Dwudziesty szósty
Kolejne dni mijały Viennie na udawanej rekonwalescencji, bo choć głowa od dawna jej nie bolała, to dzięki symulowania słabości, nie musiała rozmawiać z ojcem. Niestety dyskusje z nim były ostatnimi czasy monotematyczne: skupiały się jedynie na ciągłym nakłanianiu jej do uwiedzenia Ashford'a.
Z kolei ku rozpaczy wicehrabiego, Victor nie złożył jej już kolejnej wizyty, co niezmiernie ją samą niebywale cieszyło. Znacznie jednak mniej cieszyła ją nieobecność Deamona, któremu co noc zostawiała szeroko otwarte okno, a które z zacięciem ignorował.
Nie rozstali się w złości, raczej w niezręcznej atmosferze pełnej niedomówień. Ostatni uśmiech jaki posłał jej Deamon prezentował się dość żałośnie. Wciąż miała w oczach jego niezgrabny ukłon, kiedy żegnał się z nią w sypialni po odejściu służących i podświadomie wiedziała, że coś między nimi nieodwracalnie się zmieniło.
Dzisiejszego ranka siedziała pogrążona w nostalgicznym zamyśleniu, popijając zimną herbatę. Było jej przyjemnie w saloniku, kiedy ojciec znikał na sesjach parlamentu i kompletnie nikt jej nie przeszkadzał – mogła wtedy wreszcie odpocząć.
Nie za długo jednak.
- Hrabia Ashford prosi panią o przejażdżkę – odezwał się od progu majordomus. Vienna posłała mu nieprzytomne spojrzenie.
- Tak, przybył kariolką – dodał tak samo zdziwiony jak ona. – Czeka na panią na zewnątrz. Twierdzi, że to bardzo poważna sprawa – wyjaśnił, jakby sam umierał z ciekawości i bardzo zależało mu, żeby przyjęła zaproszenie.
Vienna podniosła się szybko i pospiesznie poprawiła suknię. Nie była zbyt wyjściowa, ale nic jej to nie obchodziło. Musiała się spieszyć, by umknąć przed Edith. Wykorzystała więc oniemiałego majordomusa do zapięcia długich do łokci rękawiczek i związania wstążek kapelusza.
- Ponad kwadrans – przywitał ją z kariolki Ashford, wkładając do kieszonki zegarek z dewizką.
Z lekkością zeskoczył z powozu i z uniżonym ukłonem podał jej dłoń obleczoną w skórzaną rękawiczką do powożenia.
- Bez przyzwoitki? – zapytał, kiedy Vienna z wyniosłą miną mościła się na wąskiej ławeczce. – Rozglądam się, ale nie nigdzie nie widzę tej harpii.
- W otwartym powozie jej nie potrzebujemy – powiedziała cierpko. – Przecież nie rzucisz się na mnie na środku drogi.
Victor parsknął śmiechem i spojrzał na nią tak, jakby to, co powiedziała wziął sobie za wyzwanie. Wyjechali sprzed rezydencji Ousborn'ów i Ashford skierował konie w stronę Hyde Parku. O tej porze nie powinno być tam zbyt tłoczno.
W milczeniu pokonali połowę drogi, choć Vienna czuła na policzku żarliwe spojrzenia rzucane jej przez Victora. Cała umierała z ciekawości, co też takiego ważnego miał jej do powiedzenia.
Kiedy ostro wziął zakręt, Vienna poczuła na nodze ciepło jego umięśnionego uda. Zacisnął dłonie na lejcach i minął nadjeżdżającą z naprzeciwka parę na dwóch karych ogierach. Widać było wyraźnie, że jeźdźcy chcieli się z nim przywitać, ale Ashford całkowicie ich zignorował.
- Chciałem z tobą poważnie porozmawiać – zaczął fałszywie lekkim tonem, gdy wjechali głębiej w park. – Obawiam się, że twoje zachowanie u White'a nie pozostało bez echa.
