Piąty




Padało, kiedy osiemnastoletnia Vienna w całkowitej ciszy stała za tylnymi drzwiami londyńskiej rezydencji, z niecierpliwością oczekując przyjazdu przyjaciół.

Za jej plecami oddana pokojówka Edith w pośpiechu zawiązywała szkaradną kokardę kompletnie niepasującą do sukni, którą założyła dzisiaj jej panienka.

- Już są! – zawołała Vienna i wybiegła prosto w deszcz, osłaniając dłonią głowę. Na nadgarstku zalśniła przetopiona bransoletka matki, z którą dziewczyna nigdy się nie rozstawała.

Wynajęta, porysowana od ciągłego użytkowania dorożka zatrzymała się przed nią ze skrzypieniem sfatygowanych resorów. Drzwiczki otworzyły się i Vienna ujrzała roześmianą twarz jednego z bliźniaków Huckley'ów, z którymi się przyjaźniła.

Jonasa lubiła znacznie bardziej, niż jego o kilkanaście minut młodszego brata Johnny'ego. Być może miało to związek z tym, że starszy z bliźniaków, który właśnie pomagał jej wsiąść do środka, zawsze był chętny do angażowania się w realizację jej kompletnie szalonych pomysłów.

Im głupszy ten pomysł był, tym większe prawdopodobieństwo, że weźmie w nim czynny udział, albo przynajmniej bierny. W każdym razie jakiś na pewno.

Tym razem zobowiązał się odprowadzić zarówno ją jak i Rose na jarmark, który odbywał się w jednej z bardziej szemranych dzielnic Londynu.

Damom nigdy nie pozwalano, by wzięły udział w rozrywkach przeznaczonych dla pospolitej gawiedzi. A wszystko to, by chronić ich delikatne nerwy, ale zarówno Vienna jak i Rose były oczywiście całkowicie odmiennego zdania.

A ponieważ obie miały bardzo ważne rzeczy do załatwienia, to Jonas bez zbędnych narzekań zdecydował rycersko towarzyszyć im podczas festynu. Rose umówiła się na schadzkę z najmłodszym synem barona Stock'a, którego ojciec Rose nigdy nie pozwoliłby poślubić, a którego Rose kochała z całego serca.

Poza tym, na niekorzyść Franka przemawiał jeszcze fakt, że został wydziedziczony z racji jego długów honorowych. Nawet Jonasowi był winien przegrane w wista pieniądze. Dlatego więc młody Huckley jedynie strzygł brwiami i wyrażał niezadowolenie ze związku jego małej Rose i tego łajdaka. Żadne jednak apele nie przemawiały do zakochanej do szaleństwa dziewczyny.

Powody, dla których Vienna chciała znaleźć się na jarmarku również były natury romantycznej, choć nie w tak bezpośrednim stopniu, jak Rose.

A mianowicie, lady Ousborn pałała gorącym, platonicznym uczuciem do słynnego boksera Gloss'a, który dzisiaj miał odbyć arcyważną walkę z groźnym przeciwnikiem z Leeds.

Fascynacja Vienny rozpoczęła się, kiedy w poszukiwaniu nowych wstążek, przechodziła obok modnego salonu bokserskiego Jacksona i jakiś chłopiec wcisnął jej do ręki ulotkę zapraszającą na walkę sparingową.

Na odwrocie ulotki ujrzała dość topornie naszkicowaną twarz Gloss'a, która ujęła ją tymi szczególnymi kanciastymi rysami, które diabelnie się Viennie podobały. Wybłagała więc u Jonasa asystowanie podczas jednego z treningów czempiona. Zdziwiła się liczbą kobiet, które także przyszły popatrzeć na nowe objawienie Jacksona.

Vienna zatem tylko z daleka mogła przypatrywać się bokserowi, w myślach już zastanawiając się jak go namaluje. Bo namalować zapragnęła bardzo, bardzo mocno. Już świerzbiły ją palce, by chwycić rysik i naszkicować wszystkie te majestatyczne rysy, krzywizny i blizny.

Tę samą potrzebę odczuwała, kiedy ujrzała najnowszy portret Napoleona i zakochała się w jego aroganckim nosie. Uważała, że ze wszystkich męskich nosów, jakie kiedykolwiek widziała, ten jest najpiękniejszy. W tym przypadku jednak nie mogła ujrzeć na żywo tej wspaniałości prosto z kontynentu, jako że Anglia prowadziła właśnie wojnę z cesarzem. Poza tym, jej opinia nie była dość popularna i w towarzystwie powodowała głównie zniesmaczenie z niewielką domieszką rozbawienia.

