Dwudziesty dziewiąty




Vienna wielokrotnie zostawiała okno otwarte na oścież, by po chwili pomknąć ku niemu i zatrzasnąć je z całej siły. Nie, ma swoją dumę. Nie pozwoli, by idiotyczna tęsknota, żal i ból złamanego serca pozbawiły ją godności.

Przez połowę czasu była śmiertelnie pewna tego, że postąpiła słusznie. Przez drugą, że popełniła największy błąd na świecie.

Wiedziała wszakże, że Deamon nie może powiedzieć jej prawdy. Czuła to w kościach i zresztą on sam wielokrotnie wspominał o tym, że tajemnice są konieczne, ale świadomość tego wcale nie sprawiała, że z tego powodu czuła się mniej wściekła. W żadnym razie. Raczej była dodatkowo poirytowana.

Nie pisała się na to, co to, to nie! A mimo wszystko musiała w tym tkwić. Niestety, gdyby okrutny los z niej nie pokpił, rzecz miałaby się zupełnie inaczej, bo Vienna, bądź co bądź, była po prostu bezgranicznie i nieszczęśliwie zakochana.

Pannie z dobrego domu ogólnie trudno jest kochać. Od maleńkości dziewczynkom wmawia się, że miłość jest głupotą i mrzonką. A Vienna nie dość, że była zmuszona do zaręczyn, to zakochała się w tajemniczym, nieznajomym mężczyźnie. A teraz okazało się, że ten mężczyzna w zasadzie nawet nie jest człowiekiem. A co za tym idzie, czy w ogóle jest mężczyzną? Kim za to jest nie miała zielonego pojęcia, ale w równym stopniu pragnęła i obawiała się poznać prawdy. Głowiła się nad tym długimi godzinami, ale nieważne jaki był wniosek tych rozmyślań, jedno zawsze było niezmienne: nie potrafiła się odkochać.

Żałowała, że nie powiedziała o niczym Edith i Rose, ale było już na to zdecydowanie za późno. Zresztą pokojówka z miejsca wybiłaby jej z głowy Deamona, a Rose potrafiła mówić jedynie o Franku i o tym, że kiedyś uciekną i wezmą ślub w małym, wiejskim kościółku w Dorset. Vienna więc musiała sama poradzić sobie ze swoimi problemami.

Dni mijały jej zatem na nieustannej tęsknocie i złości. I strachu. Tak, paraliżującym strachu, bo papa przy każdej możliwej okazji nagabywał Viennę, by wreszcie wzięła sprawy w swoje ręce. Wciąż nie wiedział o zerwaniu zaręczyn i Vienna drżała na samą myśl, że w końcu to odkryje.

Z duszą na ramieniu brała udział we wszystkich tych idiotycznych proszonych obiadach, rautach, galach i balach. A potem wykończona wracała do pokoju, by odkryć, że Deamona w nim nie było.

Dni zlewały się w jedną wielką udrękę i niespokojne oczekiwanie na wybuch ojca. Wszystko w tej chwili zależało od Victora. Po raz kolejny Vienna była całkowicie uzależniona od jego widzimisię. Niestety ani razu jej nie odwiedził, a ona choć udała się do jego rezydencji, nie została wpuszczona do środka, a kosztowało jej naprawdę wiele zachodu udanie się tam po zachodzie słońca bez wiedzy ojca.

Cóż, nie wpuścił jej do środka. Czy rzeczywiście nie było go w domu, nie jej oceniać, ale skutek był taki, że Vienna niczego nie załatwiła. Ku jej rozpaczy nie pojawił się również na żadnym spotkaniu towarzyskim, w którym wzięła udział.

Raz jeden mignął jej wicehrabia Ilones, ale nie chciał z nią rozmawiać. Kiedy tylko ruszyła w jego stronę, zniknął w pokoju dla dżentelmenów i ulotnił się z przyjęcia.

To tak, jakby dwaj najważniejsi mężczyźni w jej życiu po prostu z niego wyparowali. Vienna musiała jednak skupiać się także na plusach. Od kiedy nie widywała się z Deamonem, nie spotkały ją cienie, ani nie miała żadnej wizji. Starała się nie myśleć o cienistych postaciach, święcie wierząc, że ich pojawienie się wywoływała bliska obecność Deamona. Nie wierzyła już, by w rzeczywistości było na odwrót. Od kiedy zniknął, nie była uczestniczką żadnych nienormalnych wydarzeń. Wszystko było całkowicie zwyczajne. Pozbywając się Deamona, pozbyła się oczywiście kawałka serca, ale pozbyła się także kłopotów.

