Czwarty




- Przecież on jest niewiarygodnie przystojny! – z niedowierzaniem zawołała jej nowa przyjaciółka, Rose. – Sądząc po twoich historiach, zdawało mi się, że ma dwie głowy, zieloną twarz i szczurzy ogon.

Vienna posłała jej słaby uśmiech. Nie sądziła, że na swoich dwunastych urodzinach spotka Victora, ale był tutaj. Tym razem przyjęcie miało się przedłużyć ze względu na warunki atmosferyczne. Śnieg tak sypał, że nie dało się przejść nawet pieszo odległości między dwiema wiejskimi rezydencjami.

W domu więc musiano pomieścić wielu gości, w tym Victora i trójkę jego znajomych z Eton, których także należało zaprosić ze względu na to, że młody panicz gościł ich u siebie podczas świątecznej przerwy.

Rose była wniebowzięta i oczarowana młodymi dżentelmenami. A sam Victor prezentował się z ich czwórki najlepiej. Skończył już szesnaście lat. Zmężniał, choć wciąż miał nieco piskliwy głos i nie do końca szerokie ramiona. Kiedy stał obok ojca, Vienna dostrzegła między nimi ogromne podobieństwo, więc nietrudno było zgadnąć, że wyrośnie na barczystego mężczyznę.

- Ma paskudny charakter. A jego wygląd to tylko zwodnicze opakowanie – powiedziała ze złością Vienna, wspinając się na palce i wyglądając przez okno, gdzie rzucał się śnieżkami, dokazując z resztą chłopców.

Sama z chęcią pobawiłaby się z nimi, ale nie miała odwagi. W przeciwieństwie do Rose, która ubierała już mufkę i namawiała ją do zejścia na dół.

- Nie może być aż taki zły. Nie z tymi błyszczącymi włosami i zniewalającym uśmiechem.

- Wierz mi, że to diabeł w ludzkiej skórze.

Nieświadomie dotknęła dłonią włosów. Splot warkocza sprawił, że długość między jedną stroną włosów, a drugą była tak rożna, że pokojówka jej mamy zmuszona była ściąć je tuż przy uchu. Teraz sięgały jej zaledwie do ramion, przestając stanowić największy atut, a stając się kompleksem.

Znacznie jednak bardziej bolała ją bezkształtna masa złota, którą stała się bransoletka mamy. Nieuformowany w żaden szczególny kształt minerał leżał na stoliku nocnym przy jej łóżku, a Vienna każdego wieczora ściskając grudkę w dłoni, zaciekle modliła się, by na Victora spadła kara za krzywdę, którą jej wyrządził.

Vienna nie miała za złe rudowłosej Rose, że zachwyciła się Victorem. Kto by nie oparł się jego niemal idealnej twarzy i aroganckiej minie. Sama miała do niego słabość, za którą chciała trzaskać się po gębie. To było głupie, ale kiedy ujrzała go wczoraj w progu drzwi, jej serce wykonało serie gwałtownych uderzeń. Papa powiedziałby, że to dobrze, skoro mają się związać, ale jej zdawało się największym koszmarem.

Zauroczenie Rose jednak w jakiś sposób usprawiedliwiało jej idiotyczne reakcje na jego wygląd. Zostawiła więc oniemiałą Rose i pognała do pokoju, by tam ciężko usiąść przed biurkiem i sięgnąć po notatnik i pióro.

Zawzięcie malowała twarz Victora, obdarzając ją kurzajkami, pryszczami i krzywym nosem. Pracowała w takim skupieniu, że nie zauważyła, że nadszedł już czas kolacji. Edith jak zwykle bez pukania wtargnęła do jej sypialni i skrzywiła się na jeden z niezliczonych portretów młodego Ashford'a.

Vienna oczywiście miała pełną świadomość tego, że jak zwykle posadzą ją przy narzeczonym. Kiedy więc zajmowała obok niego miejsce i spojrzała na jego nienaganny strój, zawstydziła się zabrudzonych od atramentu palców. Chciała wytrzeć je w suknię (obiektywnie ohydną, bo przerobioną przez nią, choć Vienna uważała ją za dzieło sztuki), ale stwierdziła, że nie będzie się przejmować jego opinią.

