Dwudziesty siódmy
- Frank napisał.
Vienna wbiła zęby w kruche cytrynowe ciasteczko i spojrzała na przyjaciółkę, unoszącą właśnie do ust filiżankę z herbatą. Wreszcie odetchnęła z ulgą, bo od kiedy Rose przyszła z wizytą nie rozmawiały o niczym innym tylko o Victorze. A każde najmniejsze napomknięcie o nim wywoływało w Viennie bolesne skurcze.
- Och, to świetnie! – zawołała z entuzjazmem, być może trochę na wyrost. – Czy wszystko u niego w porządku?
- Ukrywa się pod Londynem. Niestety nie mógł mi zdradzić szczegółów, bo jak wiesz, obawia się wierzycieli. Nie powiedział zbyt wiele, jedynie tyle, że nic mu nie jest, że wciąż mnie kocha i że ma plan, co zrobić, byśmy byli razem – odparła z rozmarzeniem.
Vienna skrzywiła się, bo nagle rozmowy o zaręczynach i małżeństwach wprawiały ją w dziwaczny nastrój. Poza tym, wciąż mimo wszystko relację Rose z Frankiem traktowała jako nieszkodliwy flirt. Ileż to romansów miewała jej przyjaciółka? Całe mnóstwo. Jednak jej fascynacja lordem Stock'iem powoli przechodziła na wyższy poziom.
- Jesteś pewna, że sobie poradzicie? – zapytała z troską. – Mam na myśli to, że skoro ścigają go wierzyciele i ma mnóstwo długów honorowych może być wam ciężko bez wsparcia twojego ojca.
- Och, papa da nam pieniądze – odparła z lekceważącym machnięciem pulchnej dłoni. – Będzie psioczył na początku, to oczywiste. Wścieknie się i wyklnie mnie, ale po wszystkim przyjmie z powrotem. Znam go dostatecznie dobrze, Vienno.
- Nie jestem pewna, czy w tym przypadku będzie taki pobłażliwy. Wielokrotnie zabraniał ci spotkań z Frankiem.
- I co z tego? Za każdym razem łamałam te zakazy. – Podejrzliwie zmarszczyła brwi. – O co ci chodzi, co? – zapytała podniesionym głosem, przesuwając się na miękkich poduszkach. – Mam wrażenie, że próbujesz mnie od tego odwieść, choć jeszcze niedawno sama mi pomagałaś. Czy chodzi o Ashford'a? O ten nieszczęsny postrzał? Wybacz, że to powiem Vienno, ale ktoś musi. Być może będę tego żałować, ale w końcu wyznam, co mi leży na sercu.
Viennę zemdliło, ale wytrzymała przenikliwe spojrzenie przyjaciółki. Zdawało jej się, że była już przyzwyczajona do wysłuchiwania niewygodnych prawd. Najpierw Victor, później papa, a teraz przyszedł czas na Rose. Ale w porządku, wysłucha jej i postara się przyjąć wszystko ze spokojem.
- Od zawsze taka byłaś – zaczęła Rose, nerwowo wyłamując sobie palce. – Źle nastawiona, bardzo źle nastawiona. Do miłości, do uczuć romantycznych ogólnie. Pragnęłaś miłości, wymyślałaś tysiące scenariuszy na to jak ją przeżyć, ale w rzeczywistości nigdy w nią nie wierzyłaś. Dobrze wiesz, że tak jest. Czujesz to w głębi serca i dlatego robisz teraz taką minę.
Vienna chciała jej przerwać i krzyknąć: Rose, przestań tak mówić! Przecież kocham, kocham nad życie. Znam już ten smak. Znam ten ból i tęsknotę! Ale milczała.
- Nigdy nie rozumiałaś miłości i za każdym razem, kiedy opowiadałam ci o moich miłostkach, wszystkie co do jednej krytykowałaś. Byłaś zazdrosna i cóż, jesteś zazdrosna nadal. Nie wiem, czy to zazdrość małostkowa, mam nadzieję, że nie, ale czasami trudno mi wierzyć w coś innego.
Vienna zwilżyła usta koniuszkiem języka i zapatrzyła się w przestrzeń nad ramieniem Rose. Z każdym jej kolejnym słowem narastała w niej panika i poczucie winy.
