Trzynasty




Vienna przygryzła zębami koniuszek języka i zmrużyła oczy, chroniąc je przed ostrym popołudniowym słońcem. Przeklęła pod nosem, bo nie pamiętała już jak z upływem czasu pistolet zaczyna ciążyć w ręku.

Ze wszystkich sił starała się ignorować ból, bo wrodzona zawziętość i ponura niechęć do przegranej sprawiały, że narastały w niej nowe siły. Wiedziała, że może wygrać. Panowie wbrew ich własnym oczekiwaniom nie strzelali nawet w połowie tak dobrze jak im się zdawało.

Jonas i Johnny zrobili wszystko, by strącić jak najwięcej puszek, ale byli koszmarnymi strzelcami Upadły tylko cztery. Z największą uwagą strzelał lord Clows, który posyłał jej samcze uśmiechy za każdym razem, kiedy niechcący na niego spojrzała.

Cieszyła się, że ustalili tylko jedną rundę, bo dłużej chybaby nie wytrzymała jego obleśnych spojrzeń i strzeliła mu w pysk. Naprawdę, była już na krańcu.

Zerknęła przez ramię na wygodnie rozparte na krzesłach panienki, które z gracją zjadały truskawki podawane im przez usłużnych dżentelmenów półleżących na trawie przy ich nogach. Byłaby to całkiem ładna i zgrabna scenka rodzajowa i artystyczna dusza Vienny przez chwilę poddała się idyllicznemu obrazkowi, ale potem jej wzrok natrafił na złośliwe twarze panien.

Powoli wypuściła powietrze przez usta i skupiła się na celu. Wyprostowała rękę w łokciu, odliczając w myślach do trzech i zamarła w bezruchu, bo nagle wszystkie rozmowy ucichły, a potem znacznie głośniej rozległ się szmer podniesionych głosów.

Odwróciła się, czując strużki potu spływające jej po plecach. Kilka metrów za nią w jasnych bawełnianych spodniach, białej koszuli i szarej kamizelce stał nie kto inny jak hrabia Ashford we własnej osobie.

Z niejakim zadowoleniem zauważyła, że ta kanalia wciąż ma na twarzy ślady niedawno odbytej walki, ale to na starej bliźnie na policzku zatrzymała na dłużej wzrok. Sama już nie wiedziała, czy to, co czuje na jej widok, to wyrzuty sumienia, czy satysfakcja. Możliwe, że obie te rzeczy naraz.

- Może się spróbujesz? – z szelmowskim uśmiechem zwrócił się do niego Nicki, który ze wszystkich uczestników chyba bawił się najlepiej. Poza tym, jako jedyny nie zdawał sobie sprawy z napiętej sytuacji między Vienną, a Victorem.

I od razu jego pomysł podjęły podłe panny, które postanowiły sobie zakpić z Vienny. Ashford posłał jej nieodgadnione spojrzenie, którego nie potrafiła odczytać z racji tego, że jemu w oczy również świeciło ostre słońce. Doskonale jednak widziała jego wyprostowaną sylwetkę.

Powolnym krokiem podszedł do stolika z pistoletami. Lokajczyk wręczył mu jeden o wypolerowanej lufie. Po chwili zauważył stertę fantów i sam wyciągnął z kieszeni pierwsze, co mu się nawinęło, a były to kolczyki.

Nawet nie zapytał, co postawiła Vienna. Chciała mu o tym powiedzieć, ale obawiała się jego nieprzewidywalnej reakcji na te wieści. Być może by ją wyśmiał. Może z takim samym obrzydzeniem jak ona na myśl o jego pocałunku, zrezygnowałby z udziału w zawodach. Na pewno zrobiłby coś podłego. Nie chciała jednak dłużej się nad tym roztrząsać i z jeszcze większą dawką oślego uporu i mocnym postanowieniem, stwierdziła, że sobie z nim poradzi i zgarnie też te wstrętne kolczyki, które zapewne kupił dla swojej kochanki. Wzdrygnęła się i zadarła w górę brodę, starając się ignorować szydercze docinki panien.

- Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty? – zapytała ze złością, kiedy podszedł do niej, wciskając smukłe palce w kieszenie bryczesów. – Jestem pewna, że gdzieś tam są jeszcze kobiety, których nie zaraziłeś syfilisem.

Spodziewała się, że Victor wybuchnie wściekłością za tak jawną obrazę, ale on tylko parsknął śmiechem. Nie miała najmniejszego zamiaru go rozbawić, ale cóż, ku jej rozczarowaniu właśnie tak się stało. Zaklęła pod nosem, znosząc nieludzkie męki.

Opuściła rękę w dół, pragnąc już tylko odłożyć pistolet, który coraz bardziej ciążył jej w dłoni, ale rozkładany stolik, na którym spoczywała reszta broni, prochu i amunicji znajdował się za plecami Ashford'a, więc musiałaby przejść obok niego.

- Zaczyna mnie martwić twoje niezdrowe zafascynowanie francą – odezwał się po chwili, leniwym gestem przeczesując włosy

- Niby dlaczego? Przecież powinnam się w końcu zainteresować twoim stanem zdrowia, skoro mamy spłodzić bachory – syknęła.

Victor ponownie parsknął śmiechem, a Vienna posłała mu zdegustowane spojrzenie. Opuścił ją wkrótce, jakby nudziło go jej towarzystwo i niedbale oparł się muskularnym ramieniem o pień pobliskiego drzewa, krzyżując długie nogi w kostkach. Ta jego nonszalanckość działała jej na nerwy.

Odważyła się zerknąć na niego. Uśmiechał się cynicznie, unosząc w górę tylko jeden przeklęty kącik ust. Kilka panien ruszyło w jego stronę i bezwstydnie już go otaczało. Najwyraźniej pławił się ich zainteresowaniem, a Vienna wściekała jak byk na widok czerwonej płachty.

Ashford nawet nie zapytał, kto ile ustrzelił i nikt nie pokusił się, by wyjaśnić mu o co toczy się walka. Był tak beztroski i rozluźniony, sprawiając wrażenie, jakby cały świat stworzono tylko po to, by miał się z czego śmiać.

Vienna ignorując więc jego obecność ponownie wyciągnęła rękę, która ku jej radości w ogóle nie drżała.

- Tylko strzelaj proszę w puszki. Byłbym zobowiązany, gdyby jakaś zabłąkana kula nie trafiła mnie w łeb – odezwał się z rozbawieniem Ashford na co kobiety zareagowały głośnym śmiechem.

Skwitowała to lodowatym spojrzeniem. Jak to możliwe, że puszki wydają się tak daleko? Wcześniej tak nie było. Patrzyła więc uważnie wwiercając w nie wzrok i błagalnie zaklinając je w myślach. Tylko dziesięć trafień. Musi być bezbłędna, tak jak bezbłędny będzie Ashford. Co będzie dalej, ile rund będą musieli powtórzyć w tej chwili nie miało dla niej znaczenia.

Powoli wypuściła powietrze z płuc, a cały świat stanął dla niej w miejscu. Strzeliła.

Dziewięć puszek.

Tupnęła nogą i wrzasnęła, czym rozbawiła wszystkich oprócz Jonasa i Victora. Obróciła się na pięcie i uderzyła o twarde ramię Ashford'a, który stał już za nią z przygotowanym pistoletem w dłoni.

Trzymał go z taką lekkością, jakby się z nim urodził. Cóż, to było do przewidzenia. Wszystko przecież przychodziło mu z łatwością. A teraz miał z nią wygrać.

Ich spojrzenia skrzyżowały się na ulotną chwilę. Vienna nie potrafiła niczego wyczytać z jego oczu. Czy celowo się podłoży, czy zrobi wszystko, by wygrać? Cóż, przegrana z kobietą to przecież hańba.

Otarła nadgarstek, czując w nim nieprzyjemne szarpanie. Wiedziała, że go nadwyrężyła, ale dopiero teraz okaże się, czy było warto.