- Vienno... – Rose skrzywiła się na jej widok. – Przecież miałaś się nie wyróżniać – jęknęła.

Nic dziwnego, że nie była zadowolona z wyglądu przyjaciółki, która miała na sobie skandalicznie czerwoną suknię z równie skandalicznie głębokim dekoltem i kompletnie niepasującą do niej błękitną kokardę, która zajmowała w powozie tyle miejsca, co dwie osoby.

Niestety Vienna zawsze prezentowała się ekstrawagancko ze względu na jej zamiłowanie do mody. Oczywiście sama siebie uważała za wyrocznię w tej kwestii, ale obiektywnie rzecz ujmując, gust miała koszmarny.

- Chciałam wyglądać jak kobieta lekkich obyczajów – oburzyła się.

- Cóż, udało ci się – wymamrotał pod nosem Jonas, krztusząc się ze śmiechu i wymawiając słowa ledwo słyszalnie, ale Vienna i tak je zarejestrowała

- Jestem pewna – zaczęła, nachylając się ku niemu – że nie było twoim zamysłem skomplementowanie mojego wyglądu, ale uznam, że właśnie to miałeś na myśli. – Z królewską godnością schyliła głowę i spojrzała na niego wyniośle.

Jonas wygiął usta w sardonicznym uśmieszku.

- Nie, żebym narzekał na takie zacne towarzystwo, ale wolałbym się oprowadzać z bogatą metresą u boku, niż zwyczajną prostytutką z Covent Garden – dodał z kolejnym uśmiechem. – Znajomi gotowi pomyśleć, że nie stać mnie na utrzymanie kochanki.

- Możesz mi kupić jakieś kuriozalnie drogie i wulgarnie ostentacyjne klejnoty, skoro to dla ciebie taka obraza. To powinno załatwić sprawę – prychnęła, krzyżując ramiona na wyraźnie obnażonej piersi. – Poza tym, mogłeś wcześniej napomknąć o swoich preferencjach w tej dziedzinie, więc wybacz, że bazowałam jedynie na własnych obserwacjach.

- Och, przestań Vienno – włączyła się Rose. – Przecież wiesz, że Jonas żartuje.

I trzepnęła go w ramię, kiedy wybuchnął śmiechem, a Vienna westchnęła.

- Masz tusz na dłoni – zauważyła Rose. – Znowu malowałaś?

- Owszem – przyznała Vienna.

- Gloss'a? – zapytał Jonas. – Naprawdę chcesz mu wręczyć ten maleńki portrecik?

- Nie mówi się na to maleńki portrecik, tylko miniatura – wycedziła. – I tak, zamierzam – skłamała, bo niczego takiego ze sobą nie zabrała.

Co dziwne, tego poranka wcale nie myślała o Gloss'ie, a to dlatego, że w nocy przyśnił jej się koszmar. Kiedy wstała, od razu przysiadła do sekretarzyka i z furią rysowała Victora, ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami oddając stadia pośmiertnego rozkładu jego ohydnego ciała.

Kiedy Rose oglądała namalowane przez Viennę portrety Ashford'a krzywiła się z niesmakiem, zauważając, że zawsze rysowała go jako szesnastolatka. Zwykle sugerowała wtedy, że może wyglądać teraz zupełnie inaczej, skoro minęło już sześć lat.

- Takie mam wyobrażenie – mawiała wtedy Vienna. – Nie krytykuj autora. Zresztą, jakie to ma znaczenie? I tak pewnie nie ujrzę go co najmniej przez najbliższą dekadę, bo z czystej złośliwości uczyni mnie starą pannę. Musi przecież jakoś się na mnie zemścić.

- Ostatnio stwierdziłaś, że wolisz to, niż małżeństwo z nim – przypomniała jej Rose.

- Sama nie wiem – mruknęła. – Zresztą najbardziej odpowiadałoby mi wdowieństwo, albo gdyby chociaż był na tyle uprzejmy i umarł jeszcze przed naszym ślubem, uwalniając mnie od tej bezmyślnie złożonej przysięgi. Rozkosznie byłoby, gdyby ktoś łaskawie go zastrzelił i porzucił jego gnijącego trupa w przydrożnym rowie, albo gdyby uciekł do Gretna Green z jakąś dziedziczką.

- Niestety, ale Ashford nie słynie ze skandali, więc na to bym nie liczyła. On właściwie z niczego nie słynie i nie wiadomo, gdzie się zaszył – dodała Rose po chwili namysłu.

