Czterdziesty piąty




Vienna wgapiała się w zatrzaśnięte drzwiczki powozu. Policzki jej płonęły, a serce wykonywało serie nieskoordynowanych uderzeń. Przyłożyła palce do warg i wzięła urywany oddech.

Ashford wyznał jej właśnie miłość.

- Do diabła – zaklęła, uderzając tyłem głowy w oparcie ławki. – Niech cię licho, Ashford.

To się robiło coraz bardziej zagmatwane. Vienna nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Szukać go? Posłać po niego? A kiedy wróci odwdzięczyć mu się tym samym wyznaniem, choć fałszywym? Czy może przemilczeć to wszystko i uznać za niebyłe?

Skąd mogła to wiedzieć? Miała przecież tylko osiemnaście lat i... cały świat na głowie.

A potem Vienna poczuła złość. Nie powinien był jej tak opuszczać, nie po tym wszystkim, co jej powiedział. Bo co też od niej oczekiwał? Za nic w świecie Vienna nie pomyślałaby, że Victor może darzyć ją afektem. I przez to właśnie nie miała nawet możliwości, by przygotować się na taki cios. Gdyby nabrała jakichkolwiek podejrzeń, łatwiej byłoby przyjąć uczucie Victora, ale w takich okolicznościach?

Co za bzdura! Co za podłość z jego strony! Jak śmiał mówić jej to wszystko dzisiaj? Dlaczego płakał na jej kolanach i tulił się do niej tak namiętnie, jakby zależało od tego jego życie? Czymże zawiniła, żeby to wszystko dzisiaj wyznał?

Vienna poczuła złość. Oczywiście, że była zła. Była nawet wściekła. Jakim prawem obarczał ją tym problemem? I czego od niej w zamian oczekiwał? Powinna się z nim rozmówić i zrobić to od razu, kiedy Victor wróci do domu.

Każe mu cofnąć te słowa, albo się z nich wytłumaczyć. A on postawiony pod ścianą i może ukojony kapką alkoholu, zacznie się z niej śmiać i powie, że to tylko kpina, żart w jego stylu.

Tak, tak właśnie będzie i tej myśli Vienna powinna się trzymać, bo jeśli zacznie w nią powątpiewać, to chyba zwariuje.

A do tego wszystkiego jeszcze ta cała sprawa z Rose i Frankiem.

Vienna przez cały czas odczuwała nieprzyjemne i ostre ukłucia wyrzutów sumienia, bo to wszakże jej pragnienie przyczyniło się do tragedii przyjaciółki, ale miała przecież najczystsze zamiary. Chciała ratować Rose przed strasznym losem i byłaby to zrobiła osobiście, gdyby nie ta cała kabała z księciem Stanford.

A Victor po prostu to dokończył. Nie wiedziała jakie targały nim motywacje, ale jeśli mówił poważnie, zrobił to dla niej. Żeby była szczęśliwa.

Tyle, że Viennie daleko było w tej chwili do uczucia szczęścia. Wszystko się pomieszało, wszystko stanęło na głowie, a w oku tego cyklonu stał nie kto inny, tylko Ashford.

To na jego rzecz zrezygnowała z Deamona, to przez jego działania Rose ją znienawidziła i to przez jego wyznanie Vienna przeraźliwie się bała.

Być może powinna się wstydzić własnego tchórzostwa, ale wcale tak nie było. Która kobieta nie bałaby się Ashford'a z tym jego lodowatym, bezczelnym uśmiechem i kłamliwymi słowami w ustach? Z jednej strony Vienna chciała mu wierzyć, a z drugiej błagała wszechświat, by był to jeden z jego żartów. Ale nawet największy aktor nie potrafiłby tak ronić łez. I nikt nie trzymałby jej tak kurczowo, jakby od tego zależało jego życie.

Odchyliła zasłonkę i z ulgą odnotowała, że dotarli już na podjazd przed rezydencję, którą wybrała na ich miejski dom. Wysiadła na drżących nogach i zadarła głowę w górę. Budynek robił ogromne wrażenie i Vienna poczuła ukłucie w sercu na myśl, że została jego panią. Sama go wybrała i choć na papierze zdawał się jej imponujący, to na żywo przekraczał wszelkie oczekiwania.

