepnęła, zaciskając pięści.
Victor odwrócił się w jej stronę. Wilgotne włosy wiły mu się na skroniach. Wytarł je szybko i Vienna zauważyła, że od wody robią się nieco kręcone.
- Jestem dość miły jak na te osobliwie okoliczności, naprawdę. Tym bardziej, że nie jest mi łatwo... – zacisnął szczękę i przez moment Vienna myślała, że nic już więcej nie powie – dzielić się. Mam na myśli ciebie, Vienno – dodał. – Dzielić się tobą – uściślił, chociaż nie było to już przecież potrzebne.
Przełożył przez głowę białą koszulę i sięgnął po leżące na pościeli szelki. Vienna sądziła, że dżentelmeni nie bardzo radzą sobie sami z poranną ablucją i samodzielnym ubieraniem się, ale Victor po raz kolejny udowodnił jej, że dla niego to żaden problem, bo już trzymając jeden koniec szelek w zębach, układał je na szerokim ramieniu i przypinał klamrę do szlufki spodni. Po chwili to samo zrobił z drugą szelką.
- I przestań tyle o tym myśleć. Myślenie niczego ci nie da, tylko sprawi, że popadniesz w parszywy nastrój. To już się stało, Vienno. Nie zatrzymasz biegu wypadków.
Skończył się ubierać i wyjrzał przez okno.
- Zejdę na dół i powiem, żeby oporządzili nam konie. Musimy ruszać w dalszą drogę, jeśli chcemy dotrzeć na czas. Dasz sobie radę z suknią?
Popatrzył na nią, a Vienna niemrawo skinęła głową. Victor był ostatnią osobą, która mogłaby ją wspierać i pocieszyć, ale równocześnie jedyną, do której chciała przylgnąć i właśnie w jego ramionach szukać ukojenia. To absurdalne, ale tak właśnie było.
Otworzył okno, wychylił się, rozejrzał i wsunął nogę na parapet. Vienna coś powiedziała, ale nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, kiedy zsuwał się w dół. Dopadła do okna z walącym sercem, ale stał już na dole i zasalutował jej. Chryste, to było doprawdy dziwne. Ten Victor. Dzisiaj. Jak miała to znieść?
***
Victor zagryzł wargę i stał jeszcze przez chwilę w bezruchu, czekając aż Vienna zawróci do pokoju. Trudno mu było zachowywać się tak jak dzisiaj i równocześnie paradoksalnie łatwo. Wystarczyło, żeby tylko trochę odpuścił. Cóż, nie byłby jednak sobą, gdyby nie wypomniał jej tego, że Deamon ją wziął. Trochę żałował i trochę się tego wstydził, ale te słowa niemal wypaliły mu dziurę na języku. Nie mógł pozwolić na to, żeby spłynęły w dół i przeżarły mu gardło. Udusiłby się, gdyby ich nie wypowiedział. Udusił i już.
Odetchnął i przemknął w cieniu budynku. Tego ranka wyglądał normalnie, jak on sam, chociaż na dole pleców, czuł nieśmiałe ruchy ogona, który jak fantomowa kończyna ślizgał mu się po biodrach, choć w rzeczywistości wcale nie był materialny. Jeszcze nie, dopiero za kilkanaście godzin, gdy zgaśnie słońce.
Skierował się w stronę stajni i gwiżdżąc wesoło zatrzymał się przed małym chłopcem stajennym. Dzieciak był wychudły i zakrościały, jakby słabo go karmili. Ale oczy miał bystre.
- Oporządź tamte konie. – Ruchem podbródka wskazał na Belba i klaczkę Vienny.
Chłopak stężał, wpatrując się w niego podejrzliwie i najwyraźniej coś kalkulując, ale ostatecznie przyprowadził konie. Nie oporządził ich jednak tak jak kazał mu Victor, tylko lekceważącym gestem rzucił Victorowi rzędy pod nogi. Ashford uniósł brwi w wyniosłym, hrabiowskim geście. Chłopak z miejsca poprawnie zinterpretował ten ruch arystokratycznych brwi. Zarumienił się i wziął się do pracy. Victor przypatrywał mu się w ciężkim milczeniu.
- W nocy pewien mężczyzna polecił ci sprawdzenie traktu – powiedział. – Zrobiłeś to?
Chłopiec łypnął na niego jednym okiem i krótko skinął głową.
- Tak, panie. – Przełknął ślinę i zaczął czesać klaczkę Vienny.
- I?
- Trzech jeźdźców, panie. – Zacisnął palce na szczotce.
- Mieli ze sobą tylko konie?
- Tak.
Victor siarczyście zaklął, na co chłopak się spiął i zabrał się do roboty dwa razy szybciej, niż uprzednio.
- Podaj mi szpicrutę – rozkazał mu Victor.
Stajenny w podskokach pobiegł do ściany i stając na pieńku wybrał według niego najlepszą. Podał ją Ashford'owi, zahaczając o jego dłoń drżącymi, lodowatymi palcami.
