Dwudziesty trzeci




No dobrze, to zapewne było przewidzenie.

I nic dziwnego w tym, że tak myślała, skoro wirowało jej w głowie na tyle szybko, że miała przed oczami mroczki. Było prawie tak samo jak wtedy, kiedy kręciła się z Rose na polanie, trzymając się z nią za ręce. Z tą jednak różnicą, że teraz diabelnie bolało.

I choć na początku wirowanie nie było aż takie złe, to Vienna wkrótce dostała uciążliwych mdłości, a im bardziej się na nich skupiała, tym więcej wrażeń zaczęło do niej docierać: na przykład to, że głowa pęka jej z bólu, że ma obite plecy, że leży płasko na zimnym i mokrym bruku London Bridge i że nieustannie słyszy czyjeś sapanie i jęki.

Zmusiła się w końcu do otwarcia oczu i uzmysłowiła sobie, że co jakiś czas na tle nocnego nieba pojawia jej się twarz Deamona: roześmiana, zdziwiona, poirytowana, rozbawiona, zatroskana, rozbawiona, rozbawiona, rozbawiona.

Po chwili wirowanie ustało i do Vienny dotarło, że od dłuższego czasu Deamon stał nad nią bez ruchu, czekając aż nieco oprzytomnieje.

- Mocne uderzenie? – zapytał z troską, przechylając lekko głowę.

Vienna odetchnęła głęboko, czując w ustach nieprzyjemny smak krwi. Widząc zwisającego nad sobą Deamona, całkowicie zdrowego, bez najmniejszej nawet skazy na ubraniu, poczuła obezwładniającą wściekłość.

- Mocne uderzenie, ty wariacie? – syknęła, zmuszając się do uniesienia na łokciach.

Deamon zmarszczył brwi i wziął się pod boki. Vienna pokręciła głową, próbując pozbyć się uciążliwego ucisku między skroniami i nagle jej wzrok padł na wijący się między jego nogami ogon.

Był utkany z cienia, eteryczny, czarny jak bezgwiezdna noc i stanowił jedność z nim zupełnie jak maska, która wciąż skrywała twarz Deamona. Obserwowała więc jak poruszał się z hipnotycznym wdziękiem, raz w jedną, raz w drugą stronę, co jakiś czas muskając kostki Deamona.

Deamona, który milczał. Vienna postanowiła, że musi zająć czymś myśli, bo inaczej oszaleje.

- Gdzie moi służący? – warknęła, przypominając sobie, że pojazdem musiał przecież ktoś powozić. Znajdowali się wszakże na środku zamkniętego z powodu remontu mostu, a powóz nie mógł pojawił się tu znikąd.

- Nic im nie jest. – Deamon lekceważąco wzruszył ramionami. – Cienie nigdy nie są zainteresowane krzywdzeniem postronnych. Mogą co najwyżej trochę na nich wpływać.

- Co to znaczy, że mogą na nich trochę wpływać? – powtórzyła z przekąsem, zirytowana przemądrzałym tonem tego diabła wcielonego.

Deamon westchnął teatralnie.

- Otóż mam na myśli to, że posiadają pewną umiejętność na niskim, minimalnym wręcz poziomie, polegającą na wywieraniu presji poprzez swego rodzaju sugestie – spauzował i dodał po chwili, kiedy zauważył, że Viennę takie wyjaśnienie nie zadowala: – Powiedzmy, że w tym przypadku cień, który założył sobie zmianę celu podróży, wykorzystał ku temu woźnicę. Dla służącego prowadzenie powozu, to czynność mechaniczna i odruchowa, nad którą nie musi wiele się namyślać. Co za tym idzie, cień użył tej mechaniki i nieznacznie na nią wpłynął, by dokonać korekty kierunku jazdy. Przesłanie tak drobnej myśli nie stanowiło żadnej trudności. Dlatego wykorzystanie służących było konieczne. Bo jak zapewne zauważyłaś, cienie nie posiadają cielistej powłoki i jako takie nie mogę powozić oczywiście.

- Oczywiście – wtrąciła się sarkastycznie.

- Zatem – kontynuował, ignorując jej cierpki ton – muszą posiłkować się postaciami mającymi fizyczną materię, takimi jak ludzie.

- Chcesz mi w takim razie powiedzieć, że cienie wniknęły do umysłów moich służących i wymusiły na nich konkretne działania?

- Tak, właśnie to dokładnie mam na myśli.

- Ach, czyli podsumowując ten jakże pouczający wywód: mogą wpływać także na ciebie i na mnie?

Deamon wywrócił oczami, na co Vienna odczuła tak wielką potrzebę, żeby mu przywalić, że ledwo się przed tym powstrzymała.