W ustach jej zaschło, bo nagle uświadomiła sobie, że nie jest już panienką lady Ousborn. Teraz jest hrabiną Ashford i ma pod sobą kilka domów i majątków wiejskich. Powinna zachowywać się jak dorosła kobieta i wziąć odpowiedzialność nie tylko za własne życie, ale również za życie służących i rolników, którzy pracowali w ich wiejskich posiadłościach.

Wiedziała to, ale wiedziała także, że akurat w tej chwili u jej boku powinien stać jej mąż, hrabia Ashford. Była jednak sama. Spojrzała na własną suknię i stopy w pantofelkach. To, że pojawiła się sama musiało pobudzić krew w żyłach najbardziej flegmatycznych służących.

Od ich wyszkolenia i przywiązania zależało tylko jak ją przyjmą w takich okolicznościach. Vienna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że powinna zachować jak największą godność. Trudno jednak było przyjąć wyniosłą minę, kiedy na jej spotkanie wyruszył majordomus i to on prowadził ją pod szpaler służących wciśniętych w najlepsze uniformy.

Vienna zatrzymała się przed pierwszym stopniem i przykleiła do twarzy szeroki uśmiech, postanawiając przywitać się ze służbą, wykorzystując swoją ujmującą naturę. Potrafiła przecież zjednywać sobie przyjaciół. Wystarczyło tylko trochę się postarać.

Nieśmiałe młodziutkie pokojówki, podkuchenne, stajenni, lokaje, kucharka i cała rzesza pracowników wpatrywała się w nią z zaciekawieniem. Z każdym przywitała się z osobna i z największą starannością próbowała zapamiętać ich imiona i nazwiska.

Była już zmęczona i przerażona, kiedy w końcu stanęła na szczycie schodów i przywitała się z ochmistrzynią, panią Warmick. Vienna wiedziała jak bardzo ważne jest zbudowanie trwałych relacji z ochmistrzynią, od której zależało funkcjonowanie całego domu.

Na szczęście kobieta sprawiała wrażenie bardzo miłej i poruszonej obecnością Vienny. Od razu wyjaśniła, że zajmowała się kawalerskim domem hrabiego i że zna wszystkie jego ekscentryczne zachowania, do których najwidoczniej zaliczyła porzucenie młodej małżonki.

Vienna przy zachęcie ochmistrzyni zdecydowała się na krótką przemowę, w której dość enigmatycznie wyjaśniła nieobecność męża. Według jej relacji miał udać się w podróż, by wspomóc przyjaciela w potrzebie, a zniknął tak nagle, bo była to kwestia życia i śmierci. Niewiele Vienna skłamała, więc nie czuła wyrzutów sumienia.

W końcu ruszyła za panią Warmick, żeby obejrzeć dom. Była wykończona i rozgorączkowana, ale w tej chwili zajęcie czymś myśli mogło tylko wyjść jej na dobre. Przechadzała się więc między pokojami pachnącymi jeszcze nowymi dywanami. Wszystkie pomieszczenia utrzymane były w największym porządku, włączając w to kuchnię, salki łaziebne i dwie spiżarnie. Do stajni Vienna już nie wchodziła, uskarżając się na migrenę.

Ostatnim więc elementem do zwiedzania były jej pokoje. Sypialnia utrzymana była w błękitnych barwach. Wszystkie meble łącznie z ogromnym łóżkiem jeszcze błyszczały od lakieru i pachniały woskiem do polerowania. Vienna rzuciła rozpaczliwie spojrzenie na okno i przymknęła oczy.

Na środku pokoju poustawiane już były jej kufry i stelaże do obrazów. Gdyby zechciała, z miejsca mogłaby rzucić wszystko i oddać się malowaniu.

Ochmistrzyni przysłała pokojówkę, mającą chwilowo zastąpić jej Edith, która najwyraźniej gdzieś utknęła. Vienna przebrała się więc w wygodną dzienną suknię i kiedy została sama, rozpoczęła samotne zwiedzanie sypialni i przylegających do niej pokoi.

Odkryła, że za drzwiami przy oknie znajduje się niewielki łącznik, od którego prowadziły kolejne drzwi. Nacisnęła klamkę i znalazła się w sypialni Victora.

