Osiemnasty




Vienna czuła nieodpartą potrzebę podbiegnięcia do okna i sprawdzenia, czy Deamon naprawdę zniknął już w ciemności, ale zmusiła się do zachowania dostojnego tempa.

Pomimo tego, że skręcało ją, by wychylić się z pokoju i przeczesywać ogród wzrokiem, uznała, że ma na tyle dumy, by jedynie zamknąć okno na zasuwkę i położyć się do łóżka.

Wyciągnęła z garderoby koszulę nocną i przebrała się pospiesznie. Starała się ignorować rosnącą gulę w gardle i nie myśleć, absolutnie nie myśleć o Deamonie. Bo gdyby o nim myślała, z miejsca by się rozpłakała.

Bo Vienna była przekonana, że Deamon ją odrzucił.

Spanikował, kiedy udało jej się podważyć maskę i to była w stanie zrozumieć. Na pewno był zdziwiony i zaskoczony i stąd ta reakcja, ale z drugiej strony powinien ją pocałować, czyż nie? Zerkał przecież na jej piersi i patrzył w ten szczególny sposób na jej usta i choć czuła na nich tchnienie jego oddechu, to mimo wszystko nie wykonał żadnego ruchu.

Czy rzeczywiście była tak odpychająca, że nie podobała się żadnemu mężczyźnie? Musi przestać! Musi natychmiast przestać! Powodzenie u płci przeciwnej jest najmniej ważną kwestią, jaką powinna sobie teraz zaprzątać głowę. Szkoda tylko, że nie potrafiła sama siebie do tego przekonać.

Przewracała się więc z boku na bok przez okropnie dłużące się godziny i czekała do świtu. Dom powoli budził się do życia. Słyszała krzątającą się w swoim pokoju Edith, nawoływanie mleczarza, szczekanie psów, donośny głos kucharki, wołającej o świeże ryby. Nigdy wcześniej nie wsłuchiwała się w dźwięki domu, ale miło było choć raz podsłuchać, co działo się w nim o poranku.

Poza tym, pomoże jej to w ignorowaniu myśli o Deamonie. Za dnia wszystko wydaje się inne, a wspomnienia wczorajszej nocy na pewno się zatrą.

Potarła bransoletkę, bojąc się pociągnąć ją w dół. Obiecała sobie, że jeśli swobodnie zejdzie z ręki, uzna wczorajszą noc za sen. Ale co, jeśli rzeczywiście utknęła na dobre? Vienna zamknęła oczy i pociągnęła. Serce waliło jej jak oszalałe i przez chwilę myślała, że obręcz swobodnie przejdzie przez nadgarstek, ale zatrzymała się w miejscu.

Czyli to nie sen.

Westchnęła i wstała z łóżka, decydując się wciągnąć na siebie cienką suknię, którą mogła sama na siebie nałożyć. Nie chciała jeszcze rozmawiać z Edith, więc ukryła się w gabinecie ojca, by tam naskrobać krótki liścik do Rose. Nie czuła się dobrze z tym, że nie doręczyła wiadomości do Franka, ale co mogła na to poradzić? Miała tylko nadzieję, że niedoręczenie liściku nie poskutkuje zerwaniem więzi między zakochanymi

W zamyśleniu postukała się piórem po nosie, a potem nieświadomie wykonała maleńki portrecik kobiety ze swojej wizji. Jej twarz była doskonałą harmonią piękna i Vienna wiedziała, że takich kobiet nie ma wiele. Urodą mogła zapewne prześcignąć Afrodytę i Helenę Trojańską, ale jej piękno było lodowate. Wyraz oczu wskazywał na okrucieństwo i bezwzględność, a ostre rysy zwiastowały zaciętość. Vienna zastanawiała się, dlaczego ta kobieta się jej objawia i pomyślała, że być może bransoletka, którą nosiła należała kiedyś do niej.

Postanowiła, że jeśli będzie miała kolejną wizję, uważnie przypatrzy się nadgarstkom Cyganki. Miała jednak nadzieję, że to już nigdy się nie powtórzy. Cóż, zapewne wystarczyło tylko, by nie włóczyła się nocą po dworze i unikała Deamona.

Nie było innego wyjaśnienia – przyciągał te wizje jak magnes. Tak samo było z cieniami. Tam, gdzie Deamon, tam niebezpieczeństwo.

Zwinęła rysunek w kulkę i wrzuciła go do kominka, obserwując jak powoli czernieje i zamienia się w kupkę popiołu.

