Pięćdziesiąty siódmy


Teraz

Vienna śniła przepiękny sen. W tym śnie leżała na zielonej łące i jadła soczyste truskawki. Te truskawki smakowały jak usta Victora i były równie miękkie i ciepłe. Sen nie trwał jednak długo, bo ktoś potrząsnął ją za bark.

Z jęknięciem przekręciła się na bok i z wciąż zamkniętymi oczami, wyciągnęła ramiona w górę, przeciągając się jak dziecko. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że pęka jej głowa. A potem w jednej chwili wszystko wróciło do niej z całą swoją przerażającą prawdą.

Długo zbierała się, żeby otworzyć oczy, ale przecież nie była tchórzem. Mimo to, postanowiła zrobić to powoli. Nie szalej, Vienno, wszystko po kolei, myślała.

Najpierw omiotła spojrzeniem szerokie męskie udo w jasnobrązowych bryczesach, później zaciśniętą na pościeli dłoń, dalej zarys policzka, burzę kasztanowych włosów i srogie, czarne oczy.

Victor miał zaciśnięte usta i wpatrywał się w nią bez słowa. I chyba wpatrywał się w nią już bardzo długo, bo według Vienny wyglądał jak zrośnięty z łóżkiem.

- Mogę... – zaczęła.

- Zamilcz – przerwał jej od razu.

Zamrugała i podniosła się szybkim ruchem. Szczelnie owinęła się prześcieradłem i oparła plecami o wezgłowie łóżka. Nagle cały ten pokój wydał się Viennie zbyt mały. Ze strachem pomyślała, że nawet jeśli kilka godzin temu do czegoś między nimi doszło, to teraz Victor najwidoczniej o tym zapomniał. Chyba po prostu odsunął w czasie wybuch własnej irytacji.

- To jedna z najgłupszych decyzji, jaką mogłaś podjąć. – Głos miał chłodny i opanowany. Tylko pobielałe palce zaciśniętej pięści zdradzały emocje. – Chryste, Vienno – westchnął. – Robiłaś całe mnóstwo idiotycznych rzeczy, ale tym razem przeszłaś samą siebie.

- Jeśli przez cały czas masz zamiar mnie... – próbowała się wtrącić, ale nie pozwolił jej kontynuować, podnosząc głos o oktawę.

- Och tak, uwierz mi, że mam. – Groźnie zmrużył oczy i nachylił się nad nią.

Mierzyli się nieustępliwymi spojrzeniami, oboje przekonani o słuszności własnych racji. Vienna czuła się na przegranej pozycji rozebrana do rosołu w przeciwieństwie do odświeżonego Victora w idealnie skrojonym stroju do konnej jazdy.

- Nie możesz tak po prostu uciekać! – warknął. – Zniknęłaś bez słowa, bez żadnego ostrzeżenia. Powiedz mi coś, co mnie powstrzyma przed przełożeniem cię przez kolano, bo ledwo nad sobą panuję.

Vienna oddychała w przyśpieszonym tempie i nie spuszczała go z oczu.

- Jesteś ostatnią osobą, która może zwracać mi uwagę odnośnie tajemnic i przemilczeń – wypaliła wreszcie.

- Daję ci minutę, żebyś to odszczekała.

Vienna prychnęła i szczelniej opatuliła się prześcieradłem.

- Bo co?

Victor ukrył twarz w dłoniach i mruknął coś niezrozumiale, bo palce stłumiły jego słowa.

- Wpakuję cię do powozu i zabiorę z powrotem do Londynu, przysięgam – powiedział podejrzanie obojętnym głosem.

- Dobrze wiesz, że to zły pomysł! – zaperzyła się. – Wiem, gdzie jest Carmen. Zmusimy ją, ja ją zmuszę, żeby przestała.

- Żeby przestała konkretnie co? – odparł, starannie wymawiając każde słowo z osobna.

Vienna umilkła i zmarszczyła czoło. Victor przez cały czas był na nią zły, ale teraz sprawiał wrażenie rozzłoszczonego jeszcze z jakiegoś innego powodu. Nie rozgryzła jednak z jakiego.

- Żeby powiedziała jak to powstrzymać – wyjaśniła ciszej, uważnie przyglądając się jego pochylonej głowie.

- Chcesz powstrzymać klątwę?