Victor trzasnął szpicrutą obok nóg chłopca, żeby wypróbować jej zasięg i to jak trzymała się w ręku. Absolutnie nie chciał uderzyć dzieciaka i chłopiec o tym wiedział, ale nie wiedziała Vienna, która krzyknęła coś w przerażeniu. Victor odwrócił się do niej i zmarszczył brwi.
- Zostaw tego chłopaka! – warknęła, podchodząc do nich szybko. Tylko fałdy jej sukni kręciły się wokół szczupłych nóg.
Stajenny zachichotał i zgiął się wpół w niezgrabnym ukłonie. Jakoś udało mu się wyczuć w Viennie damę, nawet jeśli nocowała w zapadłej gospodzie i miała brudną suknię.
- Co ci strzeliło do głowy? – Wzięła się pod boki, a Victor rozkoszował się jej złością. Miała zaczerwienione policzki i lśniące w gniewie oczy.
- Testowałem szpicrutę – powiedział powoli i zamachnął nią tuż przy policzku Vienny.
Nie odskoczyła.
Zamiast tego złapała go za nadgarstek i uniosła w górę twarz. Mierzyli się twardymi spojrzeniami.
- Przecież nie uderzyłbym chłopca – szepnął tak cicho, że słyszała go tylko ona. – Mówiłem serio, że tylko testuję szpicrutę.
Zacisnął palce na dobrze wyprawionym rzemieniu i zawrócił do koni. Stajenny już uporał się z oporządzaniem i czekał na zapłatę. Victor rzucił mu kilka miedziaków. Czuł za plecami poirytowaną Viennę, kręcącą się za nim jak wyrzut sumienia. Ale wyrzut sumienia odnośnie czego?
Krzepki służący odkładał właśnie podróżny sakwojaż Vienny, a Victor po raz ostatni sprawdzał mocowania przy Belbie. Podszedł do bagażu i nałożył na siebie surdut, nieporządnie przerzucony przez rączkę.
Vienna cierpliwie czekała przy koniu. Victor zignorował stajennego podkładającego pieniek, na który miała się wspiąć. Zamiast tego, objął ją dłońmi w pasie. Na niebiosa, była taka delikatna. Mógłby ją całą objąć palcami, gdyby nie miała na sobie tylu warstw odzieży. W tej chwili ta bariera między jego dłońmi, a jej skórą była równocześnie wybawieniem i największą torturą. Gdyby tylko mógł, zamiast sadzać ją na tego przeklętego konia, przerzuciłby ją sobie przez ramię, wbiegł do gospody i kochałby się z nią tak długo, aż zemdlałby z wycieńczenia. Mógłby to zrobić, naprawdę mógłby. Ale ona by nie chciała.
Te ponure rozmyślania trochę pogorszyły mu nastrój. Dzień był pochmurny, a nisko na niebie wzbierały się tłuste, szare chmury. Mgła była tak gęsta, że Victor odniósł wrażenie, że mógłby ją złapać w dłoń i zacisnąć wokół niej pieść, ubijając w twardą bryłę.
W tym samym czasie, Vienna, skracając nieco cugle, wbijała wzrok w szerokie plecy Victora. Pogoda była paskudna. Chyba tak paskudna jak jej nastrój. Martwiła ją ta szpicruta Victora, choć nie wiedziała dlaczego. Przecież szpicruta była tylko elementem potrzebnym do prowadzenia konia, ale coś w jego oczach, mówiło jej, że chodzi o coś innego.
Leniwie poruszał nią obok umięśnionego uda opiętego bryczesami i poganiał konia. Przez większość drogi wesoło pogwizdywał, a ten jego nawyk powoli zaczął ją coraz bardziej irytować. Trochę dziwił ją ten pośpiech, bo Victor poganiał Belba, jakby nie mógł się doczekać, aż wreszcie znajdą się na miejscu. Na miejscu, a później?
Co jakiś czas mijali się z innymi podróżnymi, a Victor co chwilę odwracał się do tylu, jakby wyczekiwał czegoś, co mogło wyskoczyć zza zakrętu. Przez to Vienna zaczynała czuć się nieswojo i wkrótce sama płochliwie rzucała powłóczyste spojrzenia wiejskiej drodze, którą z każdym końskim krokiem zostawiali za sobą.
W tej dziwnej, ciężkiej atmosferze, zjechali z mniej uczęszczanych traktów. Teraz oprócz pojedynczych jeźdźców mijały ich powozy. Victor i Vienna wymienili się spostrzeżeniami, że prędzej, czy później natkną się na kogoś znajomego, dlatego aktualnie sprzeczali się jaką wymówkę wymyślić w razie niewygodnych pytań.
- Udaliśmy się w odwiedziny do mojej ciotki – podsunęła Vienna.