Ashford zajął więc wyznaczone miejsce i z wdziękiem dandysa, jakby robił to setki razy, odbezpieczył broń. Wycelował do puszek, a potem opuścił rękę w dół i potarł brodę, jakby sobie o czymś przypominając.

Zawrócił i stanął tuż przed Vienną, swobodnym i bezczelnym gestem wyciągając zza jej szarfy jedwabną chustkę, którą wyszywała zeszłej zimy. Zignorował jej pytające spojrzenie i zawiązał ją sobie na oczach.

- Nie waż się – wycedziła, poniżona do granic.

- Nie ma w tym niczego złego. Przestań się dąsać. To da ci większe szanse. Niestety skrewiłaś sprawę, trafiając tylko dziewięć razy. A ja się nie mylę. Nigdy.

Dodatkowo, by ją upodlić, zrobił kilkanaście kroków w tył znacząco zwiększając odległość od puszek. W tej chwili nie liczyło się dla niej to, że dżentelmeni biorący udział w zawodach poczuli się urażeni. Wiedziała, że robił to tylko po to, by poniżyć właśnie ją, Viennę. Jego arogancja sięgała gwiazd i nic sobie nie robił z tego, że zachowuje się impertynencko.

Stanął więc w szranki z zawiązanym oczami o wiele dalej, niż reszta uczestników. A potem, nie dając innym czasu, żeby chociażby lepiej mu się przyjrzeć, posłał serię dziesięciu bezbłędnych strzałów. Nie chybił ani razu. Kiedy powolnym ruchem ściągał chustkę, lufa pistoletu jeszcze dymiła.

Vienna jęknęła, a Victor znieruchomiał. Stała tak blisko niego, że tylko ona zauważyła minimalne spięcie mięśnia na jego żuchwie. W nosie czuła gryzący zapach prochu i przełknęła głośno ślinę, kiedy John wsunął dwa palce w usta i przeszywająco zagwizdał, wiwatując.

Vienna pobladła i zrobiło jej się słabo, kiedy uświadomiła sobie, że Ashford znowu ją pocałuje i ponownie zrobi to na oczach innych, tym razem miało być jednak znacznie gorzej, bo oboje zdawali sobie sprawę z tego kim są.

Kiedy odwracał się w jej kierunku, Vienna odważnie wbiła wzrok w jego usta. Rose miała rację, że były ładnie wykrojone. Nie tak pięknie jak usta tajemniczego młodzieńca, ale posiadały swój urok. Nie miało to jednak znaczenia, bo dla niej były największą ohydą. Pomyślała, że Victor musi zwilżyć obleśną śliną wargi i dotknąć ją nimi. Tego było dla niej za dużo, więc przyłożyła wierzchnią część dłoni do czoła.

Ashford wciąż jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, co wygrał. Żwawym krokiem ruszył w stronę stolika, zabierając z niego tylko kolczyki. Panowie zaprotestowali, jako że to byłaby już kolejna zniewaga, której nie mogli zdzierżyć, a poza tym najgłośniej krzyczały panie, żądne upodlenia Vienny.

Kiedy więc jedna z nich nachylała się ku niemu konspiracyjnie, szepcząc coś do ucha, Ashford stężał, a potem odwrócił się gwałtownie wbijając wzrok prosto w pobladłą Viennę, która stała z dumnie zadartą brodą.

Zauważyła, że ściskał jej chusteczkę tak mocno, aż zwinął ją w jedną postrzępioną kulkę, niszcząc doszczętnie. Vienna za plecami Ashford'a dostrzegła zaniepokojonego Jonasa, który najwidoczniej rozmyślał jak uchronić ją od pocałunku, ale było już na to za późno.

Po chwili twarz Ashford'a zmieniła się w kamienną maskę. Spojrzał gdzieś w bok i skrzywił się. Vienna podążyła za jego wzrokiem i zauważyła jego ponurego przyjaciela, który uniósł w górę szklankę z jakimś napojem, skłaniając głowę. Zignorowała go.

- Pospiesz się, zanim zwymiotuję – powiedziała, ledwo poruszając wargami, kiedy Victor stanął obok niej.