- Mam na myśli to całe szaleństwo! – zawołała. – Dobrze wiemy, że musi być jakieś rozwiązanie. Deamon nie jest klątwą, on jest po prostu tobą.

Victor roześmiał się głucho. Vienna milczała, coraz bardziej wściekła, że traktuje ją z góry. Ona już sama wiedziała, co i jak. Myślała o tym naprawdę długo i intensywnie i doszła do wniosku, że Carmen musiała jakoś rozszczepić duszę Victora. Deamon nie mógł być osobną jednostką, musiał być też nim, Victorem. A Victor musiał być Deamonem. Innego rozwiązania Vienna nie przyjmowała. Innego nie akceptowała i z żadnym innym się nie zgadzała.

- I jak ty to sobie wyobrażasz? – Napadł na nią. – Nawet jeśli... Nawet jeśli... – zabrakło mu słów – nawet jeśli, do diabła, spotkasz się z Carmen i cudem uda ci się wyciągnąć z niej prawdę i jeśli cudem masz rację, jak ty sobie wyobrażasz nasze wspólne życie? Coś ty sobie myślała, Vien? Że stworzymy wesołą trzyosobową rodzinkę? Nawet ty nie możesz być tak naiwna.

Vienna poczuła, że z kącików oczu spływają jej łzy. Była zła i ledwo radziła sobie z nerwami. A on ją atakował.

- Będziemy w trójkę pijać herbatę? – kontynuował niewzruszony, pastwiąc się nad nią. – Spać w jednym łóżku? A może będziemy mieli dzieci, co? – Atakował ją coraz okrutniej. – Przecież to jakiś obłęd!

Podniósł się gwałtownie i zaczął przechadzać po pokoju jak zwierzę w klatce. Fular miał elegancko związany pod brodą, a białą koszulę wykrochmaloną tak mocno, że z każdym jego ruchem aż trzeszczała. Vienna po omacku sięgnęła po podomkę, którą przyniosła jej gospodyni. Nie chciała leżeć, kiedy tak nad nią górował.

- Ustąpię – powiedział cicho. – Ustąpię Deamonowi, ale na litość boską, nie snuj tych idiotycznych majaków, że ja i Deamon jesteśmy tym samym. Chyba nawet ty w to nie wierzysz.

- Owszem, wierzę – warknęła. – I całą prawdę widzę zarówno w tobie, jak i w nim. Dotychczas byliśmy ślepi, ogłupieni niewiedzą i kłamstwami, ale gdy tylko pojęłam, że wszystko błędnie zakładaliśmy, że całą wiedzę czerpaliście od Carmen, to zrozumiałam, że musi być inne wyjście z tej patowej sytuacji i zamierzam je znaleźć.

Victor wzniósł oczy do sufitu, jakby brakowało mu na nią sił.

- Chryste!

Według gustu Vienny nagle stał się nazbyt religijny.

- Nie jestem ślepa, Ashford. Jest całe mnóstwo znaków, które popierają moją tezę.

- Niby jakie? – syknął. – Masz na myśli moje oczy? Twarz? – Skrzywił się, wskazując palcem na policzki. – Cóż, jak zapewne zauważyłaś, pozbyłem się tych ciemnych plam, więc w tym miejscu twoja teoria kuleje. Bang! – wrzasnął nagle, imitując odgłos wystrzału. – To stało się po tym, kiedy przywołałem Deamona za dnia. Bang! – Kolejne krzyknięcie. – Twoja teoria została... właśnie... powalona – wydyszał, przewiercając ją wzrokiem.

Nie dała się zbyć z pantałyku. Prychnęła.

- Możesz się wściekać i unosić, ile chcesz, ale ja wiem swoje, więc się zamknij. I zdecydowanie nie chodzi mi tylko o twój zewnętrzny wygląd. Czasami nie wiem już, z którym z was rozmawiam, bo zdarza ci się mówić jak on i w dodatku przewracasz oczami zupełnie w jego stylu.

Victor parsknął śmiechem i zatrzymał się w półkroku. Pod tym ciężkim spojrzeniem, Vienna poczuła się maleńka i nieistotna, ale nie pozwoliła, żeby przejrzał jej zawahanie.