- To bardziej skomplikowane, niż się wydaje.

- W takim razie użyj proszę prostych słów, żeby mój ograniczony mózg to pojął.

Deamon przymknął na chwilę oczy i Vienna zrozumiała, że zbiera w sobie ostatki cierpliwości. Na pewno dużą trudność przynosiło mu wyjaśnianie tego wszystkiego, a tym bardziej tak niewdzięcznemu słuchaczowi jak ona.

- Po pierwsze, sztuka wnikania do umysłu i wywoływania pewnych działań jest niezwykle trudna i nie każdy cień jest w stanie to uczynić, a jeśli chodzi o ciebie i o mnie, to nie mają na nas najmniejszego wpływu. – Raz jeszcze przymknął na chwilę oczy i pokazał jej dłoń z pierścieniami. – To dzięki temu.

- Amulety – prychnęła.

- Takie są moje podejrzenia.

Vienna powoli wypuściła powietrze z płuc, czując, że ból głowy ponownie narasta. To było tak irracjonalne, że ledwo nadążała.

- Chcę wracać do domu – poleciła szorstko, stwierdzając, że więcej rewelacji już nie zniesie, począwszy od ogona Deamona, na myszkujących w umysłach cieni kończąc. – I nie na twoich plecach – dodała od razu. – Chcę wrócić całkiem zwyczajnie.

- Już? – Był autentycznie zdziwiony. – Mamy zmarnować tak romantyczne okoliczności? Przecież cały London Bridge jest tylko dla nas. – Uśmiechnął się z niepokojącym błyskiem w oczach.

- Przykro mi niszczyć twoje nastrojowe zapędy, ale zanim udam się z kimś na schadzkę, wolę wiedzieć z kim dokładnie przyjdzie mi spędzić czas.

Deamon płynnym ruchem ukłonił się przed nią z gracją.

- Uniżony sługa swej najjaśniejszej pani, obrońca i towarzysz, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Do usług – powiedział z kpiarskim uśmieszkiem.

Vienna zazgrzytała zębami i z całej siły pociągnęła go za wijący się obok jej stóp ogon. Deamon syknął, podskakując na jednej nodze.

- Czy ty kiedykolwiek bywasz poważny? – uniosła się gniewem.

- Tylko w momencie zagrożenia życia, twojego czy mojego.

- Wątpię, by tak było, ty nicponiu. Widziałam to po twojej rozbawionej gębie, kiedy obłapiałeś się z cieniami.

- Zabawne, że w twoich usta te słowa brzmią tak wyuzdanie.

Vienna spłoniła się rumieńcem i byłaby odwróciła wzrok, ale opanowała zdradzieckie rumieńce, wymownym milczeniem zmuszając go do kontynuowania.

- Mówię poważnie, nie było żadnego zagrożenia. Przyrzekam.

- Powóz spadł do rwącej rzeki, a ja prawie złamałam sobie kark, ach i w dodatku rzuciłeś mnie na bruk jak szmatę. A ty twierdzisz, że nie było żadnego zagrożenia.

- Jak szmatą? – oburzył się gwałtownie. – Odłożyłem cię delikatnie w wybrane z największą starannością i troską miejsce.

- Odłożyłeś?! – wrzasnęła. – Wyciągnięcie mnie z powozu jak worka z ziemniakami i ciśnięcie mną na ziemię nazywasz odkładaniem?

- Skoro masz takie wysokie wymagania co do sposobu, w który ratuję ci życie, chciałbym na swoją obronę dodać, że byłem nieco zajęty.

- Czyli nie jesteś taki wszechmocny za jakiego się masz? Cóż to za problem dla ciebie robić dwie rzeczy naraz?

- Jak już wspominałem wcześniej – odparł urażony – nie jestem dzisiaj w formie.

- To wciąż nie usprawiedliwia rzucania mną jak szmatą.

Deamon ponownie wywrócił oczami.

- Nie zmienię zdania: byłem zaskakująco delikatny.

Na te nonszalanckie i obojętne słowa bez jakiejkolwiek skruchy, Vienna ze złością szarpnęła go za ogon. Deamon zachwiał się i potknął. W innych okolicznościach jego wrodzona zwinność najpewniej uchroniłaby go przed upadkiem, ale najwyraźniej teraz był na tyle poruszony i rozkojarzony, że nie uczynił niczego, by przed nią umknąć.

Opadł na kolana, a Vienna okręciła sobie aksamitny ogon wokół nadgarstka ściskając go najmocniej jak to było możliwe.

Przyciągnęła Deamona bliżej z taką gwałtownością, że syknął z bólu. Jego blada twarz znajdowała się teraz zaledwie milimetry od jej twarzy. Patrzyli sobie w oczy, dysząc głośno. Vienna czuła jego ciepły oddech na policzkach.