Stan pokoju wskazywał na to, że jego właściciel nigdy jeszcze w nim nie przebywał. Panował w nim bezwzględny porządek i brak było wszelkich osobistych pamiątek. Vienna ruszyła w kierunku szafy i otworzyła drzwiczki. Z pedantyczną starannością ułożono w niej garderobę Victora. Vienna przesunęła palcami po śliskich, chłodnych materiałach. Rzuciła okiem na pudła z butami. Podskoczyła, żeby przyjrzeć się kapeluszom ustawionych w rządku na górnej półce. Wyjęła jedną z lasek Ashford'a i parsknęła pod nosem, zamachując się nią i przypominając sobie Victora wywijającego w bójce wyrwaną nogą krzesła. To dębowe ustrojstwo bardziej by mu się wtedy przysłużyło, ale i tak świetnie sobie poradził.

Przysiadła na głębokim fotelu i wpatrywała się w drzwi. Zaczęła nerwowo postukiwać palcem w blat stolika, ale wiedziała, że to postukiwanie nie przyspieszy czasu i nie sprawi, że Ashford nagle pojawi się we własnej sypialni.

Po dwóch kwadransach stwierdziła, że powinna coś przekąsić. Ze zdziwieniem odnotowała, że nadszedł już czas obiadu. Ku jej największej radości do sypialni wparowała Edith i obie panienki dzieląc się spostrzeżeniami, uchybiając wszelkim zasadom etykiety zjadły posiłek w sypialni Vienny.

Majordomus był niepocieszony, bo czyniono długie przygotowania na ten pierwszy obiad w hrabiowskim domu, ale ochmistrzyni zmyła mu głowę i starzec ostatecznie zrozumiał, że młoda hrabina jest tylko przerażonym dziewczęciem, które zamiast zupy żółwiowej, królika w trawie cytrynowej i soczystej pieczeni, potrzebuje ukojenia w ramionach przyjaciółki.

Hrabina nie pozwoliła również na przygotowanie wystawnej kolacji. Zamiast tego postanowiła zjeść posiłek w kuchni ze służbą. Początkowo obawiała się, że zbyt gwałtownie i szybko zaciera granicę, ale uznała, że woli to niż samotność. Nie chciała też odseparowywać Edith od reszty pracowników, dlatego zdecydowała się na wspólny posiłek.

Jeden zamienił się w drugi, drugi w trzeci i ostatecznie Vienna jadała tylko w kuchni, co było dla niej całkowicie zrozumiałe, z racji tego, że Ashford ją porzucił.

Viennie nie było łatwo przez pierwsze trzy dni małżeństwa. Codziennie rano wyczekiwała gazet i szukała w nich informacji na temat Stock'a. Wiele z nich donosiło o rychłym procesie, ale trzeciego dnia napisano, że dłużnik zniknął z celi w tajemniczych okolicznościach, a wraz z nim w cieniu skandalu także jego świeżo poślubiona małżonka.

Nie podejrzewano Ashford'a, bo i dlaczego, skoro sam wrzucił do więzienia przestępcę. Vienna była za to wdzięczna, bo nie chciała, by Victor raz jeszcze znalazł się na językach socjety.

Plotkowano oczywiście o jego nieobecności i porzuceniu swojej panny młodej. Rysowano nawet karykatury, ale Vienna darła je, zanim zdążyła się z nimi bliżej zapoznać. Sama czyniła wszystko, co wydawało jej się, że powinna robić hrabina.

Edith stawała na rzęsach, żeby zajmować czymś myśli swojej zranionej, skrzywdzonej i cierpiącej przyjaciółki, dzieląc te trudności wraz z ochmistrzynią, która niemal natychmiast zaczęła obie dziewczęta traktować jak własne córki.

A czas nadal płynął. Vienna zadomowiła się już niemal całkowicie i dalej zacieśniała więzy ze służącymi. Nic jej nie rozpraszało. Nie przyjmowała żadnych wizyt. Odprawiła nawet ojca. A nocami spała przyciśnięta do pleców Edith i jak mantrę powtarzała przez zaciśnięte usta: nie myśl o nim, nie myśl o nim, nie myśl o nim, tak długo aż w końcu zasnęła.

Na początku trzeciego tygodnia, kiedy Vienna przyzwyczaiła się do swojej nowej roli, przyjęła bliźniaków. Popijali herbatę w wesołej komitywie, racząc się ciasteczkami i wspominając dawne czasy. Dawne! Vienna westchnęła, zachowywała się jak staruszka, a miała przecież osiemnaście lat.