- To nieprawda – zaprotestowała słabo. – Ja zawsze byłam po prostu zdystansowana. Widziałam więcej, niż ty. Zakochany człowiek ignoruje niektóre rzeczy...
- Och, a co ty możesz wiedzieć o miłości? – przerwała jej z irytacją. – Jesteś zgorzkniała. I nie winię cię o to, bo nie zasłużyłaś na to, co cię spotkało. Nie zasłużyłaś na całą tę przeklętą umowę z Ashford'em, bo odebrała ci radość z odkrywania uczuć. Nie miałaś okazji, żeby flirtować. Nie poznasz miłości tylko o niej czytając i słuchając. Nie pojmiesz jak to jest, kiedy ona cię pochłania, całkowicie bez reszty. Kiedy szturmuje wszystko – kontynuowała z pasją w głosie.
Viennie zabrakło słów. Pewnie leżąc dzisiaj w łóżku wymyśli tysiąc odpowiedzi, które zwaliłyby Rose z nóg, ale w tej chwili język stanął jej kołkiem. Być może miała nieco racji w swoich wyrzutach, ale nie we wszystkim. Vienna zawsze wierzyła w miłość, czyż nie przeżywała wraz z nią tych wszystkich historii? Czasami zdawało jej się nawet, że wszystko czuje. Ale to nie czas, by teraz spierać się o to z Rose.
- Kochanie, nie możesz uciec – powiedziała cicho, a przyjaciółka prychnęła zezłoszczona.
- Ty w ogóle mnie nie słuchałaś. – Pokręciła ze zrezygnowaniem głową. – Wcale.
- Skoro już oskarżasz mnie o zgorzknienie, to proszę bardzo. – Vienna podniosła głos. – Wysłuchaj w takim razie moich rad, mojego trzeźwo myślącego osądu. – Nabrała powietrza w płuca. – Nie stać was na życie, dopóki twój ojciec nie da wam pieniędzy.
- Ma prawny obowiązek przekazać mojemu mężowi posag. Jestem dużo warta – odparła rozeźlona.
- Prędzej, czy później pieniądze się skończą – upierała się Vienna.
Teraz z pewną ironią myślała, że stała się ekspertką od braku środków finansowych. Od kiedy dowiedziała się, że ojciec żyje na koszt Victora raz po raz rozmyślała na temat cen produktów, których używała, choć nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Wciąż nie powiedziała ojcu o zerwaniu zaręczyn, a przede wszystkim o tym, że odrzuciła propozycję carte blanche. Gdyby ojciec wiedział, z miejsca by ją udusił. Postanowiła wykorzystać doświadczenie po to, by wspomóc przyjaciółkę.
- Pieniądze nie są najważniejsze. Zrozumiałabyś to, gdybyś...
- Tak, oczywiście, rozumiałabym, gdybym kochała – przerwała jej Vienna ze zniecierpliwieniem. – Ale, że jestem lodowatą skorupą, to niczego nie rozumiem. Rozczaruję cię, bo jednak coś tam rozumiem, a rozumiem fakty i się nimi z tobą podzielę: Frank ma długi honorowe. Mnóstwo długów. Zadłużył się do takiego stopnia, że go poszukują. Nie myśl sobie, że jeśli zrezygnujesz z kilku sukien, to je spłaci.
Rose zaśmiała się bez cienia radości i potrząsnęła głową. Rude loki uroczo okalały jej twarz.
- Wszystko będzie dobrze, Vienno. Frank ma plan – powiedziała z uporem. – A my się kochamy.
***
Vienna krzyknęła w głos, z całej siły zakreślając rysikiem to, co narysowała. Zwinęła kartkę i cisnęła ją do kominka. Pomyślała, że z takim tempem pozbywania się nieudanych prac, Edith nie będzie musiała dokładać drewna przez najbliższy tydzień.
Ukryła twarz w dłoniach i jęknęła. Od kilku godzin nie potrafiła stworzyć ani jednego projektu stroju, choć nieubłagalnie zbliżał się termin wielkiego balu u księstwa Yorkvan. W zeszłym roku nie wzięła w nim udziału, jako że mało ją interesowały takie spędy, a ponadto ojciec bawił wtedy na giełdzie kupując folbluty, czyli wyśmienite konie wyścigowe.
