Czterdziesty trzeci




Vienna nie spała. Było to całkowicie zrozumiałe, skoro wciąż na nowo przeżywała ostatnie wydarzenia i głowiła się nad decyzją. Wcale nie była pewna, czy postąpiła dobrze. Ta niepewność na zawsze już będzie kłaść się cieniem na całym jej życiu. Ale nie tylko jej.

Powtarzała sobie, że nie jest pierwszą, ani ostatnią kobietą, która staje przed tak trudnym wyborem. Kto wie, może nawet jej własna matka przeżywała podobne rozterki? Może kochała tego, za którego nie mogła wyjść?

A może po prostu na tym polegała klątwa Vienny i Deamona?

Bo w tej chwili Vienna nie potrafiła znaleźć niczego, co raniłoby ją i bolało bardziej od odprawienia Deamona i świadomości, że nigdy nie będzie już jego. A może Victor odwoła ślub? Może to ją uratuje? Zerwała się z łóżka, odrzucając gwałtownie pościel i choć nie była wierząca, to padła na kolana i złożyła dłonie do modlitwy, gorączkowo szepcząc pacierze.

A potem żachnęła się ze złości sama na siebie. Była niewdzięczna. I podejrzliwa. Ale co do tego miała prawo. Ashford nigdy nie będzie dla niej gwarantem bezpieczeństwa. No może trochę. Nie byłaby sprawiedliwa, zapominając o tym jak dbał o nią w podróży.

Założyła na siebie peniuar i klęła jak szalona, bo od tej modlitwy ścierpły jej kolana. Cóż, dobrze, że nie strzelił w nią grom z jasnego nieba, bo taka jawna grzesznica, powinna paść trupem od tych bezczelnych modłów. Zaśmiała się pod nosem, rozbawiona własnym zachowaniem, ale jak to mówią, tonący i brzytwy się chwyta.

Odetchnęła i rozsunęła zasłony, rozkoszując się chłodnym wiatrem na ramionach, od którego dostała gęsiej skórki. Nie powinna myśleć o Deamonie, ale myślała. W końcu niemożliwością było dotykać palcami parapetu i nie pamiętać o tym jak na nim siedział.

Nie było dla niej ratunku, bo wszystkie okna już na zawsze będą w jej oczach skażone. Nie będzie dnia, w którym nie spojrzałaby na okno i nie pomyślała o Deamonie. Ale taka najwidoczniej będzie jej pokuta.

Raz jeszcze uniosła twarz ku niebu i ku blademu słońcu. Za kilka godzin miała wyjść za mąż i nic już nie zmieni jej decyzji. Nocne pojawienie się Deamona mocno nią zachwiało, ale ostatecznie podtrzymała wybór.

Czekała zatem na Edith, która w końcu zapukała i szybko weszła do środka. Podejrzliwie zmarszczyła brwi, bo nie spodziewała się ujrzeć Vienny całkowicie już przytomnej, choć nie dochodziła jeszcze szósta rano.

- Spałaś w ogóle? – zapytała niepewnie, rzucając okiem na skołtunioną pościel.

- Nie bardzo – odpowiedziała Vienna i wskazała palcem na środek pokoju i zapakowany kufer, którego Edith początkowo nie zauważyła. – Omal nie uciekłam.

Pokojówka spojrzała na nią ostro i wzięła się pod boki.

- Nie mów mi tylko, że ten nicpoń cię odwiedził.

Vienna wytrzymała ostre spojrzenie i po królewsku skinęła głową.

- Owszem, a teraz powinnaś się zawstydzić, bo wcale w to nie wierzyłaś. A po drugie, powinnaś zawstydzić się raz jeszcze, bo zapewne wbrew twoim oczekiwaniom, nie uciekłam.

- Och, cóż za poświęcenie – zakpiła – że nie przyniosłaś hańby sobie i swojemu nazwisku. Co to w końcu za dokonanie postępować właściwie? Obiecałaś hrabiemu, że nie uciekniesz i dotrzymałaś obietnicy. Nie oczekuj za to oklasków.