- I podróżujemy tak bez powozu i służby? – Victor spojrzał na nią z ironicznym uśmieszkiem.
- Cóż, mieliśmy powóz. Początkowo – dodała niepewnie, czując się pod jego spojrzeniem jak niezbyt rozgarnięta uczennica.
- Początkowo? – podjął.
- Tak, bo widzisz, napadnięto nas w drodze.
- Matko jedyna! – zawołał Victor z udawanym przejęciem. Gdyby Vienna miała jego szpicrutę, trzasnęłaby go w udo.
- To było przerażające. Jechaliśmy późnym wieczorem. W powietrzu czuć już było chłód. Woźnica coś podśpiewywał i wtedy naraz z gęstych krzaków wychynęli złoczyńcy.
Victor chyba się zakrztusił. Spojrzała na niego gniewnie, z miejsca się opanował, choć z trudem.
- Wstrzymać konie! Zawołali. Wstrzymać i wysiadać! Mamy broń! – Vienna komicznie naśladowała męski głos.
- Naprawdę mieli broń? – Victor słuchał teraz z zaciekawieniem, choć tylko dlatego, że z niej kpił.
- Tak, rewolwery z rękojeściami z kości słoniowej.
- Wysadzane klejnotami – dodał usłużnie, a Vienna skinęła głową.
- Lufy były długie i lśniły w blasku księżyca.
- Sporo tych szczegółów, skoro nie wysiadłaś z powozu, a właściwie nawet nie otworzyliśmy drzwi.
- To było później – prychnęła Vienna. – Zresztą, to ja opowiadam, czy ty?
Bezradnie rozłożył ręce.
- Ty, moja jasności.
Vienna przewróciła oczami.
- Na czym to ja...? A, no właśnie! Mamy broń! Natychmiast wysiadać!
- I właśnie wtedy wysiedliśmy?
Powoli skinęła głową, a potem od razu nią potrząsnęła.
- Nie, to ja wysiadłam.
- Nie rób ze mnie tchórza – sprzeciwił się, ale słabo.
- To był nasz plan, bo widzisz, sama miałam w fałdach sukni pistolecik.
- Mały pistolecik na zbójów? A ilu ich w zasadzie było?
- Piątka razem z hersztem bandy.
- I ty sama z tym małym pistolecikiem ruszyłaś na tę uzbrojoną hałastrę?
- Tak, a ty zostałeś w środku.
- Ależ mnie wykastrowałaś – wymamrotał z niesmakiem. – Jednym zdaniem. Doprawdy, Vienno, okrutna z ciebie kobieta – narzekał.
- To był nasz plan, pamiętaj.
Victor słuchał jej coraz bardziej ubawiony.
- No dobrze, więc co było dalej?
- Wysiadłam i zaczęłam błagając o litość, cały czas trzymając palec na spuście.
- Ale oni byli nieugięci?
- Tak, ponieważ byli bardzo głodni, bardzo brudni i bardzo biedni.
- Przecież mówiłaś, że mieli rewolwery wysadzane klejnotami.
Vienna zacisnęła zęby i wydała z siebie nieartykułowany dźwięk irytacji.
- Nie mogli ich sprzedać i kupić sobie czegoś do jedzenia? – ciągnął niewzruszony.
- Nie, bo to było w lesie. W lesie nie ma sklepów.
- No i? Mogli przecież ruszyć do jakiejś wioski i tam spieniężyć swoje łupy.
- Na niebiosa, Ashford! – zawołała. – Nic już nie powiem, jeśli masz zamiar być taki wredny.
Podjechał do niej tak blisko, że stykali się teraz udami. Victor nonszalancko oparł się o łęk siodła i spojrzał na nią z uśmiechem. Uniosła podbródek w górę i za nic w świecie nie chciała na niego spojrzeć. Ani kontynuować.
- Nie daj się prosić – nęcił niskim głosem. Nie chciała ulec, ale w końcu skapitulowała.
- Prosiłam ich i przekonywałam – powiedziała, zerkając na niego z wyższością. Victor zdusił w sobie śmiech. – Załamywałam ręce, odnosiłam się do ich godności i poczciwości.
- Ale to byli zbójcy, więc przyzwoitości nie było w nich nawet kapki, prawda?
- Owszem. Jeden z nich wyciągnął do mnie rękę i boleśnie złapał za ramię. Ledwo utrzymałam w dłoni ukryty pistolet.
- A ja przez cały ten czas siedziałem w powozie?
- Tak – powiedziała dość niepewnie. Victor uśmiechnął się leciutko. – Ale to dobrze, bo o tobie nie wiedzieli. Byłeś naszym atutem.
- Uf, ulżyło mi. Sądziłem już, że przez całą opowieść będę pełnił rolę damy w opałach.
Vienna go zignorowała.