Huckley'owie błaznowali, dokazywali i żartowali z Vienny, a kiedy do saloniku wparowała Edith już nie pozwolili jej wyjść. Przez godzinę było jak dawniej: Vienna była beztroska i szczęśliwa, dopóki oczywiście nie zaczęła rozmyślać o Rose, ale wtedy powtarzała sobie, że Victor ostatecznie zapewne zorganizował im ucieczkę i nie powinna mieć dłużej wyrzutów sumienia.

Zachowując więc lekki nastrój, opadła na otomanę i wgryzła się w soczyste jabłko, poruszając leniwie nogą.

- Powinnam pójść na bal – zadecydowała ku uciesze zgromadzonych.

Jonas zakrzyknął i wydał z siebie niezidentyfikowany dźwięk wyrażający najwyższe uniesienie.

Edith z szerokim uśmiechem wybiegła na hol. Na stoliku na paterce piętrzył się stos zaproszeń na bale, rauty i asamble – sezon przecież był w rozkwicie. Dziewczyna rozsypała strumień kartek na piersi Vienny. Chłopcy wzięli się za wertowanie zaproszeń i w końcu wybrano odpowiednie. Dzisiejsze przyjęcie odbywało się u baronostwa Nelsondrill.

Edith przyklasnęła tym planom i choć wciąż żywiła ciepłe uczucia do Ashford'a, nie mogła wybaczyć mu takiego porzucenia. Vienna słowem nie napomknęła o wyznaniu Victora i robiła wszystko, by o nim zapomnieć. Większość czasu pracowała nad tym tak usilnie, że w pewnym momencie sama nie była pewna, czy rzeczywiście sobie tego nie ubzdurała.

W każdym razie, już prawie w ogóle o tym nie myślała. A teraz jej głowę zaczęło zaprzątać coś innego. Jakże dobrze było oddać się pląsom i alkoholowi. Bliźniaki obiecali, że przyjadą po nią punktualnie o jedenastej, więc kwadrans po umówionej godzinie w akompaniamencie zachwytów całej służby włącznie z chłopcami stajennymi, stanęła przed głównymi drzwiami.

Przez cały czas męczyło ją pewne przekonanie, że może na balu spotka Victora. A może on wróci akurat do domu, a jej nie będzie. Ale nic to! Co ją to obchodzi!

Rzuciła więc ostatnie spojrzenie na przyjazne twarze służących i ubrana w najpiękniejszą suknię, przyjęła ramię Jonasa, który na jej widok gwizdnął z zachwytu.

- Gdybyś była panną, chyba bym się za tobą uganiał – powiedział w swoim łobuzerskim stylu, a Vienna trzepnęła go w plecy.

Odetchnęła z ulgą kiedy w końcu wsiadła do powozu i zrozumiała, że choć bardzo polubiła swój dom i służbę, to brakowało jej towarzystwa. Przyjemnie było mieć na sobie piękną suknię i nosić diadem ze szmaragdów. I śmiać się głośno, słysząc niewybredne żarty złotowłosych bliźniaków.

Poczuła tylko króciutkie ukłucie w sercu, kiedy na balu zaanonsowano ją jako hrabinę Ashford. Na początku, gdy zwracano się do niej tym tytułem, nie potrafiła się do tego przyzwyczaić, ale ostatecznie towarzystwo bliźniaków i znieczulenie się kapką alkoholu na wszystko zaradziło.

Karnecik przywiązany do nadgarstka był niemal w całości wypełniony, co nigdy nie zdarzyłoby się lady Ousborn, ale za to było nierozerwalnie związane z hrabiną Ashford. Kobiety, które zwykle z niej drwiły, robiły wszystko, by znaleźć się blisko niej. Vienna unosiła tylko w kpinie brwi i prychała pod nosem, pamiętając ich wszystkie niewybredne komentarze.

Początkowo plotkowano na temat nieobecności Victora, ale Vienna przytakiwała takim ilościom plotek, że w końcu nie miano już pojęcia, co jest prawdą, a co wymysłem. Ostatecznie nikt nie miał zielonego pojęcia gdzie jest Ashford i co się z nim dzieje.