Vienna czuła się ugodzona do żywego, ale Edith miała rację. Dlaczego oczekiwała pochwał tam, gdzie nie zasłużyła nawet na skinienie głową? Zachowałaby się strasznie uciekając noc przed ślubem. Milczała więc wymownie i drgnęła kiedy do sypialni weszły dwie pokojówki, roześmiane i rozradowane zbliżającymi się wydarzeniami.

Po chwili lokajczyk wniósł do pokoju dużą wannę i kilka wiader wody. Vienna bezwiednie poddała się czułej opiece służących. Edith wyniosłym tonem wydawała polecenia i chyba przeżywała najlepszy czas w swoim życiu, bo mogła zarządzać kimkolwiek tylko chciała, a nawet komenderować Vienną, która w zamyśleniu obserwowała bańki mydła.

- Twoje włosy są w strasznym stanie – powiedziała Edith, przyklękając przy wannie i mocząc sobie uda od wody. – Rozmyślałam długo nad fryzurą i chyba nie zrobię tej próbnej.

- Dlaczego? – Vienna poruszyła się niespokojnie, a jedna ze służących syknęła, kiedy wypadło jej z rąk śliskie mydło.

- Przeczucie – odparła tajemniczo w swoim stylu i zaczęła szorować łydki i stopy Vienny z takim zapamiętaniem, że panienka prawie wyskoczyła z wanny.

- Mścisz się za coś? – syknęła w akompaniamencie plusków. – Jeśli zetrzesz mi całą skórę wcale nie będę w lepszym nastroju.

Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Edith jest po prostu zdenerwowana. Vienna nachyliła się do przyjaciółki i oparła przedramiona na wannie.

- O co chodzi?

- Nie wiem jak mnie przyjmą u hrabiego. Ashford przecież wie, że go nienawidziłam.

- Nie przejmuj się tym. On o to wcale nie dbał, wiesz przecież jaki jest – zbagatelizowała Vienna, bo w rzeczywistości Victor będzie bardziej rozbawiony, niż zły na Edith.

- Mam nadzieję, że szepniesz mu coś na temat tego, że ostatnio jego los leżał mi na sercu.

Vienna wywróciła oczami i opryskała Edith wodą. Przyjaciółka spojrzała na nią groźnie, ale potem się roześmiała.

I choć Vienna miała w piersi ciężki kamień,zamiast serca i choć krwawiła wewnątrz z rozpaczy, to robiła wszystko, by oszukać każdego, kto na nią spojrzał, a najbardziej zależało jej na tym, by oszukać samą siebie. Śmiała się więc w głos i pozwoliła na wszelkie rytuały, jakie obmyśliła dla niej Edith i dwie pomocne służące.

Wysłuchała nawet cicho szeptanych porad dotyczących małżeńskiego pożycia. Służące były mężatkami i miały jej co nieco do powiedzenia, ale w końcu Vienna zzieleniała, więc przestały świergotać i chichotać. Położyły to na karb nerwów dziewicy, ale Vienna była raczej poruszona tym, że nie doświadczy nigdy tego, ani z Victorem, ani z Deamonem. Ale to dobrze, bo opisy tychże operacji były raczej odpychające, niż zachęcające, pomimo całkiem przyjemnych do niej wstępów w postaci pocałunków i innych pieszczot.

W końcu przyszedł czas na suknię ślubną. Wcale nie podobała się Viennie, co oznaczało, że była oczywiście piękna, jako że gust lady Ousborn był jak wiadomo straszny.

Ubrano ją więc w zwiewne halki i obcisłe pantalony. Gorset stanowił dzieło najlepszych krawieckich mistrzów: cieniutki jak płatek i bielszy od śniegu. I wreszcie wsuniętą na Viennę jasnobłękitną suknię, która w kontraście do jej platynowych włosów prezentowała się oszałamiająco. Przez talię Vienny przełożono szarfę w srebrnym kolorze i udrapowano na dole delikatne fałdy. Suknię zapinano na szereg około czterdziestu maleńkich perłowych guziczków i przewiązywano srebrnymi wstążkami. Na koniec Edith ułożyła włosy Vienny w skromną koafiurę, a diademem z szafirów zakryła wszystkie łyse placki. Diadem przysłał Victor, dopasowując kamienie do klejnotu na pierścionku zaręczynowym.

