04. Śmierć wampira
Chimera była klubem, który mieścił się na obrzeżach Cambridge. Draco trafił tam po wojnie, gdy szukał ujścia, a Pansy uwielbiała tego typu miejsca. Pierwszy raz wylądowali tam nieco przypadkiem - byli zbyt pijani, by teleportować się w odpowiednie miejsce i trafili przed drzwi Chimery, która powitała ich kolorowymi światłami, głośną muzyką i dwoma pół willami, ubranymi w obcisłe sukienki, które przywitały ich czarującymi uśmiechami i gestem zapraszającymi do środka, jeśli tylko zapłacą dwa galeony.
Draco wszedł tam z Pansy, nie wiedząc co go czekało w środku. Chimera nie była zwykłym klubem. Było tam pełno magicznych stworzeń, które były równie piękne co przerażające. Wszyscy bawili się razem ze zwykłymi czarodziejami, ale drugie piętro klubu, było tylko dla wybranych. Spędzili na pierwszym piętrze resztę nocy, a Pansy została zabrana przez jakiegoś umięśnionego mężczyznę na parkiet i gdy wróciła jej oczy były szeroko otwarte, a ciało rozluźnione. Miała szeroki uśmiech na twarzy, pierwszy szczery od czasu wojny i śmiała się, gdy Draco dał jej swoją Ognistą Whisky.
Gdy skończyli Hogwart, wracali tam średnio co tydzień.
A potem wszystko się zmieniło. Pansy nie było, Draco stał się wampirem, a muzyka w Chimerze grała dalej. Piwo lało się z kraników, gobliny siedziały przy barze i zapijali smutki, a wilkołaczyce tańczyły na parkiecie.
Draco wrócił tam, gdy miał dwadzieścia lat, by móc wejść na drugie piętro i odkryć co kryło się za tamtymi drzwiami.
W czwartek wrócił do domu, zawiedziony, że nie udało im się nadal znaleźć sprawcy trzech zabójstw na zlecenie i z pomysłem, aby udać się do Chimery. Wziął gorący prysznic, ubrał czarne materiałowe spodnie oraz cienką kremową koszulę, w której zostawił rozpięte trzy guziki. Zdjął pierścień z czarnym kamieniem, który nosił na lewej ręce, ponieważ nie potrzebował ochrony przed słońcem, gdy była noc, a księżyc świecił na niebie. Wystylizował włosy, by były bardziej w nieładzie niż przylizane i z sakiewką galeonów teleportował się przez drzwi Chimery.
Nie miał zamiaru być tam jako Auror w przebraniu, ale tak właśnie się czuł. Miał jasny cel, który chciał osiągnąć. Ale przede wszystkim potrzebował odrobiny rozluźnienia. Zapłacił półolbrzymowi przed wejściem, który był podobny do Hagrida, ale bardziej ogolony i krótko przystrzyżony, by uchodzić za jego brata i wszedł do środka.
Muzyka dudniła mu w uszach, tak samo jak szybko płynącą krew ludzi, którzy podskakiwali w jej rytm. Światła atakowały jego wrażliwe oczy, ale próbował to zignorować. Najchętniej założyłby okulary przeciwsłoneczne, tak jak robiły to niektóre wampiry, ale nie chciał w ten sposób zwracać na siebie uwagi.
Udał się szybko na drugie piętro, bo wiedział, że będzie tam ciszej i znajdzie wampira, z którym chciał porozmawiać. Marcus Dewonth był tym, który nauczył Draco jak radzić sobie, gdy jedyne o czym myślał to o krwi i zabijaniu. Dlatego Malfoy był ciekawy co sądził o obecnej sytuacji i nie wątpił, że mężczyzna miał pojęcie o utworzonym Oddziale Czerwonym.
Gdy drzwi windy otworzyły się na drugim piętrze klubu, Draco z ulgą przyjął, że było tu ciszej oraz światła nie raziły już tak jego wrażliwych oczu. W momencie, gdy postawił stopę na dywanie, poczuł jak zaklęcia prywatności i tajemnicy oplatają jego ciało. Nie mogli nikomu powiedzieć o tym co się działo na drugim piętrze klubu, ani co widzieli czy słyszeli. Dawało to namiastkę, że ich tajemnice były bezpieczne. Duża okrągła przestrzeń z weneckimi lustrami, aby móc oglądać inne piętra klubu, dawały poczucie prywatności. Inne wampiry siedziały na miękkich, białych kanapach z czarodziejkami i czarodziejami, którzy chętnie dawali im swoją krew.