Mówiła całkiem poważnie, bo już zbierało jej się na mdłości, a nieprzyjemny ucisk w żołądku z każdą sekundą się wzmagał.

Zamknęła więc oczy i uniosła twarz w górę układając usta w dziubek, nieświadoma emocji wypisanych na rysach Victora, który spanikowany wbijał wzrok w zagubiony kosmyk jej platynowych włosów. Myślał gorączkowo, czując się równie chory, co ona.

A kiedy wyczekiwanie stało się już nerwowe i zgromadzeni zaczęli zachęcająco klaskać, by dodać im kurażu i przyspieszyć nieuniknione, Victor odetchnął głęboko i sięgnął po rękę Vienny i umieścił na jej dłoni kurtuazyjny pocałunek.

Ich uszu dobiegł jęk rozczarowania i zawodu, bo nie tego się spodziewano. Słynna para nienawidzących się narzeczonych miała po raz pierwszy się pocałować. Ileż to nowych, ekscytujących plotek!

Vienna zdziwiona otworzyła oczy i spojrzała w szmaragdowe tęczówki Ashford'a.

- Bystre zagranie – szepnęła z uznaniem, choć policzki paliły ją ze wstydu.

- Człowiek z ostrzem przystawionym do gardła jest niezwykle kreatywny – powiedział, przeczesując miedziane włosy dłonią i jeszcze bardziej je wzburzając, choć wiatr już i tak dokonał spustoszenia w jego gęstej czuprynie.

- Co nie zmienia faktu, że to dla mnie wciąż upokarzające – dodała ze złością.

Ashford zamrugał zdziwiony, marszcząc czoło, wyraźnie nie wiedząc co Vienna ma na myśli.

- Zrobiłem, co dla nas najlepsze. Wcale cię nie upokorzyłem. To był wyraz szacunku dla mojej damy – zadrwił.

- Nieprawda. Pokazałeś tylko wszystkim, że się mnie brzydzisz i że nie jestem dla ciebie wystarczająco atrakcyjna.

Victor szeroko otworzył oczy i przez chwilę miał zdruzgotaną minę, a wyraz pewnej udręki przeciął jego rysy. Szybko jednak przywołał się do porządku i wreszcie ze zdziwionego stał się poirytowany.

- Na niebiosa, doprawdy nie wiem o co ci chodzi – syknął. – Czego ty ode mnie oczekujesz? Gdybym cię pocałował, zdzieliłabyś mnie w twarz, albo zwymiotowała na buty. – Vienna milczała, tym samym dając mu zrozumienia, że być może tak właśnie by się stało. To jednak nie zmieniło tego, że była wściekła. – Jesteś zwariowana.

Victor wydawał jej się rozdrażniony, poirytowany i skołowany. Zupełnie jak ona.

- Wolałabym zwymiotować po pocałunku, niż nie być przez ciebie pocałowaną – prychnęła.

Sama nie wiedziała, dlaczego to mówi. Chyba wcale nie czuła tego wszystkiego. W rzeczywistości była całkiem zadowolona z wybiegu Victora, ale coś, próżna cząsteczka jej jestestwa była też... rozczarowana, niezadowolona i dotknięta.

Uświadamiając sobie jak bardzo sprzeczne ma odczucia, Vienna potrząsnęła jedynie głową i zagryzła dolną wargę na wspomnienie pocałunku, który nigdy się nie odbył. Sama nie była pewna dlaczego wścieka się na Victora. Wiedziała jednak, że znowu zrobił coś, by ją upodlić. Bo nieważne jaką decyzję by podjął i tak za każdym razem w jakiś sposób nadszarpnie jej poczuciem godności. To było nie do przeskoczenia i nigdy nie miało się zmienić. Chcąc, czy nie chcąc, zawsze będzie ją upokarzał.

Nie mogąc dłużej znieść targających nią emocji, szybkim krokiem opuściła polankę, a kiedy zyskała pewność, że nikt na nią nie patrzy, puściła się biegiem, uciekając do wnętrza domu. Powinna była siedzieć ze starymi matronami tak jak na to zasłużyła i tam, gdzie było jej miejsce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top