Pięćdziesiąty piąty
Nie było łatwo prowadzić rozmowy z Petersonem, choć Vienna początkowo zakładała, że nawiązała się między nimi nić porozumienia. Cóż, może jakaś szczątkowa była, ale niestety jej pracownik niemal od razu zasępił się i wywołał ponury nastrój. Milczał już i tylko odpowiadał zdawkowo na zadawane przez nią pytania. Wkrótce Vienna stwierdziła, że nie ma sensu ciągnięcie go za język i zamiast tego skupiła się na podziwianiu krajobrazu. Mijana przez nich okolica była piękna i gdyby serce nie waliło jej ze strachu, a gorzki posmak lęku nie drażnił w język, byłaby to całkiem miła wyprawa, nawet jeśli w towarzystwie takiego nicponia.
No i gdyby ta ławeczka rzeczywiście nie była taka niewygodna...
Viennę bolał tyłek.
Naprawdę bardzo cierpiała. Bardziej nawet, niż kiedy uczyła się jeździć konno na oklep. Peterson miał rację, że kozioł był niewygodny, ale nie zamierzała teraz okazywać słabości i przyznawać się do błędu. Siedziała więc zgarbiona, niemal unosząc się w powietrzu, by nawet najmniejsza część ciała nie przylegała do twardej deski.
A Peterson ją obserwował. Być może większość sobie wymyśliła, ale przynajmniej część kosych spojrzeń z jego strony była naładowana ironią i rozbawieniem. Zacisnęła usta tak mocno, że chyba tylko ślepiec nie zauważyłby, że robi wszystko, by nie stęknąć z bólu.
Vienna wytrzymała wszakże trzy godziny na tym okrutnie bezwzględnym miejscu, ale w końcu połykając dumę w akompaniamencie złośliwego uśmieszku Petersona, na sztywnym nogach zeszła z kozła, a raczej z niego spełzła. Peterson ani myślał pomagać jej przy gramoleniu się do powozu, więc z wysiłkiem szarpnęła za drzwiczki i wcisnęła się do ciemnego wnętrza.
Przykleiła nos do okienka i dalej przypatrywała się krajobrazowi, choć nie było to już to samo, kiedy twarzy nie muskał jej wiosenny wiatr.
Nie mogła jednak narzekać, bo nie jechała do nikogo w odwiedziny, tylko zamierzała rozprawić się z Carmen. Byłoby głupotą wymagać, żeby podróż bardziej przypominała beztroską przejażdżkę, niż ciężką misję, której się podjęła. Trudno jednak było ją winić, bo kiedy tylko ta świadomość w nią uderzała, czuła zdenerwowanie, którego ze wszystkich sił starała się uniknąć.
Pierwszą noc w podróży spędzili w małej gospodzie. Nie było w niej żadnych gości, więc mieli do dyspozycji całe piętro. Przez cały ten czas Vienna nerwowo przechadzała się po pokoju, zastanawiając się, czy Victor, albo Deamon wpadli na jej trop, jeśli w ogóle jej szukali.
Musiała sama doprowadzić sprawę do końca, a gdyby okazało się, że postanowili się wtrącić, zdecydowanie pokrzyżowałoby to jej szyki. Na szczęście noc upłynęła spokojnie i kiedy obudziła się następnego ranka, dotarło do niej, że musiała ich zmylić. Z nadzieją, pogwizdując zeszła na dół na śniadanie.
Peterson grzebał palcami w rozczochranych włosach i wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Wszystko w nim wrzeszczało, że jest za szybko na pobudkę i na to, by z żył wyparowały mu resztki alkoholu. Przez chwilę zrobiło się jej go żal, ale i tak uderzyła go kapeluszem w tył głowy. Skrzywił się i zaklął coś głośno. Usiadła przed nim i zadowolona sięgnęła po nieświeże kanapki.
Zastanawiała się, czy Peterson w ogóle skorzystał z łóżka, bo sądząc po jego wczorajszym ubiorze raczej nie spędził tam nocy. Kolejny dowód miała w osobie młodej podkuchennej, która podejrzliwie przyglądała się Viennie, równocześnie robiąc maślane oczy do Petersona.
- Nie sądziłam, że taki z ciebie uwodziciel, Peterson – powiedziała zwodniczo swobodnym tonem, nie kryjąc rozbawienia.