Ignorowała intensywne spojrzenia posyłane przez pulchną Rose, która zlekceważona wkrótce ze stoickim spokojem zajęła się przyjmowaniem awansów dwójki swoich sąsiadów. Vienna pozazdrościła jej towarzystwa i wbiła wzrok w miskę z zupą żółwiową.

- Wdowa po baronie Stokes chyba zagięła parol na mojego ojca.

Vienna wzdrygnęła się, słysząc głos Victora. Przez chwilę milczała przekonana, że zwraca się do kogoś innego, ale kiedy odważyła się wreszcie na niego zerknąć, uświadomiła sobie, że się nad nią pochyla.

Bezmyślnie spojrzała więc na hrabiego i ugryzła się w wewnętrzną stronę policzka, kiedy zauważyła jak podstarzała kobieta zaborczo trzyma rękę na jego ramieniu. Ashford patrzył na nią jak na kawałek nieświeżego mięsa.

- Jest bardzo majętną kobietą – powiedziała cicho, wciąż wytrącona z równowagi.

Victor patrzył przecież na nią jakoś ciepło i pachniał tak dobrze... Zupełnie jak chłopak, a przynajmniej tak to sobie wyobrażała. Miała przecież dopiero dwanaście lat, a stajenni pachnęli końskim łajnem i świeżym sianem, ale czyż nie zaczytywała się w wykradzionych z biblioteki romansach sprzed kilku dekad? Tam mężczyźni pachnieli zwykle korzennymi przyprawami. Cóż, Victor pachniał mydłem i sherry, którą właśnie wypił. To połączenie było bardzo przyjemne, więc od razu się zarumieniła.

- Sugerujesz, że mojemu ojcu przyda się zastrzyk gotówki? – zapytał szczerze zainteresowany. Pomyślała, że popełniła faux pas sugerując coś takiego, ale odetchnęła z ulgą, kiedy rozbawienie zamigotało w jego oczach.

Nie do końca pamiętała całą rozmowę. Tak była poruszona faktem, że odezwał się do niej bez złości, zupełnie jakby wszystko poszło w niepamięć. Victor siedział tuż obok, usługując jej przy stole i zabawiając rozmową, a jego mina pierwszy raz nie wydawała jej się tak odpychająca jak zwykle.

Była tak oczarowana zmianą w jego zachowaniu, że nie zauważyła złośliwych uśmieszków, które posyłał przez stół swoim przyjaciołom. Pozwoliła sobie na snucie fantazji, że Victor się w niej zakochał. Że oczarowała go jej przepiękna sukienka.

Rozanielona po kolacji siadła przed biurkiem i namalowała jego portret, który tym razem oddawał jego urodę, a nawet dodawał mu uroku. Nie zapomniała jednak o bladej bliźnie przebiegającej przez jego policzek. Czasami o różnych, zupełnie przypadkowych porach dnia przypominała sobie o tym wieczorze w bibliotece i za każdym razem czuła wstyd na myśl, że zraniła go nożyczkami.

Następnego dnia z samego rana, kiedy chłopcy odsypiali nocne zabawy, Rose wpadła do jej pokoju. Wspólnie, jeszcze długo przed śniadaniem, analizowały każde słowo Victora i jego najmniejszy gest. Rose z całą pewnością stwierdziła, że chłopak na śmierć się w niej zakochał. Przecież z miejsca, w którym siedziała doskonale widziała cielęce spojrzenia, jakie jej posyłał.

Za namową przyjaciółki, Vienna naskrobała więc list miłosny i obficie skropiła go tanimi perfumami Edith. W trójkę wielokrotnie go czytały, aż w końcu złożyła na jego końcu zamaszysty podpis i dodała przerażającą liczbę serduszek. Obsypała atrament piaskiem, by wyschnął i zalakowała go woskiem ze świecy.

- Wsuń go pod jego drzwi – poleciła podekscytowanej Edith, która z poważną miną, zastanawiała się, czy powinna szwendać się po tamtej części rezydencji.

W końcu uległa rozpaczliwym spojrzeniom obu panienek i wróciła po półgodzinie zdyszana, jakby ścigały ją same ogary piekielne.

