Pięćdziesiąty drugi




Obudził się w sypialni, którą już poznał dzisiejszego ranka. Ranka, westchnął w myślach, jakie to wszystko szalone. Podszedł do okna i otworzył je szeroko na oścież. Dostrzegł tylko obce podwórze, którego wcześniej nie widział. Zamknął palce na okiennicy i przymknął oczy. Z lekkością wskoczył na parapet i wypuścił z łopatek skrzydła.

Spojrzał w dół, a potem na górę, do swoich przyjaciółek gwiazd. Jak to było? Chcę zobaczyć gwiazdy?

Zacisnął wargi i rzucił się w dół, lecąc tak nisko, że gdyby chciał, dotknąłby brzuchem trawy. Potem uniósł się w górę i poleciał hen daleko, tam gdzie spędzał większość nocy. Nie chciał dzisiaj samotności, więc wylądował na dachu jednego z domów przy dzielnicy Covent Garden, którą pokazał Viennie.

Usiadł i otulił ramionami kolana, podwijając je pod brodę. Nasłuchiwał pijackich krzyków, rozbawionych śmiechów i cichych rozmów. I myślał.

Miał mętlik w głowie. Kiedy spał, co bardziej wolał nazywać małą śmiercią petite mort, odwiedziła go Carmen. To nie było jedno z ich zwykłych spotkań, kiedy próbowała zmusić go do posłuszeństwa, raz po raz przypominając, że to ona dała mu życie.

Nie, tym razem szeptała mu straszne rzeczy. Że nie jest osobnym istnieniem, że stanowi część kogoś innego, że jeśli pozbędzie się tej drugiej, przejmie jego życie.

Deamon wiedział już o kogo chodziło. Miał dostęp do jego wspomnień, myśli i do tego, co widział. Teraz jednak wiedział także, że jego nie ma. Zamienili się miejscami i teraz to Victor umierał nocą, a Deamon ożywał także i w dzień.

Dziwnie było mu patrzeć na świat w promieniach słońca. Stawiać stopy na chodniku, obdarzonym jego pocałunkiem i oglądać witryny sklepów za dnia. Dziwnie też było patrzeć mu na obcą twarz, która przejęła część cech jego wyglądu. Ale pomimo tego, dość szybko się z tym godził, jakby to wszystko w jakiś upiorny sposób do siebie pasowało. Jakby pierwszy raz Carmen powiedziała prawdę.

I poznał już sposób na złamanie klątwy. Wydobył go z myśli Victora. Miał rację, że łatwo było ją zdjąć, a przynajmniej w teorii.

I wahał się. Mógłby odebrać życie Victorowi, gdyby tylko zniknął na jakiś czas i przeczekał do końca terminu. Teraz miał nad nim większą kontrolę, niż on nad Deamonem. Wiedział więcej i miał dostęp do Carmen.

Potarł pierścienie na palcach i pomyślał o bransolecie Vienny i skąd znalazła się w jej rodzinie. I o tym, że równocześnie była narzędziem kontroli cieni, ale i ich stwórczyni... O ile oczywiście Carmen nie kłamała.

Cierpiał dzisiaj nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Przywołanie go z uśpienia było bolesne jak obrywanie żywcem ze skóry. Gdyby mógł, wyrzuciłby to z pamięci. Ale nie żałował. Uchronił miłość życia przed śmiercią, bo Carmen postanowiła zacieśnić szyki i wziąć sprawy w swoje ręce. Bała się, bo nie wszystko szło zgodnie z jej planem. I choć okowy powoli puszczały, to wciąż za wolno. Miotała się już w swoim więzieniu, żywiąc się nienawiścią do Ashford'ów i do Ousborn'ów równocześnie sącząc pożywny pokarm z ich nieszczęść.

A Deamon musiał tego słuchać.

Nie chciał się nad sobą użalać, choć świadomość, że nie należy całkiem do siebie, dogłębnie nim wstrząsnęła. Nigdy o tym nie myślał, ale zawsze czegoś mu brakowało, jakby jego serce nie było w całości. Teraz, kiedy odkrył prawdę, czuł się nieco silniejszy i zdrowszy, jakby coś wypełniało go od środka. Jakby wpasowały się elementy układanki. Nie wszystkie oczywiście, ale jakaś ich duża część.