- Lady Ousborn. – Drgnęła przestraszona na dźwięk zaniepokojonego głosu lokaja.

Oderwała się od ponurych rozmyślań i odwróciła w stronę staruszka, który z niepewną i nieco oburzoną miną wpatrywał się w jej twarz.

- Obawiam się, że ma panienka gościa.

- Gościa? – Przez ciało Vienny przebiegł dreszcz.

- Owszem. Panna Rose czeka w błękitnym saloniku.

Lokaj Andrews był oszołomiony faktem, że dobrze urodzona dama miała czelność pojawić się z wizytą o tak skandalicznie wczesnej porze. Vienna stłumiła śmiech kaszlnięciem i ciepło uśmiechnęła się do mężczyzny.

- Zatem nie będzie potrzeby, by wysyłać kogoś z liścikiem. Zaraz do niej zejdę.

List do Rose również skończył w kominku. Vienna z duszą na ramieniu wyszła z gabinetu, wiedząc, że to, co powie przyjaciółce jedynie ją zrani, ale cóż miała uczynić?

Rose stała przed oknem, wpatrując się w przestrzeń. Miała na sobie zieloną suknię w maleńkie różyczki i satynowe pantofle, które były odpowiednie na bal, a nie na wizytę. Vienna odkaszlnęła, a Rose odwróciła się do niej z szerokim uśmiechem.

- Rose – powiedziała szybko Vienna, zanim przyjaciółka doszła do słowa. – Niestety, ale muszę cię rozczarować.

Uśmiech na twarzy Rose zbladł, a potem całkowicie zniknął. Vienna poczuła ukłucie w sercu.

- Nie było go, tak? Pewnie musiał uciekać. Jak wiesz, ściągają go.

- Nie, to nie tak, kochanie. Nie trafiłam na miejsce schadzki, a później złapał mnie deszcz. Ostatecznie w ogóle nie dotarłam do ogrodów. Och, tak bardzo mi przykro – wyrzuciła z siebie bezwładnie.

Rose odetchnęła głęboko i przez chwilę Vienna nie była w stanie niczego wyczytać z jej twarzy. Zaraz jednak otrząsnęła się i ruszyła w kierunku przyjaciółki, obejmując ją ramionami.

- To nic. Frank na pewno zrozumie, że coś mnie zatrzymało. Dziękuję ci, że próbowałaś.

Poczucie winy oplotło Viennę jak drut kolczasty. Ukryła twarz przed Rose, bojąc się, że wyczyta z niej prawdę. Bo powinna była poprosić Deamona, by zaprowadził ją do ogrodów. Biegnąc jego tempem, z pewnością zdążyliby na czas. Ale Vienna skupiła się tylko na sobie. W tamtej chwili przecież nawet nie myślała o przyjaciółce. Była taką egoistką...

- Zresztą, nic jeszcze nie przepadło. – Rose siliła się na beztroski ton, choć jej oczy błyszczały od z trudem powstrzymywanych łez. – Frank na pewno znajdzie sposób, by się ze mną skontaktować. Ma głowę na karku. W każdym razie – podjęła ze sztuczną radością – mam nadzieję, że twój ojciec nie cofnął zgody na wizytę w operze?

- Dopóki nie zrobię niczego, co wprawi go w złość, sądzę, że wciąż mogę z tobą pojechać – powiedziała z uśmiechem.

I tak też było. Wystawiano właśnie Sen nocy letniej wyjątkowo o dość wczesnej porze. Viennie nie wolno było chadzać do opery wieczorami, bo według hrabiego groziło to zgorszeniem, więc córka była niezwykle podekscytowana dzisiejszym wypadem.

Oszukiwała sama siebie, że dzięki przedstawieniu oderwie się od myślenia o Franku i przede wszystkim o Deamonie i choć z ogromnym pietyzmem wybierała wraz z Edith garderobę i kartkowała sztukę Shakespeare'a, to jej myśli raz po raz krążyły wokół nocnych wydarzeń.

Nieposłuszny umysł wciąż miał nadzieję, że gdzieś tam pojawi się Deamon. Cały czas istniało przecież prawdopodobieństwo, że śledzi ją, albo przynależy do towarzystwa. Okłamując więc samą siebie, Vienna wyjątkowo staranie upięła włosy i wybrała najpiękniejsze perfumy.

Tak wystrojona czekała na papę. Miała spotkać się z Rose przed prywatną lożą wicehrabiego Ousborn'a, więc z ekscytacją wyczekiwała przyjaciółki, która pojawiła się kwadrans przed rozpoczęciem przedstawienia.

