Dwudziesty piąty




Kiedy Vienna leżała w łóżku po niezwykle skrupulatnie przeprowadzonym przez doktora badaniu, mogła jedynie modlić się, by ojciec nie zapytał jej o powód wyjścia z domu. Ale niestety zrobił to, od razu, gdy tylko lekarz opuścił jej sypialnię.

Ojciec oczywiście założył z góry, że Vienna udała się w wiadomym celu do rezydencji Ashford'a, więc nawet nieszczególnie przejął się utratą powozu. Był tym tak podekscytowany, że Vienna nie próbowała wyprowadzać go z błędu.

Kilka godzin później poznała detektywa z Bow Street, miłego starszego pana, który przemaglował ją wzdłuż i wszerz odnośnie rzeczonego napadu. Siniak na tyle głowy stanowił niepodważalny dowód na to, że panienka uległa czasowej amnezji, zatem wszelkie szczegóły zajścia są jej aktualnie nieznane.

Leżała więc, nudząc się niemiłosiernie i za jedyną rozrywkę mając analizowanie zachowania własnego i Deamona.

Tym razem w przeciwieństwie do ich ostatniego spotkania, nie uciekł przed nią od razu. Pozwolił jej na krótkie, lecz intensywne pieszczoty, na których wspomnienie Vienna wciąż paliła się rumieńcem.

Co też jej przyszło do głowy? Skąd w niej taka odwaga? Nigdy wcześniej nie była taka lubieżna, taka wyzwolona, taka namiętna.

Zastanawiała się, dlaczego Deamon odsunął ją od siebie, kiedy zrobiło się już naprawdę gorąco, a nagła, bolesna potrzeba zmuszała ją do ocierania się o niego i wicia na jego kolanach. Wiedziała, że jej pożąda. Widziała to w jego spojrzeniu i zapewne stwardniały dowód w jego spodniach stanowiłby ostateczne potwierdzenie jej przekonań, gdyby tylko Vienna wiedziała, co oznacza, ale nie wiedziała, bo była tylko niedoświadczoną panienką.

Intensywne rozmyślania przerwało jej nagłe wtargniecie Edith.

- Masz gościa – powiedziała, mrużąc oczy.

Vienna podniosła się na łokciach i syknęła z bólu, dotykając guza na tyle głowy.

- Kto to?

- Twój wybranek.

Serce Vienny zatrzymało się na kilka sekund. Odsunęła od siebie kołdrę, będąc pewną, że to Deamon. Że jakoś ściągnął maskę i przyszedł tu, by złożyć jej oficalną wizytę. Edith z kwaśną miną obserwowała rozognioną twarz Vienny.

- Tak ci się spieszy do tego łajdaka? – zapytała, unosząc w górę brwi.

- Ashford? – syknęła z rozczarowaniem Vienna, przecierając oczy dłonią. – Wczoraj ledwo stał na nogach. Co on tutaj robi?

- Najwyraźniej wieści szybko się rozchodzą i chciał sprawdzić jak się czujesz.

- Powiedz mu, że dzisiaj nie przyjmuję.

- Powiedziałam, ale się upiera.

- Nic mnie to nie obchodzi.

- To też mu powiedziałam.

- Każ lokajowi go wyprowadzić.

- Kazałam.

- I?

Szybką wymianę zdań przerwało krótkie pukanie do drzwi. Vienna ekspresowym tempem okryła się kołdrą, otwierając szeroko usta, kiedy do środka wpadł Ashford.

- I przyszedłem – odparł za Edith.

- Tak, właśnie to próbowałam ci powiedzieć – dodała pokojówka.

- Wynoś się stąd – poleciła mu drżącym głosem Vienna. – Jestem w kompletnym dezabilu.

Ashford uśmiechnął się uwodzicielsko, jakby chciał ją zdeprawować. Oparł się plecami o drzwi i wyglądał olśniewająco w beżowym stroju wizytowym

- Wcale mi to nie przeszkadza – szepnął.

Edith posłała mu wyniosłe, niemal królewskie spojrzenie.

- Czy mogłabyś nas zostawić? – zwrócił się do pokojówki. – Podejrzewam, że wicehrabia Ousborn cię zwolni, jeśli stąd nie wyjdziesz. Ma wobec mnie i Vienny pewne plany, a moja obecność w jej pokoju będzie dla niego największą rozkoszą. Wiem, co mówię – dodał współczującym tonem. – Będzie na ciebie wściekły.

Vienna skinęła leciutko Edith i przyjaciółka, prychając jak wściekła kotka opuściła sypialnię.

Victor obserwował uważnie narzeczoną spod spuszczonych powiek, a łagodny uśmieszek błąkał się na jego wargach.

- Widzę, że nie tylko ja miałem ostatnio przygody – odezwał się tak, jakby wiedział, że Vienna opowiadając o napadzie łgała jak natchniona.

- Najwyraźniej Londyn nie jest już bezpiecznym miejscem – odpowiedziała, nerwowo wygładzając dłonią zmarszczki na pościeli.

