03. Gniew Aurora
Harry Potter miał czasami dosyć pracy w Ministerstwie Magii. Wkurzało go to jak to wszystko funkcjonowało, jak czasami nieudolni byli, zapatrzeni w siebie i nie przyjmujący zmian, które po wojnie powinny być wprowadzone.
Zgodził się nie wracać do Hogwartu (nie tylko dlatego, że nie mógł tam wejść i nie widzieć ciał poległych podczas bitwy), tylko dołączyć do Aurorów. Przez całe życie walczył i jak Shackebolt poprosił go o wytropienie pozostałych Śmierciożerców, Potter się zgodził. Dwa tygodnie po pokonaniu Voldemorta, ubrał czerwono-czarne szaty Aurora i do tej pory walczył jako jeden z nich.
Chodził na akcje, obserwował ich pracę, zeznawał na procesach i łapał wszystkich, którzy mieli Mroczny Znak na przedramieniu czy byli zbyt blisko Śmierciożerców. Nauczył się zaklęć, wypełniał tony dokumentów, których nikt nie czytał i odebrał Order Merlina Pierwszej Klasy.
Śmiał się, gdy została utworzona Karta z Czekoladowych Żab z jego imieniem, nazwiskiem i krótką informacją o nim. Wpłacił zbyt wiele galeonów na odbudowę Hogwartu oraz sierociniec, który zajmował się magicznymi dziećmi. Poszedł do Andromedy i płakał, gdy wziął na ręce swojego chrześniaka.
Następnego dnia ubierał szaty Aurora i to wszystko zaczynało się od nowa. Ale zamiast obiecanego początku – tego lepszego, bardziej skoncentrowanego na współpracy niezależnie od statusu krwi, magiczny świat odbudował się jakby nic się nie wydarzyło. Ciągle istniały podziały, korupcja i liczenie zysków, które się osiągnęło na nieszczęściu innych. Voldemort prawie ich zabił, a oni nie zobaczyli w tym szansy na zmienienie świata. Dostali dowód, że zło należy tępić i być tak radykalnym w tym, że to podchodziło pod okrucieństwo.
Dlatego Harry walczył ze wszystkich sił o to, by procesy Śmierciożerców były jak najbardziej sprawiedliwe. Składał godzinami zeznania i namawiał do tego innych. Obiecał sobie kiedyś, że nie pozwoli, by historia Syriusz Blacka – skazańca bez procesu, się powtórzyła. Był zmęczony tym wszystkim, ale brnął dalej, bo nie widział innej opcji.
Sprawa Draco Malfoy'a i jego matki była dla niego priorytetem. Bo wiedział, że Ślizgon był małym gnojkiem w szkole, który nazywał Hermionę szlamą i śmiał się z używanych szat Rona. Ale za to nie powinien pójść do Azkabanu. Miał na ręce Mroczny Znak i wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu, ale nie był w stanie rzucić Avady na Dyrektora. Harry pamiętał jego strach i łzy.
I wiedział, doskonale wiedział, jak wojna zmienia ludzi i wydobywa z nich to co najgorsze. Dla jednych była to możliwość pocięcia ciała siedemnastolatki i wyrycia na jej ręce słowa szlama. Dla innych to było zrobienie wszystkiego, byle tylko przeżyć. Dla niego oznaczało to pójście do Zakazanego Lasu bez różdżki i bycie gotowym zginąć z rąk Voldemorta.
Dla Ministerstwa Magii to była okazja do zmiany. Wprowadzenia nowych ustaw, regulacji i usunięcia tych, które powodowały tylko problemy i dyskryminowały innych, których nie powinny. Jednak dla niektórych to była okazja do wzbogacenia się. Harry tego nienawidził.
Walczył z tym każdego dnia, bo był cholernym Chłopcem-Który-Przeżył, by rok po zakończeniu wojny usłyszeć, że stał się obrońcą Śmierciożerców. Wtedy nastąpiło jego pierwsze zawieszenie, bo rzucił się z pięściami na Aurora, który tak powiedział.
Teraz jednak pracował od ośmiu lat jako Auror i nie robił już takich rzeczy. Rozprawy Śmierciożerców się skończyły, a on utknął w Oddziale Czarnym, bo nie wiedział co innego miałby robić. Hermiona mówiła, że uzależnił się od adrenaliny, a Ron wzruszał ramionami, bo on wybrał rodzinę po wojnie, a nie walkę. Pracował w sklepie George'a, który przez kilka miesięcy nie wychodził ze swojego pokoju, po stracie bliźniaka.
Ron wybrał pomoc rodzinie.
Harry wybrał walkę.
Hermiona wybrała naukę.
A Draco Malfoy zaskoczył wszystkich, gdy po wyroku Wizengamotu, który był dla wielu osób za niski, pomógł odbudować Hogwart, skończył szkołę i poszedł do Akademii Aurorów.
Harry Potter miał dwadzieścia sześć lat i cholerny problem z Malfoy'em. Co było chyba esencją jego życia, ale wolał o tym nie myśleć zbyt dużo, bo musiałby się zgodzić w tej sprawie z Hermioną, która powiedziałaby mu, że od początku miała rację. Harry nie chciał dawać jej powodów do dumy, która byłaby z powodu jego nieszczęścia.