W końcu rozochocona alkoholem i tańcem poczuła się swobodnie i lekko, oddychając głęboko po raz pierwszy od bardzo dawna. Zdarzyło jej się nawet roześmiać w głos z jakiegoś głupiutkiego komplementu, a fakt, że z taką obojętnością znosiła zabiegi rozkochanych nagle dżentelmenów, sprawił, że stanowiła dla nich jeszcze większą enigmę, stając się pociągającą tajemnicą.

Vienna oczywiście miała wszystko gdzieś, więc w przerwie między walcami, umknęła do pokoju dla pań, by tam się odświeżyć. Stamtąd udała się schodami na górę, szukając odosobnienia i chwili wytchnienia.

Natrafiła na małą biblioteczkę. Odetchnęła z ulgą, kiedy odkryła, że jest w niej pusto. Minęła wyczyszczone z kurzu ciężkie tomiszcza i puste biurko. Jej wzrok przykuły poruszające się od wiatru zasłony. Odkryła, że naprzeciwko znajduje się balkon, wychodzący na ogród.

Z głośnym wyrazem ulgi oparła ramiona na jego wzorzystej i chłodnej balustradzie, odrzucając głowę i chłonąc rześkie powietrze. Jakże była zmęczona, ale jakie to było piękne zmęczenie. Bo wiedziała, że kiedy tylko położy głowę na poduszce, od razu zaśnie snem pozbawionym wszelkich majaków.

Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, krzyknęła.

- Deamon – wyszeptała i przyłożyła dłoń do czoła.

Balansował na balustradzie, przechadzając się po lewej stronie Vienny. Ubrany na czarno jak zwykle całkowicie stapiał się z nocą, choć w dole poustawiane były lampiony, które oświetlały dróżkę do ogrodu. Potargane włosy lśniły mu w blasku księżyca, a twarz miał bladą jak jego nieruchoma tarcza.

- Dłużej już nie mogłem wytrzymać – odpowiedział zduszonym szeptem i bezgłośnie zeskoczył na podłogę. Stał kilka kroków od Vienny, ale i tak czuła jego zapach. Zawsze pachniał tak samo i nigdy tego nie zapomni: jak noc. – Tęskniłem za tobą.

Vienna starała się zachować spokój, ale cała jej krew wyrywała na jego spotkanie. Oczy miał czarne, a kiedy podszedł dostrzegła, że w ich kącikach pojawiły się maleńkie czarne żyłki. Mrugnęła, ale widok ten nie zniknął. Deamon uniósł nieco głowę i Vienna utkwiła wzrok na jego gardle. Westchnęła głośno, zauważając, że w żyłach tam, gdzie powinna płynąć czerwona krew, przepływa czarny atrament.

- Co się...

- Ach, to nic – przerwał jej, wzruszając nonszalancko ramionami i po chwili uśmiechnął się zawadiacko. Nie chciała, by ignorował jej pytanie, ale wtedy wyciągnął w jej stronę dłoń i skłonił się z największą galanterią. – Zatańczymy?

Vienna pokręciła głową.

- Nie mam ochoty na tańce. – Głos jej drżał od nadmiaru emocji i choć początkowa euforia na jego widok pomieszała jej zmysły, to wkrótce strach ścisnął ją za gardło. – Przyszedłeś mnie dręczyć?

Deamon oparł się o balustradę i skrzyżował nogi w kostkach.

- Przyszedłem, bo chciałem z tobą porozmawiać. Nie ułatwiałaś mi tego, Vienno – dodał z ledwo skrywaną złością. – Całe życie zamierzasz spać z Edith?

Vienna prychnęła i zbliżyła się do niego o krok. Wciąż stał w nonszalanckiej pozie i nie spuszczał z niej gniewnego spojrzenia.

- Sprawy nie są zakończone między nami.

- Ja decyduję, kiedy są zakończone i taką decyzję podjęłam – odparła z uporem.

Zblazowany ton Deamona działał jej na nerwy. Co on sobie myślał, nachodząc ją rozluźniony i sprawiając wrażenie wyleczonego z tej szalejącej miłości, która spalała ją na popiół?

- Nie wydaje mi się – powiedział cicho, niemal pieszczotliwie. – I uważam, że zmienisz zdanie, kiedy pokażę ci, co wymyśliłem.

