Siódmy
- Zawsze szczyciłeś się tym, że wiesz, ile dokładnie możesz wypić, żeby nie narazić na szwank swojej godności. – Do uszu Victora dotarł rozbawiony głos Ilones'a.
Ashford potrząsnął głową, próbując skupić wzrok na jednym punkcie, ale w tym samym momencie przez jego czaszkę przemknęła iskra bólu i równocześnie wbiła się w obie skronie, zmuszając go, by ponownie zacisnął powieki i uparcie milczał, starając się walczyć z wszechobecnym cierpieniem.
- Do diabła, Ashford – mruknął z irytacją Ilones. – Musiałeś się tak schlać?
Victor odetchnął głośno i raz jeszcze zmusił się do szerszego otwarcia oczu. Uświadomił sobie, że leży w jadącym powozie należącym do jego przyjaciela, co poznał po wyściełanych błękitnym aksamitem siedzeniach. Nie bardzo pamiętał jak się tu dostał i co tu robił, a kiedy przesunął dłonią po twarzy, dotkliwie do niego dotarło, że każda jej najmniejsza cząstka pioruńsko go boli.
- Nie wypiłem więcej, niż zwykle – wycharczał, a przyjaciel domyślnie podał mu manierkę z wodą. Z odsłoniętego okienka powozu sączyło się jeszcze słońce, więc popołudnie dopiero się kończyło.
- Doprawdy? – zakpił. – Bo twoje zachowanie świadczy o czymś zupełnie przeciwnym.
Ashford obrzucił wicehrabiego nieprzychylnym spojrzeniem. Ilones jak zwykle wyglądał nienagannie w swoich idealnie skrojonych strojach i burzą ciemnych włosów na głowie. Victor po raz setny zastanowił się jak to możliwe, że on zawsze prezentował się, jakby został przeżuty i wypluty, a Ilones rześko jak poranek, niezależnie od tego jak długo i często się łajdaczyli i ile wypili.
A potem Victor sobie przypomniał. Pił od samego rana, kiedy tylko znalazł się w tym przeklętym Londynie. Razem z Ilones'em trafili do jakiejś podłej spelunki i tam oddawali się rozkoszy jaka towarzyszy bezmyślnie traconym pieniądzom podczas hazardowych uciech.
Victor próbował topić smutki w butelce i zapomnieć o własnych problemach. W Somerset zostawił swoją ulubioną metresę i z trudem opuszczał jej miękkie ramiona. Trudno mu było wracać do znienawidzonego Londynu, ale nie mógł już zwlekać. I tak udało mu się odkładać nieuniknione najdłużej jak to możliwe, bo nie sposób przecież uciec przed przeznaczeniem.
Kiedy więc Ilones bezinteresownie towarzyszył mu w tej beznadziejnej podróży, zatrzymali się w końcu na krótki odpoczynek. Victor powziął postanowienie schlania się do nieprzytomności i byłby to uczynił, gdyby nie podróżny z Leeds, którego spotkali na miejscu.
Zasiedli do partyjki kart i nie zajęło dużo czasu, nim obaj z Ilones'em poznali zawiłą i niezwykle nudną życiową historię nieznajomego. Przez cały poranek przechwalał się walką, którą miał stoczyć z czempionem klubu Jacksona i tak długo o tym gadał, że Victor marzył już tylko, żeby wreszcie przestał człapać zapijaczoną jadaczką.
Bokser był tak pochłonięty własnym samochwalstwem, że ani on sam, ani obaj przyjaciele nawet nie zauważyli, że oskubali go do ostatniego pensa. Na sam koniec ten desperat, próbując się odegrać, postawił najcenniejsze, co miał. Zaproponował, że odstąpi Victorowi swoją walkę, jeśli Ashford wygra ostatnie rozdanie pikiety.
Victora nie bardzo pociągał boks, ale dużo ćwiczył i uważał, że ma talent. A według Ilones'a, miał cholerny talent, więc zaczął wierzyć, że byłoby pyszną zabawą, gdyby pokonał tego słynnego zabijakę z Londynu.
I tak na nieco chwiejnych nogach zajął miejsce pokonanego faceta z Leeds. I szło mu bardzo, naprawdę bardzo dobrze, a przynajmniej tak mu się zdawało, bo oględnie mówiąc, by nieźle zawiany. Wkrótce jednak dotarło do niego, że idzie mu genialnie, bo wszakże powalił tego draba. Victora zalała ekstaza i radość ze zwycięstwa.
Niewiele myśląc, czując w ustach słodki smak triumfu i słysząc w uszach szum adrenaliny, zauważył anioła, który na początku zdawał mu się jedynie czerwoną plamą na tle rozhisteryzowanej gawiedzi.