- Co masz na myśli? – wymamrotała, zaciskając lodowate palce na sukni.
- Jak wiesz wydarzenie to było dość osobliwe i lotem błyskawicy obiegło cały Londyn, no a później Anglię i tak dalej, ale nie w tym rzecz. W każdym razie, wieść ta dotarła również do mojego prawnika, któremu niegdyś zleciłem szczegółowe badania nad naszym kontraktem małżeńskim.
Zamilknął, zerkając na nią z ukosa. Uniosła w górę brodę i siedziała z wyprostowanymi ramionami, sparaliżowana przez strach.
- Pełen entuzjazmu skontaktował się ze mną wczoraj, przekonany, że twoje działania mogą go unieważnić. Według niego – zatrzymał wzrok na dłużej na jej twarzy – zagroziłaś mojemu życiu, zatem żaden sąd nie będzie wymagał, bym respektował tę śmieszną umowę zawartą między naszymi ojcami.
Ponownie umilkł, wyraźnie czekając na jej reakcję. Spojrzała hardo w jego oczy, szukając jakichś śladów, znaków, które mogłyby świadczyć o tym, co teraz myśli. Nie potrafiła jednak niczego odczytać z jego beznamiętnej twarzy. Musiała mimo to przyznać, że postąpił dość honorowo, mówiąc jej o tym bez towarzystwa ojca.
- Nie cieszysz się? – zapytał nagle, z szelmowskim błyskiem w oczach.
Vienna nie potrafiła odwzajemnić jego entuzjazmu. Kilka razy w zdenerwowaniu przełknęła ślinę. Niegdyś skakałby z radości na taką wieść, bo o niczym innym nie marzyła, ale teraz? Sama nie była pewna, co czuje.
Ledwo zauważyła, że konie znacznie zwolniły, truchtając tylko. Victor pokierował nimi w odległy, ustronny zakątek obok jeziora Serpentine, dzięki czemu nikt z drogi nie mógł ich dojrzeć.
- Dlaczego nie triumfujesz? – Odwrócił się w jej stronę, z nonszalancją trzymając lejce. Zerknęła na niego, dostrzegając, że jest niezwykle zaintrygowany.
- Jestem zaskoczona – udało jej się wymamrotać, a potem zaczęła z siebie wyrzucać: – Od kiedy kontrakt traci moc? Kiedy możemy publicznie ogłosić zerwanie zaręczyn? Wiem, że papa będzie niepocieszony, dlatego odradzałabym ci spotykanie się ze mną sam na sam. Z miejsca gotów ściągnąć największe plotkary z towarzystwa i zainscenizować naszą schadzkę, by zmusić cię do honorowego małżeństwa.
Strużka potu spływała jej po plecach, choć wiał chłodny wiatr. Była tak zdenerwowana, że po tej długiej wypowiedzi zaschło jej w ustach. Victor bezwiednie sięgnął do kieszeni i otarł chusteczką zroszone potem skronie Vienny. Kiedy wsuwał chustkę z powrotem do surduta, Viennie zdawało się, że dostrzega na niej swoje znajome hafty.
- Zabawne – zaczął w przeciwieństwie do niej bardzo spokojnie – że teraz, kiedy mam nad tym kontrolę, wcale nie jestem pewien, czy chcę zrywać zaręczyny.
Mrugnęła zaskoczona. Uśmiech, który wypłynął na pełne wargi Ashford'a świadczył jednak o tym, że tylko z niej żartował.
- Usiądźmy proszę nad wodą. Tam jest znacznie chłodniej – zaproponował szarmancko. – Rozłożę surdut i porozmawiamy w cieniu drzew.