Ale tak miał problem z Malfoy'em. Jego blond włosami, bladymi policzkami i oczami zbyt szarymi, by to było normalne. Teraz jednak Malfoy nie irytował go swoim przeciąganiem samogłosek tylko tym, że się spóźniał. Harry siedział z grupą ludzi, których w ogóle nie kojarzył i wszyscy czekali na Draco. Oprócz Pottera przy stole siedziały jeszcze cztery osoby.
Minęło dziesięć minut od wyznaczonej godziny w zawiadomieniu, a on się nadal nie pojawił.
Harry wystukał jakiś przypadkowy rytm na stole, bo miał dosyć bezczynnego siedzenia. Naprzeciwko niego kobieta spojrzała na niego krzywo, gdy to zrobił. Potter jednak nie przestał, bo nic nie powiedziała. Miał pełne prawo do tego, bo nikt nic nie mówił, a on nie mógł znieść ciszy.
– Poczekamy jeszcze pięć minut i zaczynamy – ogłosił Williamson, który siedział u szczytu stołu i według zawiadomienia miały być ich nowym szefem.
Harry nie mógł ukryć zdziwienia, kiedy przeczytał, że miał dołączyć do zespołu do spraw wampirów. Nie rozumiał skąd to nagłe przeniesienie. Wiedział, cholera doskonale wiedział jakim problemem ostatnio stały się wampiry. Jako oddział Czarny mieli od miesiąca zbyt dużo zgłoszeń, przede wszystkim o atakach krwiopijców na ludzi, którzy byli wręcz wysuszani. Jedna większa grupa atakowała, ale zdarzały się też nowoprzemienione wampiry, które nie umiały nad sobą panować i to wzbudzało największy strach.
Ale utworzenie osobnego oddziału w tej sprawie? Oddział Żółty zajmował się wilkołakami, ale ich z powodu działań stada Greybacka podczas wojny naprawdę przybyło i było to raczej podyktowane ograniczeniem kontaktów. By jeden konkretny oddział zajmował się sprawami związanymi z likantropami, bo oni lepiej reagowali na znane osoby. I nie musieli ich likwidować, tylko w razie podejrzenia popełnienia przestępstwa, w które były zamieszane wilkołaki udać się na miejsce zdarzenia. Oraz przyjąć zgłoszenie, ale likantropii rzadko zgłaszali cokolwiek, bo było to rozwiązywane wśród stada.
Jednak w zawiadomieniu, które dostał Harry jasno było powiedziane o likwidacji wampirów. Oczywiście Aurorzy mogli ich zabić, gdy stanowili realne zagrożenie podczas akcji i groziła im śmierć z rąk krwiopijców. To byłaby samoobrona, którą Harry musiał ostatnio zastosować. Prawo też inaczej to nich podchodziło, bo teoretycznie byli martwi. Żadnemu Aurorowi nie groziła kara za zabicie kogoś, to już nie żył. Egzystowali z powodu krwi, którą pili. Harry nie do końca pojmował to rozumienie, ale gdy był to wybór pomiędzy nim lub kogoś z jego oddziału, a wampirem, to było dość klarowne.
W końcu ktoś zapukał do sali konferencyjnej, gdzie Harry czekał już od dwudziestu minut. Malfoy otworzył drzwi z niezadowoloną miną i omiótł wszystkich oceniającym spojrzeniem. Wykrzywił się jeszcze bardziej, gdy dostrzegł Pottera, który siedział na końcu stołu. Harry dostrzegł jak spięty był Draco.
– Witam wszystkich – powiedział pustym tonem i zamknął drzwi.
– Dobrze, możemy zaczynać – przeszedł od razu do rzeczy Williamson, w ogóle nie komentując spóźnienia Draco. Jego długie brązowe włosy z pasmami siwizny opadły mu nieco na twarz, gdy pochylił się nad stosem dokumentów, leżących na stole.
Malfoy szedł w stronę Harry'ego, by zgrabnie wsunąć się na krzesło obok. Potter poczuł jego zimne spojrzenie na sobie, ale nie odwrócił się, tylko skupił na nowym szefie.
– Dzisiaj rano dostaliście zawiadomienie od Robardsa o przeniesieniu, które stanie się oficjalne w przyszłym tygodniu. Do tego czasu macie uporządkować swoje sprawy w obecnym oddziale, posprzątać biurko, pożegnać się i zapoznać z dokumentami, które wam później dam. Każdy z was będzie miał przydzielone zadanie, a przestrzeń dla naszego oddziału będzie gotowa w piątek. Ma być to obok oddziału Żółtego i Szarego.
Głos Frederica Williamsona był dość wyważony kiedy to wszystko mówił i nie wydawał się przejęty w porównaniu z kobietą, która siedziała tuż obok niego. Harry zauważył jak kobieta była spięta i siedziała wyprostowana niczym struna.
– Sprawa jest poważna – zaczął mówić znowu Williamson. Harry usłyszał ciche prychnięcie Draco, ale je zignorował. – Oddział Czarny od trzech tygodni biega przede wszystkim do wampirów. Ludzie nagminnie przychodzą i skarżą się, że zostali napadnięci i wypito ich krew. Oddział Pomarańczowy od trzech miesięcy przyjmuje zgłoszenia od mugolskich policjantów, że ludzie padają we własnym domu i nie ma w nich kropli krwi. Ale zgłoszenie w zeszłym tygodniu od Oddziału Różowego przechyliło szalę i Robards stwierdził, że trzeba zacząć działać.