Ruszył w jego kierunku, ale zawahał się, zastanawiając, czy warto, a potem pomyślał, że to nie ma znaczenia, skoro i tak trafi do piekła. Skupił się więc na tym rozkosznie wyeksponowanym dekolcie i kapeluszu, który pomógł mu ostatecznie upewnić się w tym, że to kobieta.
Uśmiechnął się radośnie, przewidując, że czeka go przyjemny wieczór i nie zastanawiając się już dłużej, pocałował dziewkę.
A potem dostał w pysk. I po chwili drugi raz.
Wytrzeźwiał w jednym momencie, bo kompletnie nie tego spodziewał się po jakiejś ulicznicy i kiedy tak mierzył wzrokiem jej rozognioną twarz dotarła do niego jedna bardzo, bardzo, bardzo ważna rzecz.
Że to nie była pierwsza lepsza dziewucha. Pocałował Viennę.
Zacisnął pięści na samo wspomnienie i otarł usta wierzchem dłoni, jakby próbował pozbyć się czegoś obrzydliwego.
Ta dziewczyna była jak trucizna.
Victor w zasadzie nie uważał się za pechowego człowieka. Przez większość czasu jego życie nie było pasmem nieszczęść, ale zaczynał wątpić w to za każdym razem, kiedy odbywał bliższe spotkanie z tą sekutnicą.
Jakże jej nienawidził!
- Spokojnie, Ashford. Zaraz połamiesz sobie zęby.
Ilones siedział wyprostowany jak struna i obserwował go spod ciężkich powiek, a spojrzenie to zawsze nadawało mu nieco rozpustnego wyglądu.
- Rozumiem, że przegrałem – powiedział Victor po chwili, brutalnie wyrwany z własnych myśli, uświadamiając sobie, że woda uczyniła cuda z jego głosem.
- W istocie. – Ilones postukał palcem po muskularnym udzie. – I to obie walki.
Victor nie znosił jego docinków, ale miał z nimi do czynienia od szkolnych czasów. Być może teraz zasłużył na pogardę i kpiny ze strony przyjaciela, ale to nie sprawiało, że przez tą świadomość mniej się wściekał.
- Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby jakaś dziewka zdzieliła cię w gębę po pocałunku – zauważył z tym samym spokojem, który Victora doprowadzał do szewskiej pasji.
- Bo to nie była zwykła dziewka – wysyczał. – To była Vienna.
Ilones w istocie miał pewne podejrzenia, kiedy lady Ousborn zgubiła kapelusz i zobaczył jej zachwycające włosy, które zawsze w taki wstręt wprawiały Victora. Jednak dopiero teraz otrzymał ostateczne potwierdzenie swoich przypuszczeń.
Ashford zamknął oczy na wspomnienie wyrazu jej twarzy, kiedy odkryła, że to on. Mieszanka pogardy i obrzydzenia stanowiła doskonałą harmonię jak dokładnie wyważone składniki jakiejś ohydnej mikstury.
A potem natrafił na te przeklęte lodowate oczy. Żaden żywy człowiek, żadna nawet najgorsza kreatura nie mogła mieć takiego spojrzenia. Ale nie ona. Ona miała wzrok bazyliszka. Wiedział, że to spojrzenie będzie prześladować go do usranej śmierci.
I jeszcze po raz kolejny go poniżyła, dwukrotnie uderzając w twarz. Chyba stało się dla niej tradycją spuszczania mu manta w towarzystwie. Albo doprowadzanie do tego, by takie manto otrzymał. Dzisiaj zaliczyła podwójnie całkowicie go upokarzając, czyż nie?
Na samo wspomnienie cały się wewnątrz skrzywił i żółć podeszła mu do gardła, a potem te ohydne usta... Jakże się ich brzydził. Raz jeszcze sięgnął po manierkę, ale nie po to, by ugasić pragnienie, ale by wlać na dłoń nieco wody i wyszorować nią wargi. Ilones przyglądał się tym zabiegom z protekcjonalnym uśmieszkiem.
- Powinienem ... – zaczął niepewnie Victor. – Sam nie wiem, ale myślę, że powinienem coś z nią zrobić.
- Coś? – podchwycił Ilones.
- Tak. – Ale nie wiedział, co.
- Może zaczniesz od małżeństwa.
Victor z syknięciem odrzucił głowę do tyłu. Małżeństwo. Od samego tego słowa go mdliło.
Gdyby tylko sam mógł wybrać sobie narzeczoną, ożeniłby się choćby i zaraz, byle tylko uwolnić się od tego diabła w skórze kobiety, ale wiedział, że nie może. Nie było ucieczki od Vienny i to nie tylko z oczywistego powodu.
