Jedenasty




- Vienno? – odezwała się cicho Rose.

Vienna poruszyła się niespokojnie na sofie i oderwała wzrok od splecionych dłoni na podołku. Poczuła na ramieniu delikatny dotyk palców przyjaciółki i spojrzała na nią z żałosną miną.

- Jestem taka zdenerwowana – wyszeptała ze wstydem, bezwiednie kręcąc głową.

- Wiem kochanie – powiedziała niemal tak samo cicho. – I jestem z ciebie dumna, że tak dobrze sobie z nim poradziłaś.

Vienna posłała jej słaby uśmiech. Czy rzeczywiście dobrze sobie poradziła? Naprawdę była rozstrojona, a gdyby była szczera sama ze sobą, powinna powiedzieć, że właściwie całkowicie wytrącona z równowagi.

Wszystkie jej spotkania z Ashford'em były krótkie i intensywne i nie inaczej było w tym przypadku. Vienna z irytacją pomyślała, że gdyby miała spędzić z nim chociażby kolejny kwadrans, chybaby oszalała. To było dopiero ich drugie zetknięcie się w Londynie, a odniosła wrażenie, że już osiągnęła limit cierpliwości.

W dzieciństwie Victor mocno dawał się jej we znaki, ale ostatecznie, gdy sytuacja przybierała nieciekawy obrót, zawsze mogła skryć się za spódnicą mamy, albo poskarżyć się papie i zakończyć nieprzyjemne spotkanie. Teraz jednak była już dorosła i dalsze uciekanie przed nim nie wchodziło w grę.

Ashford wkrótce zacznie bywać w towarzystwie, więc nieuniknione, że będzie na niego natrafiać na balach, rautach, asamblach i wieczorkach. I będzie tak, dopóki Victor nie zdecyduje o wyjeździe ze stolicy, a najlepiej w ogóle z Anglii. Wiedziała, że to czcze życzenia i sama siebie oszukuje myśląc, że uda jej się go ciągle unikać. Musiała więc zrobić wszystko, by jak najszybciej przywyknąć do jego obecności. Ale czy zdoła w nieskończoność znosić jego bezwzględne zachowanie?

- Jemu z taką łatwością przychodzi obrażanie mnie – jęknęła płaczliwie, ocierając wierzchem dłoni załzawione od emocji oczy. Zawsze chciało jej się płakać, kiedy była wściekła, a taką właśnie zostawił ją Victor.

- Nieważne jakie umiejętności miałby w tej materii, na pewno świetnie dałaś sobie radę. – Rose przysunęła się bliżej i objęła Viennę, która przytuliła ufnie wilgotny policzek do zagłębienia w jej miękkiej szyi.

- Co z tego, skoro energii starcza mi tylko na chwilę? Jeśli za niego wyjdę, jak będę znosić te upiornie długie godziny w jego towarzystwie?

Świadomość tego, że prawdopodobnie wkrótce zostanie jego żoną wprawiała ją w paskudny nastrój. I w tak samo paskudny wprawiały ją rozmyślania, że jakimś cudem mógłby zerwać zaręczyny i okryć ją niesławą.

Powszechnie przecież wiadomym było, że kiedy kobieta zrywa porozumienie między narzeczonymi, jest to całkiem normalną procedurą. Niepożądaną i rzadką, ale przeważnie nieprzynoszącą jej wstydu. Rzecz jednak ma się zgoła inaczej, gdy to dżentelmen zrywa z damą.

Sytuacja Vienny i Victora była wyjątkowo skomplikowana, biorąc pod uwagę konsekwencje prawne kontraktu podpisanego przez ich ojców. Szanse więc na daniu przez Viennę rekuzy Ashford'owi były zerowe, on natomiast jako mężczyzna mógł po prostu przedłużać moment ożenku, aż dla wszystkich stałoby się jasne, że poniży narzeczoną, czyniąc z niej starą pannę.