Vienna w zamyśleniu skinęła głową, przyjmując pomoc Victora przy wysiadaniu z kariolki. Poprowadził ją uważnie, kilkukrotnie nawet unosząc nad ziemią, by nie pobrudziła pantofelków w błocie. Następnie dokładnie rozłożył ściągnięty z siebie surdut i z jedną wyciągniętą nogą, usiadł na nim z wrodzoną gracją. Vienna zajęła miejsce obok niego.
Wiedziała, że Victor oczekuje od niej jakiejś reakcji, ale jaką miała mu dać, skoro nie miała zielonego pojęcia, co się z nią działo? Codziennie marzyła o chwili, w której uwolni się od Ashford'a, ale podświadomie była przekonana, że ten dzień nigdy nie nadejdzie.
Nie powinna była siebie oszukiwać, ale teraz z całą jasnością widziała, że w rzeczywistości nigdy zerwania zaręczyn nie traktowała poważnie. Wiedziała, że Ashford się z nią ożeni – to było nieodwołalne, a chwile buntu, jakie miewała stanowiły jedynie element tego, co wypadało. A wypadało jej zapierać się rękoma i nogami przed tym małżeństwem. Wierzyła w to tak długo, aż w końcu zapomniała już, że wszelki opór nie ma racji bytu, bo tak czy siak ślub się odbędzie.
Nagła myśl, że nigdy nie zostanie żoną Ashford'a, wywołała w niej panikę. Bo jeśli nie będzie żoną Victora, to czyją?
- Nie chcę trzymać cię w niepewności – powiedział łagodnie, ujmując jej zgrabiałą, sztywną dłoń. – Zanim przejdziemy do szczegółów, chcę tylko, żebyś o czymś wiedziała. Całkowicie zabezpieczę twoją pozycję.
A więc stało się, zaręczyny zerwane. Odetchnęła z ulgą? Smutkiem? Nie była pewna.
- Dałem ci carte blanche na moje nazwisko chyba we wszystkich londyńskich sklepach, dopóki oczywiście nie wyjdziesz za mąż.
Początkowo była zbyt wstrząśnięta, by zareagować, ale teraz wściekłość iskrzyła w niej jak wyładowania.
A była bardzo wściekła.
Istniało wiele rodzajów zabezpieczenia niezamężnej kobiety przez dżentelmena niebędącego jej opiekunem prawnym, w tym także oczywiście mężem. Rozwiązania te w przeważającej większości dotyczyły wszelkiej maści kochanek i metres, czyli najogólniej mówiąc: kobiet upadłych.
Mężczyzna mógł ustanowić fundusz o określonej kwocie, którą upoważniona przez niego kobieta mogła swobodnie rozporządzać. To była najpopularniejsza forma finansowego wsparcia. I najbardziej bezpieczna, bo ograniczająca dostępne środki.
Natomiast, carte blanche była szczegółowym, niezwykle rzadkim rodzajem tegoż funduszu. Carte blanche otrzymywały tylko najbardziej zaufane metresy, zwykle od mężczyzn niesamowicie bogatych, zakochanych w nich do szaleństwa, lub będących z nimi w długotrwałym związku przypominającymi już bardziej małżeństwo, niż romans, lub wszystkie te rzeczy naraz.
A oznaczało to ni mniej, ni więcej, że kobieta otrzymywała nieograniczony dostęp do wszelkich środków finansowych mężczyzny. W praktyce oznaczało to, że Vienna mogła ogołocić Ashford'a ze wszystkich pieniędzy, które posiadał.
- Jak śmiesz?! – warknęła, podnosząc się gwałtownie, co wprawiło Victora w zdziwienie. – Tak mnie obrazić! Potraktować jak swoją kokotę! Nie chcę twoich pieniędzy! Nie chcę od ciebie ani grosza!
- Uważam, że ich potrzebujesz i są ci należne – powiedział spokojnie, nie dając się wyprowadzić z równowagi. – Przez ten kontrakt straciłaś wiele lukratywnych okazji do zawarcia małżeństwa.
- Nic mi nie jesteś winien, Ashford. Nie chcę od ciebie niczego, oprócz spokoju! – zawołała z pasją.