Wyglądała pięknie w wysoko upiętych włosach i z bladymi policzkami. Biała suknia, którą miała na sobie nadawała jej niewinnego rysu i Vienna odniosła wrażenie, że z tym smutkiem na twarzy Rose przypomina Ofelię. Objęła przyjaciółkę na powitanie i obie zajęły miejsca w loży.

Vienna wyciągnęła lornetkę i ciekawskim spojrzeniem obrzuciła tłum widzów na dole, udając, że nie szuka nikogo konkretnego. Uporawszy się z dolnym piętrem, leniwie przeskoczyła przez wszystkie loże i nagle znieruchomiała. Cofnęła się o jedną i ujrzała Victora. Nie był w niej sam. Gościł u siebie kilku dżentelmenów i wysoką kobietę o szczupłej, długiej szyi. Vienna ze złością oderwała lornetkę od oczu i wbiła wściekły wzrok w scenę.

Tak bardzo cieszyła się na przedstawienie, a i tak musiała zepsuć je sobie widokiem Ashford'a. Zacisnęła pięści i sączyła mdłego szampana, ze wszystkich sił starając się myśleć jedynie o sztuce i dzielić się spostrzeżeniami z ojcem i Rose.

Czas dłużył jej się strasznie i w końcu z ulgą stwierdziła, że wreszcie nadeszła pora na antrakt. Ucieszyła się z przerwy i już wstała, żeby rozprostować nogi, kiedy w drzwiach pojawili się goście. A właściwie trzy panny, które z Vienną nie miały nic wspólnego, ale które równocześnie podziwiały Rose.

Przez większość rozmowy ignorowały Viennę, ale potem ku jej rozpaczy zwróciły podłe twarzyczki w jej stronę.

- Sądziłam, że hrabia Ashford odwiedzi panią podczas tej przerwy. Zauważyłam go w jego prywatnej loży – odezwała się lady Julie, wachlując się ostentacyjnie.

- Doprawdy? – Vienna uniosła w górę brwi. – Najwidoczniej jest zbyt zajęty, by złożyć mi wizytę.

- Och, zapewne – powiedziała kwaśno Hellen. – Ale czy tam w loży, to nie ta słynna aktorka Lucie Sollow? – udała, że się nad czymś zastanawia. – Zdaje się, że ostatnio często widuje się ich razem.

Vienna nie była tak obyta towarzysko jak tamte damy, ale nawet ona pojęła aluzję. Kobiety sądziły, że zranią ją insynuując romans Victora z aktorką.

- Najwidoczniej hrabia ma dobry gust. Czyż to nie piękna kobieta?

Rose posłała jej zachęcający uśmiech. Vienna nie mogła pozwolić sobie na to, by z niej drwiono. Wiedziała, że jeśli sama nie utrzyma gardy, pożrą ją jak wilki owcę.

- W istocie – lady Hellen zawahała się, nie wiedząc w jaki sposób wbić szpilkę w Viennę.

- To prawda. Jej uroda jest olśniewająca – pospieszyła Viennie na pomoc Rose, pokrzepiająco ściskając jej przedramię.

- A słyszała pani najnowsze plotki? Podobno Ashford bił się u White'a o jakąś kobietę - powiedziała lady Julie.

Gdyby Vienna wiedziała, że poszło o nią, chyba na miejscu padłaby trupem, ale że podejrzewała za przedmiot bijatyki jego kochankę, to jedynie zazgrzytała zębami ze złości.

- Po wszystkim księgę zakładów White'a niemal rozerwało od zapisów – kontynuowała lady Julie.

- Wydaje się pani wysoce poinformowana o szczegółach rozrywek dżentelmenów. Czy to uchodzi niezamężnej damie? – Viennie zapytała niewinnie.

Rumieniec oblał policzki lady Julie, która otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale wtedy rozległ się dźwięk zwiastujący koniec antraktu.

Kobiety uznały wreszcie, że czas opuścić lożę Ousborn'ów.

- Żądne skandalu harpie – syknęła Rose, gładząc drżące plecy Vienny. – Tak mi przykro, że musisz przez to przechodzić – oburzyła się. – I do tego ten podły Ashford, który ma czelność cię zdradzać.

Vienna posłała ojcu skrzywdzone spojrzenie. Wbił wzrok w scenę i albo udawał, że niczego nie zauważył, albo nie miał najmniejszego zamiaru interweniować.