- W każdym razie – podjęła – krzyknęłam, a wtedy spojrzał na mnie herszt. A kiedy na mnie spojrzał, cała jego twarz zmieniła wyraz. Powiedział jedno słowo: Elizabeth. – Vienna pokręciła głową. – Nie, nie Elizabeth, tylko Molly. Tak, powiedział Molly i podszedł do mnie. Rozkazał mnie natychmiast puścić i już chciał wrzucić mnie na swojego konia, ale wtedy...
- Wtedy wkroczyłem ja. – Wszedł jej w słowo Victor.
- Nie, nie wtedy. Wtedy zaparłam się piętami i strzeliłam go z pięści w gębę!
- Nie! Nie może być! – krzyknął Victor, przykładając dłoń do ust i udając przerażenie.
Vienna trzepnęła go w ramię.
- Ale tak właśnie było. Mówię do niego: Przestań panie grabić niewinnych ludzi. To nie po bożemu. Tak być nie może.
- I posłuchał cię?
- Posłuchał, bo przypominałam mu jego dawno zmarłą ukochaną. Serce mu stopniało. Zabrał nam tylko powóz, woźnicę i kosztowności. Konie zostawił, byśmy nie pomarli w tym lesie. Zresztą, powiedziałam mu, że jeśli nas zostawi, niechybnie zginiemy, bo zaatakują nas wilki. Wahał się, ale w końcu się zgodził, bo w jego sercu wciąż było dużo dobra. Przypominałam mu jego ukochaną, która umarła na suchoty, co sprawiło, że stał się złoczyńcą. Ale patrząc w moje oczy, pojął, że musi zejść z tej przestępczej ścieżki i stać się lepszym człowiekiem.
- Cóż za dobrotliwy i cnotliwy przestępca. Ze świecą takich szukać.
- Tak, to prawda. – Zignorowała jego drwinę.
- A ja przez cały ten czas siedziałem w powozie? – Uniósł w górę brew.
Vienna rzuciła mu szybkie spojrzenie.
- To moja opowieść. Bardzo ładna, prawda?
- Nie tak piękna jak ty – powiedział cicho. Vienna po raz kolejny oblała się upokarzającym rumieńcem. – Oczywiście, jeśli lubi się nielogiczne, naiwne opowiastki nietrzymające się kupy – dodał, żeby oszczędzić jej tego zawstydzania, albo dlatego, ponieważ po prostu był złośliwy.
Vienna prychnęła i popędziła konia. Zadarła głowę w górę i z niezadowoleniem stwierdziła, że lada chwila się rozpada. Milczeli już: Vienna trochę urażona, a Victor rozbawiony.
Pośpiesznie ściągnął z siebie surdut i narzucił go Viennie na głowę, nim z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Niestety byli po środku między dwiema gospodami, więc nie było szans, żeby uniknęli przemoknięcia do suchej nitki.
Rozbawienie wkrótce opuściło Victora, kiedy deszcz zaczął siekać go po plecach jak bicz. Zgarbieni i pochyleni nad końskimi szyjami, żeby zmagazynować jak najwięcej ciepła, pokonywali w milczeniu kolejne metry. W narastającym szumie nie mogli zresztą zamienić nawet słowa. Deszcz był lodowaty i Vienna zaczęła szczękać zębami, drżąc na całym ciele.
Ściana deszczu między nimi i przed nimi, w zasadzie we wszystkich kierunkach była tak gęsta, że prawie nic nie widzieli, a Victor jedynie domyślał się, że Vienna jest obok, bo jej ciało było jak północ dla jego kompasu. Wszędzie by ją znalazł. Wkrótce jednak dalsza jazda stała się na tyle niebezpieczna, że rozważniej było się gdzieś zatrzymać.
Victor nie miał jednak pomysłu gdzie mogliby się skryć, a potem poczuł w sercu ciche drgnienie. Sięgnął ręką i złapał za uzdę konia Vienny. Klacz zarżała i zatrzymała się, parskając kłębem gorącego powietrza. Konie zatańczyły nerwowo i zderzyły się bokami. Victor instynktownie złapał Viennę za rękę i tylko nadludzką siłą powstrzymał konie przed ruszeniem z kopyta, gdy przez niebo przetoczył się grzmot.
Ponownie złapał za uzdę klaczki i dając Viennie na migi znak, pociągnął ją za sobą w bok, prosto między drzewa. Vienna próbowała z nim dyskutować, ale nie słyszał poszczególnych słów, więc ją zignorował.
Jej protest był naturalny, bo las podczas burzy nie stanowi bezpiecznej kryjówki, ale jeśli Deamon rzeczywiście się nie mylił, to przed nimi niedługo powinna pojawić się chatka.
- Nie możemy zatrzymać się w lesie! – wrzasnęła, ale dla Victora brzmiała, jakby szeptała z oddali.
- Widzę tam chatkę. W okolicy polują na lisy, więc dżentelmeni muszą mieć jakieś miejsce do odpoczynku! – odkrzyknął tylko nieco głośniej od niej.