Tym razem, Rose wybłagała, by jej towarzyszyła. Pogodziły się, choć przez kilka dni stosunki między nimi były dość chłodne. Być może Vienna nie byłaby tak skora do zażegnania sporu, gdyby nie poczucie strasznego osamotnienia.
Co noc wyglądała Deamona, który ani razu jej nie odwiedził. Codziennie czekała na Victora, który także nie złożył jej wizyty. Papa wciąż się dąsał i rzucał jej jedynie powłóczyste spojrzenia i kilka komentarzy nakazujących jej uwieść wreszcie Ashford'a. Tylko Edith trwała przy niej wiernie i niezmiennie. Nic więc dziwnego, że Vienna czuła się samotna i wręcz chora z tej samotności.
A bal mimo wszystko mógł nieco ubarwić tę żałosną egzystencję jaką przyszło jej ostatnio wieść. Cóż, była teraz (nieoficjalnie) kobietą wolną. Może czas zacząć rozglądać się za kandydatem do małżeństwa?
Z bólem serca przed oczami stawała jej zamaskowana twarz Deamona. Wyobraziła go sobie w eleganckim fraku, kiedy składałby przed nią przysięgę małżeńską i parsknęła śmiechem. Deamona nie można było sobie wyobrazić siedzącego na krześle, a ona próbowała wcisnąć go w eleganckie ubranie, przysięgającego przed pastorem i gośćmi. Co za kuriozum!
Być może i zabawna wizja, ale jakże bolesna. No nic, Vienna powinna szczelnie zamknąć te wyobrażania w szufladzie o nazwie majaki, bo nigdzie indziej się nie nadawały. Bzdury i idiotyzmy. Która dama mogłaby mieć męża z ogonem? Ponownie parsknęła śmiechem. Komedia!
Potrząsnęła głową i z powrotem zabrała się do pracy, kreśląc pospiesznymi, krótkimi ruchami proste linie. Powoli na kartce pojawiał się zarys eleganckiej sukni. Vienna musiała obmyślić coś, co nie zajmie dużo czasu jeśli chodzi o szycie i nie będzie wymagało zużycia dużej ilości materiału. Nadszedł czas na oszczędności.
Nie patrząc w bok, na ślepo sięgnęła dłonią, by podkręcić nieco płomień lampy, zmrużyła oczy i natrafiła na coś, co zdecydowanie nie było lampą. Nauczona doświadczeniem, że w towarzystwie Deamona nie warto krzyczeć, bo i tak na czas zdąży przyłożyć palce do jej ust, tylko sapnęła. Wciąż mrużyła oczy, teraz ze złości oczywiście.
Siedział na biurku ze skrzyżowanymi w kostkach nogami i marszczył brwi, przypatrując się rysunkom, które poczyniła wcześniej. Gwałtownym, rozpaczliwym ruchem rzuciła się w jego kierunku, ale nie miała z nim żadnych szans. Już unosił rękę w górę poza jej zasięg i przyglądał się poniżającym ją pracom.
Nie śmiała podnieść wzroku, ale zrobiła to. Deamon z uwagą wpatrywał się w portrety, które namalowała, a każdy z nich przedstawiał właśnie jego. Wstała więc, wwiercając się w niego spojrzeniem, a on ignorował jej niemą burę.
Uniósł nieznacznie czarne brwi, a potem z pietyzmem odłożył kartki na biurko i minął oniemiałą Viennę.
- Zmieniłaś przedmiot obsesji? – rzucił obojętnym tonem, choć w jego oczach dostrzegła błyski, których nie potrafiła rozczytać.
Vienna zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. Opierał się teraz o ścianę, a ogon niespiesznie owijał się wokół długich nóg.
Zdążyła już zapomnieć jaki jest wysoki i smukły. Przesunęła się i oparła pośladkami o biurko, bo nogi miała jak z waty. Deamon zmierzył ją leniwym spojrzeniem od góry do dołu i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że stoi z rozchylonym szlafrokiem. Niezwłocznie związała sznur i przybrała na twarz groźną minę.
- Czym zasłużyłam sobie na twoje odwiedziny? Sądziłam, że zapomniałeś już o mnie. – Zdecydowanie nie chciała, by zabrzmiało to jak skarga, ale niestety ton jakiego użyła wyraźnie na to wskazywał.