- Nie chodzi o to, że mnie zdradza, Rose – odpowiedziała cicho. – Problem dotyczy tego, że robi to na oczach innych – szepnęła, udając, że przygląda się sztuce. – Nie jestem zazdrosna, bo nie dbam o niego w ogóle, ale poniża mnie i moje nazwisko. Stałam się obiektem kpin. Mogę zrozumieć przytyki dotyczącego mojego wyglądu i zachowań, ale sprawa ma się inaczej, kiedy to przez działanie Ashford'a, a nie własne staję się tematem plotek. Wiem doskonale, że jestem nieatrakcyjna i niegodna męskiego spojrzenia, ale Victor swoimi zdradami tylko podkreśla to, że przedkłada inne kobiety nade mnie, bo jestem poniżej jego wymagań.

- Nie wiem jak to znosisz. – Rose odetchnęła głęboko. – Ja nie zniosłabym ciągłego poniżenia. Moim zdaniem powinnaś mu to wszystko wygarnąć.

- Po co? Żeby mnie wyśmiał i dalej robił to samo, tyle że z większym zapałem? Znam go. Jest podły, bezczelny i złośliwy. Wolałabym nie dawać po sobie poznać, że mnie tym ugodził.

Vienna żywiła ogromną nadzieję, że uda jej się opanować w jego towarzystwie, ale szło jej coraz gorzej. Sam widok jego obrzydłej gęby budził w niej najgorsze instynkty.

I w takiej też ponurej atmosferze, minął jej czas do kolejnej przerwy. Długo czekała na lokaja z napojami, ale w związku z tym, że zaschło jej w gardle, a służący nie pojawiał się z tacą, postanowiła udać się do pokoiku z przekąskami.

Przeciskała się przez tłum gości migrujących między lożami. Witała się z niektórymi i sukcesywnie zbliżała się do celu, aż przystanęła niedaleko pokoju dla panów. Usłyszała własne imię i wytężyła słuch.

- Widziałam się z nią dzisiaj. – Głos lady Julie dziwnie brzmiał w pokoju dżentelmenów. – Sprawiała wrażenie żałośnie nieszczęśliwiej.

- Niby dlaczego? – To Ashford. Był obojętny, ale Vienna wyczuła, że pod obojętnością czają się nutki rozbawienia.

- Ach, oczywiście, że z pana powodu – zaświergotała jego rozmówczyni. Vienna usłyszała wybuch śmiechu i stwierdziła, że tak śmiać mogła się tylko Lucie Sollow.

- Czyżby była zazdrosna o mnie? – aktorka skierowała pytanie do Victora.

- Wątpliwe – uciął gładko.

Vienna sądziła, że temat został wyczerpany i już chciała pójść dalej, ale wtedy odezwała się lady Hellen.

- Kiedy zamierza pan wreszcie uszczęśliwić tę przygnębioną istotę? Całkowicie zrozpaczona wyglądała pana dzisiaj ze swojej loży. Lornetka aż podskakiwała jej w rękach. Przez chwilę obawiałam się, że się rozpłacze, kiedy uświadomiła sobie, kogo pan u siebie gości.

Vienna poczuła, że zaciska zęby tak mocno, że zaraz je sobie połamie. Co za bezczelna jędza!

- Nie sądzę, bym zniżał się do takiego poziomu, żeby... – Victor nie skończył jeszcze. Vienna wiedziała, że jest tam dalsza część, ale nie mogła dłużej zwlekać i wkroczyła do pokoju.

Pierwszą osobą, jaką zauważyła była Lucie Sollow, która z łagodnym uśmiechem wpatrywała się w Victora. Lady Julie i Hellen siedziały na wąskiej sofie. Kawałek dalej dostrzegła Ilones'a, który z ponurą miną niemal miażdżył nóżkę trzymanego przez siebie kieliszka. Obok niego stali inni dżentelmeni, w ciszy przysłuchujący się pogawędce Ashford'a.

- Do jakiego poziomu? – zapytała sztucznie wesołym głosem.

Kiedy zauważono jej wtargnięcie, atmosfera w pomieszczeniu od razu uległa zmianie. Vienna zignorowała spojrzenia i uśmieszki. Skupiła się tylko na pociemniałych oczach Victora, który w czarnym fraku prezentował się po królewsku.

- Nie będę wdawał się z tobą w dyskusje – warknął i sięgnął po kieliszek z alkoholem. Wychylił go jednym ruchem.

- Jakie dyskusje? To tylko pogawędka. Z chęcią dowiem się o jakim poziomie wspominasz.

- Naprawdę nie mam ochoty na pyskówki. Jestem zmęczony.