Pomyślał wtedy, że jeśli klątwa nie zostanie zerwana i on pochłonie Victora, to stanie się kompletną całością. Nie będzie już oderwany i nierzeczywisty. Nie będzie już cieniem.

Uniósł ręce w górę. Dłonie stawały się coraz mniej materialne, jakby on sam tracił cielesność, choć powinno być na odwrót, prawda? Carmen jednak nie zdradziła mu szczegółów. Nie wiedział na czym polegałby jego triumf. Może wchłonąłby Victora, ale zamienił się w cień i zniknął? Nic już nie wiedział.

Podniósł się i przemaszerował po krańcu dachu, co jakiś czas patrząc w dół. Zwinął skrzydła, a ogon trzymał płasko przy kręgosłupie. Czy gdyby skoczył w dół, umarłby? Nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale sprawdzenie tego coraz bardziej go kusiło.

- Co tam robisz, kochaneczku? – odezwał się jakiś kobiecy głos. – Za szylinga sprawię, że porzucisz myśli o śmierci.

Deamon zmarszczył brwi. Może to było rozwiązanie.

- Zaczekaj! – zawołał i choć mógł znaleźć się na dole w kilka sekund, zeskoczył z drugiej strony budynku i normalnym, ludzkim tempem obszedł dom. Dziewczyna czekała na niego z leciutkim uśmiechem. Była ładna i miła, choć wiadomym było czym zarabiała na życie.

- Nie mam pieniędzy – powiedział bezradnie, nagle speszony tym, co chciał zrobić.

Przez chwilę mierzyła go wzrokiem. Wiedział, co zobaczyła: wysoką, smukłą sylwetkę, ciemne oczy i maskę na twarzy. Tutaj było mnóstwo wariatów i nawet nie zdziwił jej jego cudaczny wygląd. Ostatecznie po tej inspekcji wzruszyła tylko ramionami.

- Śliczny jesteś, więc zrobię to gratis.

Deamon przełknął ślinę, nagle niepewny i zawstydzony, ale blondwłosa dziewczyna nie dała mu chwili na dłuższe pertraktacje ze swoim sumieniem. Zarzuciła mu ramiona na szyję i stanęła na palcach. Poczuł jej oddech na ustach i pochylił głowę. Dotyk jej dłoni na jego policzku wprawił go w drżenie, ale zmusił się, by zostać.

Pocałunek był dziwny, a jej usta zbyt twarde i nachalne. Obce. Cofnął się, a ona urażona spojrzała na niego z niechęcią.

- Zakochany głupiec – parsknęła. – Zawsze tylko testujecie. Zwłaszcza tacy piękni chłopcy jak ty. Idź i wracaj do niej, bo żadna ci jej nie zastąpi.

Deamon przełknął ślinę ugodzony do granic i zawstydzony. Co też sobie myślał, żeby wykorzystywać tę dziewczynę? Co za podlec z niego.

- Przepraszam, wybacz – wymamrotał, ale już zniknęła za wyłomem i był pewien, że go nie słyszała.

Otarł usta wierzchem dłoni i zadarł głowę w górę. Sięgnął do wspomnień Victora i choć czuł się jak podglądacz, odnalazł chwile, w których oddawał się cielesnym uciechom.

Zawsze sprawiały mu przyjemność, mniejszą lub większą, ale nie było takiej kobiety, która nie przywiodłaby go do ekstazy. Zwłaszcza jego metresa, Lucie Sollow, nawet po tym, kiedy odkrył, że Vienna zaczyna znaczyć dla niego więcej, niż sądził i chciał.

Czy to sprawiało, że Deamon bardziej ją kochał i zasłużył na ratunek? Potrząsnął głową, bo kim on jest, żeby decydować. Nie powinien kłaść na szali uczuć Victora w zestawieniu z jego własnymi, nawet jeśli kochał Viennę dłużej, od chwili, w której zobaczył ją po raz pierwszy. A wtedy po raz kolejny zalał go agonalny ból, kiedy świadomość Victora naciskała na jego świadomość. Takie chwile zdarzały się co kilkanaście minut i sprawiały, że nie mógł myśleć.

Jęknął, zgubił krok i pojął już, co powinien zrobić. Decyzję miał na wyciągnięcie palców, już prawie ją podjął, tylko musiał jeszcze zobaczyć Viennę, zanim kompletnie oszaleje z bólu.

