Dwunasty




Z gardła Vienny wyrwało się przeciągłe westchnięcie, kiedy uświadomiła sobie, że od blisko trzech kwadransów bezmyślnie wpatruje się w czystą kartkę papieru. Miała ambitne postanowienie wykonania projektu olśniewającego i najznakomitszego kapelusza w sam raz na Ladies Day z okazji wyścigów konnych Royal Ascot, więc z żywotną werwą zasiadła przed biurkiem. Teraz jednak nie potrafiła nawet przypomnieć sobie, co takiego chciała naszkicować.

Dalsze wgapianie się w arkusz na nic by się zdało, zatem z irytacją odsunęła niewygodne krzesło i przeciągnęła się, szeroko ziewając. Kiedy otworzyła oczy natrafiła wprost na przypatrującą się jej z uwagą Edith.

- Na dole przy drzwiach czeka lokajczyk lorda Jonasa – powiedziała z pretensją w głosie. – Czeka na odpowiedź odnośnie pikniku – dodała, widząc nieprzytomne spojrzenie Vienny.

- Szlag! – zaklęła pod nosem panienka. – To dzisiaj?

Edith uniosła w górę brew. Vienna raz jeszcze szpetnie przeklęła.

- W takich właśnie chwilach chciałabym rozpłynąć się w powietrzu. Jak ja przeżyję ten dzień?

- Nie dramatyzuj – ucięła krótko pokojówka, odwracając się do niej plecami i udając prosto do garderoby. – Zachowujesz się jak rozkapryszony bachor.

- Mówiłabyś inaczej, gdybyś wiedziała jak to jest na tych przeklętych spędach. Kiedy ja będę wgapiać się w pomarszczone gęby matron i udawać, że interesują mnie gazy, na które się uskarżają, ty rozciągniesz się wygodnie na moim łóżku tak jak zawsze to robisz, myśląc, że o tym nie wiem.

Edith prychnęła i po chwili Vienna słyszała jedynie szelest krynolin, atłasów i jedwabiów, kiedy pokojówka próbowała znaleźć odpowiednią suknię.

- Nie uwierzę, że w towarzystwie rozmawia się o gazach – powiedziała, jakby był to najciekawszy fragment wypowiedzi Vienny.

- Oczywiście, że tak, o ile zaliczasz się do grona kobiet uznawanych za nieatrakcyjne. Mam tu na myśli wdowy, mężatki i damy do towarzystwa. A ja jestem traktowana jak jedna z nich, a nawet gorzej, bo w zasadzie nie należę do żadnej z grup, które wymieniłam.

- Od kiedy tak ci to przeszkadza? – zapytała Edith przytłumionym głosem, bo naręcze sukien zakrywało całą górną część jej ciała. Vienna widziała tylko czubeczek koka pokojówki.

- Od zawsze – mruknęła Vienna, obserwując Edith rozkładającą cztery suknie.

- Nieprawda – zaprzeczyła. – Coś w twoim móżdżku przestawiło się całkiem niedawno. Jesteś rozstrojona od kiedy wrócił ten diabeł.

- Być może. – Vienna przesunęła palcem po oliwkowej sukni, która wyglądała całkiem zwyczajnie. – Dodam do tego błękitną szarfę. I oczywiście nie założę gorsetu – dopowiedziała na wydechu, zanim Edith zdążyła otworzyć usta.

- Jesteś pewna? – Edith sceptycznie przechyliła głowę w bok, mierząc przyjaciółkę oceniającym spojrzeniem. – Sama przecież twierdzisz, że twoja sylwetka wygląda koszmarnie. Że nie masz piersi, ale za to kościste ramiona i za długą szyję.

- Tak, oczywiście – prychnęła. – A gorset magicznie wszystko naprawi – zakpiła Vienna całkowicie nieurażona chłodną oceną pokojówki. Cóż, Edith powtarzała tyko to, co przecież sama o sobie mówiła. – Z próżnego i Salomon nie naleję, zawsze tak uważałam i tego będę się trzymać. I poza tym – uniosła w górę palec – jestem na tyle wyzwolona, że mało interesuje mnie zdanie innych. A przynajmniej taką mam nadzieję – dodała cicho pod nosem.