- Rezydencja Ashford'ów jest duża. Możliwe, że tygodniami będziecie się mijać. – Rose dzielnie próbowała pocieszyć Viennę, ale nieważne, co powiedziałaby przyjaciółka i tak nie miałoby znaczenia, bo nic nie mogło ukoić nerwów nieszczęśliwej narzeczonej.

- Bzdura – zaprotestowała Vienna. – Z czystej złośliwości będzie zmuszał mnie do wspólnych posiłków, albo zacznie głodzić, jeśli odmówię w nich udziału. Wiem, że byłby zdolny do takich podłości. Zobaczysz pełnię jego okrucieństwa na pierwszym najbliższym balu. Spodziewam się, że zaprosi mnie do tańca, a w trakcie porzuci na środku parkietu jak największego pariasa.

- Przecież nie dbasz o to.

- Masz rację, Rose. Przeważnie nie dbam o to, co pomyślą sobie o mnie inni, bo gdyby tak było, to już dawno zwiędłabym ze smutku, ale chodzi o sam fakt, o władzę jaką ma nade mną. Bez trudu może mnie poniżyć, a poniżenia nie zniosę. Niech sobie ostrzy język, niech zabawia się moim kosztem nie żeniąc ze mną, a jednak przyjeżdżając do Londynu, ale wkrótce zacznie mu się nudzić i będzie ze mnie kpił. A co za tym idzie także z mojego ojca, z mojego nazwiska, Rose. Potrafię znieść dużo, ale drwiny z rodu Ousborn'ów, to nawet dla mnie za wiele.

Rose złożyła kilka pocałunków na głowie Vienny, pocierając jej policzki palcami. To była prawda, że przyjaciółka miała twardą skórę, ale Rose wiedziała także, że wewnątrz jest delikatna i wrażliwa.

Mogła sobie myśleć, że dmucha na wszystkich i wszystko, ale Rose wielokrotnie dostrzegła w jej oczach błysk bólu, kiedy ktoś skrytykował suknię, którą zaprojektowała, albo nazwał ją nawiedzoną Vienną. W dzieciństwie i w pierwszym debiutanckim roku mocno brała do siebie wszelkie szyderstwa i dopiero później nauczyła się je ignorować, ale czy poradzi sobie po powrocie Victora, który na każdym kroku będzie usiłował ją upokorzyć?

Wystarczy spojrzeć na dzisiejsze przedpołudnie. Vienna wysłała Rose liścik pełen radości i zamiast opowiadać o ekscytującym wydarzeniu, łkała na jej ramieniu, starając się uspokoić zszargane nerwy. Dramatem był już sam fakt powrotu Ashford'a do Londynu, a co stanie się z Vienną, kiedy za niego wyjdzie?

Nie warto było nad tym teraz myśleć. Niczego by to nie zmieniło, bo Victor podjął już pewne decyzje i Rose była przekonana, że kości zostały rzucone. Należało zrobić wszystko, by poprawić Viennie nastrój, by nie tracić tak pięknego dnia na łzy. Namawiała przyjaciółkę do streszczenia tego diabelnie ciekawego wieczora. A im dłużej Vienna mówiła, tym więcej radosnych iskierek pojawiało się w jej oczach.

W połowie opowieści dołączyła do nich Edith, która przysiadła na podłodze, choć powinna właśnie prasować suknie Vienny. W trójkę zastanawiały się nad przedziwną wizją, której doświadczyła Vienna, a potem skupiły się głównie na tajemniczym nieznajomym.

- Masz zamiar szukać tego chłopca? – zapytała Rose, ściągając cienkie, rude brwi.

Vienna skrzywiła się lekko i nerwowo poskubała paznokciem frędzle od koca, którym okryła nogi. Nie miała wielu wskazówek co do jego tożsamości. Mężczyzna nawet się nie przedstawił i widziała jedynie połowę jego twarzy. Jak to niby miało pomóc jej w odnalezieniu go?

- Liczę na to, że jeszcze się z nim spotkam. Może zaaranżuje kolejne spotkanie.