- Zatem ruszyłaś w tę groźną podróż, zupełnie sama, a nie! Przepraszam! Z jakimś typem spod ciemnej gwiazdy – dodał z wyrzutem pełnym obrzydzenia. – Nikomu o niczym nie mówiąc i zwiewając jak największy tchórz.

- Wypraszam sobie – wpadła mu słowo, ale ją zignorował tak jak to miał w zwyczaju.

- I podejmując tę decyzję na podstawie swojego głupiego i nieprzemyślanego, całkowicie pozbawionego sensu przekonania, że twoja teoria jest prawdziwa? Z tego względu znalazłaś się w tym miejscu?

Wykonał nieokreślony ruch rozłożonymi rękoma, wskazując na Viennę i przestrzeń pokoju.

- A ja pognałem za tobą jak wariat – dodał i dla efektu palnął się w czoło, jakby dokonał jakiegoś wielkiego odkrycia.

- Nikt ci nie kazał – mruknęła cicho, bo bądź co bądź, ale trochę bała się go w takim stanie głębokiego poruszenia.

- Owszem, nikt mi nie kazał, ale za jakiego człowieka mnie uważasz, że miałaś chociaż najmniejszy cień podejrzenia, bym za tobą nie pojechał. To mnie znieważa, Vienno.

Odsunęła się o krok, byle dalej od niego, udając, że nagle zainteresowała się ułożeniem kompozycji nieco już zwiędłych kwiatów w wazonie.

- A mnie znieważa to, że mi nie ufasz. A raczej nie o zaufanie tu chodzi, tylko o traktowanie z góry. Nie jestem taką idiotką, za jaką mnie uważasz, choć może nie skończyłam tych twoich głupich uniwersytetów. Ty wszystkich Oxfordów i innych cholernych, męskich świątyń edukacji, do których my kobiety nie mamy wstępu!

Victor prychnął.

- Nie o twoją inteligencję tu idzie – powiedział zmienionym głosem. – Dobrze wiesz, że jesteś mądra i ja całym sercem podzielam tę opinię. – Zmienił ton na ofensywny. Zamrugał kilka razy.

- Wcale nie. – Zrozumiała, że idzie w dobrym kierunku, żeby przejąć kontrolę nad rozmową. – Jestem pewna, że gdybym była mężczyzną, usiedlibyśmy w wygodnych fotelach, wypili razem po kieliszku brandy, poczęstowałbyś mnie cygarem i wspólnie przedyskutowalibyśmy moje wnioski, ale ty wolisz mnie obrażać i z miejsca zakładać, że się mylę, bo jestem kobietą.

- Na niebiosa! – westchnął i ponownie zagubiony zamrugał, rozchylając wargi. – Nic takiego nie powiedziałem, coś ty sobie, do diabła, ubzdurała?

- Ale pomyślałeś.

- To jakiś nonsens – zaprotestował, a Vienna skryła pod opuszczonymi powiekami zadowolenie.

- Zastanów się nad swoim zachowaniem, kiedy stąd wyjdziesz, a ja w spokoju się ubiorę – zadecydowała wyniośle, przypominając sobie, że jest wszakże hrabiną. I to w dodatku jego hrabiną.

Victor stał oniemiały, kiedy złapała go za ramię i pociągnęła za sobą, zmuszając, żeby wyszedł z pokoju. Ruszył bez słowa sprzeciwu, na chwilę tylko otworzył usta i od razu je zamknął, kiedy Vienna zatrzasnęła za nim drzwi.

Sukces! Udało jej się odłożyć piekielną rozmowę. Może w tym czasie, Ashford przemyśli całą sprawę i ostatecznie przyzna jej rację. Wątpliwe, ale wcale nie nieprawdopodobne, czyż nie?

Odetchnęła i podskoczyła, kiedy drzwi nagle otworzyły się na powrót i w progu stanął rozzłoszczony Victor.

- Ani razu – powiedział złowieszczo spokojnym głosem, dwoma krokami pokonując odległość między nimi – ani razu nie uznałem cię za gorszą, bo jesteś kobietą. Przez myśl mi to nie przeszło. Nigdy.

Vienna znieruchomiała. Nachylił się nad nią, czuła muśnięcia jego zarośniętego policzka na własnym, kiedy szeptał jej do ucha, drżącym od wściekłości głosem.