Łypnął na nią spod byka i napił się kawy. Była piekielnie gorąca, więc prawie ją wypluł.
- Mężczyźni miewają potrzeby, panienko – warknął i otarł brodę mankietem koszuli.
Sięgnął po resztę kanapek i wgryzł się w zielony ogórek.
- Powinnaś też spróbować zaspokoić własne – dodał jeszcze na odchodnym, a Vienna cudem tylko ukryła rumieniec.
Wyruszyli niemal od razu. Konie były wypoczęte i w podekscytowaniu przebierały kopytami. Zapowiadał się całkiem miły dzień, więc Vienna ignorując obolałe mięśnie wgramoliła się na kozioł obok Petersona.
Uniósł tylko ironicznie brwi i spoglądał na nią ze zwisającym z kącika ust papierosem. Bez ostrzeżenia, kompletnie sama siebie tym zaskakując, wyjęła go i zaciągnęła się głęboko. Paliła kiedyś ojcowskie cygaro, które ukradła razem z Jonasem, ale palenie takiego cienkiego papierosa było zupełnie inne. W zasadzie lepsze, ale nie na tyle, by to powtarzać.
Trochę pokaszlała, trochę łzawiły jej oczy i ostatecznie oddała go Petersonowi, który tylko parsknął pobłażliwym śmiechem.
- Postanowiłaś sobie wyrwać się spod kurateli tatusia, albo męża? Nie zrozum mnie źle panienko, ale nie pokażę ci zakazanego świata.
- Też mi coś – prychnęła. – Skoro jest okazja, to korzystam.
- No, tylko, żebyś nie korzystała zbyt dużo, bo nie uśmiecha mi się zostać rozstrzelanym przez jakiegoś pajacyka w pantalonach i w surducie.
- Nikt nie wyzwie cię na pojedynek – mruknęła.
- Oczywiście, że nie. Rozstrzelają mnie jak psa, bo żaden ze mnie dżentelmen, by mnie wyzywać.
- Banialuki. – Lekceważąco machnęła ręką i wyjęła mu z dłoni lejce.
Zaklął jak to miał w zwyczaju, ale nie protestował. Zamiast tego wygodniej rozparł się na ławeczce, obniżył rondo kapelusza i udawał, że śpi. A może naprawdę zasnął, bo znieruchomiał tak na jakieś dwie godziny, podczas których Vienna z radością powoziła. Cieszyła się, że droga jest prosta i tylko raz zapytała go, w którą stronę powinna skręcić na rozdrożu.
Wietrzyk wiał leciutko, świeciło słońce, a konie szły równo. Przez chwilę mogła zapomnieć o troskach i kłopotach, ciesząc się piękną pogodą. Zatrzymali się później na postoju i zjedli obfity podwieczorek. Peterson pokazał jej jak rozpalić ognisko i jak brzmiały okrzyki wojenne Apaczów. Nauczył ją nawet karcianej sztuczki, a raczej oszustwa jak wolała to nazywać Vienna.
Dzień minął im więc całkiem przyjemnie. I choć Peterson miał okropny charakter, to jakoś udało im się dotrzeć i nie wchodzić sobie za bardzo w drogę. W pewnym momencie Vienna złapała go na tym, że się do niej uśmiecha, ale kiedy tylko zwróciła mu na to uwagę, machnął dłonią, zaklął i na powrót zaczął zgrywać wściekłego i nadąsanego.
W takiej atmosferze minął im kolejny dzień. Po jakimś czasie Vienna zauważyła, że zbliżają się do jakiejś cywilizacji, bo wyraźnie mogła dostrzec migotliwe światła zwiastujące obecność sporego skupiska ludzi.
Wprawdzie mieli niewielkie opóźnienie, ale Vienna raz po raz roztrząsała, czy powinna zmusić Petersona do dalszej podróży, czy zbałamucić czas i spędzić noc w ciepłej i pozornie bezpiecznej gospodzie.
Zapukała do okienka i musiała czekać naprawdę niesłychanie długą chwilę, zanim Peterson szarpnął za drzwiczki i mruknął coś nieprzystojnego pod nosem. Przewróciła oczami, ale nie dała się sprowokować.
- Powiedz mi proszę, czy będzie w nocy padać – zażądała.