Skulił się jeszcze bardziej i dłonią odgarniał coraz gęstsze gałęzie, chylące się od ciężaru wody. Końskie kopyta lgnęły w miękkiej ściółce. Co jakiś czas odwracał się za siebie, sprawdzając, gdzie jest Vienna. Ledwo ją widział, ale na szczęście jej nie zgubił. Na samą myśl, serce niemal stanęło mu w piersi.
Kolejna błyskawica, a po niej przeraźliwy grzmot. Victor nie był tchórzliwy, ale zdecydowanie doceniał wszechmoc natury i wiedział, że jeśli piorun trzaśnie w drzewo, szanse na ich przeżycie będą marne. A podstawowa zasada w czasie burzy dotyczyła unikania drzewa jak ognia, nie wspominając już o lesie. W końcu ku jego uldze przed oczami zamajaczyła mu chatka. Niemal jęknął z ulgi.
Kiedy byli już blisko, mógł się jej pobieżnie przyjrzeć. Nie pomylił się. W okolicy polowano na zwierzynę i jakiś właściciel ziemski, a może nawet dżentelmen postawił tu domek. Był odnowiony z załatanym dachem i zadbanym podjazdem. Nieopodal znajdowała się nawet drewniana stajnia z palikami do uwiązania koni.
Zeskoczył z Belba i pomógł zejść Viennie. Zesztywniała i z zimna i ze zmęczenia i ze skurczonej, nienaturalnej pozycji. Mięśnie tak jej ścierpły, że dziwiła się, że jest jeszcze w stanie zginać kolana.
Trzymając się za ręce z trudem podbiegli do drzwi. Niestety były zamknięte. Victor naparł na nie ramieniem, czując narastającą irytację. Vienna stała za nim w milczeniu i cierpliwie czekała, choć słyszał jak szczękała zębami. Wykonał jeszcze kilka takich pchnięć, aż poleciał do przodu, niemal upadając na kolana, kiedy zamek nagle puścił, a drzwi trzasnęły o ścianę z drugiej strony.
Vienna szybko weszła do środka, a Victor bez słowa zawrócił na podwórze, żeby przywiązać konie i ściągnąć z nich siodła, które przyniósł do domku. Nie było tu dużo do oglądania. Ot, jedna izba z wąskim łóżkiem, stołem, kilkoma krzesłami i szafkami pełniącymi rolę prowizorycznej kuchni. Na szczęście kominek był wyczyszczony od popiołu, a obok niego leżało ułożone drewno i żelazny pogrzebacz.
Victor rzucił jedno spojrzenie trzęsącej się w febrze Viennie i zamknął drzwi. Ruszył w kierunku masywnego stołu i wyprężając muskuły, przystawił go do nich, bo pozbawione zamka nie stanowiły dla wiatru żadnej przeszkody.
Już ocierał czoło przemoczonym rękawem, kiedy Vienna krzyknęła, gdy podłoga zatrzęsła się od uderzenia pioruna.
Victor podszedł do kominka i wrzucił do niego suche szczapy. Znalazł leżące obok zapałki i draską rozpalił niewielki płomień.
- W szafie powinna być pościel. Zdejmij te przemoczone ubrania i usiądź przy ogniu – polecił Viennie szorstko. Cały był mokry: z włosów ściekały strużki wody, koszula i spodnie przykleiły mu się do ciała.
Vienna trzęsącymi się dłońmi posłusznie otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej cienką poszewkę na kołdrę i sprane prześcieradło. Niestety kołdry, ani poduszek nie było. Ułożyła nędzne znalezisko na łóżku załamała ręce. Victor wciąż telepał z zimna, ale pilnował jeszcze ognia.
Kiedy płomień skoczył, Vienna dopadła do niego, wyciągając ręce. Mało to pomogło.
- Zdejmij te ubrania – powtórzył cicho, zdenerwowany i sam zaczął pośpiesznie ściągać szelki i koszulę.
Jego naga, mokra pierś miała w sobie coś niepokojącego, choć przecież już ją widziała i dotykała. Vienna spłoniła się rumieńcem i wbiła wzrok w buchające coraz bardziej płomienie. A Victor rozbierał się dalej, pozbywając się butów i ostatecznie spodni. Wiedziała, że był nagi i ta świadomość nią wstrząsnęła.
- Cała dygoczesz, Vienno. – Spojrzał na nią, groźnie marszcząc brwi. Głos mu drżał, bo zęby o siebie dzwoniły.
W końcu go posłuchała i lekko skinęła głową. Zgrabiałymi palcami pomógł jej rozpiąć guziki i haftki gorsetu. Uwolniła się od mokrego, lodowatego materiału, ale wcale nie było jej cieplej. Victor ruszył w stronę łóżka i owinął się w biodrach poszewką na kołdrę. Viennie trochę ulżyło, że zlitował się nad nią i nie paradował nago. Trzymał w rękach prześcieradło i zaczął nim wycierać włosy Vienny.