Draco dostał kryształowy kieliszek z czerwoną cieczą od jednej z kelnerek ubranej w obcisły różowy kombinezon i podziękował jej skinieniem głowy. Nie miał ochoty na mugolską krew, ale nie odmawiało się, gdy ktoś to dawał.
Rozejrzał się w poszukiwaniu Marcusa. Siedział na jednym z foteli ustawionych przy szybie w otoczeniu dwóch innych wampirów - ochroniarzy klubu ubranych w białe garnitury. Rozmawiali o jakieś sytuacji w klubie, ale Draco nie widział zdenerwowania na jego twarzy.
Minął kilka tańczących osób na środku i upił łyk z kieliszka. Jego usta zabarwiły się na czerwono, a kły wydłużyły jak tylko skosztował pierwszej kropli. Zmusił się, by wróciły na swoje miejsce. Czuł, że krew pochodziła od kobiety, bo w smaku była inna, niż ta do której był przyzwyczajony.
- Draco, mój ulubiony nowoprzemieniony - przywitał go z uśmiechem Marcus. Minęło kilka lat od jego przemiany, ale ciągle był tak nazywany. - Nie spodziewałem się ciebie dzisiaj.
- Marcus - odpowiedział Draco i pochylił głowę ledwo zauważalnie.
Starszy wampir odprawił ruchem ręki, mężczyzn z którymi rozmawiał, a oni odeszli bez słowa. Marcus wyjął różdżkę i wyczarował kolejny fotel na Draco.
- Pewne ministerialne ptaszki wyćwierkały mi, że dużo się u was ostatnio dzieje - przeszedł od razu do rzeczy Marcus, gdy tylko Draco usiadł. Niektóre wampiry uważały, że mają na wszystko czas, bo to dla nich liczył się od zupełnie inaczej. Marcus nie wychodził z tego założenia, bo jego szacunek do rozmówcy był ważniejszy, niż wstępne pogawędki.
- W Ministerstwie zawsze dużo się dzieje - zauważył Draco, bo nie było dnia, aby coś się nie stało. Aurorzy byli tego najlepszym dowodem . - To też zależy od tego jakich ptaszków słuchasz.
- Tych najważniejszych - powiedział z uśmiechem Marcus, a jego czerwone oczy błysnęły. - Czy mam ci pogratulować, Draconie?
Malfoy zmrużył oczy i upił łyk krwi z kieliszka. Jednak z kobiet na parkiecie roześmiała się głośno, gdy została obrócona w tańcu.
- Obejdzie się - odpowiedział beznamiętnie.
- Nie każdego dnia ukrywający się wampir trafia do oddziału, który ma walczyć z jego rasą - sprzeciwił się Marcus. Draco widział jak bawiła go ta sytuacja. - Ministerstwo i Aurorzy są bandą głupców jeśli popełnili taki błąd i nie zauważyli, że jeden z nas chodzi wśród nich. To osiągnięcie, Draconie.
Osiągnięcie. Draco prychnął w myślach na to określenie. To nie było osiągnięcie, to był przymus. Jakby miał jakiś wybór, to zrezygnowałby już dawno.
- To osiągnięcie nie byłoby możliwe, gdyby ktoś umiał trzymać kły na wodzy i nie wysysał mugoli do cna.
- Rzeczywiście. Niektórzy z nas stali się zbyt widoczni jak na stworzenia, które są nazywane dziećmi nocy.
- Te dzieci nocy, jak je nazywasz, ostatnio w środku dnia rozszarpały trójkę dzieci w ogrodzie i odeszli jakby to były robaki zgniecione pod ich butami - wściekł się Draco. Przejrzał sprawę rodzeństwa Abrahamów i miał trudności, by obejrzeć wszystkie zdjęcia z miejsca zbrodni. To było okrucieństwo w czystej postaci. Nic dziwnego, że Robards chciał to ukrócić i ich wyłapać.
- Słyszałem o tym - potwierdził Marcus ze smutkiem. Dzieci również dla niego były bolesnym tematem. Nie zgadzał się z polityką Rosji, która chętnie zmieniała niepełnoletnich w wampiry. - Ale wiesz, że nikt z mojego klanu, by tego nie zrobił.