- Och, może usiądź na sofie. Daj odpocząć kopytom – powiedziała z udawaną troską.

Victor wykrzywił się w uśmieszku. W pokoju zapadła cisza. Tylko Ilones parsknął śmiechem.

- Brawo. Długo myślałaś nad tym jakże inteligentnym i błyskotliwym porównaniem mnie do diabła?

- Do diabła? Skądże. – Vienna ze zdziwieniem uniosła brwi. – Miałam na myśli osła.

Zgromadzone panie westchnęły głośno, porażone odzywką Vienny. A Ilones śmiał się coraz bardziej. Z jakiegoś powodu jego śmiech ją irytował.

- Zamierzasz obrażać mnie tak do końca sztuki? Powinienem odprowadzić cię do ojca, zanim się spocisz. – Ashford ruszył w jej kierunku, ale zatrzymał się w miejscu, kiedy zdał sobie sprawę z tego w jaki sposób na niego patrzy. – To niesamowite, że nie brzydzisz się oddychać tym samym powietrzem, co ja – powiedział ze zdumieniem.

- A kto powiedział, że się nie brzydzę? – syknęła.

Zauważyła, że ich kłótnia ma coraz większą publiczność. Zrobiło jej się gorąco od narastającej temperatury. W ciasnym pokoju było tyle ludzi, że duchota utrudniała jej swobodne oddychanie.

- Zatem doskonale musisz pojmować w jaki wstręt wprawia mnie sama myśl o małżeństwie z tobą. Żałuję, że nie jestem tym osłem, za którego mnie uważasz. Wolałbym to, niż kwadrans sam na sam z tobą.

Vienna przełknęła ślinę, kiedy rozległ się wybuch śmiechu. Wszyscy kpili z niej, tylko z niej. Wiedziała, że może zrobić i powiedzieć cokolwiek, a i tak to Victor zawsze będzie górą. Był zbyt popularny w towarzystwie, by stanąć przeciwko niego i żywić nadzieję, że się go pokona, bo banda idiotów bez ustanku spijać będzie każde brednie z jego wstrętnych ust.

- Jeśli przyszłaś po to, by przypomnieć mi o swoim istnieniu, chciałbym tylko zaznaczyć, że nie jest to konieczne – kontynuował niskim, pociągającym głosem. – Tak jak nie sposób zapomnieć o pchłach w pościeli, tak ja zawsze jestem świadomy twojej marnej egzystencji na obrzeżach towarzystwa. Chryste, jak ty to wytrzymujesz? – Uśmiechnął się lekko, ze współczuciem. – Mogę się założyć, że płacisz Huckley'om, żeby odbębnili z tobą chociaż dwa tańce. Podejrzewam, że i mnie będziesz musiała zapłacić, żebym wziął cię do łóżka – zakończył prostacko.

Vienna patrzyła na jego twarz i zarumienione policzki. Jego słowa były okrutne, ale błysk w oczach świadczył o pewnym fałszu, jakby powtarzał wyćwiczoną kwestię. Każde kolejne słowo wypowiedziane było cichszym tonem. Gdyby Vienna była naiwna, uznałaby, że Ashford kłamie, ale to było niemożliwe.

Trafił tam, gdzie bolało ją najmocniej. Kiedyś myślała, że rzeczywiście bliźniacy spotykają się z nią z litości i dużo czasu zajęło jej uwierzenie, że tak nie jest. Teraz na nowo obudziła się w niej iskierka niepewności.

Wstyd palił ją w gardle jak gorzka trucizna. Jakże mógł powiedzieć coś tak podłego?

- Ashford! – syknął Ilones i wstał tak gwałtownie z fotela, że ten zaszurał po podłodze. Vienna nie chciała jego interwencji. Ona także ją poniżała.

- Gdybym była mężczyzną za taki despekt wyzwałabym cię na pistolety – powiedziała lodowatym tonem, wbijając wzrok prosto w szmaragdowe tęczówki narzeczonego. – I strzeliła prosto w twoje ohydne, odrażające, martwe serce.

Po salonie przeszła fala stłumionych głosów. Powietrze wibrowało od emocji. Vienna i Victor dali lepsze przedstawienie, niż to, które rozgrywało się na deskach teatru. Nic dziwnego więc, że zbierało się tu coraz więcej gości.

Milczenie przedłużało się i Vienna sądziła, że Victor już się nie odezwie. Uniósł jednak w górę swoje arystokratyczne brwi.

Roześmiał się.

- Och, milady – powiedział zblazowanym tonem. – No to mnie zastrzel.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top