Oddział Różowy. Harry doskonale wiedział czym się zajmowali, bo pracował tam Ernest Macmillian, z którym od czasu szkoły utrzymywał przyzwoity kontakt. Potter wiedział, że nie wytrzymałby tam dwóch tygodni, bo wszystkie sprawy dotyczyły dzieci, które stawały się ofiarami przemocy czy podejrzanymi o przestępstwo.
Zobaczył jak kobieta siedząca naprzeciwko niego zbladła, gdy usłyszała o Oddziale Różowym.
– Co się stało? – powiedziała, a Harry usłyszał w jej głosie irlandzki akcent.
– Trójka rodzeństwa – odpowiedział Williamson ze smutkiem wypisanym na twarzy. – Zaatakowani w dzień w ogrodzie za domem. Matka znalazła ciała, które były wręcz rozszarpane.
– Na Merlina...
Harry poczuł jak jego ciało zesztywniało na te słowa. Przeklęte wampiry.
– Dlatego powstał Oddział Czerwony. Musimy zacząć tropić wampiry. Ich nagła aktywność jest mocno podejrzana, a nie wiemy co za tym stoi. Ich działania nie ograniczają się tylko do mugoli czy czarodziei. Zaczęli atakować dzieci – powiedział dosadnie Williamson. Wszyscy kiwnęli głowami na znak, że zrozumieli jak poważne się to stało. Różne oddziały przyjmowały sprawy w zależności od tego kto był w to zamieszany. Ale połączenie tego w jedno dawało inny pogląd na skalę problemu. – Dostaliśmy pozwolenie, by aresztować każdego wampira, który jest złapany podczas napaści na ofiarę i ewentualnym zabiciu go na miejscu, gdyby stawiał opór i stanowił zagrożenie. Łapać, doprowadzić do aresztu lub eliminować. I dowiedzieć się czemu krwiopijcy się tak uaktywnili, bo Niewymowni nie mają pojęcia.
– Mamy być oddziałem katów czy Aurorów? – zapytał Malfoy a jego typowe przeciąganie samogłosek było słyszalne. Wydawał się wściekły z powodu słów, które padły z ust Williamsona. Albo Harry zbyt dobrze umiał rozróżnić jego nastroje.
– Dokładnie – przytaknął mu mężczyzna, który siedział do tej pory cicho. – Rozumiem, że sprawa jest poważna, ale Oddział Żółty nigdy nie dostał pozwolenia na zabicie na miejscu. Wyjątkiem jest Oddział Czarny.
Harry poczuł jak wszyscy na niego spojrzeli. Był jedyną osobą w pomieszczeniu z Oddziału Czarnego.
– To, że mamy pozwolenie... nie oznacza, że musimy zabijać każdego wampira jakiego spotkamy – powiedział nieco ostrożnie Harry. Merlinie, czemu poczuł się jakby był oceniany za to, że ostatnio musiał zabić wampira? To było całkowicie inne od reakcji jego kolegów z Oddziału, którzy gratulowali mu szybkiego refleksu i tego, że ocalił jednego z nich. Wydawali się zadowoleni, że tak to się skończyło. Teraz w sali konferencyjnej reakcje były zupełnie inne i nie pasowało to Harry'emu.
– Nie, Potter – sprzeciwił mu się Malfoy. – Kiedy już na samym początku dostajemy informację o pozwoleniu na zabiciu na miejscu, to możesz być pewien, że za jakiś czas to będzie od nas wymagane – zaakcentował ostatnie słowo. – Teraz może i mamy wybór, ale zaraz nam go zabiorą i nie będzie oddziałem do spraw wampirów tylko do ich likwidacji.
– Aurorze Malfoy – odezwał się Williamson. – Nie bez powodu każdy z was został wybrany do tego Oddziału. Ze względu na wasze umiejętności, cechy charakteru czy pracę w dotychczasowym oddziale, ale przede wszystkim dlatego, że podczas spotkania z wampirem jest ważny refleks, spostrzegawczość i to jak umiecie reagować podczas walki. Bo ułamek sekundy może was dzielić od tego, aby stać się pożywką krwiopijcy.
– Co w takim razie robi tu, Malfoy? – zapytał od razu Potter. Williamson spojrzał na niego z uniesionymi brwiami w niemym pytaniu o co właściwie mu chodziło. Zanim jednak zdążył wyjaśnić, Malfoy musiał się odezwać. Jego głos rozniósł się po sali, a wszystkie oczy były wpatrzone na ich dwójkę.
– Może lepszym pytaniem by było co ty tu robisz, Potter – odpowiedział szybko Draco.
– Ja? – zapytał agresywnie Harry. Odwrócił się do Malfoy'a i w końcu spojrzał w szare, puste oczy. – To nie ja, mam opory przed zabiciem wampira. Robię to co do mnie należy, wtedy kiedy muszę, Malfoy. Nie unikam pracy.
– Ja też nie – zaprzeczył blondyn. Był wyprostowany i poważny, ale wydawał się groźny. – Nie twierdzę, że bycie w tym zespole jest dla mnie zadawalające, ale Robards nie ma zamiaru zmienić decyzji. Po prostu troszczę się o naszego Złotego Chłopca – powiedział Draco z szyderczym uśmiechem na ustach. – Nie chcemy przecież żeby potknął się o własne stopy i nadział prosto na kły wampira, prawda?