Edith bez słowa sprawnymi ruchami zaczęła rozpinać guziczki dziennej sukni Vienny i po chwili podała jej czystą bieliznę. Vienna ubierała się mechanicznie, znowu błądząc gdzieś myślami. Pokojówka splotła włosy Vienny w luźny warkocz i przerzuciła go przez jej lewe ramię. Cały proces szykowania się zajął obu dziewczętom jedynie dwadzieścia minut.

- Lokajczyk – powiedziała Edith, kiedy przypomniała sobie o pryszczatym wyrostku, którego przysłał do nich Jonas.

- Och, nic mu się nie stało. Na pewno pałaszuje słodkie bułeczki pani Gold i poci się w tej śmiesznej liberii, w którą chyba tylko dla żartu przystraja swoją służbę Jonas – zbagatelizowała sprawę Vienna, bo rodzinnym zwyczajem było posyłanie służących do kuchni, by tam oczekiwali na instrukcje.

I Vienna miała rację, bo Edith znalazła lokajczyka grzejącego plecy o kamienny piec. Na jej rozkaz pobiegł z powrotem do Huckley'a, by przekazać mu, że panienka oczekiwać go będzie przed bramą rezydencji Devonów.

Wkrótce Vienna czekała już na ojca w holu i przechadzała się nerwowo z jednego końca do drugiego, odliczając w myślach wlekący się czas. Kiedy zegar wybił równo trzecią popołudniu u szczytu schodów pojawił się wicehrabia, wciśnięty w błękitną kamizelkę i dopasowany do niej cienki surdut w sam raz na ciepłą pogodę.

Ujął ramię córki i poprowadził ją do wyjścia, gdzie zaabsorbowany kamerdyner rozporządzał lokajami, otwierającymi drzwi. Powóz podjechał niemal pod same schody, a stangret o sumiastych wąsach zajął miejsce na zydlu. Powóz zakołysał się, kiedy Vienna z ojcem zajmowali miejsce w środku.

Wicehrabia Ousborn z nieufnością przyglądał się córce, która od kilku dni wydawała się zatopiona w myślach, co nigdy nie wróżyło niczego dobrego.

Winą za to obarczał Ashford'a, nie mając zielonego pojęcia o nieznajomym z ogrodu i istnieniu pewnej wizji, a także dziwacznej mary zauważonej przez Viennę, kiedy wracali z balu. Ale może to i lepiej, bo już sam powrót Victora był nie na jego nerwy.

Pocieszeniem dla niego była myśl, że Jonas postanowił towarzyszyć Viennie, choć zwykle uważał go za lekkoducha i idiotę o czym nie zapominał wspominać o tym Viennie przy każdej kolacji. Po pewnym czasie już tylko przytakiwała ojcu dla świętego spokoju.

Kiedy więc dojechali do Devonów, a Jonas z szerokim uśmiechem stanął tuż przy powozie Ousborn'ów, wicehrabia wygiął usta, w sposób który bardziej przypominał kwaśny grymas, niż uśmiech. Jonas nic sobie z tego nie robił, tylko energicznie trzasnął obcasami wyglancowanych na błysk butów i zgiął się w niezgrabnym ukłonie, ujmując dłoń Vienny ukrytą pod atłasową rękawiczką sięgającą do łokci.

- Nie zostaniemy tam długo, obiecuję – powiedział wicehrabia, puszczając oczko do córki. Wiedział przecież jak bardzo nie lubi spotkań towarzyskich, skoro nikt się nią nie interesował.

Z pewnością wolałaby teraz wylegiwać się we własnym ogrodzie, rysując, czytając, lub dyskutując o czymś z Rose i bliźniakami Huckley'ów. Musiała jednak uczestniczyć też w życiu socjety, by nie popaść w niełaskę i nie niweczyć szans na mariaż własnej córki, o ile będzie miała to nieszczęście jakąś urodzić. Chłopiec zostanie przecież hrabią, a sam jego tytuł z łatwością przyćmi ekscentryzm matki. Co do potencjalnej córki Vienny i Victora, uważał, że nawet doskonałe koneksje mogą utrudnić jej zamążpójście.

Teraz był już pewien, że decyzja, którą podjął przed laty była słuszna. Który dżentelmen zechciałby przecież takie krnąbrne dziewczę jak jego córka? W zamyśleniu potarł palcem po brodzie i Vienna wiedziała już, że jego myśli zaprząta coś nieprzyjemnego. Na pewno blisko związanego z nią samą.