- Ale ktoś to robi - powiedział dosadnie. - A ja mam za zadanie ich złapać i mam pozwolenie na zabicie na miejscu. To zaraz będzie przypominać inkwizycję, a nie śledztwo, jeśli to się nie skończy.
- Słyszałem plotki - powiedział z wahaniem starszy wampir, a Draco upił kolejny łyk krwi, by ukryć zadowolenie z faktu, że Marcus w końcu dał mu coś po co przyszedł. - Ptaszki na mieście ćwierkają, że to za sprawą karmienia się mugolami i czarodziejami stoją zupełnie dwa rożne klany wampirów.
Draco milczał przez chwilę, analizując to co usłyszał. Wiedział, że nie mógł do końca ufać plotkom, które przekazał mu Marcus, ale jeśli to była prawda, to pogarszało całą sytuację.
- A jak wiarygodne są te ptaszki? - zapytał w końcu Draco i usiadł wygodniej w fotelu, bo uczucie krwi w jego organizmie zaczęło na niego działać. Przyjemne ciepło rozchodziło się w jego wnętrzu. To nie było to samo co krew Blaise'a, ale mugolska też miała swoje zalety.
- Dość wiarygodne - przyznał Marcus. - Jednak ciekawszy jest fakt, że Aurorzy naprawdę popełnili błąd.
Draco uniósł brwi na to stwierdzenie. Siedział w samym środku tego bagna i zabrakłoby mu czasu, gdyby chciał porozmawiać o błędach, które popełniło Ministerstwo Magii i Biuro Aurorów. Marcus mógł być od tego odsunięty, ale Draco przekonywał się o tym na własnej skórze. Głupie przepisy, zasady, którymi musieli się kierować i nie kończące się przechodzenie sakiewki z galeonami z rąk do rąk. Ministerstwo Magii było siecią intryg i kłamstw, które mimo wszystko miało na celu pomóc magicznej społeczności. Jedno wielkie bagno.
- A kiedy popełnili ten błąd, Marcus? - zapytał w końcu Draco, bo drugi wampir nie miał zamiaru rozwinąć swojej wypowiedzi.
Dewonth pochylił się bliżej Draco i spojrzał prosto w jego czerwone oczy.
- Gdy zabili wampira w Chiswick. Bo nie mieli pojęcia, że zabijają nowoprzemienionego, który był w klanie wampirów, których szukają. A liderzy nigdy nie lubią tracić swoich młodych. To strata czasu, Draco - powiedział Marcus z pogardą. - Uczysz ich, pilnujesz, a potem musisz oglądać jak ognisko z jego ciałem płonie.
Draco nie dał po sobie poznać, że wiedział jak wyglądała sprawa z wampirem w Chiswick i kto go zabił. Mandy opowiedziała mu o wyczynie Pottera, który ratował kogoś ze swojego Oddziału Czarnego. Doskonale rozumiał obronę swojego życia i to jak wampir ociekający krwią ofiar mógł być postrzegany. Jednak wszystko zmieniał fakt, że należał do jakiegoś klanu.
Marcus miał rację. Liderzy nie lubili tracić nowoprzemienionych. Ale najgorsze w tym było, że mieli pełne prawo, aby się zemścić za tą śmierć. Jeśli wiedzieli kto zabił, nie spoczną, dopóki nie odpłacą się za to.
Cholerny Złoty Chłopiec miał na karku lidera klanu wampirów. A Oddział Czerwony miał za zadanie go znaleźć. Draco nie musiał być jasnowidzem, by wiedzieć jak to się potoczy. I jak bardzo Potter będzie w to wmieszany.
- To naprawdę ciekawe - przyznał w końcu Draco, by jakoś skomentować ten fakt. - Ale klan powinien lepiej go pilnować, skoro biegał przez pół nocy umoczony w krwi swoich ofiar i był na tyle głupi, by wdać się w walkę z całym Oddziałem.
- Nie mówię, że są mądrzy - zgodził się Marcus. - Ale na pewno są okrutni i zdeterminowani w swoich działaniach.
- Które polegają na czym?
- A to chyba jest twoje zadanie, prawda Aurorze? - zapytał z przekąsem Marcus. - Powodzenia w rozwiązaniu tego.
Draco kiwnął głową i upił ostatni łyk krwi z kieliszka. Wiedział, że Dewonth więcej mu nic nie zdradzi na ten temat. Wstał z fotela, gotowy do wyjścia, bo taniec czy zabawa z innymi wampirami nie była dzisiaj w jego menu.