– To nie ja się ich boję, Malfoy.
Harry widział jak szczęka Malfoy'a się zacisnęła z nerwów i nie mógł powstrzymać odrobiny satysfakcji, którą poczuł z racji tego, że wyprowadził go z równowagi.
– Nie wtrącaj się w rzeczy, których nie rozumiesz, Potter. Powinieneś się tego nauczyć już dawno.
Wiedział o czym Draco mówił, szósta klasa była dawno temu i niech dupek w końcu przestanie mu to wypominać. Harry ostatecznie miał rację. Nie żeby po takim czasie, miało to znaczenie. A jego wtrącanie się w różne sprawy, najczęściej okazywało się potrzebne bardziej niż ludzie myśleli. Teraz jednak byli Aurorami i stawka była zupełnie inna.
– Jeśli masz być moim partnerem, to jest moja cholerna sprawa – zbuntował się Harry. – Nie zaufam ci w terenie, kiedy nie będziesz mnie ochraniał, zajęty paniką, bo zobaczysz czerwone oczy i kły na wierzchu.
Draco prychnął i pochylił się bliżej Harry'ego, by moc spojrzeć mu prosto zielone oczy. Potter skupił się na nim i miał gdzieś, że reszta ich nowego oddziału właśnie była świadkiem tego wszystkiego. Wziął głęboki wdech, gdy Draco przysunął się jeszcze bliżej. Nie uśmiechał się już w żaden sposób i był poważny. Harry nienawidził, gdy tak wyglądał. Jak anioł, który nie mógł zacząć krzyczeć, ale był rozczarowany jego postępowaniem.
– Ja nie boję się wampirów – wyszeptał mu Draco prosto w usta. – Doskonale wiem do czego są zdolne, jak szybkie i bezwzględne mogą być. Zrodzone z Czarnej Magii i pragnienia skosztowania ludzkiej krwi. Nie chodzi o strach, Potter. Chodzi o to, że cenię swoje życie i nie chciałbym go stracić, tylko z powodu tego, że jakiś dupek w Ministerstwie stwierdził, że moje życie jest nic niewarte.
Harry chciał coś odpowiedzieć, ale Draco był szybszy. Dwoma placami złapał go za podróbek i zamknął usta. Pierścień rodu Malfoy'ów był na jego środkowym placu prawej ręki. Nie wydawał się zaskoczony, że Potter próbował mu przerwać. Ale w jego szarych oczach pojawił się błysk.
– Nie będę ryzykował, by tropić wampira, który tylko chce się nasycić i nie zabija swoich ofiar – zaczął znowu mówić Draco. Nadal nie było to zbyt głośne, chociaż reszta obecnych czarodziei nie odezwała się ani słowem. Wszyscy słuchali Draco jak zaczarowani. Harry czuł się podobnie, jakby szare oczy zmusiły go do posłuszeństwa. – A jeśli uda nam się znaleźć te wampiry, które rozrywają małe dzieci na kawałki, zrobią jeszcze gorsze rzeczy z nami jak tylko podniesiemy na nich różdżki. To jest jak walka ze sztormem na morzu, Potter. W tym momencie ich działania są sztormem, a my jesteśmy na małej łódce i sądzimy, że wylewanie wody wiaderkiem uchroni nas przez zatonięciem. Ale Williamson, Robards i każdy z połową mózgu, wie, że żeby pokonać sztorm trzeba przegonić burzę.
***
Gdyby Draco potrzebował oddychać, pewnie zacząłby się hiperwentylować po przeczytaniu zawiadomienia od Robardsa. On – ukrywający się wampir, który nie wpisał się do Rejestru Magicznych Stworzeń, były Śmierciożerca, który dostał minimalny wyrok, a przede wszystkim Auror miał dołączyć do oddziału Czerwonego, który został, aby zająć się sprawą krwiopijców.
Miał ochotę zacząć się histerycznie śmiać na środku biura.
Spytał się swojego szefa oddziału Niebieskiego czy wiedział o tym, bo obserwował jego reakcję.
– To ja ciebie zaproponowałem Robardsowi – powiedział jednie Randor. – Chciał najlepszego człowieka z mojego oddziału. A Aishy im nie oddam, bo jest moim zastępcą.
Draco kiwnął głową i zaczął myśleć jak mógł się z tego wywinąć. Bo nie mógł tam pracować. Nie z powodów, które Potter uważał za prawdziwe. Nie bał się wampirów i nie z powodu strachu odmówił zabicia jednego z nich podczas ostatecznych testów w Akademii Aurorów. Ale dlatego, że dwa tygodnie wcześniej jeden z nieśmiertelnych zaatakował go w klubie - Chimerze i musiał się bronić. To była walka o wszystko, a Draco ją wygrał. Z bliznami, które zostały mu na plecach i barkach, ale wyszedł z tego zwycięsko.
Jako wampir ukrywał się naprawdę dobrze. Ale praca w oddziale, który miał aresztować, zabijać lub doprowadzać przed sąd takich jak on, powinna być kolejnym krokiem, by nie dać się złapać. Nie wiedział jednak jak miał tego dokonać. W szczególności, że pół godziny przed umówionym spotkaniem Oddziału dowiedział się kto w nim był.