Naraz rozpromienił się jak mały chłopiec. Sięgnął dłonią do kieszeni spodni i wyciągnął z nich jedwabną chustkę. Vienna przekrzywiła głowę, wbijając w Deamona pytające spojrzenie. Nic nie powiedział, tylko złapał ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Zapomniała już jaki był wysoki i jak ta różnica w ich wzroście na nią działała.

- A wierz mi, że długo o tym myślałem – kontynuował tym samym tonem. – A teraz wszystko zależy od ciebie – zakończył, wwiercając w nią rozogniony wzrok. – Od tego, czy zaryzykujesz – dodał, nachylając się do niej i delikatnie ujmując jej podbródek.

Vienna zadrżała. Patrzyła wszędzie tylko nie na jego oczy. Dostrzegła jeszcze więcej ciemnych żyłek również na jego szyi i skroniach. Chciała o nie znowu zapytać, ale zabrakło jej odwagi.

- Pocałuję cię – powiedział stanowczo. Zmarszczył brwi w uporze i zacisnął wargi, rozwijając chustkę. Vienna w jednej chwili pojęła zamysł i serce zatrzepotało jej w piersi.

Chciało jej się płakać z ulgi. Nieświadomie dotknęła własnych ust, a Deamon wygłodniałym wzrokiem pognał za jej ruchem. Czy to miało zdarzyć się właśnie dzisiaj?

W jednej chwili Vienna zrozumiała, że jest stworzona tylko dla niego. Że to zawsze był tylko on. Wiedziała, że jeśli go pocałuje, to ona przepadnie już na zawsze i nie będzie dla niej odwrotu. Nie po tym, kiedy posmakuje jego ust, nawet jeśli tylko przez materiał. Unikanie tego było bezcelowe, bo istniała tylko w jednym celu: po to, by należeć do niego.

Spojrzał na nią. Wzrok miał na wysokości tych pięknych, śmiertelnych ust. I choć Deamon bał się jak nigdy wcześniej w swoim życiu, wiedział, że postępuje słusznie. Przemyślał wszystko i kiedy znalazł rozwiązanie, miał ochotę palnąć sobie w łeb, że wcześniej nie wpadł na coś tak banalnego.

- Vien, być może to nie jest bezpieczne, ale jeśli zechcesz... – szepnął, wciskając dłonie w jej włosy.

Wymamrotała coś, ale niczego nie zrozumiał. Patrzyła na niego nieustępliwie i wiedział już, że podjęła ostateczną decyzję. Chciał wyć z radości.

Drżącymi palcami owinął chustkę wokół jej ust, zawiązując supeł z tyłu głowy. Uniosła na niego oczy, płonęły pożądaniem. On sam czuł to wszystko i wiedział jak słodko smakuje oczekiwanie.

Nachylił się ku niej, a ona objęła dłońmi jego twarz. Odgadł, że zauważyła ciemne linie na jego skórze, ale nie zadawała już pytań. Wiedziała przecież, że nie odpowie. Deamon poczuł jej przyspieszony oddech na nosie. Jego wyczulony słuch wyłapał jak szybko bije jej serce, takie delikatne, drobne i ufne.

A potem poczuł ciepło jej ust na własnych wargach. Jęknął i rozchylił je na spotkanie z ich wilgocią. Musnęła koniuszkiem języka jego dolną wargę, a potem przesunęła nim po obwodzie jego ust. Im dłużej go całowała, tym Deamon mocniej ją czuł, bo materiał robił się coraz bardziej wilgotny.

Ich pierwszy pocałunek nie mógł być bardziej fałszywy i równocześnie bardziej prawdziwy. Deamon zacisnął dłonie na jej talii, łapczywie połykając jej oddech – odkrył, że to możliwe i że nigdy nie będzie mógł się bez tego obyć.

To był ich pierwszy pocałunek, ale nie ostatni. Postanowił, że nie pozwoli na to, by to już nigdy miało się nie powtórzyć. Podążył za tym pocałunkiem, na początku nieco niezdarnie, bo był to jego pierwszy pocałunek w życiu, a potem z coraz większą wprawą, wsuwając jej górną wargę między własne. Największą siłą woli powstrzymywał się, żeby nie ściągnąć jej z głowy tego przeklętego skrawka materiału, bo chciałby poczuć jej smak, wsunąć język do wnętrza jej ust. W tej chwili niczego bardziej nie pragnął, niż być w niej.