***

Vienna zamknęła drzwi od sypialni, żeby nikt jej nie przeszkadzał. Nie była pewna, czy Victor spełnił swoją zapowiedź i został w domu, ale nie miała odwagi zajrzeć do jego pokoju i sprawdzić. Wszystko jednak wskazywało na to, że nie było go w środku, bo nie dosłyszała żadnego dźwięku.

Z trudem przyciągnęła do okna wygodny fotel i czatowała przy odsłoniętych zasłonach, kiedy tylko zgasł ostatni promień słońca. Niecierpliwiła się i nie było w tym niczego dziwnego, bo choć w głowie przygotowała sobie setki scenariuszy, to wiedziała, że nieprzewidywalność Deamona i tak zapewne zbije ją z pantałyku i każda mowa, którą obmyśliła okaże się całkowitą porażką.

Czekała więc przerażona i osłabiona z nadmiaru emocji, pocąc się i mnąc w dłoniach fałdy dziennej sukni, której nawet nie przebrała. I czekała.

Bo musiał przyjść. Miał przecież wiele pytań. Wątpiła, by zapomniał o tym do czego zmusił go Victor i musiał być przestraszony porannymi wydarzeniami.

Wbiła wzrok w podwórze, przyglądając się poruszającym się na wietrze gałęziom. Ogród różnił się od ogrodu jej rodzinnego domu i czasami sprawiał nieco upiorne wrażenie, kiedy nie rozpoznawała jeszcze drzew. Uniosła w górę twarz, bo dojrzała czyjąś ciemną sylwetkę. Przystawiła dłoń do serca i zamarła.

Im bardziej się zbliżał, tym większy lęk w niej narastał. Starała się stłamsić w sobie panikę na myśl, że za oczami Deamona będzie krył się Victor, który wszystkiemu będzie się przysłuchiwał, oceniał, sprawdzał i doświadczał.

Podniosła się i patrzyła na Deamona, gdy przeskakiwał przez kolejne drzewa i mknął przez równo przycięty trawnik, a potem z gracją rozwinął skrzydła i bezgłośnie wsunął się przez okno, w biegu ciasno je spinając. Zatrzymał się na środku pokoju.

Stanął tyłem do Vienny ubrany jak zwykle w czerń i wyglądał zarówno pięknie i przerażająco z długimi cienistymi skrzydłami i wijącym się ogonem.

Milczeli oboje, a cisza narastała wokół nich gęsta i mroczna. Straszna. Zrobił krok do przodu, a potem drugi i uniósł rękę w górę, przeczesując krucze, potargane włosy.

Obserwowała go uważnie, każdy jego najdrobniejszy gest i ruch, każde spięcie mięśni i blady profil, który ukazał się jej oczom, gdy zerknął na nią z ukosa. Bała się odezwać pierwsza, czując się winna, podła, zdradziecka i niewierna. Ta cisza tylko potęgowała w niej te wrażenia, więc milczała, nie będąc godną do niego przemówić.

- Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Vien – powiedział cicho.

Obserwowała kącik jego ust, kiedy mówił. Opadł w dół. Deamon wciągnął głęboko powietrze w płuca. Zrozumiała, że zamierza powiedzieć jej parę przykrych słów i sądziła, że była na to gotowa.

- Nigdy nie wymagałem od ciebie, żebyś odwzajemniła moje uczucia, nigdy nie pokazałem ci, że pragnę tej wzajemności. Kochałem cię z daleka i nigdy nawet przez chwilę nie pojawiła się myśl w mojej głowie, że mógłbym sprawić, żebyś i ty mnie pokochała. Bo gdzie mi do ciebie? – Spojrzał na nią. – Nie zasłużyłem na ciebie, jestem nikim, a ty jesteś... ty jesteś po prostu Vienną. Ale to dobrze, bo nie mówię tego po to, żeby narzekać. Czuję, że czas to powiedzieć, że przyszła na to odpowiednia pora.

Odwrócił się do niej. Twarz miał zbolałą, a w oczach lśniły łzy. Jeszcze chwila, a wypłyną.

Vienna podniosła się i na drżących nogach zbliżyła się do niego o kilka kroków. Skrzydła poruszały się przy każdym zaczerpnięciu przez niego powietrza.

- Zrobiłbym dla ciebie wszystko – powtórzył.