- Czy ja ci wyglądam na meteopatę, paniusiu? – parsknął.
- Nie, ale na kogoś, kto zna się na wielu sprawach. – Zatrzepotała rzęsami.
Być może go tym udobruchała, ale wolała niczego nie zakładać z góry, jeśli chodziło o tego diabła.
- Mnie także kusi gospoda – powiedział wreszcie.
Vienna odetchnęła z ulgą. Cudownie będzie wreszcie rozprostować kości i zjeść coś ciepłego i pożywnego. Pozwoliła sobie na chwilę spokoju kiedy konie szybkim krokiem zbliżały się do niewielkiego miasteczka.
Wkrótce rozległy się dźwięki krzątaniny wokół powozu, który w końcu zatrzymał się przed gospodą. Drzwiczki zostały otwarte przez chłopca na posyłki i Vienna podkasując spódnicę zeszła po schodkach na dół. Rozejrzała się i z zadowoleniem stwierdziła, że podwórze było zadbane.
Zauważając kilka powozów, Vienna zaczęła martwić się, czy znajdzie się jeszcze pokój dla niej, ale widząc nieustępliwą minę Petersona i jego groźną sylwetkę, w mig pojęła, że gospodarz wyrzuciłby nawet samego księcia regenta, byle go dla niej opróżnić.
I Vienna wcale się nie myliła, bo Peterson skutecznie pracował na swoją wypłatę. Oparł umięśnione przedramiona na blacie kontuaru i łypał nieustępliwym spojrzeniem na gospodarza. Vienna stała nieco z boku, ale i tak wyraźnie widziała, że niski, przysadzisty mężczyzna nie jest zadowolony z obecności takiego zabijaki, ale nie śmiał go wyprosić. I tym oto sposobem, Vienna zajęła najlepszy pokój w gospodzie, a Peterson właśnie odkładał jej sakwojaż.
- Dziękuję, Peterson – powiedziała cicho, trochę tylko oschle, bo wciąż miała mu za złe, że pod koniec dnia nieszczególnie chciał z nią rozmawiać.
- Żaden problem, skoro sam będę spał w wygodnym łóżku.
Cóż, stać ich było na takie luksusy, przynajmniej na razie, dlatego Vienna nie miała do niego pretensji, że trwoni pieniądze. Mruknął coś na pożegnanie i zatrzasnął za sobą drzwi. Po upływie dwóch kwadransów dwie młode służki przyniosły wodę i napełniły nią wannę.
Vienna z niejakim rozbawieniem znosiła ich chichoty i podekscytowane szepty, kiedy wypytywały ją o Petersona. Najwyraźniej musiał wpaść im w oko. Cóż, kobiety mają słabość do takich tajemniczych zabijaków, a że Peterson był mistrzem w rzucaniu powłóczystych spojrzeń, Vienna mogła się tylko domyślić, jakie spustoszenia musiał robić w niewieścich sercach.
Kiedy w końcu skończyła kąpiel i opatulona grubą koszulą miała wskoczyć do łóżka, rozległo się natarczywe pukanie. Vienna podeszła do drzwi i przystawiła ucho do drewna.
- Brakuje nam jednego gracza do kart. – Dotarł do niej zgryźliwy głos Petersona.
Chciała się z nim trochę podroczyć, ale stwierdziła, że nie powinna nadwyrężać jego nerwów, bo i tak zapewne z trudem zdecydował się zaprosić ją do gry.
- Zaraz zejdę! – odkrzyknęła.
Przez chwilę przysłuchiwała się jego ciężkim krokom, kiedy schodził po schodach w dół. Pośpiesznie rzuciła się w kierunku sakwojażu i wyciągnęła z niego świeżą amazonkę w błękitnym kolorze. Cóż, nie miała wielkiego wyboru, jeśli chodziło o garderobę. Wciągnęła ją na siebie trochę nieporadnie, bo strój nie był skrojony tak, by jedna osoba z łatwością mogła sobie z nim poradzić.
Kiedy skończyła, rzuciła na siebie szybkie spojrzenie w lustrze. Policzki miała czerwone, włosy potargane i wilgotne na końcach. Związała je w byle jaki węzeł i postanowiła opuścić pokój. Nie było sensu siedzieć w środku i zadręczać się ponurymi myślami, skoro tam na dole czekała ją zabawa.