- Teraz tak mówisz, ale kiedy pojmiesz, co to znaczy żyć bez żadnych środków, zrozumiesz, że uczyniłem to, co konieczne. Chyba, że – zawiesił na chwilę głos – chcesz za mnie wyjść. Wtedy carte blanche nie będzie konieczne.
Ashford był rozluźniony i opanowany. Uniósł nieco brwi i spauzował, czekając na jej odpowiedź. To było niezwykle dziwne, że pomimo podjętej przez niego decyzji i uczynienia pewnych kroków prawnych, wciąż nie wykluczał małżeństwa.
Vienna odniosła wrażenie, że zrobił to wszystko ze względu na nią, będąc przekonanym, że ona najbardziej na świecie pragnie zerwania zaręczyn.
- Wolałbym, żebyś poszukała sobie innego męża, ale jeśli wolisz, bym to ja okazał się tym szczęśliwcem, wystarczy tylko jedno słowo.
Ach, jedno zdanie Ashford'a i już Vienna otrząsnęła się ze swoich pochopnie wyciągniętych wniosków. Oczywiście, że musiał wszystko zepsuć! Ale to dobrze, że przyznał się do tego, że nie chce się z nią wiązać. Ona także nie chce.
- Nie musisz się o nic martwić – powiedziała z rosnąca gulą w gardle – bo nie chcę ani twoich pieniędzy, ani tym bardziej twojego ohydnego nazwiska.
Uśmiechnął się szeroko, a jego twarz rozpogodziła się, dodając mu chłopięcego uroku.
- Na to drugie z największą radością mogę przystać, ale nie pozostawię cię bez środków do życia, bo nie jestem takim potworem za jakiego mnie uważasz. W ostateczności zwrócę się w tej kwestii do twojego ojca, skoro jesteś dziecinna i uparta jak osioł.
- Rób, co chcesz – odpowiedziała chłodno – ale uważaj, bo mój ojciec sam założy welon ślubny i porwie cię do Gretna Green.
Victor uśmiechnął się cierpko.
- Wydaje mi się, że byłby dla mnie znacznie przychylniejszą żoną, niż ty. – Odetchnął głęboko i zwilżył usta koniuszkiem języka. – Cóż, chciałbym jeszcze czegoś spróbować na pożegnanie – dodał nagle, wbijając w nią płomienny wzrok.
I nim Vienna zdążyła pojąć znaczenie jego słów, Victor już pochylał się nad nią. Z tej odległości widziała żółtawe kropeczki tańczące w jego tęczówkach, powoli pochłanianych przez czarne źrenice. Wiedziała, co zaraz nastąpi, ale kompletnie nie była na to przygotowana.
Kiedy wargi Ashford'a dotknęły jej w pocałunku, pierwszym, który należał tylko do nich, przez ulotną chwilę chciała mu się poddać, ale nie uległa. Wyszarpnęła się z jego uścisku i strzeliła mu w twarz.
Ashford wcale się nie zdziwił. Najwidoczniej oczekiwał od niej takiej reakcji, bo odsunął się tylko, unosząc aroganckie brwi i już otwierał usta zapewne tylko po to, by powiedzieć jej coś ociekającego drwiną, coś, co ją poniży, ale nie zdążył, ponieważ Vienna objęła dłońmi jego twarz i przywarła do niego całym ciałem, rzucając się wygłodniale na jego rozwarte w zdumieniu wargi.
Jego wahanie i niedowierzanie trwało zaledwie chwilę. Vienna od razu wychwyciła moment, w którym Victor przejął kontrolę nad ich pocałunkiem. Jej wargi były drżące, niepewnie i niedoświadczone, więc posłusznie naśladowała ruchy Ashford'a, który z cierpliwością muskał jej usta w krótkich, leciutkich pieszczotach. Obrysował językiem dokładnie zarys jej ust, czyniąc z tego tak sugestywną pieszczotę, że Vienna jęknęła rozchylając wargi. Od razu to wykorzystał i wdarł się w nie językiem z gardłowym warknięciem.