- Mam dwadzieścia dwa lata. – Skrzywił się i spojrzał z wyrzutem na przyjaciela. – Nie chcę się jeszcze żenić.
- To po co wróciłeś do Londynu? Nie przyjechałeś nawet zeszłego roku na pogrzeb ojca.
To była tylko sprawa Victora, dlaczego pojawił się w Londynie akurat teraz. Nie będzie z niczego się spowiadał, nawet najlepszemu przyjacielowi. Istniały pewne okoliczności... Na samą myśl zacisnął pięści i zamknął powieki, starając się opanować. Ilones przypatrywał mu się z uwagą, a Victor wiedział, że jego analityczny umysł pracuje właśnie na pełnych obrotach.
Musiał szybko zmienić przedmiot rozmowy, by uniknąć tego przeszywającego wzroku. Kiedy jednak zerknął w stronę Ilones'a, uświadomił sobie, że ten ze znudzeniem przypatruje się pejzażowi za oknem.
- Jeśli gorączkowo szukasz tematu zastępczego, to droga wolna – odezwał się po upiornie długiej chwili, nie zaszczycając go żadnym spojrzeniem. – Udam, że nie zauważę wybiegu. Stąd, mój drogi czuję, że mózg ci paruje, ale zapewne w tych okolicznościach nie jesteś w stanie nawet przypomnieć sobie nazwiska swojej aktualnej kochanki.
Victor milczał. I choć znał Ilones'a od lat, za każdym razem czuł się tak samo zdruzgotany, kiedy uświadamiał sobie jak przenikliwy jest jego przyjaciel. Zawsze odnosił wtedy wrażenie, że ten czyta mu w myślach i to napawało go zgrozą.
- Pozwól zatem, że ci pomogę – kontynuował bezdusznie Ilones, rzucając mu rozbawione spojrzenie. – Ożeń się z tą dziewczyną i daj jej święty spokój. Dzięki temu zyska tantiemy ze zmiany swojego statusu stając się hrabiną, co może nieco ją poskromić, a ty zrobisz dobry uczynek.
Victor parsknął. Nie miał zamiaru jeszcze się poddawać. Być może uda mu się znaleźć rozwiązanie. Może jest na świecie prawnik, który w przeciwieństwie do setek innych, których najął, dozna olśnienia i uwolni go od tej koszmarnej przysięgi, której on sam nawet nie składał.
- Choćbym położył się przed pędzącym powozem, strzelił sobie w usta i ze związanymi za plecami rękoma rzucił się do rwącej rzeki, to i tak dla niej byłoby zbyt mało. Jestem pewien, że marzy, by ujrzeć moje truchło dyndające na sznurze, ale zanim by to nastąpiło, zrobiłaby coś, co jeszcze bardziej by mnie upodliło. Nie doceni więc mojego poświęcenia, a ja nie mam najmniejszego zamiaru robić czegokolwiek, by jej ulżyć. Chcę, żeby się męczyła jeszcze bardziej, niż ja. Chcę ją skrzywdzić. Chcę się zemścić. Chcę, żeby...
I zamilkł, uświadamiając sobie jak wielką żywi do niej nienawiść. Oddychał szybko i spazmatycznie, czując narastający ucisk w skroniach. Być może nie powinien unosić się gniewem, ale myśl o Viennie zawsze tak na niego działała. Raz jeszcze otarł usta, czując na języku gnijący smak, choć wiedział, że to jedynie jego wyobraźnia.
- To tylko kobieta... – odezwał się pojednawczo Ilones.
Victor posłał mu spojrzenie pełne urazy i niedowierzania. O nie! To nie jest tylko kobieta. Czy wciąż tego nie rozumie? Czy wciąż nie zauważa jej podłej natury? Nie mógł pojąć jak po tylu latach jego przyjaciel może tak beztrosko wypowiadać się na jej temat.
Tylko kobieta...
- To jest wiedźma – wycedził, pocierając palcami brodę i nos. Cała jego twarz pulsowała tępym bólem, a w oczach ponownie mu pociemniało. Czuł nieprzyjemne spięcie mięśni w miejscach, w które otrzymał ciosy podczas walki.
- Tak, wiem. Twoje przekleństwo. – Ilones sprawiał wrażenie zmęczonego.
Choć Victor wielokrotnie podczas pijackich zwierzeń opowiadał mu w kółko o tych wszystkich podłych rzeczach, które mu zrobiła i do których się przyczyniła, to Ilones wciąż uważał, że przesadza i dramatyzuje.
Ale to nie jego ojciec lał szpicrutą. To nie jego obrażał, naigrawając się, że pobiła go dziewczynka. To nie jemu zmarła matka i to nie jemu ojciec zastrzelił psa. A wszystko to nosiło gorzki posmak Vienny. Jego chodzącej katastrofy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top