A odkąd ostatni raz widziała Ashford'a udało jej się uspokoić zszargane nerwy i jakoś przejść do porządku dziennego nad tą dziwną słabością, która ją ogarnęła wtedy nad jeziorem Serpentine, kiedy zrywali zaręczyny, a ona zaczęła go całować, jakby postradała rozum. Bezwiednie dotknęła własnych warg, wspominając pocałunek. Do teraz nie wiedziała, co w nią wstąpiło.

Całowała Deamona żarliwie, z namiętnością, pełna oddania i potrzeby, a Victora? Jak miała opisać ten pocałunek? Pełen frustracji, zawodu i szału. Nie, nie szału, szaleństwa. Tak, z pewnością była szalona, a on jeszcze bardziej. Powinien ją powstrzymać. Ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Skrzywiła się, był w końcu mężczyzną, a mężczyźni nie rezygnują z łatwych okazji, czyż nie?

Gdyby powiedziała o wszystkim Rose, albo bliźniakom, chyba otrzymałaby od nich zakaz zbliżania się do Ashford'a z biletem w jedną stronę do Bedlam. To było większe szaleństwo, niż postrzelenie go, ale o tym wolała na razie nie myśleć.

Takie roztrząsania towarzyszyły jej przez cały czas. W krótkich tylko chwilach mogła od nich odpocząć, na przykład wtedy, kiedy pracowała nad suknią.

Tak więc obejrzała uważnie suknię balową i uśmiechnęła się blado, zadowolona z rezultatu. Bal u lady Yorkvan był najgłośniejszą i najbardziej skandaliczną imprezą w sezonie i dlatego absolutnie każdy chciał otrzymać na niego zaproszenie.

Wyróżniał się od innych już chociażby ze względu na godzinę jego rozpoczęcia. Goście mieli stawić się o piątej, by wspólnie spożyć obiad. Następnie popołudnie umilały występy muzyczne młodych panien, a także zaplanowano oczywiście odtańczenie kilku tańców, w tym od zatrzęsienia nieprzyzwoitych walców.

Właściwa jednak impreza rozpoczynała się o zmierzchu i w tym właśnie tkwił szkopuł. Dla gości przygotowano ogrodowy labirynt, w którym odbyć się miała zabawa w chowanego. Towarzystwo dzieliło się na panie i panów. Uczestnicy przyjęcia, którzy po tańcach zostawali na dalsze pląsy zawiązywali na nadgarstku czerwoną wstążkę. Po wybiciu gongu kobiety rozpierzchały się po całym ogrodzie, a panowie po usłyszeniu kolejnego ruszali na ich poszukiwaniu.

Vienna nie miała pojęcia, dlaczego debiutantkom pozwalano wziąć udział tylko w oficjalnej części bez możliwości uczestniczenia w zabawie w chowanego.  To znacznie utrudniało sprawę, bo Rose koniecznie chciała zabawić się w ogrodzie. Sądziła, że Frank pod osłoną nocy zdecyduje się wślizgnąć do ogrodów. Dziewczęta musiały więc jakoś wykpić się od zakazu wzięcia w nim udziału.

Nie było to trudne. Viennie w zasadzie poszło wyjątkowo łatwo. Wykorzystała asa w rękawie i powiedziała ojcu, że tej nocy planuje uwieść Ashford'a. Rose z kolei skłamała, że przenocuje u Vienny. Plan doskonały! Przynajmniej w teorii.

- Nie jest zbyt zwyczajna jak na ciebie? – Edith zmrużyła oczy, przypatrując się błękitnej sukni ozdobionej białą koronką. – Wygląda całkiem normalnie.

- Bo dzisiaj chcę być normalna – szepnęła Vienna. – Nie mam ochoty znowu stać na świeczniku.

- Być może strzeliłaś sobie tym w kolano. Ubierając się w ten sposób, tym bardziej zwrócisz na siebie uwagę.