Vienna potarła grzbiet nosa, przymykając oczy.

- Gdyby było inaczej, papa jak nic przytargałby go za uszy, by zakuć mnie w małżeńskie kajdany.

- Może nie będzie tak źle? – gdybała Rose. – Oboje dorośliście. Ta wzajemna niechęć pochodzi przecież z czasów dzieciństwa.

- Naprawdę w to wierzysz? – Vienna spojrzała na przyjaciółkę z wyrzutem, a Rose się zarumieniła.

- Warto dać temu szansę. Niczego nie ryzykujesz.

- Ryzykuję własną dumą, a to dla mnie jedna z największych wartości – powiedziała z emfazą Vienna.

Rose uniosła w górę kształtną, rudą brew i potarła dłońmi kościste ramiona przyjaciółki. Sama była nieco puszysta i współczuła Viennie mało pociągającej męski wzrok sylwetki.

Z przykrych rozmyślań wyrwało Viennę gwałtowne szarpnięcie powozu. Jonas odruchowo przytrzymał ją ręką, by powstrzymał upadek z ławki. Vienna posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie i dopadła do okna, odsłaniając zasłonkę.

Jonas zerknął na srebrny zegarek z dewizką i zacisnął wargi.

- Mamy dwie godziny i czterdzieści dziewięć minut do powrotu twojego ojca z posiedzenia Izby Lordów, oczywiście zakładając, że podczas obrad dżentelmeni wcześniej się nie pozabijają.

Ale Vienna ledwo go słuchała z zaciekawieniem przyglądając się okolicy. Wypadła z powozu i szeroko otworzyła usta, chłonąc atmosferę, z którą nigdy wcześniej nie miała do czynienia.

Tak blisko, że niemal ocierając się o jej ramię przechodziła grupka połykaczy ognia. Mężczyzna z pomalowaną na biało twarzą odwrócił się do niej, posłał jej promienny uśmiech i mrugnął, na co Vienna się spłoniła, a Jonas zauważając jej reakcję parsknął śmiechem.

Za jej plecami z powozu niezdarnie wygramoliła się Rose, która w kanarkowo żółtej sukni wyglądała jak marzenie każdego mężczyzny. Wcisnęła Viennie na głowę własny słomkowy kapelusz, by ukryć pod nim białe włosy, dzięki którym Vienna już podczas pierwszego balu zyskała przydomek królowej lodu.

Jonas pchnął do przodu Rose, kiedy zauważył czającego się po drugiej strony uliczki lorda Stock'a. Policzki Rose pokryły się rumieńcem, kiedy w biegu ucałowała skroń przyjaciółki i pomknęła do ukochanego.

Jonas skrzywił się i podszedł do woźnicy, by podać mu odliczoną sumę pieniędzy. Vienna przypatrywała się temu wszystkiemu z niepewną miną. Dotychczas była przekonana, że chce obejrzeć walkę, ale orgia kolorów, która otaczała ją ze wszystkich stron była tak nachalna, że utrudniała jej złapanie oddechu. To był zupełnie inny świat, niż ten, do którego przywykła.

Jako artystka nie mogła nie doceniać różnorodności, której była świadkiem. Począwszy od mijanych wcześniej połykaczy ognia, przez tancerki w kusych spódniczkach i akrobatach na linach zawieszonych hen wysoko, na obdartych chłopcach kończąc.

Nigdzie nie widziała szacownych matron i uznała, że wybrała odpowiedni do okoliczności strój. W nim wcale się nie wyróżniała. Jonas był pewien, że na jarmarku mogą spotkać dżentelmenów z towarzystwa i oboje liczyli na to, że nikt jej nie rozpozna, co mogłoby okazać się katastrofą, o której skutkach wolała nie myśleć. Vienna jednak była zdesperowana, by obejrzeć walkę, więc postanowiła zignorować wszelkie obawy.

Jonas lekko ujął jej łokieć i ruszyli głębiej, mijając budki z prezentami i słodyczami. Kupił jej jabłko w karmelu, a w międzyczasie Vienna uparła się, żeby oddać cztery strzały do puszek, nie trafiając ani razu i zrzucając winę na wypaczoną broń. Wykłócała się o pięć centów, ale straganiarz był nieugięty i nie chciał dokonać zwrotu.

- Pamiętasz jak odstrzeliłaś mi kawałek palca u stopy? – Zaśmiał się przyjaciel, rzucając jej spojrzenie z ukosa. – Wcale nie strzelasz lepiej, niż wtedy.