Dźgnęła Jonasa w żebra na co wzdrygnął się i z nieco oszołomionym wyrazem twarzy uniósł pytająco brwi, uśmiechając się leniwie jak to miał w zwyczaju.

- Na mnie to nie działa – powiedziała, mrużąc oczy.

Jonas westchnął z udawanym niezadowoleniem i przeczesał dłonią jasne włosy, posyłając jej kolejny z arsenału swoich zniewalających niewieście serca uśmiechów.

- Kiedy tylko porozmawiasz już o koniach, psach myśliwskich i umówisz się na jakieś idiotyczne polowanie na jesień, z łaski swojej przyjdź po mnie i pod byle pretekstem uwolnij z łap tych smoczyc. Nie za szybko jednak, by papa nie wściekł się, że znowu gdzieś uciekłam.

- Mógłby ci odpuścić, prawda? – zapytał, strzelając oczami na wszystkie strony. Wiedziała, że uważnie rozgląda się za panienkami do oczarowywania i uwodzenia.

- Mógłby, ale to mój ojciec. I pamiętaj – dodała z groźną miną – żebyś po mnie przyszedł. Kiedy będziesz ślinił się do jakiejś panienki na wydaniu miej mnie na uwadze. Nie zawiedź mnie jak wtedy, gdy schlałeś się niemiłosiernie i zapomniałeś o moim istnieniu, a ja musiałam przez trzy godziny wysłuchiwać narzekań na podagrę lorda Warnera.

Jonas namiętnie przysiągł Viennie, że nie ma najmniejszej możliwości, by o niej zapomniał, ale zdawało jej się, że zrobił to zaraz po tym, gdy tylko rozdzielili się w przestronnym holu i każde udało się do miejsc przeznaczonych dla pań i panów.

Vienna przeczesywała wzrokiem rozłożysty salon w poszukiwaniu Rose. Zewsząd natrafiała na zdegustowane spojrzenia matron i ich niezamężnych córek. Kiedy tylko padł na nie wzrok Vienny, rozsiadały się szerzej, by w ten pośredni sposób zaznaczyć, że nie ma tyle miejsca, by lady Ousborn się zmieściła.

Kobiety okupowały krzesła przy stołach z napojami i przekąskami. Część z nich w wielokolorowych sukniach siedziała przy lśniącym pianinie, do którego przysiadała już młodziutka lady Harriet, by odśpiewać kilka arii, które zapewne ćwiczyła całą uprzednią zimę.

Kilkoro panów dyskutowała zawzięcie o jakimś nowym projekcie ustawy i szerokimi gestami, tak oczywistymi dla mężczyzn, z rozmachem odstawiało na parapet szklaneczki z alkoholem.

Podsumowując, w salonie było gwarno i ciasno jak w ulu. Vienna zagryzła wargę niepocieszona faktem, że przybyła wcześniej od Rose i musi sama teraz znaleźć dla siebie miejsce. Zawróciła więc na pięcie i w progu wpadła na wątłą pierś.

- Lordzie Frank – powiedziała ze zdziwieniem, jako że ukochany Rose rzadko bywał gdziekolwiek zapraszany po tym jak nieziemsko wręcz zadłużył się chyba u każdego dżentelmena.

- Widziała pani moją słodką Rose? – zapytał natychmiast, gorączkowo rozglądając się po salonie. – Nie jestem tu mile widziany, wpadłem jedynie na chwilę, by nasycić oczy jej widokiem – dodał nieco zdenerwowany.

Vienna jęknęła z niesmakiem. Frank jawił się jako niespełniony poeta i romantyk, co działało jej na nerwy, ale co równocześnie niezwykle pociągało Rose.

W każdym razie, miała już swoją odpowiedź: Frank pojawił się tu nieproszony i musiał zniknąć, zanim zostanie zauważony przez wierzycieli, lub gospodarzy, choć w jego przypadku najpewniej jedno oznaczało drugie.

- Niechże się pan schowa na tyłach ogrodu. Poślę do pana Rose, kiedy tylko ją zauważę – szepnęła nagląco, rozglądając się po na szczęście opustoszałym właśnie holu.