Vienna potrząsnęła głową. Uważała, że będzie wyglądać tak nudno i zwyczajnie, że po prostu wtopi się w tłum. Nikt nawet nie zauważy, że tam jest.

- Wątpię. Dzisiaj będzie mnóstwo debiutantek i niespotykanych atrakcji. Dobrze wiesz, że na bal czekano z wytęsknieniem zaraz po jego zakończeniu w zeszłym roku.

- No cóż, skoro jesteś przekonana, to już twoja sprawa. Podejdź tu proszę i stań na stołku.

Vienna posłusznie wspięła się na niskie krzesełko i poddała starannym działaniom Edith. Pokojówka nałożyła cienką halkę, na nią gorset, związując go tak ciasno, że Vienna bała się oddychać. Na to przyszła kolej na drugą halkę, koszulkę i w końcu suknię, która łagodnymi falami oplotła jej biodra i nogi. Nigdy wcześniej Vienna nie miała tak ciasno spiętych włosów. I nigdy wcześniej nie założyła brylantowych klejnotów rodowych. Długi naszyjnik uwypuklał rowek między piersiami i sprawiał, że Vienna czuła się ładna, trochę jakby do końca nie była sobą.

- Mam nadzieję, że wiesz, co zrobić z Ashford'em. Sytuacja wciąż jest niepewna – powiedział ojciec, siadając w powozie naprzeciwko Vienny. – Nie przyszedł do mnie w tej sprawie, a ja nie zamierzam pierwszy zaczynać tematu. Postaraj się jednak skutecznie zaaranżować spotkanie sam na sam. Rozepnij suknię, jeśli to ma w czymś pomóc i spróbuj zaciągnąć go w pobliże jakichś starych matron.

Vienna ze złością zacisnęła pięści. Korciło ją, żeby powiedzieć ojcu prawdę, ale istniało prawdopodobieństwo, że papa wiedziony wściekłością może ją uderzyć. Nigdy tego nie zrobił, ale też nigdy wcześniej nie był na nią taki zły jak wtedy. Wolała nie kusić losu.

Kiedy dotarli na miejsce, Vienna rozjaśniła się w uśmiechu pełnym ulgi. Ujrzała Huckley'ów zajętych rozbawianiem kobiet, zbierających się przy rozłożystych schodach. Kiedy Jonas ją zauważył, przeprosił pospiesznie damy i podbiegł szaleńczym tempem do przyjaciółki.

Jeśli Vienna postanowiła sobie zachowywać się całkowicie normalnie, to wszelkie jej plany spaliły na panewce, bo Jonas wziął ją w ramiona, uniósł w górę i okręcił się z nią kilka razy wokół osi, a potem wycisnął na jej czole mokry pocałunek. Wicehrabia Ousborn zdębiał, ale mamrocząc coś pod nosem umknął w stronę wejścia.

- Chryste, Vienno, czy to prawda o czym dyskutowały te trzpiotki? Postrzeliłaś Ashford'a? – zapytał z rozbawieniem.

Vienna pogłaskała go po płowych włosach i ścisnęła za ramię, czując niewysłowioną ulgę płynącą z obecności przyjaciela.

- Musiałam wyrównać rachunki – powiedziała z uśmiechem. – Wierz mi, że doskonale wymierzyłam. Strzał był czysty.

- Och, nawet nie podejrzewałbym cię, że mogłoby pójść coś nie tak. W końcu razem trenowaliśmy. Tak się cieszę, że cię widzę. Diabelnie nudziłem się na wsi. Doglądanie majątku powinno być zabronione.

- Ktoś musi jednak sprawdzać księgi rachunkowe. Nie można zostawiać samopas rządcy.

- Kiedy się ożenię – odparł z przekąsem – zmuszę żonę, by się tym zajmowała. Dzięki temu uniknę omijania takich dram jak ta z tym postrzałem.

Vienna poczuła nagle palącą potrzebę zdradzenia przyjacielowi tajemnicy, którą ją dręczyła. Chciała podzielić się z kimś zerwaniem z Victorem, ale nie mogło jej to przejść przez gardło. Skupiła się więc zabawianiem przyjaciela historiami z jej domu, a potem prowadzona przez niego pod ramię weszła do środka.