Harry Potter.
Cholerny Harry Potter.
Draco nie wierzył w własne szczęście. Oczywiście, że Złoty Chłopiec musiał być w Oddziale Czerwonym.
Malfoy wiedział, że powinien udać się do sali konferencyjnej, ale zamiast tego wszedł do windy i nacisnął przycisk, aby dostać się do Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Szedł zatłoczonymi korytarzami, aby znaleźć się w swoim azylu. Na samym końcu był pokój, który Draco uważał za coś w rodzaju zbawienia. Odkrył to przypadkiem trzy lata temu, gdy przesadził z piciem krwi Blaise'a i musiał jakoś odreagować, bo strach nie mógł opuścić go przez tygodnie. Nikomu nie powiedział, że znalazł biuro, które było opuszczone i nikt tam nie zaglądał. Proste biurko, krzesło i obraz z pływającymi rybami był jego schronieniem, gdy musiał zebrać się w sobie. Kiedyś ktoś musiał tu pracować, a Ministerstwo nigdy nie zorientowało się, że nie zagospodarowało tej przestrzeni. Draco nie miał zamiaru nikogo o tym uświadamiać.
Usiadł na niewygodnym krześle i oparł łokcie o uda, by schować twarz w dłonie.
Oddział Czerwony.
Draco miał stać się tropicielem wampirów. Musiał znaleźć jakieś przekonujące argumenty, by Robards go tam nie przeniósł. Wytłumaczyć, że nie mógł pracować i nawet mógł zostać zdegradowany do Oddziału Szarego, który zajmował się nieukończonymi sprawami, ale nie mógł być w Oddziale Czerwonym. Dobra, może był za dobry by sprzątać czyiś bałagan, ale był gotowy na naprawdę wiele.
Udawał, ukrywał się i kamuflował, bo to od zawsze było jego drugą naturą. Ale czuł w kościach, że Oddział Czerwony będzie jego zgubą.
***
Harry wręcz rzucił się na biurko Mandy, która spojrzała na niego z podniesionymi brwiami.
– Coś nie tak, Harry? – zapytała spokojnie. Była już przyzwyczajona do Aurorów, którzy w nerwach napadali na nią i chcieli niemożliwego, jakby była cudotwórczynią.
– Jest Robards? – zapytał gniewnie Harry. Dyszał jakby przebiegł maraton.
– To zależy – odpowiedziała bez zająknięcia. – Jeśli chcesz go przekląć, to niestety jest na spotkaniu z madame Bones. Jeśli masz tylko krzyczeć, to może być dostępny. Jeśli chcesz żeby coś zrobił w związku z nowym zespołem, to tak, jest jak najbardziej dostępny.
Uśmiechnęła się sztucznie do niego, jak tylko skończyła mówić.
– Chodzi o zespół. I mogę, w którymś momencie zacząć krzyczeć – powiedział szczerze Harry. Sądził, że ten moment nastąpi szybciej niż ktokolwiek myślał, ale musiał być szczery, by utrzymać dobre relacje z Mandy. A ona nienawidziła, gdy z biura Robardsa dochodziły krzyki.
– W takim razie, Robards jest dostępny u siebie w gabinecie.
– Dzięki, Mandy.
Harry podszedł do drzwi prowadzących do gabinetu Robardsa i zapukał energicznie. Złota tabliczka z jego stopniem, imieniem i nazwiskiem była przyklejona na drzwi, a Harry zawsze się patrzył na fantazyjne R, gdy czekał na pozwolenie, by wejść.
Usłyszał w końcu upragnione „wejść" powiedziane głębokim głosem, przytłumionym przez drzwi. Harry chwycił za klamkę i wszedł do środka.
– Aurorze Potter – powiedział nie zaskoczony Robards. Siedział w dużym, skórzanym fotelu. Jego biuro wyglądało tak jak zwykle – dwa obrazy z ujęciami gór i jeziora, ogromne jasne biurko i dwa proste krzesła z czarnymi obiciami. Harry nie miał zamiaru siadać, bo aż go nosiło z powodu tych wszystkich emocji. Podszedł jednak do krzesła i złapał za oparcie. – Co się do mnie sprowadza?
– Malfoy – powiedział krótko Harry, bo nie mógł zebrać myśli od czego zacząć. Był tak wściekły, tak rozżalony, tak... pełen niezrozumienia w stosunku do decyzji, którą podjął Robards. Szef Aurorów jednak podniósł tylko brwi i rozsiadł się wygodniej w fotelu.
– Co z nim? – zapytał, jakby nie wiedział, że właśnie odbyło się pierwsze spotkanie nowo utworzonego zespołu.
– Nie mogę z nim pracować! – podniósł ton Potter. – I to jeszcze w tym zespole. Co on właściwie tam robi? Przecież wszyscy wiedzą, że unika spraw z wampirami jak poparzony! Przedłużyli mu pobyt w Akademii przez to! A teraz trafiam z nim do oddziału, który ma tropić wampiry? Przecież to jakieś nieporozumienie! Może i jest dobrym śledczym, który wyrwie informacje z samego Piekła, ale to zupełnie inna kwestia.