- Do rosołu, moja jasności – szepnął.
Niechętnie wyswobodziła się z halki i pantalonów. Nie patrzył na nią, tworząc z prześcieradła tymczasowy parawan. Bielizna upadła z cichym plaśnięciem, dzięki czemu Victor zyskał pewność, że Vienna go posłuchała. Szczelnie opatulił ją cienkim materiałem i rozłożył ich ubrania na podłodze przed kominkiem.
Vienna przyklękła, ale pomimo tego, że pozbyła się klejącej do ciała, lodowatej sukni, wcale nie było jej cieplej. Była przemarznięta do szpiku kości. W zasadzie było jej tak zimno, że straciła już wszelką nadzieję, że kiedykolwiek poczuje ciepło. Miała wrażenie, że ten ziąb wgryzł się w jej skórę i kości i wcale nie ma zamiaru puścić. Już nigdy.
Pomimo tego, z całą świadomością rejestrowała na sobie ukradkowe spojrzenia Victora. Kątem oka widziała, że on także trzęsie się jak osika. Przylgnęli bliżej ognia, ale było jeszcze za szybko, żeby poczuć ulgę. Victor co jakiś czas dorzucał drewna do kominka.
- Chodź do mnie – szepnął drżącym głosem. Wzrok wbijał teraz w płomienie. Gdyby Vienna go nie znała, stwierdziłaby, że jest zawstydzony własną propozycją. – Mówię poważnie, ogrzejemy się nawzajem. Skóra do skóry. Zobaczysz, że od razu będzie ci cieplej, obiecuję.
Z gardła wydarł się jej nerwowy chichot. Bezwiednie przesunęła palcami po przyklejonych do czaszki włosach. Nie mogłaby go dotykać. Nie teraz, kiedy cała do niego lgnęła. Przecież podczas drogi mogła myśleć tylko o jego oczach, o pełnych wargach i szerokiej piersi, w którą pragnęła się wtulić. Myślała też o jego umięśnionych ramionach i o tym jak by to było, gdyby ją nimi objął. A teraz to właśnie jej proponował.
Odważyła się na niego zerknąć. Na obojczykach dostrzegła gęsią skórkę i pojedyncze, powoli toczące się w dół krople deszczu, ginące gdzieś w ciemnych zagłębieniach jego ciała: we wszystkich tych tajemniczych, kuszących krawędziach i cieniach. Wszystkie spadały w dół, tam gdzie rozchylała się poszewka. Przełknęła ślinę, w głowie jej zawirowało. Przymknęła oczy.
Victor zapewne nieświadomy jej katuszy przesunął się do niej na podłodze i zachęcająco wyciągnął w jej stronę dłoń. Zagryzła wargę.
- Słowo honoru, że nie będę się do ciebie dobierać – powiedział, przekrzywiając lekko głowę. Kłamał, ale ona nie musiała o tym wiedzieć. Stężała, zawstydzona.
Spojrzała na płomienie, a potem na otuloną ciepłym blaskiem ognia twarz Victora i opadła na kolana. Victor zwilżył usta językiem. Słyszała jego chrapliwy, rwący się oddech, gdy wbił wzrok w rozchylone na jej piersi prześcieradło.
- Jesteś taka piękna, Vienno – powiedział gardłowym głosem.
Vienna już nie wiedziała, czy drży z zimna, czy od tego głosu i powłóczystego spojrzenia, którym ją przewiercał. Oddech uwiązł mu w gardle. Zaklął pod nosem, ale już więcej się nie poruszył. Vienna zastanawiała się o czym myśli i czy o tym samym, co ona.
Ogień trzasnął wyrywając ją z rozmyślań. Przeszła na kolanach dzielącą ich odległość. Przysiadła między jego nogami, plecami do niego, a twarzą do ognia. Jego pierś była równocześnie zimna i gorąca, kiedy wreszcie się dotknęli. Vienna myślała, że doskonale do niego pasuje. Każda jej miękkość wtapiała się w jego twardości. Objął ją ramionami, z początku nieco sztywno, ale kiedy zaczął rozcierać palcami jej przedramiona, robił to z coraz większą swobodą i śmiałością.
Vienna z trudem łapała oddech, a zwłaszcza kiedy jego dłonie przesunęły się z ramion na jej uda. Z ust wyrwał mu się gardłowy dźwięk, kiedy wsunął palce pod materiał prześcieradła. Oparł ciężką głowę na jej obojczyku. Jego mokre włosy łaskotały ją w policzek. Słyszała jego przyśpieszony, wilgotny oddech, gdy zagarniał ją do siebie coraz bliżej i bliżej, tak blisko, że nie było między nimi cala przestrzeni. Vienna pomyślała, że nawet szpilka by się nie zmieściła.
A Victor cały płonął.