Ktoś pięknie grał na skrzypcach, a akompaniowała mu harmonijka. Z głównej sali dochodziły wesołe okrzyki i wybuchy śmiechu. Ktoś mocno tupał stopą w podłogę, a kufle wypełnione piwem stukały o stoły, kiedy zamaszyście je na nie odkładano. Gdy dotarła wreszcie do sali, owiał ją dym z cygar. Tylko siedzący w kącie Peterson palił cienkiego papierosa i wyglądał jak czarny charakter z gotyckich powieści.
Kiedy tylko ją zauważył zamachnął do niej ręką i pstryknął palcami. Zniosła jakoś tę zniewagę, kładąc ją na karb amerykańskiego wychowania, a raczej jego rażącego braku. Stolik, przy którym siedział aż lepił się od piwa i resztek jedzenia. Dwa miejsca obok Petersona zajmowali starsi panowie nie pierwszej świeżości. Ale obaj mieli tak jasne i miłe spojrzenia, że Vienna odwzajemniła się pogodnym uśmiechem.
Jeden z siwiejących panówwstał, kiedy tylko podeszła i ceremonialnie wytarł białą (no dobrze, szarą) chusteczką stołek. Vienna rzuciła Petersonowi spojrzenie z ukosa. Nie uśmiechnął się.
Na środku stołu leżała już talia kart i Amerykanin sięgnął po nią, kiedy tylko Vienna zajęła miejsce. Nigdy wcześniej nie brała udziału w takim spotkaniu, ale siedząc w kącie, z dala od zepsutej i podłej socjety, zrozumiała, że dotychczas żyła w pułapce.
Spłoniła się nieco rumieńcem, kiedy podchmieleni mężczyźni szczypali służące w tyłki, albo kiedy kokoty siadały im na kolanach, zarabiając parę pensów na życie, ale w tej chwili nie widziała, by ktokolwiek ze zgromadzonych był nieszczęśliwy.
- W co gramy? – zapytała, obserwując szybkie palce Petersona, rozdającego karty.
- W wista, panienko – powiedział siwiejący jegomość, którego nazywano Willym i podał kartę swojemu towarzyszowi Billowi, który okazał się jego młodszym bratem.
Zatem Vienna została w parze z Petersonem. Miała nadzieję, że potrafi grać w karty, bo postawił połowę tego, co mu zapłaciła. Wybałuszyła oczy i kopnęła go w łydkę pod stołem, ale to Willy syknął, bo oczywiście Vienna nie trafiła w Petersona.
- Do diabła! – zaklął. – Ależ kopnięcie! – zawołał z podziwem.
Vienna nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo obok pojawiła się służąca z dzbanem piwa. Trójka mężczyzn podstawiła swoje kufle, a dziewczyna szczodrze je napełniła. Peterson mruknął coś pod nosem i po chwili służąca wróciła z kuflem dla Vienny.
Była podekscytowana, bo nigdy jeszcze nie piła piwa i to jeszcze w jakiejś podrzędnej gospodzie. Tego wieczora Vienna miała robić jeszcze wiele nowych rzeczy, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Jak na przykład tego, że świetnie szło jej w parze z Petersonem i że była całkiem niezła i cwana, jeśli chodziło o wista. Willy i Billy wcale nie byli niezadowoleni, że przegrywają, bo patrzenie na ekscytację Vienny dużo im wynagradzało.
Zwłaszcza kiedy Peterson odsunął od niej trzeci kufel piwa i stanowczo zabronił go dopijać, bo panienka osiągnęła już stan lekkiego zawiania. Jakże była szczęśliwa! A potem ktoś zagrał wesołą piosenkę Cudna Sally. Piosenka była ludowa i wiejska, ale Vienna śpiewała ją z Jonasem i wprawdzie nie powinna nawet wiedzieć o jej istnieniu, ale znała każde jej słowo, każdziutkie. I choć większość z nich była nieprzyzwoita, to wkrótce Vienna zdzierała gardło razem z resztą podróżnych i mieszkańców wioski.
Gwałtownie odsunęła krzesło i łapiąc za ręce zdębiałego Petersona, siłą, o którą sama siebie nie podejrzewała, pociągnęła go za sobą, otaczając ramionami i zmuszając do tańca. Zrobił kilka niepewnych kroków, ale wkrótce i jego muzyka poniosła. Tańczyli więc jedną wielką kupą: mężczyźni i kobiety, a muzyce towarzyszyły pijackie, wesołe okrzyki.