Znowu otaksował ją powolnym spojrzeniem na dłużej zatrzymując się na jej szyi i dekolcie, a potem uśmiechnął się wyzywająco i bezczelnie, kiedy go na tym przyłapała. Przemyślanym ruchem zanurzył dłoń we włosach, wprowadzając je w jeszcze większy nieład.
- Dużo czasu zajęło ci pojawienie się u mnie – mówiła wciąż urażona, dopiero teraz czując, jak bardzo za nim tęskniła i jak bardzo wprawiało ją to we wściekłość. – Po tym wszystkim, co zrobiliśmy na moście, po tym, co ja zrobiłam – dodała, znacząco unosząc podbródek w górę.
- Taaak – przeciągnął sylabę. – Miałem parę rzeczy do załatwienia – kłamał jak z nut.
- Bałeś się i tyle – stwierdziła z satysfakcją.
Dobrze było zobaczyć na jego twarzy coś na kształt poczucia winy. Wątpiła, by Deamon się bał. W zasadzie wątpiła, by kiedykolwiek odczuwał strach, taki był zadufany w sobie i pewny własnych umiejętności, przynajmniej jeśli chodziło o jego sprawność fizyczność. I choć uczucia to zupełnie inna para kaloszy, Vienna była przekonana, że w przypadku Deamona nie robiło to wielkiej różnicy.
Zamiast więc skruchy, przewrócił tylko oczami.
- Nie chciałem cię osaczać – powiedział wreszcie.
Przełknęła ślinę. Co za głupia odpowiedź. Porzucił ją, co do tego nie było wątpliwości i skrył się gdzieś na długi czas. Czy po to, by uporządkować własne uczucia, czy po to, żeby dać na to czas jej, Viennie, nie wiedziała. Pamiętała jednak wciąż jego porażony wyraz twarzy, kiedy nie odrywała ust od jego aksamitnej skóry. Być może się nie bał, ale na pewno czuł się niezręcznie. Mógł jednak z łaski swojej jej o tym powiedzieć, a nie znikać bez słowa.
- Raczej to ty nie chciałeś być osaczany przeze mnie. Chryste – westchnęła i przyłożyła dłoń do czoła, czując obezwładniający wstyd, kiedy pojęła, że jego nieobecność była niemą formą odrzucenia. Być może nie chciał jej urazić. I choć nie zachowywał się jak dżentelmen, miał w sobie z pewnością jakieś pokłady litości. – Tak się wygłupiłam – kontynuowała, nie zdając sobie sprawy z gry emocji na twarzy Deamona. – Jakimiś beznadziejnym dla mnie zrządzeniem losu, w twoim towarzystwie nie mogę myśleć. – Zrobiła kilka kroków po pokoju, szczelniej opatulając się szlafrokiem. – Odzywają się we mnie instynkty, których nie rozumiem i które najwidoczniej ciebie wprawiają w jeszcze większą konsternację, niż mnie samą o czym świadczy fakt, że tak późno mnie odwiedziłeś.
- A kto powiedział, że nie odwiedzałem wcześniej – obruszył się. – To, że o tym nie wiedziałaś o niczym nie świadczy – dodał z naciskiem.
Chciała mu wierzyć. Jakaś głupia, naiwna cząsteczka chciała wierzyć, że rzeczywiście tak było. A może mówił prawdę? A jeśli mówił prawdę, oznaczało to, że pozwolił jej wierzyć, że o niej zapomniał. Skoro przychodził tu, dlaczego nie zdecydował się ujawnić? A potem z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że przypatrywał się jej, kiedy spała. A co, jeśli chrapała? Tego było już za wiele. Zatrzymała się przed nim i wbiła palec w jego pierś. Omiótł go poirytowanym spojrzeniem.
- Próbujesz mi właśnie powiedzieć – syknęła – że przychodziłeś tu, kiedy spałam?
Milczał uporczywie, tylko jego oczy lśniły niepokojąco.
- Zajrzałem raz czy dwa, ale większość nocy spędzałem na zewnątrz. Nie musisz się martwić o swoją cnotę – prychnął. – Nie tknąłem cię palcem.
- Oczywiście, że nie. Bo taki z ciebie dżentelmen – warknęła z ironią. – Aż do przesady, wiesz? A może to ty w moim towarzystwie powinieneś się bać o własną.
Deamon parsknął śmiechem, speszony jej insynuacją, a potem twardy błysk zalśnił w jego atramentowych oczach.