Co do tego Vienna miała zupełnie inne zdanie, ale zachowała je dla siebie. Wiedziała, że w tej kwestii wszelka dyskusja z Jonasem była bezcelowa, bo chłopak był cholernie uparty.

Skupiła się na wchłanianiu kolejnych obrazów. Przez krótką chwilę oglądali końcówkę przedstawienia pacynek z żartami, których Vienna nie rozumiała w przeciwieństwie do zebranej wokół gawiedzi. Być może zostałaby i dłużej, ale wtedy Jonas zaczerwieniony i spocony pospiesznie wyprowadził ją z tłumu, gdzieś pomiędzy wersem: „Jego kuśka twarda będzie", a „Otwarte są wilgotne wrota jej pieczary".

- Ale to było ciekawe! Chciałam dowiedzieć się, co będzie dalej. – Vienna zmroziła go wzrokiem, a Jonas kręcił się w miejscu, jakby oblazły go pchły. Nie rozumiała jego zmieszania, zaintrygowana poezją.

- To nie była sztuka dla damy, Vienno – powiedział tylko i stalowym uściskiem palców, odciągnął ją od pacynek. – To w zasadzie nawet nie była sztuka.

- A sądzisz, że cokolwiek tutaj jest dla damy? – zapytała go z przekąsem, wskazując dłonią na otaczające ich pospólstwo.

Jonas nie znalazł dla tego odpowiedniej riposty i tylko mruknął coś pod nosem, szerokim kręgiem omijając pacynki. A im dalej szli, tym lepiej słyszalny był dźwięk zgromadzonego nieopodal tłumu. Vienna poczuła, że serce wali jej z podekscytowania. Zacisnęła spocone dłonie, patrząc na Jonasa, który przyspieszył kroku.

I wreszcie dotarli.

Nawoływacze wykrzykiwali hasła mające zachęcić gapiów do obstawiania i oglądania walki. Jonas już spierał się z mężczyzną w za krótkich spodniach, który najwyraźniej próbował go oskubać, a Vienna z zafascynowaniem dała się ponieść chwili.

Nikt jej tu nie znał. Tu mogła być sobą, otoczona przez zwykłych prostaczków. Więc niczym nieskrępowana wrzeszczała razem z kobietami z gminu i podejrzanymi typami. Naokoło biegali młodzi chłopcy, przekrzykując się i nastręczając przechodniów. Kiedy w końcu Jonas załatwił formalne sprawy, wziął ją za rękę i pociągnął za sobą.

- Tutaj – powiedział jej do ucha – nie jesteś damą i nikt nie będzie na ciebie zwracał uwagi. Jeśli się zgubisz, to stań przy tym wozie z połamanym kołem. Jakoś cię znajdę. Ale ogólnie, to postaraj się nie zgubić – zakończył nonszalancko i porwał ją za sobą.

W tej chwili mógłby uchodzić za wieszcza, bo ledwo weszli w tłum, a zgromadzeni naparli na nich i Vienna oderwała palce od jego ramienia. Rozglądała się w panice, szukając gdzieś jasnej głowy Jonasa. W końcu go dostrzegła i zaczęła przedzierać się w jego stronę, ale wtedy rozległ się głos wodzireja, który z nowym zapałem zapraszał wszystkich na walkę.

- Właśnie tu, właśnie w tej chwili niezwyciężony Gloss zmierzył się z mistrzem z Leeds!

Kiedy wykrzyknął nazwisko Gloss'a, rozległ się przeciągły ryk zadowolenia. Vienna nie dosłyszała personaliów jego przeciwnika. W głowie jej wirowało od nadmiaru hałasu, smrodu i gorąca. Pociła się w sukni, a ścisk ciał, tylko potęgował w niej nieprzyjemne wrażenia.

Po chwili poddała się, jeśli chodziło o poszukiwanie Jonasa. Nie miało sensu pchanie się bezmyślnie w jego kierunku. Skupiła się raczej na tym, żeby być bliżej ringu. Wystawiła łokcie i zaczęła przepychać się do przodu, nic sobie nie robiąc z pomruków, wrzasków i wygrażań pięścią. Była drobna, więc w miarę sprawnie przemykała między większymi od niej mężczyznami.

Nagle któryś ze starszych dżentelmenów podniósł ją w górę jak dziecko i przestawił spory kawałek dalej, obdarzając ją ujmującym uśmiechem. Podziękowała mu za pomoc i skupiła wzrok na ringu. Mężczyźni już walczyli.