Vienna na żadnym balu nigdy tak dobrze się nie bawiła, jak teraz, kiedy posiwiały Willy klęczał przed nią i udawał, że łamie mu serce, kiedy ruszyła w tany z ogranym co do ostatniego pensa Billym zamiast z nim.
Odrzuciła głowę w tył, śmiejąc się w głos i patrząc na wirujących wokół niej ludzi. Kątem oka dostrzegła, że z okien sączy się już świt i uzmysłowiła sobie, że przetańczyła całą noc! Wiele razy brała udział w balach i zostawała do rana, ale tylko teraz po raz pierwszy prawdziwie dobrze się bawiła.
To prawda, że wielu padło schlanych na umór, włącznie z przygrywającym dotychczas wirtuozem harmonijki, ale zdecydowana większość wciąż dokazywała, piła, śpiewała i tańczyła.
Nagły, nieoczekiwany podmuch wiatru do reszty zniszczył jej fryzurę. Włosy opadły jej na twarz, lepiąc się do wilgotnej skóry. A potem czyjaś ręka złapała ją za ramię.
Vienna zatrzymana w połowie ruchu, z rozjarzonymi oczami, zaróżowionymi policzkami i szerokim uśmiechem na ustach, uderzyła o twardą męską pierś.
Zakręciło jej się w głowie i byłaby upadła, ale mocne palce utrzymały ją w miejscu. Bała się podnieść wzrok, bo wiedziała, kogo ujrzy. Serce waliło jej jak młotem, a żółć podeszła do gardła. Niemal w jednej chwili wytrzeźwiała, a stan wesołej beztroski czmychnął jak spłoszony ptak.
Powinna była to przewidzieć. To znaczy przewidywała, ale... Ale wolała nie wierzyć w to, że ją znajdzie. A nawet jeśli znajdzie, to raczej trochę później, a nie trzy dni drogi od Londynu. Jej ucieczka nie była niczym spektakularnym jak sobie początkowo zakładała.
Ale ostatecznie uniosła brodę w wyrazie buntu i spojrzała na niego.
Victor patrzył na nią z góry z mordem w oczach. Włosy miał potargane i zwichrzone przez wiatr, ubranie zakurzone i pogniecione. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu twarzy zniknęły mu czarne żyłki, tylko oczy miał czarne jak najgłębsza noc. Coś się jej nie zgadzało, ale nie mogła uchwycić się tego wrażenia.
- Coś ty sobie myślała, ty mała, szalona szelmo? – warknął, starannie wypowiadając każde pojedyncze słowo, a zabieg ten sprawił, że brzmiał groźnie, jak nigdy wcześniej.
Zmarszczyła brwi, otworzyła usta, ale nie wiedziała, co właściwie chciała powiedzieć. Victor niestety był w stanie głębokiej irytacji, bo nawet nie dał jej czasu na znalezienie odpowiednich słów.
- Wiesz, co przeżywałem? – westchnął. – Czy ty wiesz, co ja przez ciebie przeżywałem?
- Ja... – powiedziała, trzepocząc rzęsami.
- Sądziłaś, że odnajdziesz ją – wszedł jej w słowo i nachylił się ku niej, szepcząc do ucha – i zabijesz, czy tak? To sobie myślałaś? Odpowiadaj mi natychmiast, ty wariatko.
Spróbowała się wyrwać dla zasady, ale trzymał ją mocno.
- Skądże znowu! – zaprotestowała gwałtownie. – Jeszcze nie oszalałam.
- Pewnie, że nie. Ani trochę – zadrwił, wbijając w nią rozognione spojrzenie. Był wściekły.
- Co się dzieje, panienko? – Nagle za plecami Ashford'a wyrósł Peterson. Vienna jęknęła.
Victor stężał. Wyprostował się. Wywrócił oczami i odwrócił się ze swoją arystokratyczną, wyniosłą miną.
- Wszystko wskazuje na to, że jestem panu winien podziękowanie za opiekę nad moją żoną.
Peterson zmarszczył brwi, podrapał się po tyle głowy, ale nie stracił rezonu.