Stała w długiej kolejce, czekając na zaanonsowanie i kiedy wreszcie usłyszała własne nazwisko, przez jej ciało przebiegł dreszcz przerażenia. Lokaj nie posadził jej obok Jonasa tak jak zakładała, tylko poprowadził ją prosto do Victora. Rozpoznała go po szerokich barkach i lśniącej czuprynie. Rozmawiał ze starszym jegomościem, a jego twarz wyrażała znudzenie. Kiedy jednak usłyszał szuranie krzesła, spojrzał na nią szybko, skłonił krótko głowę i wrócił do konwersacji.

Vienna spłoniła się, zaskoczona jego chłodną reakcją, co uznała za idiotyczne, bo czego w zasadzie od niego oczekiwała? Zerwali ze sobą, nie znosili się. Byli dla siebie niemal obcy. Z przekąsem myślała o jego bliźnie na ramieniu i drugiej znacznie bledszej na policzku. Victor nigdy jej nie zapomni, bo każdego dnia patrzy przecież w lustro. To sprawiło, że poczuła niezdrową satysfakcję.

Rozejrzała się po sali, szukając znajomych twarzy. Rose zajęła miejsce obok ponurego Ilones'a. Vienna nie spodziewała się zobaczyć go tutaj, ale najwyraźniej postanowił towarzyszyć przyjacielowi. Rose dawała jej oczami znaki, że musi z nią po wszystkim porozmawiać, a Vienna wiła się z niecierpliwości.

Victor w bardzo niegrzeczny sposób ignorował ją przez większość czasu, w którym podawano przekąski. W końcu przemógł się i pomógł jej nałożyć zimnych mięs.

- Radziłbym ci ostrzec lady Rose przed tym bankrutem Stock'iem.

- Czego chcesz od biednego Franka? – warknęła od razu, zdenerwowana jego opryskliwym, pełnym wyższości tonem.

Rzucił jej poirytowane spojrzenie, jakby przemawiał do niezbyt rozgarniętego dziecka.

- To łowca posagów. Nie dalej, niż w zeszłym tygodniu cudem tylko lord Trepton uchronił córkę przed skandalem. Złapał go niedaleko granicy ze Szkocją. Stock wiózł głupią panienkę do Gretna Green. Szkoda tylko, że ojciec nie uratował jej cnoty. Ta idiotka w ten weekend bierze ślub z tym starym capem baronem Wilckson. Chcesz tego dla swojej przyjaciółki?

Vienna poczuła uderzenie gorąca na policzkach.

- To jakieś pomówienia – szepnęła i drżącą dłonią sięgnęła po kieliszek z wodą. Trochę rozlała, kiedy dociskała wargi do jego brzegu.

- Żadne pomówienia – zdenerwował się. – Wszyscy o tym trąbią na prawo i lewo.

- Skoro tak, to dlaczego Rose i ja o tym nie wiedziałyśmy?

- Bo nie jesteście mężczyznami. Zresztą trwa nagonka na Stock'a. Zdążył zbiec przed pogonią i Bóg wie, gdzie się skrył.

- Ale Rose go kocha – wymamrotała, przykładając dłoń do serca. – A on kocha ją.

Spojrzała na Victora, który obserwował ją z samczym uśmieszkiem na ustach i nieznacznie kręcił głową. Wydawał się wyraźnie rozbawiony.

- Kocha jej pieniądze. To jedyny afekt, który odczuwa.

- Nie może być aż tak bezwzględny.

- Jest i jest nawet gorszy. Nieraz przechwalał się, że ma na oku trzy dziedziczki, a potem zauważyłem, że oprowadza się z lady Rose. To naiwna dziewczyna, bądź mądrzejsza i jej o tym powiedz.

Vienna potrząsnęła głową. Rose za nic w świecie jej nie uwierzy.

- Ty musisz jej powiedzieć – rozkazała mu gorączkowo.

- Ja? – prychnął, rozdzielając smukłymi palcami słodką bułeczkę. – Dlaczego miałbym to zrobić?

- Rose mnie nie posłucha. Uważa, że stałam się zgorzkniała. Proszę, musisz to zrobić. Oczywiście nie dla mnie, ale dla niej. Ona myśli, że dzisiaj zobaczą się na balu.

- Kiedy dokładnie? – zaniepokoił się.

- Podczas zabawy w chowanego.