Czuł jej drobne plecy na własnej piersi. Podciągnęła nogi do góry, a dzięki temu mógł przesuwać po nich dłońmi aż do małych, lodowatych stóp, które pragnął ogrzewać własnym oddechem i na niebiosa, chyba zaraz to zrobi.
Ledwo łapał powietrze, bo przeklęty deszcz zwielokrotnił świeży zapach Vienny. Nie mógł zapanować nad własnym ciałem, więc przyciskał ją do siebie coraz bardziej, a ona nie protestowała. Nie, ona sama się do niego garnęła. Nie wiedział, kiedy musnął ustami jej obojczyk. Było to chyba gdzieś pomiędzy jego palcami na jej łydce, a jej chrapliwym oddechem na jego policzku.
Później muśnięcie zmieniło się w gorący, wilgotny pocałunek, a ten w przesunięcie językiem po boku jej szyi, aż do kształtnego ucha, którego zarys obcałował. Jęknęła i poruszyła się niespokojnie w jego ramionach, aż poczuł jej chłodne pośladki na wnętrzu uda.
Głowa mu opadła i nie mógł już zapanować nad wygłodniałymi ustami i nad smakiem jej mokrej skóry, gdy jego ręce sunęły w gorę po jej brzuchu, aż objął nimi jej piersi i musnął kciukami oba wyprężone sutki. Wygięła plecy w łuk, odchylając głowę. Wykorzystał podarowane mu miejsce i przesuwał wargami po całej jej szyi, po kuszącym obojczyku i policzkach.
W końcu podała mu usta i kiedy poczuł jej język na wardze, schwycił ją za ramiona, gwałtownie odwrócił ją twarzą do siebie i posadził na udach, przyciskając ją rękoma do własnego brzucha. Rozchyliła wargi, a on jęknął, kiedy poczuł jej ciężar na stwardniałej męskości.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go w brodę, a potem wspięła się wargami na jego usta, kiedy on przyciskał ją do siebie coraz mocniej, bezwiednie próbując pozbyć się dzielącego ich od siebie materiału. Wsunął dłoń pod jej pośladki i uniósł lekko, wyszarpując spomiędzy ich ciał prześcieradło.
Niemal wrzasnął, kiedy objęła go nogami w pasie. Poczuł jak się na nim otwiera: mokra i gorąca. Uniósł biodra w górę, żeby jej dotknąć. Krzyknęła cichutko, kiedy się o nią otarł. Być może nie powinien, ale nic go już nie obchodziło. Sięgnął dłonią i objął męskość palcami, nakierowując ją w stronę Vienny.
Pochylił głowę i znowu wziął w usta jej sutek.
- Mam przestać? – zapytał, nie wypuszczając go spomiędzy warg i zaciskając palce na jej pośladkach. – Jakoś wytrzymam. – Sądząc po tonie jego głosu, wytrzymywał ledwo.
Pomyślał, że jeśli powie, że ma się zatrzymać, to on chyba umrze. Ale nie, nie powiedziała. Nakierował penisa na odpowiednie miejsce, uprzednio sprawdzając wierzchem dłoni, czy jest wystarczająco wilgotna, by go przyjąć. Była, więc prowadził ją, gdy powoli się na niego opuszczała. Nie sądziła, że go w sobie pomieści i przez krótką chwilę zaczęła panikować, ale wtedy uświadomiła sobie, że już wzięła go całego i przylega do lędźwi Victora tak jak chciał: skóra przy skórze.
Sutki miała naprężone, a skórę na piersiach napiętą. Victor uniósł jedną rękę i musnął palcami spód prawej piersi, raz jeszcze drażniąc kciukiem sutek i brodawkę. Zamknęła oczy, ale tylko na chwilę, bo ponownie poczuła na nich ciepłą, aksamitną wilgoć. To były usta Victora, który przyciskał do niej ciemnobrązową głowę.
Przesunął dłońmi po jej plecach i dołeczku na dole kręgosłupa, zahaczając o pośladki. Jęknęła i zaklęła. W jego ruchach nie było powolności, więc od razu zaczął kąsać jej piersi, szyję i brodę. Mocno złapał ją w pasie i uniósł nad sobą tak, że niemal się z niej wysunął, ale potem znowu ją na sobie posadził. Z piersi Vienny wydarł się gwałtowny jęk, gdy szczelnie go objęła.
Victor dyszał, nie przerywając pieszczot i wciąż ją nad sobą unosząc, by po chwili z powrotem na sobie posadzić. Jego ruchy stały się szybsze, a on sam unosił biodra, jakby wychodził jej na spotkanie. Vienna zacisnęła palce na jego barkach tak mocno, że Victor poczuł ból, gdy wbiła w niego paznokcie.
A potem puścił jej talię i Vienna zatrzymała się, opierając czołem o jego ramię. Victor jęknął, odsunął się i wsparł rękoma za plecami. Vienna czuła go całego w sobie. Czuła też, jak pulsuje i podryguje niespokojnie w jej wnętrzu. Ale Victor przestał ją unosić i nie wiedziała już, co ma zrobić.