- Dla mnie jesteś mądra, inteligentna, zabawna i bystra. I owszem, doskonale wiem, a właściwie boleśnie zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś kobietą i to w najgorszych z możliwych momentach. – Złapał ją za nadgarstek, a Vienna była w stanie jedynie spazmatycznie łapać oddech. – Na przykład teraz, kiedy mam ochotę tobą potrząsnąć i równocześnie wziąć w ramiona, żeby zacałować cię na śmierć. Właśnie wtedy doskonale wiem, że nią jesteś.

Nic już więcej nie dodał. Słyszała tylko jego ciężki oddech i ledwo stała na nogach, kiedy musnął ustami jej szyję. Wyprostował się, puścił jej nadgarstek i ukłonił się elegancko, zatrzaskując za sobą drzwi. Vienna nie ruszyła się przez całe trzy minuty.

***

W końcu głód i ból głowy wymusiły na Viennie opuszczenie pozornie bezpiecznej kryjówki w pokoju. Słyszała, że na dole służące od dawna krzątają się, przygotowując śniadanie dla gości. Vienna długo zwlekała z wyjściem, więc obawiała się, że ostatecznie nie starczy dla niej jedzenia.

Złapała za klamkę i od razu natrafiła spojrzeniem na pochmurne oczy Petersona. Równocześnie, w tej samej chwili na schodach znalazł się Victor, który zaborczym gestem złapał ją za dłoń. Nie wiedziała już, czy obaj na nią czatowali, czy to jakiś nieprzyjemny zbieg okoliczności, że znaleźli się tam niemal równocześnie.

- A ten tu czego? – warknął Victor, omiatając woźnicę pogardliwym spojrzeniem.

Vienna ostrzegawczo ścisnęła dłoń Ashford'a, bo wiedziała, że Petersonowi niewiele trzeba, by ruszył do bójki. Już przecież podwijał rękawy i groźnie łypał na niego oczami.

- Sram na to, że to twój mąż, paniusiu – odezwał się niskim głosem. – Obiję mu pysk bez wahania. Wystarczy tylko jedno słowo. Jego lub twoje.

- To nie będzie konieczne! – zaprotestowała od razu, wysuwając się przed Victora, który już gotował się do ataku.

- To twoje towarzystwo? – zapytał z niedowierzaniem Victor. – Takie sobie kupiłaś?

- Lepsze od twojego, skoro wolała mi zapłacić, niż prosić o pomoc ciebie. Coś mi się zdaje, że to przed tobą uciekała. – Peterson odpowiedział zamiast niej.

Victor gwałtownie zaczerpnął powietrza, a szeroka pierś poruszała się w głębokich oddechach. Jeśli Peterson się nie zamknie, Viennie nie uda się powstrzymać bijatyki i wkrótce rozniosą w proch tę biedną gospodę, doprowadzając karczmarza do palpitacji serca.

- Przed nikim nie uciekałam – zaprzeczyła z rosnącą irytacją. Dość już miała tego samczego stroszenia piórek.

Pociągnęła za sobą Victora, który całkowicie ją zaskakując, posłusznie za nią ruszył. Za plecami czuła elektryzującą obecność Petersona, który w przeciwieństwie do Victora nie mógł poskromić emocji.

Vienna skierowała się w stronę oddalonego stołu w boku sali. Zastanawiała się, czy mężczyźni jedli śniadanie, a jeśli nie, to czy usiądą do niego razem z nią.

Najpierw miejsce zajął Peterson, który wyginał usta w drapieżnym, bezczelnym uśmieszku. Victor uniósł w górę arystokratyczne, pełne drwiny brwi i nie ustąpił spojrzeniem. Vienna stanęła między nimi, nie bardzo wiedząc jak powinna się zachować. Na szczęście z opresji wybawiła ją służka, która podeszła, żeby wyrecytować dzisiejsze menu i przyjąć zamówienie.

Victor zamówił za nią, co Peterson przyjął z wyraźną ironią. A potem Ashford pytająco spojrzał na Petersona. Woźnica złożył najbardziej obfite zamówienie, jakie mu przyszło do głowy, celowo nacinając Victora na wydatki, ale ten przyjął to ze stoickim spokojem.

Przez chwilę stał jeszcze niezręcznie, bo nie do końca radził sobie z zażyłością między Vienną, a Petersonem. Litościwie posłała go po dzbanek z wodą i w końcu ruszył do lady.

