Czterdziesty siódmy




Vienna nie zdążyła nawet mrugnąć, kiedy Victor zręcznie bez najmniejszych trudności uwolnił się z więzów i szczupakiem rzucił się na jej ciało. Wydała z siebie tylko ciche sapnięcie, bo jego ciężar pozbawił ją resztek powietrza z płuc.

Intuicyjnie zaczęła wić się pod nim, żeby się uwolnić, ale wtedy jednym zgrabnym ruchem złapał jej obie ręce i uwięził nad głową, łapiąc ręką za dwa nadgarstki. Drugą dłonią zakrył jej usta i tym samym uniemożliwił wszelkie formy obrony, czy to werbalnej, czy fizycznej. Jedyne, co jej pozostało, to zarzucanie biodrami i próby kopnięcia, ale wtedy Vienna uświadomiła sobie, że oboje są całkiem nadzy i do granic zawstydzona znieruchomiała, leżąc bezwładnie jak kłoda.

Odważyła się jedynie na harde spojrzenie w jego oczy, które ciskały teraz iskierki wściekłości. A w Viennie zawrzała krew. Co to za pomysły, żeby to on się wściekał, kiedy to Vienna została oszukana i poniżona!

Próbowała przekazać mu spojrzeniem wszelkie emocje, które w niej grały, ale Victor sprawiał wrażenie skupionego tylko na własnych odczuciach. Uścisk na jej nadgarstkach był mocny, a on sam nawet nie podpierał się na łokciach, tylko przyduszał ją z taką siłą, że mało brakowało, by połamał jej żebra. Wiedziała, że robił to z premedytacją i to denerwowało ją jeszcze bardziej.

- Być może – zaczął niskim, mrukliwym głosem, aż przez Viennę przebiegł nieprzyjemny dreszcz – nie myślisz teraz racjonalnie. Daję ci właśnie chwilę na ochłonięcie.

Gdyby Vienna mogła mówić, wyrzuciłaby z siebie właśnie stek soczystych przekleństw. Ledwo panowała nad własną złością, przekonana, że ma do tego słuszne prawo. Została oszukana, zhańbiona i poniżona. Pewnie obaj się z niej śmiali i... Obaj? Chryste, czy to jedna i ta sama osoba? Czy dwie? Miała tyle pytań, tyle pytań. W kącikach oczu poczuła szczypiące łzy bezsilności. Chciała wiedzieć wszystko najszybciej jak to możliwe, ale dopóki ten przeklęty Ashford nie uzna, że jest na to gotowa, będzie ją tak przyduszał, aż Vienna wyzionie ducha.

Wpatrywała się w niego dalej z wściekłością, której nie była w stanie poskromić i widziała identyczne odbicie emocji w jego zielonych tęczówkach. Powinien być skruszony i zawstydzony. Powinien znać głębię swojej winy i przepraszać ją, a zamiast tego traktuje ją jak rozkapryszone dziecko, jak rozhisteryzowaną kobietę.

- W tym czasie – kontynuował cicho – nakreślę ci mniej więcej o co chodzi. – Zaczął się na niej wiercić i Vienna wytrzeszczyła oczy, kiedy coś twardego musnęło jej biodro. Teraz, niestety dla niej miała, już nieco pojęcia, co to takiego jest i do czego służy, więc rozpaczliwie próbowała wyszarpnąć rękę, żeby trzasnąć go w ten bezczelny, rozpustny łeb, ale trzymał mocno. I śmiał się. – Uspokój się – polecił jej szorstko i znieruchomiał. – To, co w tej chwili jest najważniejsze, to fakt, że pod żadnych pozorem, nie mów o niczym Deamonowi. Po drugie, zrobiłaś ogromny błąd pętając go przed świtem. To było bardzo bezmyślne, Vienno. Po trzecie – zawiesił głos –  tak. Wszystko widziałem i czułem, ale oprócz tego po zachodzie słońca jestem tylko obserwatorem. – Uśmiechnął się dziwnym, wilczym uśmiechem.

Vienna zaczęła nabierać spazmatycznych oddechów. Czuła, że jej płuca zmniejszają objętość. I to nie tylko ze względu na ciężar Victora, ale na wagę jego słów.

- Deamon nie ma zielonego pojęcia o mnie i tak musi pozostać, zrozumiałaś? Pokiwaj głową na tak.

Skinęła, choć z trudem, bo nie miała najmniejszego zamiaru z nim współpracować. Pocieszała ją jedynie myśl, że przynajmniej Deamon jej nie okłamywał co do własnej sytuacji. Ale Ashford wiedział o wszystkim. Powoli zaczął ściągać dłoń z jej ust. Vienna gwałtownie nabrała powietrza, żeby uzupełnić jego braki, szaleńczo poszukując w głowie pytania, które chciała zadać.