– Potter, to ja go tam umieściłem – powiedział spokojnie Robards. Jego ciemne oczy były skierowane wprost na Złotego Chłopca. Gawain wiedział, że będą problemy z tą dwójką. – Malfoy jest naprawdę dobrym Aurorem. I mam świadomość jego problemów, ale nie jesteśmy w Akademii, a ja potrzebuję go w tym zespole. Tak samo jak ciebie, Trispy, Donovana i O'Connor. A przede wszystkim Williamsona jako szefa tego oddziału.
Harry oderwał ręce od krzesła, by móc potrzeć bliznę na czole – nawyk, który został mu z lat, gdy Voldemort jeszcze żył.
– Możemy sobie poradzić z tym wszystkim bez Malfoy'a – zaczął przekonywać Robardsa. Wiedział, że zaczynał jęczeć, ale na Merlina nie mógł wytrzymać z Malfoy'em podczas spotkania a co dopiero regularnie z nim pracować przez pięć dni w tygodniu, które czasami ciągnęły się jak miesiące. – Nie potrzebuję jego aroganckiej twarzy i odzywek, by wytropić wampira i zaciągnąć go na przesłuchanie. Nie chcę jego mrocznej magii i kontaktów, by zabić wampira.
– Czy ty się słyszysz, Aurorze Potter? – zapytał go oschłym tonem Robards. – Czy twoje usta mają jakieś połączenie z mózgiem, czy tego też zabrakło?
– On się boi wampirów! – powtórzył ponownie Harry. – I moje usta są połączone z głową, dziękuję bardzo, sir.
– Rozumiem, że się o niego martwisz, Potter – powiedział już nieco normalniej Szef Aurorów. – Ale to nie zmieni mojej decyzji. Będziecie razem pracować, więc możesz chronić jego blady tyłek.
– Ja... co? – zapytał zdziwiony Potter, gdy dotarło do niego co mówił Robards. Spojrzał szeroko otwartymi oczami Harry i opuścił ramiona. – Co ma jego tyłek do rzeczy? Malfoy nie powinien być w tym zespole.
– To, że większość czasu spędzam w tym cholernym biurze, nie oznacza to, że nie wiem, co się dzieje u moich Aurorów – odpowiedział starszy mężczyzna. Uśmiechnął się z przekąsem na to jak Harry nieudolnie próbował ukryć swoje prawdziwe intencje w sprawie Malfoy'a. – I wiem, że wasze połączenie jest dość wybuchowe, ale z racji tego, że nie zgłosiliście oficjalnie swojego związku, nie mam zastrzeżeń do tego, abyście nie mogli pracować razem. Czy coś jeszcze chciałbyś powiedzieć, Aurorze Potter?
Harry nie wierzył w to co słyszał. Gdyby był w Hogwarcie pomyślałby, że to cholerny żart bliźniaków Weasley. Bo nie było mowy, aby Robards mówił takie rzeczy i insynuował, że on i Mafoy byli w jakiś tajemnym związku. To jedna wielka kpina.
Zacisnął zęby, by po raz kolejny nie powiedzieć czegoś, co znowu spowoduje, że dostanie zawieszenie.
– Nie, sir – zdołał powiedzieć przez zęby. – Do widzenia.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem z biura Robardsa. Miał ochotę trzasnąć drzwiami, by jakoś wyładować swoją frustrację, ale wiedział, że nie mógł. Minął Mandy, która akurat rozmawiała z kimś w szatach, które nosili pracownicy Departamentu Tajemnic. Jego ciężkie kroki rozbrzmiały po ciemnych, dużych kaflach, którymi były wyłożone podłogi Biura Aurorów. Poszedł szybko do łazienki, bo nie miał ochoty wracać do swojego biurka.
Pchnął drzwi i westchnął z ulgą, gdy okazało się, że nie było nikogo.
On w związku z Malfoy'em! Co za brednie! Jak mógłby być z tym platynowym draniem, który przychodził do jego biurka, prawie każdego pieprzonego dnia? Komentował jego wygląd, pracę czy bałagan na biurku! Który jeśli był w dobrym humorze, przynosił mu również kawę i z uśmiechem na ustach mówił dobranoc, gdy Harry zostawał do późna, a Malfoy już wychodził. Na wpół regularnie pojedynkowali się w sali, bo Potter któregoś dnia prawie go rozszarpał na korytarzu i musiał się jakoś wyżyć. Malfoy prawie siłą zaciągnął go do sali i kazał rzucić pierwsze zaklęcie. Ale nie byli razem! Nigdy, przenigdy. To mały gówniarz, który odnosił się ze swoją odznaką jak z trofeum i zaglądał każdej sekretarce czy asystentce w dekolt.
Harry zaczął chodzić po małej przestrzeni niczym lew w klatce.
Jak Robards mógł to insynuować! Czy inni też tak sądzili?!
Merlinie, Potter nie mógł przestać o tym myśleć. Po prostu nie mógł pracować z Malfoy'em, nie wytrzymałby z nim w jednym zespole i nie pamiętał nawet, kiedy odbyli normalną rozmowę. Czy dyskusje na temat sprawy, najlepszych sposób aresztowania i głupoty podejrzanych liczyło się jako rozmowa? Potter przeczesał swoje zbyt długie włosy.