Raz jeszcze szarpnęła za ogon. Deamon dla utrzymania równowagi, rozłożył płasko dłonie po obu stronach jej ciała i znalazł się tak blisko, że stykali się nosami.

- To też jest delikatne? – zapytała z naciskiem.

Deamon nieznacznie potrząsnął głową, leciutko muskając jej nos.

- Nie, to wcale nie jest delikatne. – Jego głos brzmiał teraz niezwykle intensywnie.

- A to jest delikatne? – Uniosła wolną dłoń w górę i wsunęła ją w jego krucze włosy. Jęknął i przymknął powieki, zerkając na nią spod rzęs, spięty i oczekujący. Vienna zacisnęła pięść na jedwabnych lokal i szarpnęła głową Deamona, odsłaniając mu gardło.

Milczał i tylko jego przyspieszony oddech świadczył o tym, że jest zdenerwowany tak samo jak ona. Pociągnęła minimalnie bardziej i przysunęła twarz do jego szyi. Widziała pod brodą drgającą w szalonym tempie żyłkę. Musnęła oddechem odsłonięty fragment bladej skóry, a z ust Deamona wydarł się zduszony jęk. Drżał, wyraźnie to czuła.

I wtedy dotknęła wargami jego gardła. Przełknął pod jej ustami, zbliżając szyję o kolejne bolesne milimetry.

Vienna ledwo łapała oddech, całkowicie zdominowana przez jego zapach i delikatną fakturę skóry. Nieświadomie głaskała ogon Deamona drgający w jej palcach.

Przesunęła usta wyżej, muskając nimi miękką skórę pod żuchwą. Ich oddechy mieszały się ze sobą. Słyszała walące serce, czując, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Albo było to serce Deamona trzepoczące i spętane jej dotykiem.

Puściła ogon, który automatycznie otoczył jej talię. Jęknęła, wsuwając we włosy Deamona drugą dłoń i zaciskając pięści na ich miękkości, całkowicie go tym dominując. Opierając się na kolanach była wyższa od niego o głowę. Deamon obserwował ją zamglonym wzrokiem, oddychając urywanie pod dotykiem jej niecierpliwych palców.

Vienna wspięła się na niego i oplotła go nogami w pasie, czując, że sam przyciska ją do siebie ogonem, drażniąc jego końcówką dół jej piersi. Z westchnięciem poruszyła biodrami, czując pod nimi coś gorącego i twardego, co dotykiem potęgowało słodką udrękę miedzy jej udami.

To ocieranie się speszyło w końcu Deamona. Vienna doskonale zauważyła moment, w którym jego wzrok wyostrzył się i stał się hardy. Wyswobodził się z jej objęć i podniósł lekko, odchodząc na kilka kroków.

- Odprowadzę cię do domu. – Jego głos był zduszony, chrapliwy i niski. – Chyba naprawdę mocno uderzyłaś się w głowę.

Vienna z niedowierzaniem uniosła brwi w górę. Nie odzywała się, z naciskiem wpatrując w jego twarz i zarumienione policzki. Oddychał jeszcze urywanie i nerwowo przestępował z nogi na nogę, ale udawał opanowanego. Ta wystudiowana obojętność dopiekła ją do żywego. Postanowiła ją zignorować.

- Wszystko pięknie – odparła, próbując stanąć na rozdygotanych nogach, udając, że przed chwilą do niczego między nimi nie doszło. A w zasadzie modląc się, by nie dała niczego po sobie poznać. – Tylko jak wyjaśnię ojcu powóz w Tamizie i nieprzytomnych służących? – Wskazała głową na leżących w pobliżu woźnicę i forysia.

- Złodzieje i wypadek. – Deamon wzruszył ramionami. – Nie będą pamiętać, co się stało.

- W takim razie nie widzę powodu, byś odprowadzał mnie do domu. Byłoby to raczej nielogiczne, biorąc pod uwagę, że służący zostaliby na moście.

- W porządku – zagryzł dolną wargę – rzucę jakiemuś chłopcu monetę, by pobiegł po twojego ojca i o wszystkim opowiedział.

Vienna odniosła wrażenie, że Deamon dusił się w jej towarzystwie. A że nie chciała być przyczyną jego cierpienia z racji tego, że kochała go przecież do granic, pozwoliła mu, by uczynił to, co chciał, a w tym przypadku oznaczało to jedno: uciec.

- Doskonale – powiedziała i skrzyżowała ramiona na piersi. – Biegnij – dodała szeptem, choć niepotrzebnie, bo już dawno go przy niej nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top