- Sylvia ostatnio o ciebie pytała - powiedział na odchodne Marcus z tajemniczym uśmieszkiem, a jego wydłużone kły były widoczne. - Stęskniła się.
- Niech tęskni dalej - odpowiedział bez wahania Draco, bo nie miał ochoty na namolne zachowanie Sylvii. Ani teraz, ani nigdy. Pożegnał się z Marcusem i przemknął szybko do windy. Oddał kieliszek kelnerce przy drzwiach.
Naprawdę, nie zaczął jeszcze oficjalnie pracy w Oddziale Czerwonym, a już miał go dosyć.
***
Harry po pierwszym spotkaniu z nowym Oddziałem Czerwonym oraz rozmowie z Robardsem w jego biurze, zaczął przysłuchiwać się plotkom. W szczególności słuchał tych, które dotyczyły jego i Draco. Było to o tyle niepokojące, że naprawdę one były w ogromnej ilości. Oczywiście, rozumiał. Był pieprzonym Złotym Chłopcem i Prorok nie dał mu żyć normalnie odkąd miał jedenaście lat. Ale, teraz jako dorosły zrozumiał, że po pokonaniu Voldemorta przybrało to jeszcze inny wymiar.
Najwyraźniej zakład o to kiedy pocałuje Draco Malfoya na środku Biura Aurorów podczas flirtu, było największym zakładem na trzecim piętrze.
A Harry okazał się totalnym idiotą, skoro od sześciu lat nie miał o tym pojęcia.
Mógł jednak zrozumieć czemu ludzie tak myśleli. Czemu Hermiona przez lata upierała się, że miał obsesję na punkcie Malfoy'a. Ich stosunek po wojnie się zmienił. Zmienił to proces, walka o wolność Draco i to, że zniknęli sobie z oczu na dwa lata. Harry pracował, a Malfoy kończył Hogwart i Akademię Aurorów.
A potem Draco Malfoy wszedł do Biura ubrany w czerwono-czarny mundur Aurora i Harry musiał przyznać, że trochę za nim tęsknił.
Kłócili się, wyzywali, interesowali życiem drugiego. Każdy zrozumiał, że musieli mieć wspólną historię, bo nie zachowywali się jak dwoje obcych ludzi. A oni wręcz na siłę trzymali się swojej obecności jakby to była deska ratunkowa, która łączy ich ze starym życiem.
Ale teraz mieli razem pracować, a Harry mógł mieć z tym mały problem.
Miał dwadzieścia sześć lat i był dziwnie przywiązany do Draco Malfoy'a.
***
W piątek Draco przetransmutował jeden ze swoich kałamarzy w większy karton i spakował wszystkie swoje rzeczy, aby móc je przenieść do nowego biurka. Otwierał kolejne szuflady i wyjmował zgromadzone przez cztery lata drobiazgi. Kubek, który dostał na święta od Savage'a, zestaw piór od Aishy i ten okropny świąteczny krawat, który miał w zeszłym roku na gali. Znalazł również kawałki pergaminów i notatek, które zostawiała mu Mandy lub jedna z Aurorek, która pracowała z nim w Oddziale Niebieskim przez rok. Na końcu drugiej szuflady znalazł dyplom, który dali mu współpracownicy z Oddziału Pomarańczowego, gdy odchodził od nich. To był jego pierwszy zespół.
Teraz dostał kolejny awans i miał ochotę rzucić Robardsowi rezygnację prosto w twarz. Ale nie mógł i to powodowało, że jeszcze bardziej się irytował.
- Cholera, nie sądziłem, że to będzie tak smutny widok - przyznał się Savage, gdy podszedł do pakującego się Draco. - Dwa lata temu bym skakał z radości.
- Dwa lata temu, jak już coś miałbym pakować to twoje zwłoki do worka - odpowiedział Draco. Na początku jego współpraca z Johnem Savage układała się naprawdę fatalnie. Nie mogli się dogadać, mieli różne sposoby działania, myślenia i oboje byli zbyt uparci, by odpuścić. Randor miał dosyć ich skakania sobie do gardeł (dobrze, że nie wiedział, że Draco naprawdę byłby w stanie wbić kły w tętnice każdego z nich) i kazał się uspokoić. Nastąpiło to dopiero półtora tygodnia później, gdy Malfoy musiał ciągnąć za sobą wpół żywego Savage'a, po wrzosowiskach, gdy ich świadek, tak naprawdę okazał się sprawcą. Magomedycy mieli trochę roboty, by postawić Johna na nogi. Od tamtej pory między nimi było dużo lepiej.