- Czy on mówi prawdę? – zwrócił się do Vienny. Choć pijany w sztok, pamiętał, że płaciła mu za opiekę.
Vienna wiedziała, że Victorowi niewiele brakuje, żeby wybuchnąć gniewem, ale na razie się miarkował. A może to Vienna nie do końca zwracała uwagę na to, co się działo, bo między Bogiem, a prawdą, ale była nieźle pijana.
- To hrabia Ashford – powiedziała, machając bez ładu i składu ręką, dokonując czegoś na kształt prezentacji, a potem zachwiała się na nogach i parsknęła nerwowym śmiechem, zasłaniając usta.
Obaj rzucili się w jej kierunku, by udaremnić upadek i to rozbawiło ją jeszcze bardziej. Ponownie się zachwiała, ale Victor był już przygotowany i mocno złapał ją w pasie. Trochę się broniła przed taką męską dominacją, ale nie miała dużego pola do manewru, bo wirowało jej w głowie.
Victor przerzucił ją sobie przez ramię jak to już kiedyś uczynił w innej gospodzie i wielkopańskim gestem nakazał służącej zaprowadzić go do jej pokoju. Vienna podziwiała krzywizny jego pośladków, kiedy wchodził po schodach, a ona przewieszona w tył mogła swobodnie zaznajamiać się z fizjonomią jego tyłka, co wcale jej nie przeszkadzało.
- O mój Boże! – zawołała z emfazą. – Jak ty mnie wspaniale niesiesz!
Victor wymacał klamkę.
- I to także robisz wspaniale – uznała.
- Czyli co?
- Tak ładnie otwierasz drzwi, dźwigając mnie na ramieniu.
Victor postawił Viennę na podłodze, ale wczepiła się w niego palcami i przytuliła policzek do jego szyi.
- I to także robisz wspaniale – wymamrotała.
Victor zaczął się już niecierpliwić. Nie miał dotychczas do czynienia z pijaną Vienną, ale wiedział już, że wolałby tego nigdy nie doświadczać.
- Co takiego?
- Pachniesz oczywiście – stwierdziła.
Niezdarnie pogłaskał ją po ramieniu i musnął palcem jej podbródek. Podniosła twarz i wpatrywała się w niego z jakimś żarem w oczach, pełnych zachwytu. Odetchnął i zacisnął powieki, a potem poprowadził ją do łóżka. Usiadła niechętnie i złożyła ręce na podołku, obserwując go, kiedy przechadzał się po ciasnym wnętrzu pokoju.
Nie był w stanie się przy niej skupić, bo obdarzyła go jednym z tych uśmiechów, które odbierały mu zdolność myślenia. Był na nią wściekły. Jakaś jego część chciała ją ukarać za to, co mu zrobiła. Straszliwie się bał. Ale teraz, kiedy siedziała taka pozornie spokojna i niepewna, nie żywił do niej innych uczuć, niż ta obezwładniająca tkliwość.
- Idź spać, Vienno – polecił jej szorstko i stanął do niej plecami, udając, że przygląda się widokowi za oknem.
Powinna to przespać, a on w tym czasie powinien zejść na dół i obić gębę temu łajdakowi, z którym się oprowadzała. Do reszty upadła na głowę. Kompletnie zwariowała.
- Victorze – odezwała się cicho, sennie.
Zerknął na nią. Suknię miała rozpiętą. Uchwycił biel jej obojczyków i ciemny zarys piersi. Smukłymi palcami rozpinała kolejne guziczki. Victor przełknął ślinę i z trudem łapał oddech.
- Pomożesz mi z suknią? Nie dosięgnę – mruknęła.
Cierpliwie czekała. A Victor płonął.
Płonął z wielu powodów. Pierwszym była oczywiście wściekłość na jej głupotę, upartość, bezmyślność, bezrefleksyjność i brawurę. Ale powód, dla którego trzymał się teraz ledwo na nogach był jeden: bolesne, chorobliwe wręcz pożądanie, a może raczej tęsknota.
Zawahał się, ale ruszył do niej na sztywnych nogach, pokonując dzielącą ich odległość kilkoma długimi krokami. Zamaszyście usiadł na łóżku tak gwałtownie, że Vienna aż podskoczyła. Niedelikatnie, ze złością odsunął jej dłonie i sam zabrał się za rozpinanie guzików. Palce miał zgrabiałe, sztywne i niezdarne. Czuł na sobie wzrok Vienny, ale pochylał głowę i nie pozwalał, by zajrzała mu w oczy.