Pchnęła go za ramię, siłą wyciągając z salonu, by nie daj Boże nie natknął się na któregoś z panów. Sama żywiła do niego niechęć i nieufność, ale skoro przyjaciółka darzyła go głębokim afektem, nic nie mogła na to poradzić. Powinna zatem pomagać szczęściu Rose.

Niezbyt delikatnie ciągnęła za sobą Franka prowadząc go do wyjścia. Miała wrażenie, że ten przymusowy marsz strasznie się wlecze. Na szczęście jak na razie nikt nie zwracał na nich uwagi, choć stanowili dość śmieszną parę. Dotarli w końcu do szklanych drzwi i Vienna wypchnęła przez nie Stock'a, który poruszał ustami jak wyciągnięta z wody ryba.

- Do przodu – syknęła Vienna, pchając go mocniej i ciągnąc za krzewy róż. – Niech pan się ukryje przy tym źródełku. – Wskazała dłonią niewielki wydzielony fragment ukryty za rozłożystymi pniami drzew. Wiedziała, że nikt tam nie zachodzi, bo cały teren wzięły we władanie mrówki, które skutecznie studziły romantyczne zapędy błąkających się par.

- Nie wiem jak mogę pani dziękować. – Dotknął mokrymi wargami jej dłoni. Dobrze, że miała na nich rękawiczkę, choć i tak na atłasie widać było niewielką plamę pozostawioną przez jego usta. – Jest pani wielkim skarbem dla Rose i oczywiście dla mnie. Gdyby nie pani, nie moglibyśmy się widywać tak często jakbyśmy chcieli.

Vienna nie była pewna, czy wdzięczność Stock'a co do jej pomocy przy tych schadzkach ją zadowala. Wolałaby nie brać bezpośredniego udziału w miłostkach Rose, ale rozumiała romantyczną duszę przyjaciółki i chciała jej pomóc, chociaż wewnętrzne przekonanie mówiło jej, że ta historia nie zakończy się dobrze.

- Drobiazg – ucięła i zawróciła na pięcie, nie mogąc już znieść oddanego spojrzenia Franka. Musiała wszakże znaleźć Rose.

Ruszyła żwawo, przedzierając się przez zadbane dróżki i napotykając się na spacerujące pary. Za każdym razem krzywiła się na ich widok, uświadamiając sobie, że ona sama nigdy nie będzie z nikim tak spacerować.

- Vienno! – Usłyszała w końcu podniesiony głos Jonasa, który dopadł do niej i schwycił w łokciu, prowadząc prosto na niewielką polankę okupowaną przez młodzież.

Vienna mrugała zaskoczona, przypatrując się stołom z przekąskami i napojami. Panny na wydaniu siedziały pod parasolami i leniwie wachlowały się wachlarzami, śmiejąc sztucznie i perliście. Ale wzrok Vienny przykuł stolik z rozłożonymi na nim pistoletami. Troje lokajów polerowało lufy, oglądało pociski i proch. Jeden z młodszych służących pieczołowicie ustawiał puszki na zdezelowanym podwyższeniu w odległości kilkudziesięciu metrów.

- Zawody – powiedział Jonas, ciesząc się jak dziecko. – Zająłem ci miejsce... – zaczął i uciął od razu, bo najwyraźniej ktoś międzyczasie Viennę podsiadł. – No cóż, możesz przecież postać, masz dość silne uda.

- Kto strzela? – zapytała, z zaintrygowaniem przyglądając się dżentelmenom i zachodząc w głowę, który z nich wymyślił zabawę.

- Och, ja z bratem, lord Clows, młodszy syn barona, Nicki i Stuart z Glasgow.

- I ja – dokończyła za niego Vienna, pocierając dłońmi.

- Vienno – jęknął żałośnie, ale przyjaciółka nie zamierzała go słuchać.

Minęła zdziwione i szepczące panny, stając zaraz obok mężczyzn, z którymi miała się zmierzyć. Uważała, że ma talent i rzeczywiście w strzelaniu szło jej dość dobrze, choć Jonas nigdy nie zapomniał, że niegdyś trafiła go w nogę.

- Lady Ousborn – powiedział z desperacją lord Clows. – To dla dżentelmenów.

Vienna władczo uniosła w górę brew.