Zarzuciła mu ramiona na szyję i mocniej przycisnęła jego głowę do własnej twarzy, dysząc i wiercąc się przed nim. A im bardziej się wierciła, tym większe pożądanie czuł Deamon. Pocałunek, choć dziwny i szczątkowy zamienił się z nieśmiałej eksploracji w gwałtowny nacisk. Deamon kąsał zębami jej wargi, a potem przesunął je na jej zarumienione policzki.

Odchyliła głowę w tył, a on zacisnął dłonie na jej pośladkach, przyciągając ją do siebie i owijając ogon wokół jej talii, tak by przylegała jeszcze bardziej i mu nie uciekła. Poczuł jej ciepło na własnej męskości, która boleśnie rozpychała mu spodnie. Vienna jęknęła i przesunęła dłoń w dół, po jego barku, ramieniu, talii, udzie i musnęła palcami jego penisa. Nie mogła bardziej go zdominować.

- Chodź ze mną – wydyszał na jednym oddechu.

Zabrała dłoń i spojrzała na niego z niepewnością.

- Tylko na jedną noc – przekonywał. – Zwrócę cię o świcie. Proszę.

Vienna skinęła głową. Deamon rozwiązał chustkę i z największą uwagą schował ją z powrotem do kieszeni.

Wiedział, że nie ma nic więcej oprócz tej skradzionej nocy. Chociaż może...? Może gdyby go poprosiła, by przyszedł także jutro? A może pojutrze? I popojutrze? I już tak do końca świata?

Nagle zalała go fala ulgi. Chciał krzyczeć z radości, że się zgodziła i że zaufała mu na tyle, by podać mu wargi.

Przełknął ślinę, zamrugał kilkukrotnie, czując, że serce wali mu z podekscytowania, a potem złapał ją za dłoń.

- Dokąd mnie zabierzesz? – Zmarszczyła brwi i obrzuciła zaintrygowanym spojrzeniem jego wyciągniętą rękę.

Posłała mu jeden z kolekcji jej olśniewających uśmiechów. Nie mógł się powstrzymać. Powiódł kciukiem po jej policzkach, a potem obrysował wykrój ust. Wiedział, że nie zostało im wiele czasu, skoro niedługo bezduszny świt rozdzieli ich jak gruby mur. Deamon chciałby ujrzeć ją w blasku dnia swoimi demonicznymi oczami, w których wyglądałaby zupełnie inaczej, ale nigdy nie będzie mu to dane.

Rozchyliła wargi i stężała pod jego dotykiem, intensywnie mu się przyglądając. Poczuł, że zaciska palce na jego pasie z bronią. Potrząsnął głową, jakby odganiał niechcianą myśl.

- Deamonie? – szepnęła.

Ale nie słuchał jej. Odwrócił się do niej tyłem i spojrzał na nią wymownie. Jednym, płynnym ruchem, całkowicie ignorując jej popiskiwanie, wciągnął ją sobie na plecy. Instynktownie oplotła go ramionami za szyję i nogami w pasie. Tym razem mniej się bała, bo podtrzymywał ją ogonem. Wiedziała, że nie spadnie. Jęknął, z trudem łapiąc powietrze. Roześmiała się i nieco zwolniła uścisk.

Zastanawiała się jakie ma wobec niej plany i zaklinała w duchu, by były zbieżne z jej własnymi. Wciąż czuła na ustach smak jego warg. Gorączkowe pożądanie dokonywało spustoszenia w jej podbrzuszu. Chciała ocierać się o niego, więc poruszała bezwiednie biodrami, rozkoszując się tym przenikliwym tarciem.

Jakże rozpustne to było wrażenie. I jakże obezwładniające. Przystawiła policzek do jego szyi. Przez ciało Deamona przetoczył się dreszcz, który niemal zwalił go z nóg. Być tak blisko niej i nie móc...

A potem, by odsunąć od siebie wszystkie niepotrzebne myśli, zaczął przeskakiwać z jednego balkonu na drugi, a potem na dach i na wąską, ciemną uliczkę i gnał tak przez pół Londynu.