- Będziesz mi to wypominał, prawda? - zapytał Auror, ale doskonale znał odpowiedź.
- Oczywiście, że tak - prychnął Draco i wsadził zestaw małych kałamarzy z kolorowymi atramentami do kartonu. - Za kogo mnie masz. Za Puchona?
- Na pewno nie za abstynenta. - Draco odwrócił się, gdy dotarł do niego lekko zachrypnięty głos Aishy. Aurorka stała za nim w przejściu do ich boksu i była przebrana z munduru w normalne, mugolskie ubrania. Dżinsy i podkoszulka z dziwnymi napisami nie wyglądała jakoś ładnie, ale zazwyczaj widział ją w dopasowanym, czerwono-czarnym stroju. Malfoy podniósł brwi w geście zdziwienia na jej słowa. - Zabieramy się do pubu. To twój ostatni dzień w Oddziale Niebieskim i trzeba to opić.
- Wszyscy idą? - zapytał Draco kontrolnie. - Randor też?
- Randor też - odpowiedział ich szef i naprawdę dziwnie to zabrzmiało, gdy mówił o sobie w trzeciej osobie. - Zbierał swoje rzeczy, Malfoy i wychodzimy.
Draco wiedział, że nie było sensu się kłócić. Poza tym jedną z niewielu przyjemnych rzeczy był fakt, że tak naprawdę mógł się upić. Szybko jednak znowu trzeźwiał, ale to nie był problem. Dlatego w jego kuchni było można znaleźć wszelkiego rodzaju trunki z różnych półek cenowych.
Poza tym Bahadur zaczynała zawsze śpiewać po trzecim piwie i mogło to być zabawne do oglądania.
Oddział Niebieski opuścił Biuro Aurorów w zwykłych ubraniach czy garniturze w przypadku Draco i udali się do pubu, gdzie zwykle chodzili. Malfoy wiedział, że będzie za nimi tęsknił. Randorem i jego suchym humorem, nadgorliwym żółtodziobem, Aishą, i Johnem. Za Oddziałem, który doceniał jego analityczny umysł, sarkazm i fakt, że dogadywali się w terenie, jak i podczas przesłuchiwaniu świadków czy podejrzanych.
Bardziej jednak wkurzał go fakt, że niestety nie udało im się skończyć sprawy, nad którą pracowali przez ostatnie dwa tygodnie. Tropy im się urywały, mąż pierwszej ofiary zapadł się pod ziemię, a przeglądanie przez godziny dokumentów z Archiwum dało tylko kolejne pytania bez odpowiedzi. W poniedziałek Oddział Niebieski nadal będzie pracował nad sprawą, a Draco zacznie swoją mękę z Potterem jako partnerem.
Na razie jednak mógł spędzić ostatni wieczór z jego Oddziałem Niebieskim i słuchać jak Aisha fałszuje, patrzeć jak Fenderson był przerażony opowieściami ich szefa z najniebezpieczniejszych akcji, a Savage próbował namówić Draco do siłowania się na rękę, bo nie miał pojęcia, że przegra każdą rundę.
- Draco! - zdyszany okrzyk Aishy dotarł do Malfoy'a, gdy Aurorka zeskoczyła ze sceny po odśpiewaniu piosenki. Miała zarumienione policzki i przyspieszony oddech - Chodź ze mną!
- Gdzie? - zapytał ją. Siedział przy ich stoliku i powoli ulegał namowom Savage'a. Byli po czterech piwach i Draco powoli odczuwał efekt tego.
- Potrzebuję powietrza!
Aisha wyciągnęła w jego stronę rękę i poruszyła palcami z uśmiechem, ale również mrugnęła zamglonymi oczami. Wydawała się wibrować z energii, którą miała również na scenie
Draco westchnął i wstał płynnie, ale nie było to na tyle płynnie jakby chciał, bo alkohol odrobinę dawał mu się we znaki. Chwycił mocno dłoń Aishy i poczuł jak jej ciepła i spocona dłoń splata się z jego zimnymi palcami.
Wyszli przed bar, gdzie dwóch mężczyzn paliło i ostro rozmawiali. Aisha wzdrygnęła się z powodu szoku temperatury, ale zaraz potem odetchnęła głęboko zimnym powietrzem. Draco po prostu stanął koło niej niezruszony pogodą i ciemnością.
