Dwudziesty ósmy
Przez krótką chwilę na jego wargach błąkał się jeszcze nieco zblazowany, zawadiacki uśmieszek pełen wyższości. Trwało to, dopóki Vienna nie uświadomiła sobie, co właściwie powiedział jej Deamon.
Gra emocji na jej twarzy musiała być aż nadto czytelna nawet jak dla takiego łajdaka i szelmy, bo kiedy tylko pojął, że nie do końca wyszło mu obwieszczanie nieprzyjemnych informacji, cały zesztywniał i uspokajająco uniósł dłonie w górę.
- Vien... – szepnął.
Vienna stanowczo pokręciła głową. W tej chwili nie była pewna, co dokładnie Deamon sobie myślał, kiedy z taką swobodą czynił te wyznania. Czy sądził, że ją to rozbawi? A może wydawało mu się, że weźmie to wszystko za żart? Albo był na tyle głupi, by myśleć, że jego lekki ton ją udobrucha. W ostatecznym rozrachunku nie miało to znaczenia, bo Vienna była po prostu porażona.
Co innego żywić pewne podejrzenia, a co innego zostać brutalnie i nagle skonfrontowanym z prawdą. Vienna nie była idiotką. Wiedziała, że Deamon nie jest normalny. Pomimo tego jakoś udawało jej się o tym nie rozmyślać. Tyle działo się w jej życiu, że dodatkowe traumatyczne fakty nie były jej do niczego potrzebne. Nie pozwalała więc sobie na zagłębianie się w rozmyślania, ignorowała, zaprzeczała i nie wierzyła w to wszystko. Być może po prostu to wyparła.
Była wściekła, to oczywiste i miała do tego prawo. A wściekła była z wielu powodów. Na pierwszy plan wysuwało się podejrzenie, że on z niej kpi i sobie żartuje, na drugi, że mówi prawdę, a na trzeci, że była na tyle głupia, by ignorować to, co oczywiste.
Bo co też ona sobie myślała? Że to zwyczajna rzecz, by dżentelmen z nadludzką sprawnością biegał po dachach, wspinał się na ściany i balansował na oparciach ławek, a potem biegł tak szybko, jakby gonił go sam szatan? Dodatkowo przy tym miał na sobie maskę, której nie mógł ściągnąć oraz pierścienie przytwierdzone na stałe do palców i... ogon. Tak, oczywiście, że to całkiem normalne. Jak mogła na to wpaść, myślała z autoironią.
Na pocieszenie miała jedynie to, że podświadomie nie chciała obnażać tej prawdy. Kobieta może kochać się w tajemniczym mężczyźnie, ale kochać się w kimś, kto nie jest człowiekiem? Dobre sobie.
Nic więc dziwnego, że najmocniej odczuwalną przez nią emocją była wściekłość. Deamon zauważył błyski w jej oczach i choć otworzył usta, by coś powiedzieć, inteligentnie zamknął je z powrotem.
- Uważasz, że to były odpowiednie okoliczności, by mnie o tym informować? – zapytała, cedząc słowa.
Uniósł w górę podbródek, który niepokojąco drżał.
- Teraz wiem już, że nie, bo zdaje mi się, że przed chwilą w ogóle nie myślałem.
- A może ton, którego użyłeś pełen niefrasobliwości był według ciebie również odpowiedni? – wierciła dalej, próbując uzmysłowić mu jak fatalną podjął decyzję. – I przestań się uśmiechać! Mnie to nie bawi!
Deamon najwyraźniej w stresujących sytuacjach reagował śmiechem. Bo to, że był zdenerwowany, Vienna doskonale wiedziała. A nawet gdyby nie miała pewności, to taką gwarancję zdecydowanie przyniósłby jej widok sztywno poruszającego się ogona między jego stopami.
- Mnie też to nie bawi. Własna egzystencja wiecznie wprawia mnie w melancholię.
- To przestań się tak szczerzyć – warknęła. – Działasz mi na nerwy.
Deamon spoważniał. To znaczy, uśmiech całkowicie spełzł mu z pełnych warg, bo rozbawiony to nie były już od dłuższego czasu.
- I co zamierzasz teraz zrobić? – Ton jego głosu, nieco wyzywający i przemądrzały świadczył raczej o zagubieniu jego właściciela, niż nadmiernej pewności siebie, ale mimo wszystko Viennę to rozwścieczyło.
Ruszyła ku niemu żwawym krokiem. Deamon odsunął się od niej powoli, jakby nie do końca wiedział do czego będzie zdolna. I dobrze, bo ona sama miała tylko mgliste pojęcie o tym, co zamierza uczynić. Ale nie zatrzymała się przed nim. Wbiła palec w jego klatkę piersiową i pchnęła go do tyłu.
Posłusznie pokonywał kolejne metry, aż stanął plecami tuż przy otwartym oknie. Vienna zmusiła go, by usiadł na parapecie, jakby szykował się do wyjścia.
- Nie chcę cię widzieć – powiedziała, wpatrując się w jego powiększone czarne jak atrament źrenice.
- Teraz? – zapytał, marszcząc brwi.
Teraz? Nigdy? Jakie to miało w tej chwili znaczenie? Dla Vienny żadne. Chciała tylko, by zniknął jej z oczu. Żeby zabrał ten świeży zapach, ten zawadiacki uśmiech i przeszywające spojrzenie. Nie chciała, by tu dłużej był. Nie teraz, kiedy otwarcie przyznał, że nie jest człowiekiem.