- Boicie się kobiety?

- Nie! – zaprotestowali gwałtownie wszyscy skupieni w jednym miejscu panowie.

- Zatem w czym problem? – dodała buńczucznie. – Nie będę odstawać. A na pewno nie jako gorsza od was – wymamrotała pod nosem z pogardą, której nie zarejestrowali.

Panowie sprzeciwiali się jeszcze przez chwilę, ale wiedzieli, że Vienna jest bardzo stanowcza i jeśli coś sobie powzięła, za nic tego nie odpuści. Po chwili uznali zgodnie, że w zasadzie lady Ousborn dobrze strzela, a nawet jeśli jej nie pójdzie, być może rozbawi panny, którym chcieli zaimponować.

Jako dama miała pierwszeństwo w wyborze broni, więc z rozmysłem obserwowała pistolety. Wybrała jak jej się wydawało najlżejszy z nich i wyciągnęła rękę w przód, testując jego gabaryty. Wszyscy z głośnym westchnięciem, cofnęli się, jakby wymachiwała zapaloną pochodnią.

- Głupcy – prychnęła i potrząsnęła głową, a platynowy warkocz nieco rozluźnił sploty.

Johnny, młodszy z bliźniaków krótkim skinieniem głowy zaaprobował jej wybór, co Vienna oczywiście zignorowała, bo uważała się za znacznie lepszą od niego w strzelaniu.

- Jaka jest nagroda? – zapytała, ignorując uszczypliwe komentarze panienek, które z zainteresowaniem obserwowały dżentelmenów, wybierających pistolety.

- Cóż... – Jonas potarł się nerwowo po głowie. – Każdy z nas postawił jakiś fant. Lord Clows swoje ulubione cygara, Johnny tabakierkę, ja weksle Stock'a, Nicki srebrną dewizkę z portretem matki. Nie pytaj – dodał, zauważając rozbawione spojrzenie Vienny. – Stuart zegarek.

Wszystko to, co wymienił na pewno zadowoliłoby dżentelmena, ale na pewno nie kobietę. Zauważyła, że postawili rzeczy wygrzebane z kieszeni. Sama nie miała przy sobie niczego, oprócz chustki zatkniętej za szarfę pod piersiami i kokardy związującej włosy. Co miała zatem postawić?

- Pocałunek! – wykrzyknęła jakaś odważniejsza panna i zaniosła się śmiechem, najpewniej zauważając konsternację Vienny, gdy przez dłuższą chwilę przyglądała się fantom.

- Pocałunek! – podjęła lady Julie, czerwona z podniecenia jak burak.

Wkrótce niemal wszyscy zaakceptowali propozycję, włącznie z dżentelmenami, dla których całowanie jakichkolwiek niewieścich ust było doznaniem nad wyraz pożądanym, z którego w żadnym razie nie warto się wycofywać.

Vienna się wściekła. Oczywiście, że się wściekła. To było niemoralne i odrażające, ale sama się na to zdecydowała. Nie było wyjścia. Nie mogła przecież teraz się wycofać, bo na szali była jej duma. Gorączkowo zastanawiała się, co mogła postawić, ale teraz nie było najmniejszych szans, by zawodnicy i zgromadzona publiczność przyjęli jej zakład.

Jonas uśmiechał się do niej głupkowato, wyraźnie zawstydzony. Wiedziała, że jeśli chodziło o Huckley'ów każdy z nich co najwyżej po bratersku cmoknie ją w policzek, ale już wyraźnie widziała ciężkie spojrzenie Clows'a i złośliwy uśmieszek Stuarta. Musi wygrać z nimi wszystkimi. Nie było innej możliwości, by uratować własną dumę.

- To chyba będzie jedyny raz, kiedy ktoś ją pocałuje. – Jej uszu dobiegł szyderczy głos którejś z pań. Z całych sił zacisnęła pięści, ugodzona jak ostrzem tą uwagą.

Jonas rzucił damom karcące spojrzenie, ale co z tego, skoro niemal wszyscy to słyszeli. Vienna odetchnęła głęboko.

- W porządku – powiedziała głośno. – W porządku. – Tym razem głos jej nieznacznie zadrżał. Johnny się skrzywił, a Jonas odetchnął głęboko. – Stawiam mój pocałunek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top