Obaj byli bez koszuli przy czym przeciwnik Gloss'a miał spuszczone tuż przy biodrach odpięte szelki. Walka dopiero się zaczęła, ale ich ciała już pokrywała mgiełka potu.

Po chwili rozległ się głośny jęk tłumu i Vienna ujrzała, że pan Gloss otrzymał wyjątkowo mocny cios w twarz. Nie pozostał jednak dłużny rywalowi, który był od niego znacznie wyższy i smuklejszy. Ta przewaga nie pomogła mu jednak w odparowaniu ciosu i teraz to obaj mieli już krew na twarzach.

Vienna czuła jak wali jej serce. Stawała na palcach, by lepiej widzieć, ale większość walki zasłaniali jej barczyści mężczyźni. Krzyknęła przestraszona, kiedy tuż obok rozpoczęła się burda. Kilku gapiów zaczęło się bić, więc Vienna umknęła nieco do przodu i stanęła tuż obok chłopców naganiających do zakładów. Z tego miejsca miała doskonały widok.

Mężczyźni uderzali się nawzajem pięściami, obchodząc się jak dzikie zwierzęta i czujnie obserwując. Nie minęło dużo czasu, nim zaczęli straszyć okropnie obitymi twarzami. Pan Gloss ledwo stał na nogach, słabo odpierając nieustające ataki przeciwnika.

Vienna przystawiła dłoń do ust, porażona przewagą boksera z Leeds. W głowie roiło jej się od obrazów, jakie z pewnością namaluje. W myślach zapisywała już płynne ruchy mięśni i krzywizny napiętych bicepsów.

Nigdy wcześniej nie widziała nagiej piersi mężczyzny, a co do tego dwóch naraz. To na pewno przyda się jej, gdyby chciała namalować kiedyś coś bardziej naturalistycznego. Zafascynowanie ścierało się w niej ze zmieszaniem i strachem o pana Gloss'a, któremu szczerze kibicowała, a którego ciemnowłosa głowa była właśnie bezdusznie okładana.

A potem przeciwnik powalił go na łopatki i z okrzykiem zwycięstwa ruszył prosto na nią. Vienna odwróciła się za siebie, cofając się i zastanawiając się, gdzie zmierza ten wstrętny mężczyzna, który pozbawił ją dwudziestu funtów, jakie w jej imieniu postawił Jonas. Za plecami miała tylko dwóch wyrostków i kilku bezzębnych pijaczków.

Mężczyzna stanął przed nią z szerokim, czarującym i nieco krwawym uśmiechem. Z łuku brwiowego ciekła mu krew i miał podbite oko, a nos już granatowiał od siniaka.

Vienna poczuła gorąco na twarzy i irracjonalne zawstydzenie. Zdawało jej się, że krzyk tłumu wdziera się prosto do jej głowy, a potem słyszała już jedynie szum w uszach, kiedy mężczyzna ku jej uldze postanowił zawrócić do przeciwnika. Wtedy jednak zawahał się i Vienna odniosła wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, bo odwrócił się do niej i szybciej, niż zdążyła zareagować, ujął jej twarz w dłonie i pocałował w usta, wsuwając palce w jej włosy.

Dobrze, że ją trzymał, bo byłaby upadła. Ale moment całkowitej bezradności dość szybko minął, kiedy Vienna uświadomiła sobie, że zna ten zuchwały uśmieszek i bezczelne zielone oczy, bo choć mężczyzna wyglądał jak rzezimieszek, który dopiero co umknął z ulicznej bijatyki, to nie miała już żadnych wątpliwości, że to nie kto inny jak jej pożałowania godny narzeczony, Victor Elvaston hrabia Ashford.

Z obezwładniającym obrzydzeniem odepchnęła go od siebie, z oburzeniem waląc po pysku. A kiedy zamrugał zdziwiony, poprawiła trafiając prosto w krwawiący nos. Ze wstrętem otarła usta i zgromiła go wzrokiem.

Zaklął szpetnie, a Vienna dokładnie zauważyła moment, w którym uświadomił sobie, kogo w takiej ekstatycznej dla niego chwili pocałował, bo w jednej sekundzie zbladł jak prześcieradło, źrenice mu się rozszerzyły, uniósł brwi, a potem z szeroko otwartymi ustami, próbował przed nią zrejterować.

Rezultat tego pospiesznego odwrotu był jeden: zapomniał o powalonym przeciwniku i kiedy salwował się ucieczką, trafił prosto na pięść czającego się za nim Gloss'a, który zdążył się podnieść. Cios był na tyle mocny, że Ashford od razu padł bez przytomności na podmokłą ziemię.

Vienna wygrała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top