Tylko siła woli podtrzymywała ją w pionie. Zgarbił barki, jakby przygniatał go nadludzki ciężar. Był bledszy, niż kiedykolwiek wcześniej i wargi drżały mu ostrzegawczo, odcinając się karminem w kontraście czerni i bieli. Ale nie czekał na jej odpowiedź, bo miał jeszcze coś do powiedzenia.

- Tak mi przykro z powodu Victora – szepnął. – Teraz już pojąłem, co musiał znosić widząc to wszystko. – Wskazał dłonią na Viennę i na siebie. – Na początku był raczej zdegustowany i znudzony, może poirytowany, ale kiedy zaczął uświadamiać sobie pewne rzeczy, był wściekły i zazdrosny. Chyba tak samo jak ja teraz. Obudziłem się ze świadomością całej prawdy i ze wspomnieniami Victora i...

Zawahał się. Powieki opadły mu w dół, a rzęsy zatrzepotały kilka razy, nim ponownie na nią spojrzał. Wtedy grymas bólu przeciął jego twarz.

- On tu cały czas jest – dodał.

Vienna obserwowała jak podnosi dłoń do czoła i uderza w nie z całej siły, a potem poprawia w obie skronie, wciskając z dwóch stron palce i popukując w nie z furią. Zaczął przechadzać się od ściany do ściany, wbijając wzrok w podłogę i uderzając się bez końca w głowę. Chciała podbiec do niego, ale odtrącił ją, więc stanęła w miejscu, czekając aż opuści go to chwilowe szaleństwo.

- Ja wszystko wiem, wszystko pamiętam. Tyle go tu jest, że rozsadza mi czaszkę. Każda jedna myśl, każda emocja, każdy twój dotyk. – Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na nią. Wiedziała, że nie chce wywoływać w niej poczucia winy, ale jego zbolały wzrok i tak skutecznie robił to za niego. – To mnie rozdziera na strzępy, na maleńkie kawałeczki.

I znowu podjął bezwładną wędrówkę, co jakiś czas uderzając się w czoło i w skronie.

- Wiem już coś powinnaś zrobić – szepnął, stając przed nią. – Znam rozwiązanie.

Przymknęła oczy, czując, że ogarnia ją fala jego zapachu. Zawsze był taki sam: mieszanka nocy i wiatru na jego skórze, wywołująca bezlitosną tęsknotę.

- Żebyś była szczęśliwa, wiesz?

Zastygła w bezruchu. Gwałtownym ruchem ściągnął z twarzy maskę i rzucił ją na dywan. Czerń spotkała się już z miękkim wgłębieniem nad jego górną, nadąsaną wargą i maleńkimi, ledwo widocznymi liniami dotykała jej zarysu.

Vienna wiedziała do czego zmierza, więc w dziecinnym, obronnym geście złapała się za uszy i zamknęła oczy.

- Nie mów! Nie mów mi niczego! Nawet się nie waż! – zaszlochała.

Wyczuła, że on już podjął decyzję. Delikatnie zabrał jej ręce z uszu i uścisnął je, przykładając do warg. Vienna odważyła się wreszcie zajrzeć mu w oczy. Poczuła wilgoć na policzkach i zrozumiała, że rozpłakała się sama nie wiedząc nawet kiedy.

Zarzuciła mu ramiona na szyję, pragnąc go powstrzymać, choć nie wiedziała jak i przed czym. Dotknął dłonią jej policzka i założył zbłąkane pasmo włosów za ucho, uśmiechając się ze smutkiem.

Pociągnęła go do siebie w rozpaczliwym geście, pragnąc ukraść nieco jego ciepła, sprawić, żeby zapomniał i żeby go nie bolało. Nie spodziewał się tego i cofnął się, niezdarnie potykając. A potem spojrzał na nią tak, jakby podejmował bardzo trudną decyzję.

Nim zdążyła zareagować, przyłożył rozpalone usta do jej warg. Jęknęła, chcąc zaprotestować, ale kiedy tylko poczuła słodycz jego pocałunku, zrezygnowała.

Rozchyliła wargi i musnęła językiem kącik jego ust. Poczuł, że ogarnia go ogień, a zmysły wyostrzają się jak podczas walki. Był podekscytowany i przerażony. Objął ją w talii i przyciągnął ją do siebie, aż wtuliła się w niego całym ciałem.

Pocałunek wstrząsnął nim do reszty, a kiedy wsunęła do jego wnętrza język i poczuł jej smak, skrzydła wymknęły mu się spod kontroli. Zrobił kilka kolejnych niezdarnych kroków, a Vienna potknęła się o dywan i zgubiła gdzieś pantofel.