Zastanawiał się, co ona teraz myśli, ale musiał wystarczyć mu tylko jej zapach i fakt, że spazmatycznie unosiła pierś, oddychając coraz szybciej i szybciej. Palec mu się omsknął, ominął trzy guziczki i wrócił, rozwiązując jeszcze wstążki koszuli.
Starał się ignorować fakt, że Vienna wsuwa dłonie w jego włosy. Poczuł muśnięcie jej palców na uchu i zamknął oczy, biorąc jeden drżący oddech. Suknia była już rozpięta do połowy. Krótkimi szarpnięciami ściągnął ją z ramion Vienny. Czuł dotyk jej nogi na własnym udzie, ale starał się ignorować wszelkie wrażenia, jakie to za sobą niosło.
Zerknął na nią, na jej jasną skórę i wgłębienie pod gardłem. Ruchem dłoni dał jej znać, że ma siąść przy nim bokiem. Kosmyk jej włosów połaskotał go w nos, kiedy rozwiązywał wstążki z tyłu koszuli. Nie mógł się powstrzymać i przesunął palcem po odsłoniętych paciorkach kręgosłupa. Westchnęła, zadrżała i stężała, a on w milczeniu prowadził wewnątrz zażartą dyskusję.
Dłoń jednak zdecydowała za niego, bo już z powrotem sunęła w górę, zatrzymując się na wysokości piersi Vienny. Zahaczył kciukiem o jej brodawkę i jęknął gardłowo, kiedy Vienna gwałtownie wciągnęła powietrze w usta.
Drugą dłoń przesunął z pleców na kark Vienny i objął ją palcami za szyję, przykładając tył jej głowy do policzka. Widział jej rozchylone różowe wargi i koniuszek języka, kiedy łapała oddech. Prawa dłoń Victora obejmowała już całą jej pierś, a kciuk drażnił nabrzmiały sutek. Vienna poruszyła się niespokojnie i zacisnęła palce na jego udzie.
Przyłożył usta do jej aksamitnej skóry na policzku i przesunął wargami do żuchwy. Westchnęła i mocno do niego przylgnęła, wciskając plecy w jego klatkę piersiową. Jego dłoń swobodnie wędrowała po obu piersiach, a potem zsunęła się w dół, gładząc napiętą skórę brzucha.
Oboje jęknęli w tej samej chwili, w której Vienna niechcący trąciła twardą męskość Victora, a on musnął palcem jej pachwinę. Wargi trzymał przy jej brwi, a potem na skroni i niżej, tuż obok płatka ucha. Vienna odchyliła głowę i dotknęła wargami jego ust. Na krótką chwilę zawahał się, ale potem odwzajemnił pocałunek, dysząc w jej rozwarte usta. Jego dłoń wciąż pracowała, kiedy przesuwał palcami po jej wilgoci. Przesunął językiem po obu kącikach jej warg i wsunął go do jej gorącego wnętrza. Objęła go jednym ramieniem za szyję, wyginając plecy w łuk i ocierając się o wierzch jego dłoni. Z gardła wydarł się jej jęk, kiedy Victor dotknął tej szczególnej, wibrującej części.
Wciąż ją całując, ostrożnie wsunął w nią jeden palec. Kiedy bez trudności go przyjęła, dołączył drugi. Ich pocałunek stał się niedbały i pośpieszny. Jego pulsująca męskość napierała na spodnie, ale tym razem wcale nie chodziło o niego. Już nie. Całował ją więc, ze wszystkich sił starając się doprowadzić ją do końca. Wiła się pod jego dłonią, kwiliła i jęczała, zaciskając palce na jego karku. Przerwała pocałunek i w momencie największej rozkoszy odchyliła się, wbijając głowę w jego bark i wypuszczając powietrze otwartymi ustami.
- Och – szepnęła tylko.
Victor patrzył na nią oniemiały i po raz kolejny uderzyło go pewne przekonanie, że dla niej mógłby podpalić cały świat. I na niebiosa, podpaliłby go, dlatego musi zrobić wszystko, co konieczne, żeby to Deamon przetrwał.
Nawet jego kosztem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top