- Który z was jest przeklęty, Ashford? – wycedziła, a w oczach Victora pojawił się błysk uznania.

- Inteligentne pytanie. Bardzo mądre. Odpowiedź na nie może nieść za sobą ogromny potencjał informacji, prawda?

- Przestań filozofować i mów!

Odetchnął głęboko i zsunął się z niej. Vienna sięgnęła po prześcieradło i okryła się nim szczelnie w akompaniamencie kpiących prychnięć ze strony Victora. Oczywiście rzuciła go wymacanym w pospiechu pantoflem, trafiając w twarz, ale nawet na to nie zareagował.

- Mój ukochany druh Deamon jest jedynie wyrazem klątwy. Sam jej nie podlega, bo to przeczyłoby wszelkiej logice. Z naszej dwójki, to na mnie rzucono przekleństwo. A przekleństwem jest Deamon.

- Czym zatem zasłużyłeś na taki los? - zapytała zgryźliwie.

- Winą obarczaj mój rodowód. – Wzruszył ramionami i wyskoczył z łóżka.

Podniósł z podłogi spodnie i koszulę Deamona. Trudno mu było wcisnąć się w te rzeczy, bo Deamon miał smukłą i chłopięcą sylwetkę, a Victor szersze barki i uda, ale i tak udało mu się zakryć to, co najbardziej płoszyło Viennę.

Zerknął w bok i utkwił wzrok w chustce leżącej na łóżku. Podniósł ją, starannie złożył i schował do kieszeni bryczesów. Vienna obserwowała wszystkie te powolne ruchy z podejrzliwością, której nie powstydziłaby się w przypadku bliskiego spotkania z wężem.

- Jakieś szczegóły?

- Dawna klątwa, przechodząca z pokolenia na pokolenie. Same nudy. Tyle, że czas nam umyka i nie pozostało go wiele, by ją złamać.

Vienna poruszyła się niespokojnie, wbijając wzrok w beznamiętną twarz Victora.

- Wiesz jak ją zdjąć? Co się stanie, jeśli nie zdążymy?

- Cóż, na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi „tak", a odpowiadając na drugie, skutkiem będzie moja śmierć.

Bezgłośnie powtórzyła ostatnie słowo. Ashford skrzywił się w parodii uśmiechu.

- A co ze mną? Czy mnie także nie dotyczy ta klątwa?

Vienna z największa trudnością starała się zachować spokój, a pełne zrezygnowania podejście Victora wcale tego nie ułatwiało.

- Z tobą nic się nie stanie. To mnie dotyczy klątwa i choć jej zerwanie jest ściśle związane z twoją osobą, to przykrych konsekwencji dla ciebie nie będzie żadnych. Jesteś jednym z elementów klątwy, ale sama jej nie podlegasz. Nie osobiście i nie w takim stopniu, co ja.

- Jak możesz mówić o tym z taką obojętnością? – zapytała, kiedy na jego twarzy wciąż nie mogła doszukać się żadnych emocji.

Victor ruszył w stronę zakurzonego barku, z którego najwyraźniej Deamon nie korzystał. Wytarł o koszulę szklaneczkę i nalał sobie whisky.

- Miałem sporo czasu, by przywyknąć do tej myśli. Zresztą i tak kiedyś wszyscy umrzemy. Nie ma dla mnie większego znaczenia, kiedy to się stanie.

- Ale – Vienna zmrużyła oczy – jeśli uda nam się zdjąć klątwę, to Deamon zniknie, tak? Skoro jak wspomniałeś, to on jest jej manifestacją?

Victor rzucił jej ponure spojrzenie. W tym spojrzeniu była cała prawda. Serce ścisnęło jej się żalem i bólem.

- Tak, Vienno. Jeśli złamiemy klątwę, zniknie Deamon i zostanę tylko ja. Jeśli jej nie złamiemy, zostanie Deamon, ale zniknę ja, co każe mi podejrzewać, że nie okażesz się teraz zbytnio zaangażowana w jej łamanie, prawda?

Vienna odwróciła wzrok, a Victor nalał sobie kolejny kieliszek.

- Oczywiście, że tak – mruczał do siebie. – Nie obwiniam cię o to. Też nie byłbym zaangażowany w ratowanie własnej skóry. Wiem jaki jestem i rozumiem, że nie zależy ci na mnie szczególnie.

- Przestań bredzić i natychmiast skończ się nad sobą użalać – ucięła ostro. – Jak można złamać tę cholerną klątwę? Może uda nam się znaleźć inne rozwiązanie, które nie zabije ani ciebie, ani jego. –  Czuła, że dłonie ma zimne jak dwie bryły lodu. Victor uśmiechał się drwiąco.