Przeniosła wzrok na Petersona. Jego twarz wyrażała wszystko.

- Miałam powody, by nie mówić mu dokąd się wybieram – powiedziała, konspiracyjnie ściszając głos i ciężko siadając naprzeciwko niego.

- Nie mnie wnikać, jakie to powody, ale prawda jest taka, że przyjąłem pieniądze, żeby nie stała ci się krzywda, a wyszłaś z pokoju w takim stanie, jakbyś zaraz miała wyzionąć ducha.

- Nie zrobił mi krzywdy, jeśli coś takiego mogłeś sobie pomyśleć. – Zarumieniła się, kiedy Peterson spojrzał na nią tak, jakby doskonale wiedział, co robili kilka godzin temu.

- Z babami zawsze tak jest – mruknął. – Raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie myśl sobie jednak, panienko, że możesz pozbawić mnie pieniędzy. Mieliśmy umowę i jestem gotowy do końca ją wypełnić, więc zapłata mi się należy.

- Wiem o tym i dostaniesz pełną sumę, zgodnie z naszymi ustaleniami.

Przez chwilę milczał, przesuwając palcem po słojach drewna na blacie.

- Wracasz z nim do Londynu?

Vienna potrząsnęła głową.

- Razem ruszamy w dalszą drogę. Będzie mi towarzyszył.

- Cóż, nie ma wyjścia, skoro owinęłaś go sobie wokół palca. – Otarł rękawem twarz, na której dostrzec można było konsekwencje nocnego pijaństwa. – Ty go nie kochasz, a on by dla ciebie świat podpalił, żałosny głupiec – dodał z satysfakcją, a Vienna aż zakrztusiła się ze złości.

- To nieprawda! – wydarła się tak głośno, że kilka głów odwróciło się w jej stronę, w tym kasztanowa Victora.

- Która część? – zapytał Peterson ze złośliwym uśmiechem, który naciągnął jego bliznę.

- Idiota – stwierdziła już znacznie ciszej, a Peterson wybuchnął śmiechem.

Ashford ruszył z powrotem w ich kierunku, a za nim podążała służąca z talerzami z przekąskami na zimno. Vienna czuła się niekomfortowo w towarzystwie wyraźnie nieprzepadających za sobą mężczyzn.

To był jeden z najgorszych posiłków, jakie spożywała i żywiła gorącą nadzieję, że nigdy więcej już nie będzie musiała uczestniczyć w czymś podobnym.

Kiedy skończyli, stanęła niedaleko ściany i przypatrywała się mężczyznom, kiedy się rozliczali. Victor podawał pieniądze, a Peterson raz jeszcze dokładnie je przeliczał, jakby Victor miał go oszukać, co było skandaliczną obrazą. Ashford jakoś to zniósł, bo wiedział, że Peterson go prowokuje.

Po dokładnych obliczeniach, Victor wrócił do pokoju Vienny, żeby ją spakować i rozumnie zostawił ją samą z Petersonem. Skłamałaby mówiąc, że nie bawiła się dobrze podczas tej podróży. I Peterson o tym wiedział. Zresztą sam bawił się doskonale.

Schował jednak dłonie w kieszenie i patrzył wszędzie tylko nie w jej oczy.

- Gdybym kiedyś jeszcze potrzebowała woźnicy, wiem do kogo się zwrócić – powiedziała i uśmiechnęła się nieznacznie.

Nie odwzajemnił uśmiechu.

- Gdybym kiedyś kompletnie niczego nie potrzebował, wiem do kogo się zwrócić.

Wywróciła oczami, bo wiedziała, że celowo na odchodne chciał powiedzieć jej coś niemiłego.

- Och, wiemy doskonale, że będziesz za mną tęsknić.

- Za taką głupią babą? – prychnął, ale puścił jej oczko.

Nim Victor zszedł na dół, Peterson już siedział na koźle. Uchylił zadziornie rondo kapelusza i prześmiewczo się skłonił. Vienna pomachała mu na pożegnanie, a Victor w milczeniu zajmował się oporządzaniem jej klaczki.

Vienna odetchnęła i stanęła przy mężu. Musiała zapomnieć o Petersonie, choć jego nieprzyjemna postawa sprawiała jej przyjemność i paradoksalnie umilała podróż.

Teraz jednak zaczynała się ta najtrudniejsza część.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top