- No, ledwo umknęłam. – Zaczerwieniła się, jakby jednak nie umknęła. – Ten jego wysoki przyjaciel – zawahała się – ciemny taki, zauważył mnie i czynił awanse, bezczelny łobuz. – Czerwieniła się jeszcze bardziej i nerwowo przestępowała z nogi na nogę.

- Ale zobaczył, że wsuwasz coś do pokoju Victora? – zapytała ze zgrozą Vienna.

Edith zawahała się, a potem stanowczo pokręciła głową.

- Był jeszcze pijany i przyklejał się do ścian. Wątpię, żeby zauważył cokolwiek oprócz mojej obecności.

- I nie pytał o nic? – Vienna dociekała zaniepokojona.

Edith skrzywiła się, ale bardziej była pewna, że niczego nie widział, niż widział, więc uparcie trzymała się pierwotnej wersji.

Pomimo tego, Vienna podążała na śniadanie przerażona jak nigdy wcześniej. Dzisiaj także Victora posadzono obok niej. Wyglądał znacznie gorzej, niż wczoraj o ile przepiękny chłopiec może wyglądać źle. Był oczywiście nienagannie ubrany, ale głębokie cienie rysowały się pod jego oczami. Sprawiał wrażenie wyraźnie zmęczonego i tym razem z mniejszym zaangażowaniem zabawiał ją rozmową.

Vienna próbowała wyczytać z jego zachowania, czy otrzymał i przeczytał list, ale nie dał po sobie niczego poznać. Pożałowała tego idiotycznego pomysłu i posyłała Rose rozpaczliwie spojrzenia. Przyjaciółka była jednak zajęta pałaszowaniem miniaturowych kanapek.

Później Vienna nie widziała Victora przez cały dzień. Dopiero wieczorem, kiedy towarzystwo zebrało się w salonie, a dzieciom pozwolono wziąć udział w po kolacyjnych zabawach, Vienna mogła z większą swobodą przyglądać się Victorowi.

Stał przy kominku, nonszalancko opierając się o jego gzyms i zawzięcie dyskutował o czymś z przyjaciółmi, popijając wino. Kiedy lady Harriet zaszczyciła wszystkich krótkim fortepianowym koncertem, Victor podszedł do Vienny i poprosił ją o taniec.

Była tak zdenerwowana, że co chwilę następowała mu na palce. Unosił tylko brwi w górę i pochylając głowę szeptał jej jakieś miłe słowa. Wirowali więc w tańcu obok innych par. Tańczyli menueta, więc niektóre figury oddalały ich od siebie, ale to jednak nie przeszkadzało w tym, by Vienna tańczyła z rumieńcem na twarzy.

- Bardzo wyrosłaś – odezwał się do niej, od niechcenia przesuwając kciukiem po jej nadgarstku.

- Ty również – wychrypiała i umilkła. Nie miała pojęcia, jak dalej zabawić go rozmową. W głowie miała ziejącą pustkę.

- Czytałem twój list – powiedział w końcu, kiedy nabrała już pewności, że go nie znalazł.

Cała krew uderzyła jej do twarzy. Zerknęła na Victora, kiedy akurat muzyka wygrywała ostatnie takty. Położył jej zgrabiałą dłoń na własnym przedramieniu i odprowadził zamiast pod drzwi tam gdzie wcześniej stała, pod opustoszałe teraz okno.

Vienna gorączkowo myślała, co odpowiedzieć, ale język stanął jej kołkiem i nie była w stanie wydusić z siebie słowa.

- To wszystko bardzo miłe, co napisałaś – dodał cicho, przewiercając ją wzrokiem.

Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł do nich jasnowłosy książę Blake. Był w wieku Victora, ale wyglądał znacznie mniej męsko, niż on.

- „Ach, zieleń szmaragdowych sadzawek rozsadza me serce, gdy widzę jego twarz".

Vienna stężała i uczepiła się parapetu, kiedy chłopak zacytował część jej listu. Być może nie był to dokładny cytat, ale po chwili obok niego wyrósł młody lord Rutland, który wyciągnął z kieszeni bryczesów pogiętą kartkę, na której dostrzegła zerwaną, woskową pieczęć.