- Draco... - zanuciła cicho Aisha i spojrzała na niego uważnie. W jednej chwili wydawała się zupełnie trzeźwa. Było to nieco niepokojące. - Czerwony czy Niebieski?
Draco wykrzywił wargi w grymasie. Nie musiał pytać o co chodziło kobiecie. Znali się kilka lat - umieli rozmawiać pół słówkami i zrozumieć aluzję, które się w nich kryły.
- To nie tak, że mam wybór - wzruszył niedbale ramionami. Udawanie, że był nieprzejęty nowym przydziałem w pracy, kosztowało go trochę zbyt dużo. - Zostały cztery lata.
Cztery lata. Odbył już sześć. To była ponad połowa, ale nadal nie było blisko końca. Jednym z warunków łagodnego wyroku po wojnie była służba i praca na rzecz czarodziejskiego świata w Ministerstwie Magii. Nienawidził tego. Musiał to robić.
- Nie oznacza, że akurat w Oddziale Czerwonym! - podniosła ton. - Cholera, Draco, czemu nie poprosisz o przeniesienie? Czemu nie chcesz zostać z nami? - machnęła ręką w kierunku baru, gdzie siedziała reszta ich zespołu. Jej zespołu. Draco już do nich nie należał.
- Robards się nie zgodził - odpowiedział bezbarwnym tonem, nie reagując w żadne sposób na ton Aishy. Była zawsze energiczna i głośna po alkoholu. Taki był jej urok. - On nigdy nie reaguje na moje prośby o przeniesienie, czyż nie? Prosiłem o Czarny, prosiłem o Zielony. Co dostałem jak tylko przyszedłem do Biura? Pomarańczowy. W końcu się tam odnalazłem i przeniósł mnie do was, bo taki miał kaprys. Teraz przenosi mnie do Czerwonego. Bo może, Aisha. Bo ja nie mogę odmówić, rzucić wypowiedzeniem i wyjechać poza granice kraju.
- Jesteś upartym osłem, Draco! - prawie krzyknęła i machnęła rękami w oburzeniu. Zachwiała się nieco, gdy zrobiła krok w jego stronę. - A zachowujesz się jakby Robards miał cię w garści!
Draco zacisnął zęby. Wiedział, że Aisha była pijana. I może jej słowa, że Robards miał go w garści były jeszcze bardziej szczere, niż wtedy gdyby wypowiedziała je na trzeźwo.
- Cztery lata, Aisha - powtórzył z gniewem. - Też wolałbym spędzić te cztery lata z wami, ale jeśli mam wybór między Oddziałem Czerwonym a Azkabanem, to wybór jest dość prosty.
- A Potter? - zapytała w końcu.
Szeroko otwarte oczy Aishy były wpatrzone w bladą twarz Draco. Malfoy spojrzał na nią i wykrzywił twarz. Naprawdę ta wiedźma miała zbyt luźny język i zbyt wiele sekretów Draco do utrzymania, by pić tyle i wymagać rozmowy z nim.
- Co Potter?
- Wiesz co - prychnęła. Rozmawiali o tym, wydusiła z niego prawdę i miała świadomość o co dokładnie chodziło w ich relacji. Ale teraz mieli pracować razem, a to zmieniało wiele.
- Zostanie tak jak zawsze - postanowił Draco.
Problemem było to, że nic z Potterem nie było już takie jak zawsze. Wojna, proces Draco i jego przyłączenie się do Aurorów zmieniło ich relację. Ale zawsze był jeden niezmienny fakt. Nie byli razem. Nieważne co mówili inni Aurorzy, jakie plotki latały po Biurze, jakie zakłady obstawiali pracownicy Ministerstwa. Oni nie byli razem. Nieważne jak balansowali na granicy flirtu.
***
W niedzielę Harry Potter obudził się z koszmaru i prze chwilę nie wiedział, gdzie był. Jego jasna sypialnia na drugim piętrze Grimmuald Place 12 była skąpana w słońcu, bo zapomniał zaciągnąć zasłon wieczorem. Zaspany sięgnął po okulary i usiadł na łóżku.
Umówił się z Andromedą, że przyjdzie w porze lunchu, pobawi się z Teddym i zabierze go na obiad do Nory. Jego chrześniak uwielbiał weekendy spędzone z nim, bo w ciągu tygodnia praca nie pozwalała mu na częste odwiedziny.