Vienna krzyczała mu do ucha, ale był to krzyk radości i podekscytowania, który dodawał mu skrzydeł. Czuł, że mógłby tak biec przez wieczność, niosąc ją na plecach i będąc pewnym, że właśnie w tej chwili jest szczęśliwa. Że nic jej nie trapi i nie zaprząta głowy. Że jest zadowolona, spędzając z nim czas. Tylko z nim.

Pędził więc dalej, mknąc przez Londyn, tylko co jakiś czas zatrzymując się, by pokazać jej jak miasto wygląda zupełnie inaczej nocą. Nawet zwyczajny Hyde Park zdawał się zaczarowaną krainą, a jezioro Serpentine nieprzebraną masą wody.

A ogród lady Hope bez ozdobnego oświetlenia montowanego podczas jej słynnych comiesięcznych przyjęć, wygląda jak dżungla, a zapach róż jest tak mocny, że nie czuć już nic innego. Nawet odbicia w oknach wystawowych wydają się zupełnie inne.

Kiedy dotarli do Covent Garden, Deamon zatrzymał się przed małym prezbiteriańskim kościółkiem, który jako jedyny zachował się w dzielnicy rozpusty. Wspiął się na samą górę po rynnie i parapetach, czując wczepioną w niego Viennę.

Z niechęcią ją odstawił. Odsunęła się od niego powoli, choć cała zesztywniała. Jęknęła coś oskarżycielsko, ale wkrótce zaniemówiła.

Kiedy większość Londynu kryła się w mroku, to w Covent zabawa trwała w najlepsze. Dzielnica podejrzanych teatrów, operetek i jądro rozpusty dopiero o tej porze budziło się do życia.

Deamon przysiadł na piętach i obserwował zatłoczone uliczki. Vienna przez cały ten czas kręciła się przy nim, podświadomie szukając kontaktu. Co chwilę czuł jej palce na ramieniu, włosach, szyi, dłoniach, jakby nie potrafiła przestać go dotykać.

Był całkowicie świadomy jej obecności, a z każdym jej najdrobniejszym dotykiem, coraz trudniej było mu złapać oddech. Wiedział, że się zarumienił, bo poczuł uderzenie gorąca na twarzy. Dobrze, że skrywała ją maska, bo inaczej umarłby chyba ze wstydu.

- Czyli to robisz, kiedy nie jesteś ze mną? – zapytała, siadając tuż obok niego. Czuł jej nogę obok swojej.

Spojrzał na nią niepewnie. Nie potrafił ukrywać emocji, kiedy z nią był.

- No wiesz, głównie biegasz po londyńskich dachach? – dodała, trącając go ramieniem, kiedy milczał.

Chciał powiedzieć, że owszem. Że to jedna z rzeczy, które robi: biega po dachach i zwiedza Londyn. Być może by to wystarczyło, ale to nie była prawda. Nie cała. Bo co z tego, że biegał po dachach i zwiedzał Londyn, skoro wcale nie zwracał na to uwagi, zupełnie skupiony na rozpaczliwym myśleniu o niej. Nie obchodziło go nic, co mijał i czego czasami był świadkiem, bo czuł się jak w klatce, choć cały świat miał w zasięgu rąk. I nic się nie zmieni dopóki ona nie... Potrząsnął głową.

Zamiast odpowiedzieć, owinął ogon wokół jej kostki. Zaśmiała się i spojrzała na niego z ukosa. Czuł jej wzrok na sobie, ale sam wbijał własny w jej drobne stopy i robił to z takim zacięciem, jakby od tego zależało jego życie.

Vienna uniosła rękę i zmierzwiła mu włosy.

- Takie zimne – szepnęła, przesuwając palcami między jego kruczymi lokami.

- To od wiatru. – Wzruszył lekceważąco ramionami, choć cały stężał od jej delikatnego, niewinnego dotyku. Dla niej dotykanie go było takie normalne, zwyczajne, a on sam wtedy płonął.

Wciąż miał w pamięci ten gorący pocałunek i wciąż pragnął bardziej, mocniej, intensywniej. Pragnął tego wszystkiego, co było później. Ileż by dał, żeby ułożyć ją na dachu, ściągnąć z niej tę ciasną suknię i wielbić jej ciało. A może...?

Zacisnął wargi. Podjął decyzję.

- Wskakuj – powiedział, poklepując się po plecach. Vienna się na niego wspięła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top