Złapała Deamona za ramiona, w biegu rozpinając dwa pierwsze guziki koszuli i zaciskają palce na jego obojczykach. Ogarnęło ją szaleństwo i głód niezdolny do zaspokojenia. Kiedy oderwał na chwilę wargi i zaczerpnął powietrza, wsunęła palce w jego loki i przycisnęła się ponownie do jego ust.

Znaleźli się już blisko okna. Posadził ją na parapecie i stanął między jej nogami, szepcząc miłosne wyznania i gładząc ją gorącymi dłońmi po plecach. Powinna być martwa, wiedziała o tym, ale to wcale nieprawda, bo nigdy nie czuła się bardziej żywa, niż teraz.

To było to, czego oczekiwała od samego początku, tylko tego wiecznie jej brakowało, by zaznać doskonałości, by dosięgnąć gwiazd. Jego pocałunku, każdego nawet najdelikatniejszego muśnięcia warg i odkrycia, że z nim wszystko jest równocześnie dobre i złe.

Poczuła, że traci oddech, ale dzięki chłodnym powiewom wiatru na plecach jeszcze trzymała się kurczowo rzeczywistości. Jeszcze czuła na nosie pieszczotę jego włosów i to jak przyciskał ją do siebie, tracąc już całkowicie kontrolę nad wijącym się ogonem i nad skrzydłami, które rozpostarły się na całą szerokość i objęły ich kruczym całunem.

Wsunęła palce pod kołnierz koszuli Deamona na co odpowiedział zduszonym jękiem, który pochłonęła rozwartymi wargami. Przestała myśleć o czymkolwiek innym, niż jego oddech, zapach, kropelki potu na szyi i pieszczota języka.

Całowali się rozpaczliwie, niedbale w pospiechu, jakby uciekał im czas, jakby już nigdy nie mieli zobaczyć: Deamon gwiazd, a ona słońca.

Otworzyła oczy, skupiając się na chaosie na jej skórze i w sercu, gdy Deamon upijał ją jak opium, jak mgiełka alkoholu, aż zauważyła, że cały rozmazuje się nieco na końcach. Dopiero wtedy dotarło do niej, że to przez jej łzy.

Był piękny z czarnymi oczami i tymi wszystkimi cieniami na twarzy. Westchnął, gdy przesunęła palcami po delikatnej membranie skrzydeł. Z każdym uderzeniem serca, kradła jego oddech, odkrywając, że to możliwe.

Ściągnął górę jej sukni i sunął dłonią po ramionach i szczytach piersi, sprawiając, że Vienna czuła się równocześnie rozdarta i kompletna, bo wszystko nabierało sensu. A gdy w końcu oderwała od niego usta, czekała aż nabierze ostatniego oddechu i umrze od trucizny jego pocałunku, jednak serce wciąż jej biło. Przyłożył czoło do jej czoła.

- Powinnaś złamać klątwę – wyszeptał, szeroko otwierając oczy i wprawiając tym samym Viennę w panikę.

Odsunął się i spojrzał na nią niepewnie, a na jego usta wypełzł nieco zrezygnowany uśmiech.

- Myślałem, że mnie kochasz, Vien.

- Co? – Zeskoczyła z parapetu, przykładając dłoń do policzka. Cała drżała. – Powinnam raczej nie żyć.

Zamrugał zaskoczony i zmarszczył brwi, ściągając je ku sobie. Cieniste skrzydła wciąż drżały i poruszały się delikatnie, zagarniając powietrze.

- Nie, to nie tak – powiedział z naciskiem. – Takie są zasady, Vien. Jeśli mnie kochasz i pocałujesz, złamiesz klątwę, ale wciąż tu jestem, więc mnie nie kochasz, choć błędnie zakładałem, że jest inaczej.

- To jakaś bzdura! – zaatakowała go. – Skąd w ogóle ten pomysł?

- Stąd – szepnął, dotykając smukłym palcem czoła. – Victor mi powiedział. – Zaśmiał się ponuro. – Ale wiesz, co? Wcale go już nie słyszę. Przepraszam – dodał rozpaczliwym szeptem. – Pomyliłem się.

Odsunął ją od siebie i zanim zdążyła zareagować, w panice wyskoczył z okna, rozkładając skrzydła i pędząc ku lodowatemu niebu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top