Pod jego czujnym spojrzeniem czuła się naga, choć ramiona okrywała jej koszula nocna. Strój mimo wszystko był nieprzystojny i całkowicie nie nadawał się do spotkań z dżentelmenem.

- Pozwól w takim razie, że się tobą zaopiekuję. – Ton jego głosu świadczył o głębokiej trosce, ale uśmiech miał złośliwy i kpiący.

- Och, zamknij się, Ashford – warknęła z irytacją. – Dość już mam twojego idiotycznego biadolenia. Ten postrzał naprawdę musiał namieszać ci w głowie, choć dam sobie uciąć rękę, że trafiłam w ramię, a nie w ten pusty łeb!

Roześmiał się głośno i szybkim krokiem podszedł do niej, opadając na łóżko. Bezwiednie sięgnął po jej stopę i zaczął ją masować, ale Vienna parsknęła oburzona i wyszarpnęła ją z jego uścisku kilka razy kopiąc go jeszcze w udo, choć było to już całkiem zbędne.

- Czyś ty postradał zmysły?

- Owszem, na twoim punkcie. Mówiłem już.

- Jesteś paskudnym nikczemnikiem. Idź dręczyć inne panny i daj mi święty spokój. Minął już kwadrans. Obowiązek został spełniony. Możesz się wynosić.

- To nie z obowiązku tu przyszedłem, a z potrzeby serca.

- Czego? – Uniosła brwi, udając głębokie zdziwienie.

- Szelma z ciebie, wiesz? – powiedział z dziwną czułością w głosie, co wprawiło Viennę w niepokój.

Starała się oderwać od niego oczy, ale jego twarz, choć zmęczona i pociemniała pod oczami, miała w sobie coś, co ją hipnotyzowało.

Ponownie sięgnął do jej stopy, ale na nią nie natrafił, więc złapał Viennę za lodowatą dłoń, którą próbowała wyrwać. Trzymał ją mocno i nie puszczał.

- Wiem, że próbujesz mnie wytrącić z równowagi, ale to niemożliwe.

- Tak, wiem. Mój urok cię nie zniewala.

- Dla mnie masz tyle uroku, co knur taplający się w błocie.

- To mnie znieważa – powiedział z uśmiechem.

Vienna wpatrywała się w niego ze złością. Nie mogła znieść tego, że bezczelnie siedział na jej łóżku, w tej samej sypialni, w której przebywał Deamon i że jest drugim mężczyzną, przekraczającym próg tego pokoju. Drugim zaraz po Deamonie. Drugim zaraz po nim.

- Nic mnie to nie obchodzi. Wyjdź stąd, zanim nie wcisnę ci palca w ranę.

- Lubię nieco bólu w stosunkach damsko-męskich, więc jestem w stanie to znieść.

Sposób w jaki na nią patrzył, sprawił, że się zaczerwieniła. Powiódł wzrokiem po jej ustach i utkwił nich wyczekujące, naglące spojrzenie.

- Nie rozumiem o co ci chodzi. Najpierw obrażasz mnie, twierdząc, że będę musiała ci zapłacić, byś mnie wziął, a teraz płaszczysz się przede mną, jakbyś był zakochanym głupcem.

- Obawiam się, że to się wyklucza – odparł ze smutkiem.

- Właśnie o tym mówię.

- Zatem jedno z nich musi być kłamstwem.

- Zdecydowanie.

- Cóż, w takim razie przyjmę gotówkę – zakończył złośliwie.

Vienna uniosła się i zamachnęła na niego. Niemal trafiła go w gębę, ale zdążył złapać ją za nadgarstek. Szarpali się przez chwilę, dysząc głośno i urywanie. Pierś Vienny poruszała się w spazmatycznych oddechach, kiedy przewiercał ją na wylot szmaragdowymi oczami.

- Puść mnie, łachudro – wydyszała.

Zagryzł wargę tak mocno, że dostrzegła kropelkę krwi niebezpiecznie balansującą na jej krawędzi. Nachylił się ku niej tak blisko, że poczuła gorąc jego oddechu na własnych ustach. Wolną dłonią złapał ją za włosy i okręcił je sobie wokół nadgarstka, przysuwając do siebie jej głowę jeszcze bliżej.

Nie odrywała od niego oczu, płonąc z nienawiści. Na ich twarzach widniały identyczne emocje: obrzydzenie, wstręt, wściekłość, nienawiść i... pożądanie.

- Ty czarownico!

- Nienawidzę cię – wycharczała, zduszonym głosem.

- Wiem, i to nas zgubi – szepnął i puścił jej włosy.

Kiedy zamykał drzwi nawet na nią nie spojrzał.

Vienna opadła z walącym sercem na poduszki, a w jej głowie raz po raz kołatało się ostatnie zdanie wypowiedziane przez Victora. Wiedziała, że znaczyło o wiele więcej. Wiedziała, że kryło drugie dno. Wiedziała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top