- „Powiedzieć, żeś piękny, to nic nie powiedzieć". – Roześmiał się głośno. – „Wielkość twej wspaniałości przynosi na myśl konia w galopie".

Tutaj wszyscy parsknęli śmiechem, a policzki Victora poczerwieniały zupełnie tak, jakby był zawstydzony. Vienna nie rozumiała, co ich tak rozbawiło, a równocześnie wprawiło Victora w zmieszanie.

- Jak tam twój koń, Victorze? – rzucił nonszalancko Blake.

Victor skrzywił się jedynie i nawet nie spojrzał na Viennę.

- „Kiedy cię widzę, wilgoć mnie zalewa..." – Rutland nie dokończył wersu, w którym napisała: „w oczach". Zamiast tego zaśmiał się tak głośno, aż łzy pociekły mu po policzkach.

Vienna chciała odejść, ale nie potrafiła zrobić kroku. Zerknęła tylko na Victora, który z dziwną emocją na twarzy, wyrwał przyjacielowi list i upchnął go w kieszeni surduta.

- Wystarczy – syknął, ale oni dalej się zaśmiewali.

Vienna nie zauważyła groźnego spojrzenia, które posłał przyjaciołom. Nie widziała też jak mocno zaciska szczękę.

Victor chciał sprawić jej przykrość. Zaplanował, że ją w sobie rozkocha i najwyraźniej mu się udało, ale nawet dla niego zachowanie przyjaciół było zbyt okrutne. Pokazał im list na znak wygranej w zakładzie i razem zaśmiewali się z jej dwuznacznych zachwytów nad jego osobą.

Nie śmiał spojrzeć na Viennę. Nie znosił jej i nigdy nie wybaczył jej dziecinnego zachowania i wszystkiego, co było z nią związane, ale chłopcy zrobili sobie z niej naprawdę niezłą zabawę. Tylko wicehrabia Ilones nie brał udziału w tej szopce.

Siedział w głębokim fotelu i patrzył na nich z nieodgadnioną miną. Byli w tym samym wieku, ale Victorowi zdawał się starszy o całe lata. Nie pochwalał ich zachowania i uważał je za dziecinne i prostackie, nielitujące z ich wychowaniem i tytułami. Teraz Victor uświadomił sobie, że miał rację.

Chciał przeprosić. Nawet otworzył usta, ale wtedy Vienna uniosła w górę podbródek. Blake i Rutland wciąż się zaśmiewali i szczegółowo komentowali jej żałosną pisaninę, ale ona zdawała się nie zwracać na nich uwagi. Zamiast tego całkowicie skupiła się na Victorze.

Ich spojrzenia skrzyżowały się i ujrzał jak jej szare, zwykle przydymione nieco oczy nabierają szafirowego błysku. Cała jej twarz się odmieniła, bo wyraz jej oczu sprawił, że wyglądała znacznie doroślej, ale też o wiele bardziej strasznie.

Była niewielka, o wiele niższa od niego. Uważał, że ledwo wyrosła z dziecięcych sukienek, więc kiedy pchnęła ramieniem Blake'a, minęła Rutlanda i stanęła tuż przed nim, nie do końca spodziewał się siły ciosu, który mu zadała.

Na początku właściwie nie czuł niczego. Dopiero później lepka, ciepła krew zalała mu wargi. Nie trwało jednak długo, nim poczuł wysadzający od środka ból i uzmysłowił sobie, że ta jędza złamała mu nos.

Odniósł wrażenie, że rozmowy w pokoju ucichły, a wszystkie oczy skierowały się w jego stronę. To jednak nie był koniec popisu Vienny, która zamachnęła się i kopnęła go w piszczel. Sam nie wiedział, kiedy upadł na kolana. A potem uniosła stopę i trafiła go w krocze. Jęknął, krzyknął, a może stracił przytomność. Nie wiedział. Wiedział natomiast, że pobiła go dwunastoletnia dziewczynka na oczach trójki przyjaciół i reszty gości jej ojca.

A Ilones śmiał się jedynie ze swojego fotela i uniósł szklaneczkę z alkoholem w górę, oddając tym cześć Viennie, która prychnęła, zadarła wysoko podbródek i zwycięska wyszła z salonu. Odprowadziła ją gęsta cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top