- Nie rozumiem – powiedział z narastającą irytacją. – Chcesz, żebym był bardziej bezpośredni? – Nachylił się ku niej i chłodnymi palcami ujął jej brodę, podnosząc w górę twarz Vienny. – W porządku, potrafię być taki, jeśli zechcę. Pytanie tylko, czy sobie z tym poradzisz. Jestem dość przekonujący, jeśli się do czegoś przyłożę – powiedział z leciutkim uśmiechem, pokazując białe zęby.
Zerknął na nią i leniwym gestem przeciągnął ręką po kolumnie łóżka. Vienna odniosła wrażenie, że coś w nim pękło. Jego twarz przybrała bardziej rozluźniony wyraz, jakby nie musiał się już dłużej powstrzymywać. Czy to była ulga?
- Jeśli szukasz pochwał dla biegłości w wykazywaniu libertyńskich zachowań, to bardzo mi przykro, ale cię rozczaruję. Tutaj ich nie znajdziesz – skwitowała, czując narastającą irracjonalną panikę. Nie była gotowa na Deamona w tej odsłonie. Ale jakże niecierpliwie tego wyczekiwała.
Była jednak wściekle zazdrosna. Skoro twierdził, że jest dobry w uwodzeniu, to na kimś przecież musiał testować te przeklęte umiejętności.
- To urocze, że przykro ci z tego powodu – szepnął.
Wciąż nie odrywał dłoni od kolumny, a widok jego smukłych palców zdawał się jej hipnotyzujący. Na palcu wskazującym i środkowym dostrzegła sygnety, nadające mu równocześnie eleganckiego i chuligańskiego wyglądu. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, poczuła dreszcze w dole brzucha. Szybko przeniosła wzrok, ale Deamon sprawiał wrażenie, jakby czytał jej w myślach.
- To taka figura stylistyczna – wymamrotała. – Zresztą, co ja ci się będę tłumaczyć, skoro doskonale o tym wiesz i tylko sobie ze mną pogrywasz.
- O tak, bardzo lubię gierki – odparł, mrużąc oczy.
W takich chwilach zazdrościła mu tej przeklętej maski. Sama chciałaby pod taką skrywać własne emocje. Ogon przyspieszył nieco i oplatał się wokół jego nóg. Wyglądał, jakby prowadził własne życie. Kiedy Deamon zauważył, że mu się przypatruje, ogon automatycznie znieruchomiał.
Vienna zaczęła wyobrażać sobie ten cholerny ogon owinięty wokół nóg jakiejś kobiety i obezwładniająca zazdrość ścisnęła ją za serce.
- Jeśli założyłeś sobie, że będą prowadziła tę idiotyczną dyskusję i za cel postawiłeś sobie dalsze obnażanie paskudnego charakteru i upodobań, to wolałabym, żebyś się zamknął.
- Och, jest tylko kilka rzeczy, które sprawiają, że mógłbym się zamknąć.
Uśmiech jakim ją obdarzył był zniewalający. Żaden mężczyzna tak się do niej nie uśmiechał. Tylko raz widziała coś podobnego, kiedy znana para kochanków umawiała się na schadzkę podczas balu, co nie umknęło jej oczom.
- Jesteś obrzydliwy – syknęła, ale wcale tak nie myślała. Nie, to czysta panika kazała jej to powiedzieć. Zbyt wiele emocji, zbyt wiele przemyśleń kłębiło się w jej głowie. Z ofensywy przeszła do defensywy, stłamszona przez jego dominującą pewność siebie. Sądziła, że pokona go wyszczekaniem, ale był z niego twardy zawodnik i najwyraźniej o wiele bardziej doświadczony, niż ona.
- Powoduje mną wrodzone zepsucie. Taką już mam naturę. – I chyba rzeczywiście tak było. Vienna wyczuła, że w jego zachowaniu nie było fałszu, ale nie było go też wtedy, kiedy z taką chłopięcą łatwością czerwienił się za każdym razem, kiedy przyłapała go na obserwowaniu jej.
Podszedł do niej cicho i tak szybko, że ledwo zanotowała moment, w którym znalazł się tuż przed nią. Odetchnęła głęboko i mocniej przycisnęła się do biurka, czując jak jego kant boleśnie wbija się w pośladki.