Wiedziała, że za nic w świecie nie wyjawi jej całej prawdy. Nie usiądzie przy niej (bo Deamon w zasadzie nie siadał) i nie wyłuszczy jej od samego początku do końca jak się sprawy mają. Nie opowie o sobie, nie wyjaśni żadnej tajemnicy i nie odpowie na żadne pytanie. Nie, dopóki sam nie będzie chciał tego zrobić, a w tej chwili zdecydowanie nie miał na to ochoty. A z kolei Vienna nie miała ochoty na niego patrzeć.
- Tak, teraz Deamonie – warknęła, pchając go jeszcze bardziej w tył.
Trzymał dłoń na parapecie i zwisał z okna niemal całym ciałem. Jego cała sylwetka emanowała gibkością i zwinnością. Normalny człowiek już dawno runąłby głową w dół, ale cóż... Deamon sam w sobie nie był normalny. I w dodatku nie był też człowiekiem. Trzymał się więc parapetu, jakby był przymocowany niewidzialną nitką.
- Mogę wrócić jutro? – Przekrzywił głowę, wpatrując się w nią wyczekująco. Nie ruszał się z miejsca, choć z całych sił naciskała, żeby wreszcie wyszedł.
- Nie. Nie wiem. – Zagryzła wargę, unikając jego spojrzenia. Być może gdyby na niego spojrzała, rozpłakałaby się i umierała ze wstydu, że pokazała po sobie tyle emocji.
Odetchnął. Zbłąkany lok zatańczył nad jego czołem i zatrzymał się, skrywając jedno oko. Wyglądał uroczo i pociągająco równocześnie.
- Ile czasu potrzebujesz? Żeby mi wybaczyć – dodał, kiedy uporczywie milczała.
- Nie wiem – powtórzyła. – I nie wiem sama, co właściwie mam ci wybaczyć. Tyle tego jest, że zaczynam się gubić.
Rozumiał. Widziała po wyrazie jego twarzy, że wie, co ona ma na myśli. Vienna miała mu sporo do wybaczenia. Sporo też było do wyjaśnienia. W tej chwili jednak, zastanawiała się, co ją bardziej zabolało: to, że to powiedział, czy to, że zrobił to właśnie teraz.
- Nie wiem – powtórzyła po raz trzeci. – Chryste, naprawdę nie wiem. Sądzisz, że to proste zaakceptować to wszystko? To dla mnie za wiele. Mam wrażenie, że jeszcze trochę i oszaleję. Dużo masz jeszcze tych przeklętych tajemnic? – Głos Vienny ociekał ironią. – Och, oczywiście, że tak – odpowiedziała sama sobie, kiedy zauważyła jak Deamon próbuje przyszpilić ją pociemniałym wzrokiem. – Ile wytrzymam, zanim zwariuję? No dalej, ile tego jest?
W tej chwili Vienna była przekonana, że Deamon sam z radością wyskoczyłby z okna, ale został na miejscu. Tylko jego ogon poruszał się niespokojnie i wił tuż za jego ciemną głową. Milczał jednak.
- Jesteś przeklętym kłamcą, manipulatorem i oszustem. Jesteś bezczelnym, obślizgłym robalem. Poniżyłeś mnie bardziej, niż on – syknęła, uznając porównanie do Victora za najgorszą obelgę, wiedząc, że pomimo braku rozmów z Deamonem na temat Ashford'a, on z jakiegoś powodu musiał wiedzieć jak bardzo nim pogardza. – Rozumiem, że nasza znajomość ma się opierać na zasadach, które ty sobie sam wymyśliłeś, a ja mam się jedynie do nich dostosować. Nie powiesz mi niczego, o ile nie uznasz tego za stosowne, albo niechcący ci się coś nie wymsknie. Czy przy następnym porwaniu powozu urosną ci rogi na czole?
Skrzywił się, jakby powiedziała coś obrzydliwego.
- Nie musisz być taka cyniczna. Dla mnie też jest to trudne.
- Dla ciebie to trudne? – prychnęła. – Och, spójrz łaskawie jak to wygląda z mojej perspektywy. Czy mam ułożyć jakieś roszady, żeby dowiedzieć się w końcu kim jesteś? Bądź tak dobry i daj mi choć jedną wskazówkę. Zaraz się okaże, że pęta cię zaklęcie, które uniemożliwia ci wymówienie niektórych słów.
Kiedy ponownie otworzyła oczy, Vienna odkryła, że Deamon jest wściekły. Zaciskał pięści i cały aż drżał od powściąganych na siłę emocji. Coś, co powiedziała musiało mu dopiec do żywego. Było tego jednak tyle, że nie miała pojęcia o co konkretnie mogło chodzić.
- Musisz mi zaufać – szepnął głosem nabrzmiałym od emocji.
Vienna zagryzła wargę.
- To zbyt wiele mnie kosztuje. – Bezwiednie dotknęła dłonią serca. – Muszę się zastanowić, czy to jest tego warte.
Podniósł gwałtownie głowę i zaczerpnął głęboko powietrza. Vienna doskonale słyszała ten urywany dźwięk. Dolna warga mu drżała, kiedy oddychał szybko i płytko, jak zranione zwierzę. Skulił się cały i niemal całkowicie wisiał już poza oknem.
- Raczej, czy ja jestem tego warty – powiedział zdławionym głosem i rzucił się plecami w dół, spadając w całkowitej ciszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top