Harry powlókł się do łazienki, wziął długi prysznic i umył zęby. Miał nadzieję, że Stworek przygotował mu śniadanie, bo skrzat mógł go niezbyt lubić, ale po tym jak Potter zgodził się przenieść obraz Walburgii do jednego z pustych pokoi, a nie stale usunąć, nawiązało się między nimi mała nić porozumienia.
Zszedł po schodach i minął pokoje Syriusza i Regulusa, które w żaden sposób nie zostały dotknięte generalnym remontem, który wykonał. Zamrożone w czasie, jakby ciągle czekały, aż ich właściciele przekroczą próg. Nigdy tak się nie stanie, ale Harry był zbyt sentymentalny, by zrobić w nich porządek.
- Dzień dobry, Mistrzu Harry - przywitał go skrzeczącym głosek skrzat, gdy Harry wszedł do kuchni. - Stworek przygotował pełne angielskie śniadanie, dla Mistrza Harry'ego.
- Dzięki, Stworku - powiedział zachrypniętym głosem. Usiadł przy stole i zobaczył jajka na wpół miękko, tosty, kawę w kubku z napisem „Najlepszy Auror w Anglii", który dała mu Hermiona i dwie kiełbaski. Wszystko było nadal ciepłe, a zapach kawy nieco go rozbudził. Prorok Codzienny, którego nigdy nie chciał prenumerować, ale robił to z rozsądku, był obok talerza.
Harry sięgnął po gazetę i skrzywił się, gdy zobaczył nagłówek na pierwszej stronie. Dziękował Merlinowi, że nie miał w weekend rotacji w biurze, bo przez Ostateczną Bitwę i wojnę naprawdę miał dosyć pożarów.
WIELKI OGIEŃ POCHŁĄNĄŁ DOM SZEFA DEPARTAMNETU OCHRONY MAGICZNYCH STWORZEŃ
Do pożaru domu Szefa Departamentu Ochrony Magicznych Stworzeń doszło w dzisiejszej nocy - 12 kwietnia, gdy wszyscy spali. Carter West razem z żoną i trójką synów wydostał się z płonącego domu i nikt nie ucierpiał. Wszyscy jednak trafili do szpitala świętego Munga na badania, aby wykluczyć jakiekolwiek obrażenia. Z naszych informacji wynika, że ich życiu nie zagraża jednak żadne niebezpieczeństwo i rodzina Westów jest pod opieką magomedyków.
Aurorzy dotarli na miejsce, gdy ogień pochłonął już większość domu, jednak nie przedostał się na sąsiadujące budynki w Dolinie Godryka.
Jeden z Aurorów, przekazał na, że śledztwo na ten temat zostanie wszczęte, ponieważ muszą stwierdzić czy to było podpalenie czy przypadkowy pożar.
Wraz z naszymi czytelnikami zastanawiamy się czy ma to związek z alarmującymi atakami, które od jakiegoś czasu następują ze strony wampirów czy chodzi o plany nowej Ustawy, która ma dotyczyć goblinów. Carter West jest od kilku lat szefem Departamentu Ochrony Magicznych Stworzeń, którego nazwę zmieniono po wojnie, nie podjął do tego czasu żadnych radyklanych kroków i jego służba magicznym stworzeniom powoduje raczej przyrost jego poparcia, niż obniżenie.
Będziemy Państwa informować, gdy uda nam się przeprowadzić wywiad z Carterem Westem oraz zaangażowanymi w tą sprawę Aurorami.
Przypominamy również, w trosce o wasze bezpieczeństwo, że istnieją różnego rodzaju zaklęcia wykrywające rozszerzający się ogień w domach czy gospodarstwach. Należy zachować ostrożność i przede wszystkim zadbać o swoje zdrowie i życie w razie pożaru.
Z gorącymi pozdrowieniami,
Francesca Mercier
Potter przeczytał cały artykuł i zaczął się zastanawiać czy Oddział Czarny przejmie sprawę czy Robards skieruje do niej kogoś innego. Prorok Codzienny na pewno nie odpuści takiego tematu i współczuł każdemu kto będzie musiał się użerać z tymi hienami.