- A może to był tylko przypadek i po prostu dałaś się okraść i już nigdy więcej go nie zobaczysz – stwierdziła racjonalnie Edith, studząc zapał przyjaciółki.

- Gdyby chciał ją okraść, zabrałby oba kolczyki. Po co jej jeden? – zapytała naiwnie Rose.

- Może dla szmaragdu? – odparowała ironicznie Edit. – Chciał ją oczarować, więc zabrał jeden. Dzięki temu nawet nie zorientowała się, że jest złodziejem i to złodziejem teraz bogatszym o klejnot.

- Miał ładne dłonie! – zaprotestowała gwałtownie Vienna. Obie przyjaciółki spojrzały na nią jak na niespełna rozumu. – Chodzi mi o to, że miał dłonie arystokraty.

- Naprawdę? – Edith uniosła w górę brwi. – Od kiedy o charakterze człowieka decyduje wygląd jego rąk? Gdyby iść tą drogą, to równie dobrze mogłyby to być dłonie złodzieja, który przecież nimi zarabia. Dbałby o nie, prawda?

- Jeśli stawiasz to w tym świetle, to rzeczywiście masz rację – przyznała z niechęcią Vienna.

- Zatem zauroczyłaś się w złodzieju – podsumowała z cichym westchnięciem Rose. – Jakie to romantyczne... – dodała z rozmarzeniem.

Edith nie skomentowała reakcji przyjaciółki, tylko wbiła zatroskane spojrzenie w Viennę. Dobrze, że to było tylko jedno spotkanie. Miała nadzieję, że tajemniczy mężczyzna da jej spokój, a ich zetknięcie się w ogrodzie było jedynie przypadkiem. A nawet jeśli w jakiś sposób spodobałaby mu się Vienna, to oby o niej zapomniał, albo ją sobie odpuścił. Nie potrzebowała kolejnych historii miłosnych. Wystarczyło jej, że musiała użerać się z Ashford'em. Dwóch mężczyzn, to o jednego za dużo. A Ashford jako niechciany narzeczony i tajemniczy złodziej, jako obiekt niespełnionego zauroczenia, to zdecydowanie za wiele, nawet jak na tak temperamentną Viennę.

Tymi spostrzeżeniami postanowiła podzielić się z Rose, oczywiście potajemnie przed ich wspólną przyjaciółką. Martwiła się jej reakcją, bo Rose z rozmarzeniem fantazjowała już o kolejnym spotkaniu Vienny z zamaskowanym chłopcem.

Edith nie chciała, by ktokolwiek łamał serce Vienny. Już raz zostało złamane przez Victora i było kruche jak najdelikatniejsza, chińska porcelana. Należało więc ukrócić jej marzenia i odciągnąć uwagę od tego dziwacznego spotkania w ogrodzie.

Pokojówkę martwiła również wizja Vienny. Miała nadzieję, że to przez alkohol. Doskonale pamiętała przecież ten wieczór, kiedy nabzdryngoliła się z bliźniakami Huckley'ów i strzeliła Jonasowi w stopę. Wtedy też zdawało jej się, że widzi różne rzeczy.

Tym razem jednak zapierała się, że wypiła jedynie dwa kieliszki szampana. Być może o dwa za dużo, ale Edith postanowiła już nie dręczyć Vienny i zamiast tego odwrócić jej uwagę. Zaczęły więc rozmawiać o nowym kapeluszu lady Edwards i najnowszym skandalu z udziałem młodej panienki Jacobson i lorda Pennlay'a.

Reszta popołudnia minęła dziewczętom na plotkach i zabawach. I wydawało się, że wszystko jest już z Vienną w porządku, ale wcale nie było. Bo zanim zwinęła się w kłębek w łóżku, przez godzinę wpatrywała się w ciemny ogród, szukając tajemniczego mężczyzny, który musiał, naprawdę musiał nad nią czuwać – tak sobie to obmyśliła i tak powinno być.

Ale nikogo nie widziała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top