Znał Malfoy'a od jedenastego roku życia i od tego czasu się nienawidzili. Uratowali sobie życie kilka razy i na tym koniec. Ale od przyszłego tygodnia mieli pracować w jednym zespole. Mieć biurka w odległości kilku metrów i chronić swoje plecy podczas akcji. Harry nie miał pojęcia jak to przeżyje.
***
– I jak było? – zapytała go Bahadur, gdy Draco wrócił do swojego oddziału po skończonym spotkaniu w sali konferencyjnej. Malfoy spojrzał na nią wściekle, gdy usiadła na skraju jego biurka.
– Milutko – skomentował sucho Draco i przewrócił oczami. – Potter się bawi w altruistycznego dupka, a żadna z dwóch kobiet w tym pożal się oddziale nie dorasta ci do pięt.
Aisha uśmiechnęła się szeroko na jego komentarz i odgarnęła ciemne włosy.
– Oczywiście, że nie – potwierdziła jego słowa z przesadzoną pewnością siebie. – Trzeba czegoś więcej niż jakiś przeciętnych czarodziejek z północnej Anglii, by w ogóle mogły mieć szansę ze mną.
I to właśnie Draco lubił w tej kobiecie. Znała swoją wartość i umiała jasno ocenić to jak posługiwała się różdżką, gdy walczyła. Oraz miała jakieś poczucie humoru, w porównaniu z Savagem.
Draco czasami zastanawiał się jak smakowała jej krew.
– Bahadur, masz te dane z Archiwum? – donośny głos szefa dotarł do nich, zanim mężczyzna pojawił się w boksie przeznaczonym dla oddziału Niebieskiego. Aisha zeskoczyła płynnie z biurka Draco i stanęła przed Randorem. Była duża niższa od niego, ale bez wahania zadarła głowę, by spojrzeć na jego twarz.
– Nie, szefie – odpowiedziała szybko. – Przysłali wiadomość, że nadal przeszukują raporty sprzed czterech lat i przyślą kogoś z tym, bo jest tego całkiem sporo.
Draco westchnął w myślach. Jeśli Archiwum wysyłało jednego ze swoich stażystów z dokumentami, oznaczało to, że mogli się spodziewać kilku pudeł wypełnionych nudnymi dokumentami, które ktoś musiał przeczyć. Może ich żółtodziób mógłby się tym zająć. Malfoy zerknął na biurko Fendersona i zobaczył, że było puste.
– A mąż drugiej ofiary, odpowiedział na wezwanie? – zadał kolejne pytanie Randor.
Tym razem jednak Draco się odezwał, bo on zajmował się ściągnięciem wdowca numer dwa do biura Aurorów. Miał tylko nadzieję, że mężczyzna będzie równie łatwy do złamania jak ten ostatni.
– Przyjdzie dzisiaj po trzeciej, bo jest u jakieś ciotki w Cardiff i ma świstoklik powrotny o drugiej.
– Malfoy. – Randor spojrzał na niego, bystrymi niebieskimi oczami i wykrzywił wargi. – Potter zrobił jakąś aferę w gabinecie Robardsa z twojego powodu. Mam rozumieć, że spotkanie poszło zgodnie z planem?
Draco wiedział, że był w tym pytaniu haczyk. Randor nie przepadał za sławnym Potterem i szumem jaki robił wokół siebie, nawet jeśli wiedział, że większość tego była kreowana przez media. Może dlatego tak dobrze się dogadywał z Draco.
– Na tyle płynnie, na ile pozwalał fakt, że zebrali grupę przypadkowych Aurorów na czele ze Złotym Chłopcem i stwierdzili, że zabicie wampirów na miejscu jest dobrym pomysłem, by zlikwidować problem.
Aisha skrzywiła się na jego słowa o zabijaniu na miejscu. Żaden Auror, który miał połowę mózgu nie mógł powiedzieć, że to był dobry pomysł. To prędzej czy później się na nich zemści.
– Masz świadomość tego co się ostatnio dzieje? – zadał kolejne podchwytliwe pytanie Randor.
– Williamson ma nam przesłać wszystkie dokumenty i rozdzielić zadania – odpowiedział Draco, bo plotki może i były ciekawe do słuchania, ale liczyły się przede wszystkim fakty. – Ale czarę goryczy przelał fakt, że ostatnią sprawą musiał się zając Oddział Różowy.
– Robards mówił na spotkaniu szefów oddziałów o dwudziestu wyssanych do cna mugolach i piętnastu czarodziejach, w tym ostatnia trójka rodzeństwa Ambrahamów – oświecił go szef. Wydawał się nie do końca przejęty liczbą mugoli, ale Draco usłyszał w jego głosie nutę bólu, gdy mówił o zabitym rodzeństwie. Większość Aurorów tak reagowała na śmierć dzieci. – A codziennie przychodzą ludzie i zgłaszają, że mają ślady ugryzień na szyi i nie pamiętają nic z momentu ataku i kilku godzin po nim.
– Nic? – Zainteresował się Draco. Owszem wampiry miały szereg metod, by ukryć fakt, że napoiły się czyjąś krwią, a jeśli używali magii do tego, to usuwali tylko wspomnienie o sobie, nie z kilku godzin.
– Mieli jakieś inne ślady? – zadała pytanie Aisha, bo w głowie już zaczęła analizować całą sprawę z tą garstką informacji, które usłyszała.