***
- To okropne! - krzyknęła Hermiona, gdy Harry opowiedział im co działo się przez ten tydzień w Biurze Aurorów. Ron wiedział o jego przydziale i na pewno powiedział o tym żonie, ale Potter korzystał z ciepłego popołudnia i faktu, że siedzieli w trójkę w ogrodzie koło Nory. Dzieci bawiły się niedaleko. - Przecież nie jesteście jakiś oddziałem do likwidacji magicznych stworzeń. Poza tym to sprzeczne z ostatnimi dyrektywami Wizengamotu. Byłam obecna na sali, gdy to zatwierdzali.
- Oni są martwi, Hermiono - powiedział kobiecie mimo że ona doskonale miała tego świadomość, ale musiało to wybrzmieć. - Prawo nie przewiduje tego, że można kogoś zabić kto oficjalnie jest martwy. To tona papierów ze względu na to, że to samoobrona. A wampiry są dla nas martwe. I przeciągają swój żywot tylko dzięki krwi, którą kradną.
- To nadal myślące osoby, Harry! - sprzeciwiła się żarliwie Hermiona. Miała podobny wyraz twarzy, gdy musiała rozmawiać z jakimś upartym starym czarodziejem czystej krwi w Wizengamocie. - One mają uczucia, marzenia czy pasje.
- One również rozszarpały ostatnio trójkę dzieci i do ostatniej kropli krwi wysuszyły ciała dwudziestu mugoli - powiedział sucho Harry.
- Cholera jasna - mruknął Ron ze wzdrygnięciem. - Nienawidzę, gdy mówisz o tym tak po prostu.
Harry spojrzał na niego z politowaniem. Ron mógł godzinami gadać o wrzaskach Rose, wybuchach w Magicznych Dowcipach i wkurzających klientach, ale gdy Potter zaczynał mówić o swojej pracy, nagle napotykał mur.
- Gdyby święty Mungo podszedł poważnie do ofiarowania banku krwi tak jak zrobił to z wilkołakami i Eliksirem Tojadowym po wojnie i wziął przykład z mugolskiego społeczeństwa...
Harry słuchał kolejnego wywodu Hermiony, ale robiła to już drugi raz i wiedział co powie. Banki krwi naprawdę mogły pomóc, ale wiązało się to z przyznaniem do tego, że było się wampirem. Wpisaniem na listę rezerwacji i całą masą regulacji. Wilkołaki naprawdę nie miały zbytnio wyboru jeśli chodzi o Eliksir Tojadowy, ale wampiry nie były tak ograniczone.
- ... nie trzeba ich zabijać, może jakiś nowatorski program, który pozwoliłby na zdobycie stałych karmicieli mógłby pomóc...
Hermiona była idealistką. Nie zmieniła tego wojna, praca w Ministerstwie, ani przede wszystkim macierzyństwo.
- Oni musieliby zacząć się kontrolować - przerwał jej Harry. - Musiałem ostatnio wbić kołek prosto w serce nowoprzemienionego wampira, który był cały umoczony we krwi, Hermiono. On się nie kontrolował. Nie liczyło się to, że miał jakieś hobby czy marzenia. On nie myślał logicznie. Liczyła się dla niego tylko krew. To nie wilkołaki, które nie kontrolują się tylko wtedy, gdy jest pełnia księżyca. One myślą o krwi w każdej sekundzie dnia i nocy.
Kobieta popatrzyła na niego brązowymi oczami, a jej usta były zaciśnięte w wąską linię.
- To nie ich wina, że zostają przemienione - powiedziała słabo i odniosła się do obu grup. - Remus nie miał wyboru. Żadne z nich nie miało.
- Ale ja miałem - przyznał z trudem Harry. - Miałem wybór czy go zabić czy pozwolić, by zabił Sterna, mojego kolegę z oddziału. Wybrałem śmierć wampira.
- To co innego, Harry - wskazał trzeźwo Ron. - Chodzi o to, że w nowym oddziale możesz zostać zmuszony zabić krwiopijców tylko dlatego, że nimi są, a nie dlatego, że kogoś chcą zabić. Wtedy ratowałeś kogoś, co będzie, gdy następnym razem spotkasz wampira, który nic nie robi? Zabijesz go, bo jest wampirem?
Harry nie znał odpowiedzi na to pytanie.
****
Mam dużą rozmkinę na temat czego czy przeszkadza wam fakt, że na razie ciągle nie dzieje się jakaś gruba akcja, tylko idzie to nieco wolniejszym rytmem.
W następnym rozdziale Oddział Czerwony zaczyna oficjalnie pracę! Początki nie są łatwe.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top