- Czyli po zmierzchu – powiedział cicho sam do siebie.

Vienna skinęła głową i zacisnęła palce na zwisającym mankiecie jego surduta, patrząc na niego z rozpaczą w oczach.

- Zrobisz to? Proszę.

Odetchnął głęboko i przewrócił oczami, tym gestem boleśnie przypominając jej o Deamonie. Odwróciła głowę i stłumiła w sercu szarpnięcie czegoś mrocznego, co ciągnęło ją w dół.

Umówili się, że po posiłku spotkają na werandzie przed ogrodem. Vienna pociągnęła za sobą przyjaciółkę, która po ponurym obiedzie w towarzystwie Ilones'a niemal pochłonęła z radości Viennę. A potem mrugnęła speszona, kiedy Victor ugiął się przed nią w dworskim ukłonie i swoim cichym, głębokim głosem przedstawił jak ma się sytuacja z Frankiem.

Rose wyraźnie chciała strzelić go w twarz, ale nie mogła robić scen, by nie zwracać na siebie uwagi. Lodowatym tonem podziękowała mu za wyłuszczenie sprawy i odwróciła się plecami, umykając do ogrodu.

- Pójdę za nią – zdecydowała Vienna, posyłając wdzięczne spojrzenie Victorowi. Chciała jeszcze coś dodać, przekonana, że powinna podziękować, ale nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego uśmiechnęła się do niego blado i raz jeszcze złapała go za rękaw surduta. Kiedy zniknęła w ogrodzie, Victor przez długi czas wpatrywał się w zielone alejki, pocierając materiał.

***

Vienna znalazła Rose obserwującą wyciętą z żywopłotu żyrafę. Plecy jej lekko drżały, kiedy oddychała spazmatycznie, starając się uspokoić.

- Kłamał – stwierdziła, patrząc ze złością na Viennę. – To Ashford. Skończony łajdak i drań.

Vienna całym sercem zgadzała się z tą ognistą opinią, ale w tym przypadku słowa Victora potwierdzały to, co przeczuwała Vienna: że Stock jest podejrzany i że stanowi niebezpieczeństwo dla jej przyjaciółki.

- Rose, zastanów się – zaczęła łagodnie. – Czy istnieje chociaż cień możliwości, że Frank – zwilżyła usta – ma nieczyste zamiary?

Rose milczała w bezruchu przez długą chwilę, a potem gwałtownie potrząsnęła głową.

- Przysięgam, że nie. – Wsunęła drżącą dłoń do kieszeni pudrowej sukni i wyciągnęła z niej list. Rozglądając się na boki, podeszła bliżej Vienny i wcisnęła jej kartkę do ręki.

Vienna przebiegła wzrokiem ściśle przylegające do siebie linijki tekstu. List był pełen żaru, emocji, obietnic i aż emanował uczuciem. Takich wyznań Vienna chyba nigdy nie uświadczy. Czytając wynurzenia Franka, poczuła rumieńce na policzkach. Czy tak brzmiał zakochany mężczyzna? Pospiesznie oddała przyjaciółce list.

- Rozumiesz już, że to wszystko kłamstwa? – zapytała ją napastliwie Rose. – Jak ktoś, kto chce jedynie dziedziczki mógłby pisać wszystkie te rzeczy?

Vienna pomyślała z przekąsem, że właśnie dokładnie ktoś taki, ale nie chciała kłócić się z przyjaciółką. Zamiast tego postanowiła, że bezpieczniej będzie jej towarzyszyć. Bo Rose za nic w świecie nie da się przekonać co do niecnych zamiarów Franka, a w towarzystwie Vienny może nie uczyni jakiejś głupoty. Najlepiej oczywiście byłoby, gdyby Ashford został z nimi, ale już ulatniał się po pierwszych dwóch tańcach.

Kątem oka dostrzegła jego szerokie plecy i kiedy mrugnęła już go nie było. No nic, musiała jakoś przetrwać to późne popołudnie i wytrzymać do zabawy w chowanego. Wystarczyło tylko uważać na Rose i przestać tak intensywnie i rozpaczliwie rozmyślać o Deamonie.

Westchnęła żałośnie, cierpiąc, że to nie ona była adresatką takiego listu, a jego nadawcą nie był Deamon.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top