– Nie – pokręcił głową ich szef. – Ale Mungo ich bada pod każdym możliwym kątem i są gotowi wsadzić im różdżki w tyłek, by to sprawdzić.
– Magomedycy są zawsze chętni, by wsadzić komuś różdżkę w tyłek i zobaczyć jak bardzo będzie krzyczeć – rzucił komentarz Draco, bo naprawdę nienawidził magomedyków. Narcyza zbyt często musiała z nim przychodzić do szpitala, gdy był mały i chorowity, by Draco nie nabawił się awersji do każdego kto miał na sobie limonkowe szaty. Jako wampir mógł w końcu przestać tam przychodzić, a wręcz zaczął wymigiwać się od każdej kontroli jaką musiał przechodzić, pracując jako Auror.
– Żebym ja wam zaraz nie wsadził różdżki w tyłek, żebyśmy mogli w końcu zamknąć te sprawy i przejść do następnej – zagroził im Randor. – Mam dosyć użerania się z tymi wszystkimi kłamliwymi wdowcami. Rzygać się chce jak widzę ich żałobne szaty, a wiem, że sami zlecili zabójstwo żon.
– Pracujemy nad tym, szefie – powiedziała Aisha. – Zaraz pogonię tych z Archiwum i przejrzymy te akta.
Draco miał nadzieję, że pracownicy Archiwum wyślą te dokumenty dopiero w czwartek, ponieważ wtedy uniknie czytania tego wszystkiego. Bahadur jakby czytała mu w myślach i z szatańskim uśmiechem na ustach, zwróciła się do Malfoy'a:
– Nie martw się, Malfoy. Dokumenty na pewno będą na jutro rano.
Miał ochotę pokazać jej środkowy palec jako odpowiedź.
***
– Merlinie, stary, mam ci złożyć kondolencje? – zapytał ze szczerym współczuciem Ron, jak tylko Harry opowiedział mu o najnowszym oddziale Czerwonym i pracy z Malfoy'em.
Siedzieli w salonie na Grimmuald Place 12, które niczym nie przypominało ciemnego grobowca, którym było, gdy byli na piątym roku, a Syriusz jeszcze żył tutaj jak w kolejnym więzieniu. Było dużo jaśniej i przede wszystkim Harry'emu udało się usunąć z przedpokoju okropny obraz Walburgii oraz głowy skrzatów domowych. Teraz to przypominało dom.
– Chcę żebyś wygłosił jakąś fajną mowę na moim pogrzebie – powiedział załamany Potter. – I stokrotki. Lubię stokrotki.
– Rose może namaluje ci jakąś laurkę – powiedział pocieszająco Ron i uśmiechnął się na myśl o swojej dwuletniej córce.
Harry upił łyk Piwa Kremowego prosto z butelki. Naprawdę uwielbiał córkę Rona i Hermiony, ale jeśli została wspomniana, to Potter mógł się szykować na dłuższą opowieść co ostatnio zrobiła. Rodzice chyba tacy byli – mogli gadać godzinami o swoim dziecku, a Harry'emu zostało przytakiwanie. Chyba, że pozwolono mu mówić o Teddym – wtedy stawał się równie zły. Jego chrześniak był naprawdę genialny.
– Jak Robards mógł wpaść na taki pomysł? – zadał znowu to pytanie, by Ron nie mógł zboczyć z tematu.
– To dupek – podsumował go Weasley i sam też napił się piwa. – Ty i Malfoy? – zapytał powątpiewająco. – Nigdy w życiu.
Harry wiedział, że Hermiona miałaby zupełnie inne zdanie na ten temat. Często mówiła, że obsesja, którą nabył podczas szóstego roku w ogóle mu nie przeszła. A w momencie, kiedy Draco skończył Akademię Aurorów, a Harry już od dwóch lat pracował w Ministerstwie, weszła na inny poziom. Potter absolutnie się z nią nie zgadzał. Musiał podtrzymywać tradycję i to było właśnie to. Potrzebował dyskusji z Malfoy'em, by zachować resztki normalności. I zdrowego rozsądku.
– Tak, nigdy w życiu – zgodził się Harry z westchnięciem.
****
Akcja powoli się rozkręca i może znajdziecie kilka odpowiedzi na pytania, które padły w ostatnich rozdziałach. Jednocześnie mam prośbę o przemyślenie tego co piszecie w komentarzach i tego jak to brzmi. Bardzo sobię cenię wasze opinie i rekacje, ale przede wszystkim to, że (prawie) zawsze lubiłam je czytać. Czasami jednak trzeba zachować umiar, tak jak ja to robię, odpisując na komentrze. Staram się być miła, ale lojalnie uprzedzam, że moja cierpliwość i lubienie czytelników też ma swój limit.
Ta historia jest dla mnie czymś nowym. Nowym tematem do rozgryzienia, bo nie ukrywam moja wiedza na temat wampirów jest ciągle poszerzana i układana, by miało to ręce i nogi. To historia, gdzie mogę się pobawić trochę inaczej Harrym i Draco, jak i również światem, który tu kreuję. I mając mały zapas rozdziałów uspokaja mnie to, że nie będzie większych luk, ale tak samo jak moje zaparcie, by ta historia była publikowana płynnie, tak również wasze komentrze mają wpływ na to jak idzie mi to pisanie.
Do następnego,
Demetria0150
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top