Wydyszał jej imię, kiedy zaczęła się na nim kołysać, początkowo nieświadomie, ale kiedy zauważyła, że policzki mu różowieją, a wzrok staje się szklisty od pożądania, zaczęła robić to celowo i z namysłem, samej sobie równocześnie przynosząc rozkosz, kiedy muskała kobiecością jego twarde spojenie tuż nad nabrzmiałym penisem.
Przesunął palcem po jej brzuchu, aż dotknął zwieńczenia jej kobiecość. Drgnęła, bo jego dotyk dotarł aż do koniuszków jej palców.
- Chryste – jęknął, jeszcze bardziej osuwając się na podłogę i chowając twarz pod ramieniem, jakby go coś potwornie bolało. – Rób, co chcesz – dodał, przecierając palcami oczy.
Vienna uniosła w górę brwi. Podparła się na kolanach, a Victor spojrzał na nią spod opuszczonych powiek, co paradoksalnie sprawiło, że wyglądał nieco powściągliwie.
Oczy mu pociemniały. Zagryzł usta, dusząc w sobie syknięcie i objął dłońmi najpierw jej talię, potem piersi i w końcu szyję. Pociągnął ją do siebie aż jej sutki otarły się o krótkie włoski na jego klatce piersiowej.
Pocałował ją raz: krótko i głęboko wdzierając się językiem w usta, a potem zarzucił biodrami. Krzyknęła i od razu pojęła, co powinna robić. Zacisnęła palce na jego obojczykach, żeby złapać równowagę. Poruszali się w nierównym tempie, raz w zgodnym rytmie, raz naprzeciw siebie, a kiedy Vienna zaczęła się na nim wolniej kołysać, uniósł się na łokciach i nie powstrzymał warknięcia, gdy wargami obejmował jej gardło.
Ku jej zaskoczeniu zsunął ją z siebie. Cała pulsowała w środku i na zewnątrz, czując, że jej kobiecość jest nabrzmiała, drżąca i niezaspokojona. Victor bez słowa wziął ją na ręce i rozpoczynając namiętny pocałunek, delikatnie ułożył na łóżku. Ufnie położyła się na plecach, ale pokręcił głową i kazał jej się odwrócić tyłem do niego, zmuszając, żeby przed nim uklękła. Zawahała się, rzucając mu pytające spojrzenie, ale już klęczał za nią, bez żadnych trudności wsuwając się do jej ciepłego wnętrza. Opadła na przedramiona, wypinając do niego pośladki, które ujął w dłonie, by później przesunąć palce na jej kości biodrowe.
Uderzał biodrami mocno i szybko w szaleńczym tempie, zaciskając palce i co jakiś czas muskając jej kręgosłup i łopatki przelotnymi pocałunki. Wkrótce opadł na nią, przylegając twardym brzuchem i piersią do jej pleców i zwolnił, wbijając się w nią do końca z całą siłą, jaka w nim jeszcze pozostała.
- Już wolniej nie mogę – szepnął.
Wolniej?, myślała nieprzytomnie. Nie chciała, żeby zwalniał. Chciała, żeby przyśpieszył. Wysłuchał jej niemych próśb. Vienna przywarła do niego, chcąc rozpłynąć się w jego skórze.
Objął ją dłonią za szyję i przyciągnął jej twarz, składając gorące pocałunki na policzku i uchu. Kąsali się wargami i zębami, a ich spocone ciała ściśle do siebie przylegały.
- Pośpiesz się, proszę – rozkazał jej gardłowo. – Długo już nie wytrzymam, hrabino Ashford. Obłędu od tego dostaję.
Nie wiedziała o co mu chodzi, ale jego ochrypły szept i jej tytuł wypowiedziany tym głosem, sprawił, że wygięła plecy w łuk, a gdy palce Victora zaczęły drażnić łechtaczkę Vienny, krzyknęła cichutko i wykończona opadła na łóżko. Victor pchnął ją jeszcze kilka razy i skończył w niej, by po chwili stoczyć się na łóżko. Jego penis drgał jeszcze w ostatnim drżeniu. Twarz Victora w przytłumionym świetle ognia była mieszaniną ostrych krawędzi i miękkości.
Z błogiego lenistwa wyrwał ich przeraźliwy huk. Brzmiał niemal jak uderzenie grzmotu, ale Vienna wiedziała, że to nie jest to. I miała rację, bo na jej oczach stół poleciał do przodu, jakby zupełnie nic nie ważył, drzwi stanęły otworem, a lodowaty wiatr silnym podmuchem wdarł się do środka. Do chatki wpadło trzech mężczyzn.
- Co do kurwy – wymamrotał jeden z nich.
- Ashford – warknął drugi.
- Cóż za zbieg okoliczności, lady Vienno – odezwał się ostatni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top