- Nie ma innego rozwiązania, Vienno. Musisz się z tym pogodzić tak jak i ja się pogodziłem. I nie mogę ci niczego powiedzieć. Zasady klątwy tego zabraniają, rozumiesz – rzucił jej szybkie spojrzenie z ukosa.

- Deamon o niczym nie wie? Nie zna zasad?

- Nie ma o niczym pojęcia. Wie jedynie, że całując cię w usta skaże cię na śmierć. Jego pocałunki są dla ciebie śmiertelną trucizną. W końcu to kreatura rodem z największych koszmarów i takie są też jej atrybuty, czyż nie?

Vienna stężała.

- Nie waż się tak o nim mówić – uniosła się, przekonana, że Victor niesłusznie oskarża Deamona. – I widzisz sam, że nie jest żadną kreaturą, skoro mnie nie pocałował, wiedząc, że mnie to zabije. Robisz z niego potwora.

- A czymże jest? – Roześmiał się w głos ponuro i przeraźliwie głucho. –  Zwykłym chłopcem? Zapewniam cię, że nie. Wywodzi się z krainy cieni i tam jest jego miejsce.

- To nieprawda – zaprotestowała. – Mówisz tak, jakby był kimś do gruntu złym i skazanym na to zło, jakby nie miał szlachetnego serca, ale przecież jest w nim miłość i dobro.

- Jest potworem, Vienno – żachnął się.

- Kiedy tak mówisz, sama już nie wiem, który z was nim jest! Masz w sobie tyle złości Victorze. Jesteś taki gniewny.

Victor zacisnął zęby, niemal nimi zgrzytając. Zamknął palce na szklance tak mocno, że całe pobielały.

- Ułatwię ci to, skoro sama nie wiesz, który z nas nim jest - westchnął. – Wiesz, co robiłem przez całe dwa tygodnie przed naszym ślubem, oprócz oczywiście ganiania za Rose? Każdego wieczora, zanim zgasł ostatni promień słońca, poiłem się alkoholem do nieprzytomności, wlewałem w siebie litry laudanum i narkotyzowałem się opium, żeby tylko Deamon nie był świadomy. Żeby nie obudził się na czas i żeby nie zdążył.

Vienna uniosła się na kolanach, czując, że serce wali jej w piersi jak szalone.

- Zatem pozwoliłeś wierzyć mi, że Deamon mnie opuścił? I nie dałeś mu szansy, żeby po mnie przyszedł? – wyrzuciła z siebie z niedowierzaniem.

Victor wzruszył ramionami.

- Oczywiście, że tak. Byłem w końcu kurewsko zazdrosny. – Nawet nie odczuwał skruchy. Patrzył tylko na nią, przekonany o słuszności własnych czynów. Wcale nie czuł się winny.

- To nie było fair wobec każdego z nas, w tym również i ciebie, Victorze – wymamrotała.

- Czyżby? – Uniósł w górę brew, osuszając kolejną szklankę. – Pozwoliłem mu przyjść w przeddzień ślubu. Wciąż miałaś wybór. Zresztą, czułem się odpowiedzialny za występki tego dzieciaka. Skompromitował cię i nie był w stanie niczego zapewnić, żadnego godnego życia. Gdzie byś z nim zamieszkała? W jednym z moich kawalerskich domów, kryjąc się na strychu? A może sypiałabyś na dachach, albo na gałęziach jak on?

Wykonał zamaszysty ruch ręką, oblewając alkoholem siebie, dywan i meble.

- Więc to nie szlachetny zryw serca, ani miłość do mnie, tylko poczucie obowiązku cię do tego skłoniło? – Ledwo poruszała wargami.

- Wiesz, że nie – powiedział łagodniej po krótkiej chwili milczenia, jakby walczył sam ze sobą. Zrobił kilka kroków w jej stronę i stanął przy dębowym filarze łóżka, opierając się o niego ramieniem. – Niełatwo cię kochać, Vienno, ale już wtedy byłem zakochany w tobie jak głupiec. Tyle, że najwyraźniej odsuwałem od siebie tę myśl i sam się oszukiwałem, że chodzi o wzięcie odpowiedzialności za czyny tego idioty. Ostatecznie chciałem cię poślubić. Opętańczo i szaleńczo wręcz. Przez większość czasu myślałem tylko o tym jak odkręcić propozycję carte blanche, którą tak bezmyślnie i pochopnie wtedy złożyłem. Chryste, Vienno – schował twarz w dłonie – jestem taki zmęczony. Chciałbym, że wszystko już było za mną. Żeby ten koszmar wreszcie się skończył.

Vienna przełknęła ślinę, porażona kolejnym z jego wyznań. Upychając prześcieradło pod pachami i zawiązując z przodu supeł, przeszła na kolanach w jego stronę. Kiedy się wyprostowała, sięgała mu do głowy. Zabrała jego dłonie i sama musnęła palcami drapiące zarostem policzki. Na początku odwracał wzrok, ale później na nią spojrzał.