Deamon górował nad nią i wpatrywał się w nią z leniwym uśmiechem na ustach. I choć milczał teraz i nic nie robił, poczuła jak jego ogon muska jej kostkę i wędruje wyżej, a potem wraca w to samo miejsce.
Czuła promieniujący po całym ciele żar, który narastał, kiedy tylko w milczeniu wpatrywała się w jego czarne oczy. W pewnym momencie ogon dotknął jej dłoni i Vienna zacisnęła na nim palce.
Poruszył się w nich niespokojnie, jakby chciał uciec spod jej dotyku, ale mocno go trzymała. Deamon rzucił jej przerażone spojrzenie. Widziała, że kompletnie się tego nie spodziewał, a jej gest nim wstrząsnął. A ona zachwycała się jedwabistą fakturą i błądziła po nim palcami, zachwycona tym, jak drży w jej dłoni.
- Wiesz, że – przełknął ślinę – to nie jest moja piąta kończyna? Raczej traktowałbym go jako atrybut męskiej witalności – powiedział wreszcie, najpewniej próbując wprawić ją w zawstydzenie.
Uśmiechnął się do niej kpiąco, kiedy ekspresowo puściła jego ogon. Niemal upadła na podłogę, ale zdążyła dotrzeć do łóżka. Była zażenowana, zawstydzona i porażona. Śmiał się. Oczywiście, że się śmiał, ale równie dobrze mógł mówić poważnie.
- Nie, żebym miał coś przeciwko, jeśli chcesz go sobie potrzymać, ale czułbym się lepiej, gdybyś nie robiła tego tak z zaskoczenia.
- Nie będę trzymać cię za ogon – fuknęła oburzona i skrzyżowała ramiona na piersi. – Jesteś bezczelny.
Roześmiał się w głos.
- Daruj proszę. I tak zachowałem się po dżentelmeńsku. Gdyby ja złapał cię za – tu powiódł wzrokiem po całym jej ciele, zatrzymując spojrzenie na piersiach – damskie elementy fizjonomii, to chyba byś zemdlała. A potem mnie zabiła. Albo zmusiła do małżeństwa za skompromitowanie.
- Kłamałeś z tym ogonem, prawda? – Patrzyła na niego ze złością.
- Może tak, może nie.
Przesunął ogon tuż przed jej nos.
- Możesz sprawdzić, czy stwardnieje...
Nie do końca rozumiała o co mu chodzi, ale na pewno miał na myśli jakieś rozpustne rzeczy.
- Czy ty nie masz za grosz przyzwoitości?
- Zdaje się, że nie. Jestem skończenie niemoralny. Ale w tym przypadku, muszę się bronić, bo nic nie zrobiłem. To mnie się molestuje.
- Myślałam, że to coś jak ręka. Jak noga. Jeśli to jest coś innego, to dlaczego paradujesz z nim teraz bez żadnego okrycia? Bawi cię ekshibicjonizm?
- Zwykle go chowam, ale uznałem, że skoro już go widziałaś, to nie ma się przed czym kryć. Najważniejsze, że nie uciekłaś z krzykiem. Jeśli chcesz, to możesz go jeszcze trochę popieścić. Sprawiacie wrażenie, że oboje to lubicie.
I przesunął ogonem po jej odkrytej łydce, a potem wyżej. Przez cały czas nie odrywał wzroku od jej oczu. Jego pałały i błyszczały, a powiększone źrenice miały w sobie coś wysoce seksualnego i niebezpiecznego.
Vienna nie była pewna, czy bardziej wolała chłopięcego, nieco speszonego i zawstydzonego łobuza, czy pełnego magnetyzmu mężczyzny emanującego pewnością siebie, flirtującego z nią i rozpalającego wszystkie zmysły, wprawiającego ją w zmieszanie i zakłopotanie.
Obie te wersje były pociągające, ale która była prawdziwa?
- Skąd go w ogóle masz? – zapytała wyniośle.
Deamon zamrugał kilka razy.
- Głupie pytanie. Był tu od zawsze.
- Ale wiesz, że to nie jest normalne. Ludzie po prostu tak nie mają. To jakaś anomalia.
Deamon zmarszczył brwi i spojrzał na nią z rozbawieniem.
- A w którym momencie powiedziałem, że jestem człowiekiem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top