Całował ją mocno, drażniąc jej własny język, zasysając lekko wargi i podgryzając je leciutko. Vienna sapnęła i wsunęła dłonie w jego włosy, a on z łatwością uniósł ją nad sobą i posadził sobie na udach.
Przesunęła się na nim, by znaleźć wygodniejszą pozycję i coś twardego otarło się o jej biodro. Victor objął dłonią jeden z jej pośladków i nakierował ją na miejsce, w którym chciał ją poczuć. Opadła więc na jego rosnącą męskość i jęknęła, kiedy musnęła jej kobiecość.
Przez jej ciało przebiegł dreszcz, a nieuchwytna, nienazwana potrzeba rozrosła się do takich rozmiarów, że rozlewała się po całych udach, łydkach i nawet palcach u stóp Vienny i kiedy czuła pod sobą gorącą, drgającą niespokojnie twardość, przypomniała sobie o Deamonie.
Opanowała się od razu i zeszła z kolan Victora jak oparzona. Policzki jej płonęły, a pierś unosiła się w spazmatycznych oddechach.
Ashford dyszał głośno równie porażony tym, co przed chwilą między nimi zaszło. Vienna ukryła twarz w dłoniach i zrobiła kilka kroków raz w jedną, raz w drugą stronę, czując na sobie podążające za sobą spojrzenie Victora.
- To tylko pocałunek – powiedział wreszcie, starając się zbagatelizować całą sprawę.
Oczywiście, dla niego to tylko pocałunek. Ale to nieprawda.
- Pominąwszy kwestię tego, że twoje plugawe usta dotknęły pewnie połowę kokot z Covent Garden, chcę zauważyć, że całowałeś się ze mną.
- I co z tego? Myślisz, że o tym nie wiem?
- Prawdopodobnie tak. Czyżbyś zapomniał, że się nienawidzimy?
- Za nic w świecie. – Posłał zblazowany uśmieszek i rozsiadł się wygodniej na surducie. – Ale to tylko dodaje smaku. Nigdy wcześniej nie kochałem się z kobietą, z którą łączą mnie takie burzliwe, pełne namiętności relacje. – Jego wzrok pociemniał niepokojąco. – Zaczynam myśleć, że byłoby nam razem cudownie.
Gdyby Vienna była w stanie na pewno zarumieniłaby się jeszcze bardziej, ale osiągnęła już szczyt własnych możliwości. Co jakiś czas kierowała wzrok na tajemnicze wybrzuszenie w spodniach Ashford'a.
- Czuję teraz męki piekielne, wiesz? A wystarczyłoby tylko, żebym zadarł ci spódnicę i wszedł w ciebie, przynosząc sobie ukojenie. I tobie również, jak sądzę.
Uniósł się lekko, jak gdyby nigdy nic i potrząsnął marynarkę, pozbywając się z niej przylegających źdźbeł trawy. Vienna stała obok niego, obserwując jak pogwizdując, podciąga rękawy koszuli, odsłaniając umięśnione przedramiona.
- Rozważ to – odezwał się jeszcze, pomagając jej wsiąść do kariolki. – Żaden dżentelmen nie podejrzewa nawet, że po tylu latach narzeczeństwa wciąż mi się nie oddałaś. Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, że nie jesteś dziewicą na własnym ślubie. Pamiętaj – uśmiechnął się podle – byłoby nam razem pięknie. – I w absolutnej ciszy odwiózł ją z powrotem do domu.
Kiedy tylko Vienna wpadła do holu, wybuchła rozpaczliwym, rwącym, bolesnym szlochem. Nie mogła złapać oddechu, dusząc się od łez, łkając jak skatowane dziecko. Och, jakże cierpiała!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top