- Przez tyle czasu nosisz samotnie takie ciężkie brzemię, Ashford. Nie jest ci teraz lżej, kiedy już o nim wiem?

Zasępił się i zagryzł dolną wargę. Wiedziała, że prowadzi wewnątrz jakąś zażartą walkę, ale nie miała pojęcia jaką wartość ma ta walka i jakie niesie za sobą skutki, jak Victor miota się między prawdą a kłamstwem, między życiem a śmiercią.

- Dlaczego miałoby mi być łatwiej, skoro wiesz już, że od ciebie zależy, który z nas zniknie? Nie chciałem cię tym obarczać, ale przed świtem spętałaś Deamona i...

Pot zrosił jej czoło, a oddech uwiązł w gardle. Victor miał rację. Od niej zależy, który z nich przeżyje. Ona stanie się narzędziem, egzekutorem i katem. Jeśli pozna sposób złamania klątwy, w jej tylko rękach spocznie los Deamona i Victora. Będzie musiała świadomie decydować. A jeśli na czas nie znajdą rozwiązania, zniknie Victor i zostanie tylko Deamon. Czuła, że serce powinno wyrywać się do Deamona, ale w rzeczywistości truchlało, łamało się i stawało martwym, zniszczonym kawałkiem mięsa, które utknęło gdzieś na środku, zagubione i niepewne, pełne sprzeczności.

Jeden nie może żyć bez drugiego.

Jeden z nich musi umrzeć.

Teraz to ona ukryła twarz w dłoniach i pozwoliła sobie na chwilę słabości. Rozpłakała się cicho, a łkając tak niemal bezgłośnie, sprawiała wrażenie do głębi poruszonej. Victor obserwował ją z uwagą. Chciał wziąć ją w ramiona i utulić, ukoić jej ból i rozpacz, ale nie śmiał.

Zawrócił do barku i wychylił dwie kolejne szklaneczki alkoholu, czując powoli nadchodzące tak niezbędne mu teraz znieczulenie. Bo nie chciał nic czuć. Nie chciał patrzeć na Viennę i widzieć w jej oczach, że dawno już dokonała wyboru i jeśli przyjdzie jej decydować, nie wybierze jego.

Czy mógł się o to obwiniać? Może tak. Bo gdyby poznał rozwiązanie klątwy wcześniej, może zdołałby coś zdziałać. Może zachowywałby się inaczej, może... Może po prostu miałby jakąś szansę. Ale wszystko już przepadło. Nie było dla niego nadziei, bo w obu przypadkach, to on zostanie unicestwiony.

Chyba że Vienna złamałaby klątwę nieświadomie.

A może powinien jej jednak powiedzieć? Skłamał, kiedy pytała, czy może zdradzić jej rozwiązanie.

I Victor zastanawiał się, czy jest na tyle odważny, by wyjawić jej prawdę i okrutnie wręczyć jej w dłonie wybór. Czy byłby zdolny do heroicznych czynów? Czy odważyłby się poświęcić własne życie? Nie był tchórzem, a przynajmniej tak mu się zdawało przez większość czasu. Nie był jednak pewien, czy zniósłby fakt, że Vienna świadomie wybrałaby Deamona. Nie wiedział, czy starczyłoby mu siły, żeby się z tym teraz zmierzyć.

Z drugiej strony, egoistyczna i arogancka część Victora stawiała swoje życie nad istnienie Deamona. Deamona, który był przecież tylko cieniem. Jaką egzystencję by wiódł? Czy utknąłby na zawsze po stronie mroku, znając tylko noc, czy otrzymałby wolność i spotkał się w końcu ze słońcem? Nie miało to jednak znaczenia dla Vienny. Na pewno wystarczyłyby jej same noce z nim, skoro kochała go nad życie. A Victor powinien zrezygnować z niej i nie zabierać jej szczęścia. Nie być przyczyną jej smutku.

Co za okrutny los ich ze sobą połączył. Gdyby tylko jej nie kochał. Gdyby tylko Deamona nie traktował jak... Wbił wzrok w alkohol i starał się uspokoić. Nie chciał myśleć o tym, co zrobiłaby Vienna, gdyby miała jakiś wybór. Przecież i tak już wszystko wiedział.

Wczorajszej nocy mało brakowało, a Victor byłby wolny od zaklęcia, ale wtedy zniknąłby Deamon. Wystarczył tylko drobiazg, by tak się stało. Teraz przed złamaniem klątwy powstrzymywał ich jedynie strach Deamona i Vienny. Nieuzasadniony w tej chwili, ale będący gwarancją istnienia Victora. Bo jeśli przestaną się bać, to... Victor zginie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top