W całym tym ferworze przygotowań zapomniano o pokrzepiającym śniadaniu, wiec Vienna w biegu połknęła jedynie dwa herbatniki i słabą herbatę. Ale to dobrze, bo kiedy tylko zeszła do holu, poczuła mdłości nie tylko z nerwów, ale przede wszystkim na widok zadowolonego ojca.

Z całych sił ściskała ramię Edith, która mogła teraz do woli prychać i rzucać pełne odrazy spojrzenia na Ousborn'a, bo przechodziła wszakże do domu hrabiego i w żadnym razie nie podlegała już ojcu Vienny.

Uroczystość kościelną zaplanowaną na godzinę jedenastą, ale w związku z tym, że przewidywano ogromne tłumy na ulicach śpieszące na tę właśnie uroczystość, Vienna wyruszyła spod panieńskiego domu o godzinie dziewiątej dwadzieścia. Była wdzięczna za pokrzepiającą obecność Edith, która trajkotała jak najęta, starając się ignorować odzywki wicehrabiego, który wreszcie zaprzestał prób nawiązania rozmowy ze wzgardzoną i obrażoną córką.

Vienna trzymała w dłoniach przepiękny bukiet z kwiatów pomarańczy, a uścisk ten sprawiał, że bukiecik prezentował się coraz marniej. Edith z trudem rozwarła lodowate i zaciśnięte palce Vienny, ratując jeszcze to, co z niego pozostało i położyła go sobie na kolanach, z dala od rozkojarzonej panny młodej.

Powóz poruszał się ślimaczym tempem. Z trudnością tylko omijano wszelkie furgony, kariolki, dwukółki, faetony i całe mrowie pieszych gapiów pędzących na mszę i spragnionych skandalu. Mało kto wierzył, że ślub się odbędzie, zatem gnano nie po to, by winszować, ale po to, by napawać się tragedią.

Edith była zdegustowana, wicehrabia wściekły, a Vienna obojętna. Co ma być, to będzie, myślała, starając się utrzymać w cuglach narastające z każdym krokiem kopyt nerwy. W uszach dźwięczał jej już ryk kościelnego dzwonu, a jego bicie przynajmniej zagłuszało szum krwi w jej uszach. Zaciskała pięści na fałdach sukni, a Edith co chwilę odsuwała jej dłonie, by nie niszczyła arcydzieła krawieckiego, za które suto zapłacił Ashford.

Dotarli w końcu na wąską uliczkę prowadzącą bezpośrednio do kościoła. Vienna dyskretnie odsłoniła zasłonkę i przypatrywała się tłumowi gości. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że się spóźni, a potem straszna myśl zaczęła wbijać się klinem do jej głowy: A co jeśli Ashford pomyślał, że uciekła i przez to sam opuści kościół, porzucając ją ze względu na nieporozumienie?

Edith uspokajała ją, starając się wytłumaczyć, że na pewno wziął pod uwagę tłumy i korki, jakie przez to powstały. To ją trochę pokrzepiło, ale nie do końca. Mamrotała coś pod nosem, zamykając oczy i wsłuchując się w turkot kół.

Nieważne, niech jadą dalej. I nareszcie zatrzymali się przed rozłożystymi, marmurowymi schodami. Braxton, woźnica nie szczędził gardła, by odganiać gapiów, nawet jeśli nosili kilkusetletnie tytuły parów. Najważniejsza w tym momencie była przecież panna młoda.

Ktoś otworzył drzwiczki powozu, wysiadł wicehrabia, a Vienna ujrzała jak wyciąga rękę w jej stronę. Rzuciła ostatnie przerażone i płochliwe spojrzenie na przyjaciółkę, a potem wciągnęła powietrze w płuca i przybrała na twarz beznamiętny wyraz. Była wszakże lodową księżniczką. Edith wcisnęła jej w dłoń sponiewierany bukiet i wyszła z powozu, kiedy panna młoda wykonała kilka kroków prowadzących do kościoła.

Vienna uniosła w górę głowę i zerknęła na coraz bardziej jaśniejące słońce. Uczepiła się surduta ojca, choć miała ochotę lać go po pysku i wygięła wargi w delikatny uśmiech. Stanęła na pierwszym stopniu schodów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top